Author | |
Genre | poetry |
Form | blank verse |
Date added | 2020-10-13 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 944 |
pismem automatycznym
tfuj. mam lepkie ręce. właśnie
obdzierałem patelnię z oleju i sadzy
zdrapywałem czarny nalot. kuloodporny
pancerz. uświniłem się nieludzko
po łokcie i dalej w las. i więcej smug
dłonie jak u mechanika. a przecież
cały dzień utopiłem w bezbłogim lenistwie
wałkonieniu się, od którego tylko plery bolą
strzyka w każdym możliwym stawie
cierpiący na ledwie odczuwalną apraksyjkę
rozlewam kawę, rozsypuję ślady
zacierają się tryby tego tekstu
pękają bańki mydlane
żwir się sypie, tłuczone szkło
dobre pół nocy wyobrażałem sobie
chodzenie po workach na śmieci
miękkich, wypełnionych ciałami zwierząt
pociętą gąbką ze starych wersalek
wdeptywanie się. pokruszone paciorki.
odbicia w nich, niczym w lusterkach dentystycznych
***
ktoś patrzy na moje brudne łapy
krzywi się z odrazą, jakby był świadkiem
sekcji zwłok topielca z gatunku zielonkawych
wzdęciaków
nie da się więcej dotknąć
choć - wiadoma sprawa - będę prosić, skomleć
na kolanach i w wierszach. padać.
do nóg, na podeptanie.
***
jest dość późno, więc czuję się stary
mojej bródce wyrasta siwa broda
zakola łysieją
ważkie pytanie: czy wam,
którzy to czytacie
każdej jesieni też psują się zęby?
***
kogoś śmieszy, innego - żenuje ten
kompletny brak poetyckości
niezawartość
zaraz będzie ranek
boli mnie na górze i głęboko
pewnie - jak co roku - szóstka