Go to commentsDroga do domu /4
Text 152 of 167 from volume: Jurij Klimiencienko. Okręt płynie dalej
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2020-10-26
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1030

Wróciły też na noc co młodsze kobiety, które na widok zbliżającej się kolumny skryły się gdzieś na pobliskich działkach.


Następnego dnia nasi dowódcy poszli szukać amerykańskiej komendantury. Oczekiwaliśmy ich niecierpliwie. Wrócili po jakimś czasie  wkurzeni, głodni i zmordowani.


- Jest źle. - powiedział Bogdanow, odpowiadając na pytania, jakimi ich zasypaliśmy. - Amerykanie żądają, żebyśmy przeszli do nich na kwarantannę do obozu zbiorczego. Rozmowy były nieprzyjemne, mniej więcej w takiej oto formie:


- Ilu jest waszych ludzi?

- 180.

- Gdzie jesteście zakwaterowani?

- W prywatnych mieszkaniach.

- Tak być nie może! Macie docelowo najpierw trafić do naszych obozów przejściowych, skąd już później będziecie przez nas kierowani dalej. Takie mamy procedury dla wszystkich obcokrajowców, nie-Niemców.

- Nie ma na to zgody. Musicie nas pilnie odesłać do strefy radzieckiej. Proszę zaprosić tutaj, do Norymbergi przedstawiciela radzieckiej komendantury, a on to wam potwierdzi.

- Wszystko w swoim czasie. Póki co macie iść do naszego obozu.

- Nikt z nas do żadnego obozu nigdy już nie trafi. Mamy za sobą 4 lata niewoli, co chyba pan doskonale rozumie.

- Wobec tego z naszej strony nie możecie liczyć na żadne wsparcie - tak żywnościowe, jak jakiekolwiek. Chyba sobie nie wyobrażacie, że będziemy rozwozili wam zupę jeżdżąc po prywatnych domach? Zaopatrujemy wyłącznie tych, co są w obozie, i to tam wszystko organizujemy.

- Ale możemy chyba mieszkać tu, gdzie teraz, a prowiant brać w waszym obozie raz na 3 czy 5 dni?

- To zbyt niewygodne dla nas. Kto niby miałby się zajmować tymi bzdurami? Ważyć produkty, potem je wydawać?

- Wydacie po prostu żywność hurtem dla całej naszej grupy, a my to później sami między siebie rozdzielimy.

- Wykluczone. Macie przyjść do obozu. Skończyłem.


Na tym stanęło, zaś problem pozostał. Żadnych zapasów nie mieliśmy. Co prawda chleb dla nas jest, bo kilka ulic dalej wciąż działa piekarnia, która otrzymała od Amerykanów rozkaz codziennego wydawania nam świeżego pieczywa, ale do żadnego już obozu na pewno dobrowolnie nie pójdziemy. Pośród tysiąca innych ludzi rozpłyniemy się jak woda, i nikt w naszej sprawie nie kiwnie nawet palcem. Jutro trzeba iść do nich jeszcze raz. Trzeba stanowczo domagać się jak najszybszego dla nas transportu do strefy, gdzie są już  nasi.


Wieczorem pod bloki zajechała ciężarówka. Wyskoczył z niej wesoły czarny żołnierz i wrzasnął:


- Ej, tawarystchy! Żarcie przywiozłem! Niezbyt wiele tego, ale jak na pierwszy raz wystarczy! Jutro dowiozę resztę. Nie chcieli najpierw nic dać, ale... dzięki interwencji porucznika Morrow w końcu okazali ludzkie miłosierdzie.


I zaczął nam wydawać całymi skrzynkami papierosy, konserwy mięsne, mleko w proszku, konserwową fasolkę w sosie pomidorowym i żołnierski prowiant: obiady i śniadania w standardowych tekturowych wojskowych pakietach. Nie rozwiązywało to naszej palącej sprawy powrotu do domu - ale przynajmniej wyżywienie mieliśmy już z głowy. Było też już czym podzielić się z naszymi śmiesznymi dzieciakami na kwaterach.



  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media