Go to commentsDroga do domu /13
Text 161 of 167 from volume: Jurij Klimiencienko. Okręt płynie dalej
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2020-11-04
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1024

Rano nasz młodziutki porucznik przeczytał wręczone mu rozporządzenie komendanta miasta, coś tam pod nosem zawarczał i z niezadowoleniem powiedział:


- To wszystko zbyteczne. Trzeba było w armii posłużyć roczek-dwa, dawno byście byli już w domu. Zresztą nic mi do tego. Możecie sobie iść na ten wasz dworzec kolejowy. Powodzenia!


Na rozbitej stacji stał zestaw wagonów towarowych, do których na chama pchały się dzikie tłumy, ogarnięte żądzą powrotu na wschód za wszelką cenę. Wymachiwali jakimiś dokumentami i chcieli się przedrzeć przez łańcuch żołnierzy, próbujących powstrzymać to tsunami. Z wielkim trudem w tym ludzkim chaosie odnaleźliśmy komendanta dworca. A ten bez żadnych dyskusji wyznaczył nam trzy sąsiednie, kozami*) ogrzewane wagony, i nakazał krasnoarmiejcom nas przepuścić. Niestety, nie było to takie proste. Kiedy tylko zaczęliśmy włazić do pociągu, natychmiast runęła za nami kupa naszych rodaków w nadziei, że również im uda się jakoś dostać do środka. Musieliśmy z nimi zdrowo się namęczyć, żeby się przez nich przebić.


Po dwóch dobach podróży - pociąg co i rusz stawał (wciąż były jakieś kłopoty jak nie z lokomotywą, to z torami) także po to, żeby przepuścić transporty z wojskiem - wreszcie zmordowani drogą dotarliśmy do miasta Meissen. Chudziutki Niemiec, staruszek-maszynista, przeszedł wzdłuż całego zestawu wagonów i wszędzie powtarzał jedno i to samo:


- Pociąg dalej nie jedzie. Możecie wyłazić.


Znaleźliśmy się w kolejnej obcej miejscowości, na peronie rozbitego bombami dworca. Próbowaliśmy odnaleźć kogoś  z administracji kolejowej, ale bez żadnego rezultatu. Stacja była bezludna. W końcu znalazł się jakiś przechodzeń-Rosjanin, więc go zapytaliśmy o to, gdzie szukać jakiegoś naczalstwa.


- Nie wiem, gdzie. Może idźcie do obozu, to wam ktoś pomoże. To w tamtą stronę. - pokazał ręką. - Jakieś trzy kilometry stąd.


Po krótkiej naradzie postanowiliśmy więc pójść tam, chociaż nikt z nas wcale tego nie chciał. Innego wyboru nie było. Po godzinie marszu zobaczyliśmy przed sobą jakieś wielkie byłe koszary, otoczone drutami kolczastymi. Przed bramą stał wartownik z karabinem. Nie zdążyliśmy się nawet zatrzymać, kiedy na nasze spotkanie wyskoczył malutki oficer z pagonami podpułkownika na ramionach. Pagony były nie zwykłe, ze złota, a zielone i z sukna, a na nich zielonym atramentem narysowano gwiazdki. Doszliśmy do wniosku, że to jakiś pułkownik, wzięty przez fryców jako jeniec wojenny.


- Czołem, krajanie! - po wojskowemu zagrzmiał barytonem malutki oficerek. -  Kim jesteście? I skąd żeście się tu wzięli?

- Jesteśmy marynarzami z niemieckiego obozu dla internowanych w Wulzburgu.

- Świetnie. Jeść pewnie chcecie?

- Nie odmówimy, jeśli będzie też coś na drugą nóżkę.

- To proszę się ustawić w kolumnę - i za mną! Macie szczęście, bo u nas właśnie pora obiadowa.



..........................................


*) wagony ogrzewane kozami = opalane małymi żelaznymi piecykami na drewno

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media