Author | |
Genre | poetry |
Form | blank verse |
Date added | 2020-11-10 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 977 |
knajpa nazywała się Penektomia
(czy można durniej?)
i do tej pory dziwię się
że nie splajtowała z tego powodu
do picia - jedynie mięso. butelkowane. wznosiliśmy
toasty o pomyślność. żeby to, co udało się zasiać
wyrosło jak najwyraźniejsze
było widoczne z odległości kilkuset kilometrów
nawet po zmroku
padały zaklęcia, prawie błagania,
w diabelnie ciężkim powietrzu, w fałdach i bruzdach,
eliposoidach tytoniowych, bełkocząc, jakbyśmy
pierwszy raz mieli w ustach język
(albo zamiennik, nie rozchodzony, świeżo wyjęty
z pudełka, jeszcze na gwarancji)
zaklinaliśmy włóczkowe bóstwa. skomliło się
o światło. o plon.
pękały kilolitry, kieliszkom odpadały nogi.
w głębi duszy każdy czuł się jak śmieszny
rzeźnik - akwaforcista, któremu wylało się
za dużo kwasu - i zamiast wizerunku mademoiselle
na zimnej, świńskiej skórze wytrawił się
pająk z głową Murzyna
im bliżej północy - tym większy czuło się niesmak
gęste stawało w gardłach i próbowało wracać
nad ranem, upchnąwszy głowy w ramiona
starając się nie przypominać samych siebie,
a najlepiej w ogóle nie wyglądać po ludzku,
udając kłęby dymu
wychodziliśmy z mordowni, co miała żenującą nazwę
...niepodlewane regularnie - uschło, co do literki
ratings: perfect / excellent