Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2021-01-01 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1007 |
Władek urodził się w sporej górskiej wsi, położonej w rozwidlonej dolinie. Za czasów jego dzieciństwa żyło się tam po góralsku: z pola, owiec, lasu, a trochę z niczego. Jedynym obiektem przemysłowym była maleńka huta, a właściwie piec szklarski nad potokiem. Kilkanaście lat później, kilkadziesiąt kilometrów na północ wybuchło nagle górnictwo i spowodowało, że młodzi zaczęli wyjeżdżać do pracy w kopalniach. Zdawało się, że wioska się wyludni i podupadnie, ale stało się odwrotnie. Okazało się bowiem, że dyrektorzy, sekretarze partii i wszelkiej maści górniczy nowobogaccy upatrzyli ją sobie na miejsce do budowania swoich dacz. Górale sprzedawali ziemię, której nie miał kto uprawiać, a nowi właściciele zaczęli stawiać na niej domki swoich marzeń. Jedni budowali istne pałace, inni tylko drewniane kioski, powstawały ładne obiekty i koszmarki. Starzy mieszkańcy pracowali przy ich budowach i był ruch w interesie. Wieś zmieniła się nie do poznania. Zniknęły stada owiec z hal i większość gospodarstw rolnych, ale wszystkim się to podobało.
Zegar historii tykał i znowu przyszły zmiany. Właściciele domków letniskowych postarzeli się lub pomarli i prawie nikt już w nich nie gościł. Wkrótce też na wielu z nich pojawiły się ogłoszenia o sprzedaży. Chętnych do zakupu jednak nie było, bo młodzi ludzie woleli spędzać czas na Majorce lub w Chorwacji, niż w górskich daczach. Wieś podupadała.
W czasie górniczego boomu za chlebem wyjechał też Władek. Na kopalni znalazł tego chleba spory bochen i przez lata odkrawał z niego grube kromki. Po przejściu na emeryturę wrócił na stare śmieci, wyremontował dom po ojcach i zażywał zasłużonego odpoczynku. Nadrabiał zaległości w czytaniu, bawił się w kucharza, czasem dłubał coś w obejściu, w niedziele po kościele wpadał do baru na piwo, ale przede wszystkim chodził po okolicznych górach. Poznawał tam co raz to nowe zakątki i cieszył się ich urodą.
Ta sielanka została nagle przerwana, gdy któregoś przedwiosennego dnia znalazł na jednej z leśnych dróg świeżo padłego lisa, a kilka dni później - na innej stokówce - drugiego. Niby to nic niezwykłego po zimie, ale opowiedział o tym znajomym przy piwie w barze.
– To może być wścieklizna – zawyrokował jeden z nich. – Powinieneś to zgłosić w gminie.
Władek przytaknął rozmówcy, ale do urzędu nie poszedł. Gdzieś po miesiącu w środku dnia zobaczył przy drodze sarnę, która nie uciekła na jego widok. Nie uciekła też, gdy przejeżdżające auto zatrzymało się i kierowca wychylił się, żeby ją sfotografować. „Pewnie uważasz durniu, że sarna ci pozuje, a ona jest chora” – pomyślał Franek. Gdy auto odjechało, Władek przyjrzał się zwierzęciu. Nie wyglądało na potrącone przez samochód, ani nie było ranne. Sprawiało natomiast wrażenie, jakby było ślepe i głuche. W najbliższą niedzielę w czasie piwnych posiadów opowiedział o wszystkim kolegom.
– Ty to masz farta do chorych zwierząt. Najpierw lisy, teraz sarna, a jutro pewnie będzie jeleń albo niedźwiedź – powiedział łysy Wojtek, wzbudzając tym wesołość przy stoliku.
Władek zmilczał kpinę, ale zdecydował się pójść do urzędu.
Przyjęła go młoda urzędniczka, wysłuchała informacji i obiecała, że gmina się tym zajmie. Władek wiedział, że tak nie będzie, ale spełniwszy swój obywatelski obowiązek, poczuł się lepiej.
Z końcem wiosny Władek napotkał na stokówce martwego jelenia. „Pewnie jakiś pasibrzuch go postrzelił, ale już nie chciało mu się dupy ruszyć, by dobić biedaka” – pomyślał. Obejrzał byka, obrócił go nawet na drugi bok, a nie znalazłszy rany, zaniepokoił się. W górach coś było nie tak. Skoro on w ciągu kwartału i tylko na drogach spotkał trzy padłe i jedno chore zwierzę, to ile ich było w lasach?
Tym razem Władek zawiadomił o swoim znalezisku leśniczego. Ten uważnie go wysłuchał, wypytał o miejsce i zaraz po rozmowie tam pojechał. Gdzieś po tygodniu przy wejściach do lasów i na szlaki turystyczne pojawiły się duże tablice ostrzegające przed wścieklizną.
Nadeszło lato, a z nim czas na borówki i jeżyny. Tych pierwszych było sporo, natomiast drugie kwitły i zawiązały tyle owoców jak nigdy. Władek bardzo cieszył się na jeżyny, bo robił z nich świetne dżemy, a jeszcze lepsze wino. Czas płynął, lato się kończyło, a jeżyny nie dojrzewały. Ciągle były czerwone, a zamiast czernieć usychały. To wydało się Władkowi niepokojące i powiedział o tym kolegom przy piwie.
– To leć z tym do urzędu! – warknął znad kufla rudy Jasiek.
Dalej Jasiek powiedział, że często widział auta zawracające z parkingów, gdy turyści zobaczyli tablice informujące o wściekliźnie. Dodał też, że spowodowało to Władkowe gadanie i że to zaszkodziło całej wsi. Gdyby Władek był młodszy, to dałby Jaśkowi w pysk. Teraz jednak opanował się, wcisnął czapkę na głowę, wypadł z baru i obiecał sobie, że jego noga już tam nie postanie. Zaszył się w domu i na wieś wychodził tylko po sprawunki.
Zbliżała się jesień i wraz z pierwszymi szarugami we wsi pojawiły się gawrony. Z początku było ich tyle co zwykle, ale po kilku dniach zalały wieś. Łaziły po łąkach i obejściach, obsiadały drzewa, krakały wniebogłosy oraz zanieczyszczały ulice i podwórka. Czasem jakby na komendę wszystkie podrywały się i odlatywały na północ, jednak szybko wracały i było ich coraz więcej.
Władka to niepokoiło, ale nie rozmawiał o tym z nikim, żeby znowu nie wyjść na wroga publicznego. Rozmowy jednak nie uniknął, bo gdzieś tak po tygodniu gawroniego nalotu przyszli do niego Jasiek i Wojtek. Przynieśli wódkę i bez ogródek zapytali, co o tym sądzi. On zamyślił się głęboko i po chwili odpowiedział:
– To mi przypomina taki stary amerykański film „Ptaki”.
Następnie opowiedział jego treść, mocno podkreślając sceny, w których ptaki wybijały szyby w oknach, żeby atakować ludzi. Koledzy z trudem wytrzymali do końca opowieści i zaraz wyszli, nie dopijając nawet wódki.
Od następnego dnia zrobiło się we wsi zamieszanie. Ludzie biegali po obejściach, zabijali okna deskami, albo zabezpieczali je metalowymi siatkami lub płytami z pleksi. Gdy po kilku dniach tych zabiegów większość domów wyglądała jak bunkry, gawrony odleciały na dobre, a to co pozostawiły przykrył pierwszy śnieg.
Dzień później przyjechał do Władka właściciel pobliskiego składu materiałów budowlanych i już w drzwiach dał mu kopertę z pieniędzmi.
– To podziękowanie za to, żeś pan opowiedział ludziom o tym amerykańskim filmie – wyjaśnił. – Zarobiłem na tym kupę szmalu, bo jeszcze nigdy tak szybko nie sprzedałem tyle siatki, płyt i innych rzeczy. Jakbyś pan jeszcze kiedyś coś podobnego opowiedział, to byłoby fajnie, a ja umiałbym się odwdzięczyć.
Powiedziawszy to zakręcił się na pięcie i wyszedł, zanim Władek zdążył cokolwiek powiedzieć.
ratings: perfect / excellent
:-)
ratings: perfect / excellent
Hotele postawione w minionych czasach stały puste. Podobnie w Ustroniu. Wynająłem tam kiedyś pokój. Nieomal sam, w wielkim hotelu. Ale góry są piękne i warto połazić.
ratings: perfect / excellent
O czym zatem traktuje ta /jak zawsze/ świetna proza?
O ludzkiej głupocie i o jej zamiennikach?? O
- krótkowzroczności;
- arogancji;
- niefrasobliwości;
- rozkojarzeniu;
- skupieniu wyłącznie na swoim śmiertelnym "ja";
- niewiedzy;
- itp., itd.
Skąd się tutaj wzięły te tytułowe ptaki?
Z kultowego dreszczowca Hitchcocka, którego filmy grozy /poza czysto rozrywkową funkcją/ były wielkimi alegoriami naszej ludzkiej przerażającej głupoty=niewiedzy; człowiek w jego twórczości filmowej był TYM, KTÓRY NIGDY NIE WIE, CO GO CZEKA ZA NAJBLIŻSZYM ROGIEM.
Czy d z i s i a j,
po nieledwie 60 latach od czasu, kiedy reżyser ten nakręcił swoje czarno-białe "Ptaki",
na pewno wiesz, co czeka ciebie za rogiem??
Jak to możliwe, że pośród tylu na całym świecie i u nas wielkich Oxfordów, Sorbon i innych Cambridge byle głupi covid tak nas zaskoczył?!
Jesteśmy O S A C Z E N I. To o tym mowa w tym bardzo /jak zawsze/ bardzo wyważonej, stonowanej i na oko jak Pacyfik spokojnej narracji
ratings: perfect / excellent
Szczęśliwego Nowego Roku, Marian. Zdrowia przede wszystkim. :)
Ja wziąłem za przykład jeszcze inną wioskę, ale Twoje przykłady też do tego pasują.
Niech chociaż jeden porządny człowiek (Władek) skorzysta czasem na ludzkiej głupocie.
Tobie też życzę wszystkiego dobrego w tej Szwabii.
Moim ptakom nic się nie stało - w porę odleciały.
ratings: very good / excellent
Końcówka opowiadania przypomniała mi, że film "Ptaki" po raz pierwszy oglądałem 30 grudnia 1965 roku w Gubinie, miasteczku na zachodnich obrzeżach kraju, w kinie "Iskra". Nawet pamiętam, z kim go oglądałem. Podobną inwazję ptaków obserwowałem w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku w Łodzi w pobliżu dworca kolejowego Łódź Fabryczna. Natomiast jesienią minionego roku, czyli przed ponad miesiącem, może dwoma, obserwowałem szalejące na osiedlu stada jerzyków opóźnionych z odlotem do północnej Afryki. Natomiast od kilku dni podziwiam niemal w centrum Wrocławia duże stada fruwających i zabawiających się mew. Czyżby to coś zwiastowało?
O ile pamiętam, tamte ptaki z filmu to też były mewy.
Dlatego pozabijaj sobie okna i drzwi, bo może coś się zdarzyć.
Wszystkiego dobrego w nowym roku.