Przejdź do komentarzyPtaki
Tekst 25 z 31 ze zbioru: Opowieści z gór i lasów
Autor
Gatuneksatyra / groteska
Formaproza
Data dodania2021-01-01
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1030

Władek urodził się w sporej górskiej wsi, położonej w rozwidlonej dolinie. Za czasów jego dzieciństwa żyło się tam po góralsku: z pola, owiec, lasu, a trochę z niczego. Jedynym obiektem przemysłowym była maleńka huta, a właściwie piec szklarski nad potokiem. Kilkanaście lat później, kilkadziesiąt kilometrów na północ wybuchło nagle górnictwo i spowodowało, że młodzi zaczęli wyjeżdżać do pracy w kopalniach. Zdawało się, że wioska się wyludni i podupadnie, ale stało się odwrotnie. Okazało się bowiem, że dyrektorzy, sekretarze partii i wszelkiej maści górniczy nowobogaccy upatrzyli ją sobie na miejsce do budowania swoich dacz. Górale sprzedawali ziemię, której nie miał kto uprawiać, a nowi właściciele zaczęli stawiać na niej domki swoich marzeń. Jedni budowali istne pałace, inni tylko drewniane kioski, powstawały ładne obiekty i koszmarki. Starzy mieszkańcy pracowali przy ich budowach i był ruch w interesie. Wieś zmieniła się nie do poznania. Zniknęły stada owiec z hal i większość gospodarstw rolnych, ale wszystkim się to podobało.

Zegar historii tykał i znowu przyszły zmiany. Właściciele domków letniskowych postarzeli się lub pomarli i prawie nikt już w nich nie gościł. Wkrótce też na wielu z nich pojawiły się ogłoszenia o sprzedaży. Chętnych do zakupu jednak nie było, bo młodzi ludzie woleli spędzać czas na Majorce lub w Chorwacji, niż w górskich daczach. Wieś podupadała.

W czasie górniczego boomu za chlebem wyjechał też Władek. Na kopalni znalazł tego chleba spory bochen i przez lata odkrawał z niego grube kromki. Po przejściu na emeryturę wrócił na stare śmieci, wyremontował dom po ojcach i zażywał zasłużonego odpoczynku. Nadrabiał zaległości w czytaniu, bawił się w kucharza, czasem dłubał coś w obejściu, w niedziele po kościele wpadał do baru na piwo, ale przede wszystkim chodził po okolicznych górach. Poznawał tam co raz to nowe zakątki i cieszył się ich urodą.

Ta sielanka została nagle przerwana, gdy któregoś przedwiosennego dnia znalazł na jednej z leśnych dróg świeżo padłego lisa, a kilka dni później - na innej stokówce - drugiego. Niby to nic niezwykłego po zimie, ale opowiedział o tym znajomym przy piwie w barze.

– To może być wścieklizna – zawyrokował jeden z nich. – Powinieneś to zgłosić w gminie.

Władek przytaknął rozmówcy, ale do urzędu nie poszedł. Gdzieś po miesiącu w środku dnia zobaczył przy drodze sarnę, która nie uciekła na jego widok. Nie uciekła też, gdy przejeżdżające auto zatrzymało się i kierowca wychylił się, żeby ją sfotografować. „Pewnie uważasz durniu, że sarna ci pozuje, a ona jest chora” – pomyślał Franek. Gdy auto odjechało, Władek przyjrzał się zwierzęciu. Nie wyglądało na potrącone przez samochód, ani nie było ranne. Sprawiało natomiast wrażenie, jakby było ślepe i głuche. W najbliższą niedzielę w czasie piwnych posiadów opowiedział o wszystkim kolegom.

– Ty to masz farta do chorych zwierząt. Najpierw lisy, teraz sarna, a jutro pewnie będzie jeleń albo niedźwiedź – powiedział łysy Wojtek, wzbudzając tym wesołość przy stoliku.

Władek zmilczał kpinę, ale zdecydował się pójść do urzędu.

Przyjęła go młoda urzędniczka, wysłuchała informacji i obiecała, że gmina się tym zajmie. Władek wiedział, że tak nie będzie, ale spełniwszy swój obywatelski obowiązek, poczuł się lepiej.

Z końcem wiosny Władek napotkał na stokówce martwego jelenia. „Pewnie jakiś pasibrzuch go postrzelił, ale już nie chciało mu się dupy ruszyć, by dobić biedaka” – pomyślał. Obejrzał byka, obrócił go nawet na drugi bok, a nie znalazłszy rany, zaniepokoił się. W górach coś było nie tak. Skoro on w ciągu kwartału i tylko na drogach spotkał trzy padłe i jedno chore zwierzę, to ile ich było w lasach?

Tym razem Władek zawiadomił o swoim znalezisku leśniczego. Ten uważnie go wysłuchał, wypytał o miejsce i zaraz po rozmowie tam pojechał. Gdzieś po tygodniu przy wejściach do lasów i na szlaki turystyczne pojawiły się duże tablice ostrzegające przed wścieklizną.

Nadeszło lato, a z nim czas na borówki i jeżyny. Tych pierwszych było sporo, natomiast drugie kwitły i zawiązały tyle owoców jak nigdy. Władek bardzo cieszył się na jeżyny, bo robił z nich świetne dżemy, a jeszcze lepsze wino. Czas płynął, lato się kończyło, a jeżyny nie dojrzewały. Ciągle były czerwone, a zamiast czernieć usychały. To wydało się Władkowi niepokojące i powiedział o tym kolegom przy piwie.

– To leć z tym do urzędu! – warknął znad kufla rudy Jasiek.

Dalej Jasiek powiedział, że często widział auta zawracające z parkingów, gdy turyści zobaczyli tablice informujące o wściekliźnie. Dodał też, że spowodowało to Władkowe gadanie i że to zaszkodziło całej wsi. Gdyby Władek był młodszy, to dałby Jaśkowi w pysk. Teraz jednak opanował się, wcisnął czapkę na głowę, wypadł z baru i obiecał sobie, że jego noga już tam nie postanie. Zaszył się w domu i na wieś wychodził tylko po sprawunki.

Zbliżała się jesień i wraz z pierwszymi szarugami we wsi pojawiły się gawrony. Z początku było ich tyle co zwykle, ale po kilku dniach zalały wieś. Łaziły po łąkach i obejściach, obsiadały drzewa, krakały wniebogłosy oraz zanieczyszczały ulice i podwórka. Czasem jakby na komendę wszystkie podrywały się i odlatywały na północ, jednak szybko wracały i było ich coraz więcej.

Władka to niepokoiło, ale nie rozmawiał o tym z nikim, żeby znowu nie wyjść na wroga publicznego. Rozmowy jednak nie uniknął, bo gdzieś tak po tygodniu gawroniego nalotu przyszli do niego Jasiek i Wojtek. Przynieśli wódkę i bez ogródek zapytali, co o tym sądzi. On zamyślił się głęboko i po chwili odpowiedział:

– To mi przypomina taki stary amerykański film „Ptaki”.

Następnie opowiedział jego treść, mocno podkreślając sceny, w których ptaki wybijały szyby w oknach, żeby atakować ludzi. Koledzy z trudem wytrzymali do końca opowieści i zaraz wyszli, nie dopijając nawet wódki.

Od następnego dnia zrobiło się we wsi zamieszanie. Ludzie biegali po obejściach, zabijali okna deskami, albo zabezpieczali je metalowymi siatkami lub płytami z pleksi. Gdy po kilku dniach tych zabiegów większość domów wyglądała jak bunkry, gawrony odleciały na dobre, a to co pozostawiły przykrył pierwszy śnieg.

Dzień później przyjechał do Władka właściciel pobliskiego składu materiałów budowlanych i już w drzwiach dał mu kopertę z pieniędzmi.

– To podziękowanie za to, żeś pan opowiedział ludziom o tym amerykańskim filmie – wyjaśnił. – Zarobiłem na tym kupę szmalu, bo jeszcze nigdy tak szybko nie sprzedałem tyle siatki, płyt i innych rzeczy. Jakbyś pan jeszcze kiedyś coś podobnego opowiedział, to byłoby fajnie, a ja umiałbym się odwdzięczyć.

Powiedziawszy to zakręcił się na pięcie i wyszedł, zanim Władek zdążył cokolwiek powiedzieć.

  Spis treści zbioru
Komentarze (15)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dooobreee!!!

:-)
avatar
Jasny, rzeczowy przekaz. Jest taka miejscowość, Wisła. Przypomniałem sobie o niej, czytając ten tekst. Nie wiem jak jest teraz. Powstały dodatkowe atrakcje. Np statua Adama Małysza z czekolady. Można ją obejrzeć w UM. O ile jej ktoś nie zjadł.
Hotele postawione w minionych czasach stały puste. Podobnie w Ustroniu. Wynająłem tam kiedyś pokój. Nieomal sam, w wielkim hotelu. Ale góry są piękne i warto połazić.
avatar
A to Władek... farciarz jeden! Najgorzej, że podobne rzeczy dzieją się naprawdę.
avatar
Opowiadanie bliskie wielkiej alegorii. O czym? Na pewno nie o ptakach (patrz nagłówek), a już tym bardziej nie o gawronach /którym poświęcono w tekście 2 zdania/.

O czym zatem traktuje ta /jak zawsze/ świetna proza?

O ludzkiej głupocie i o jej zamiennikach?? O

- krótkowzroczności;
- arogancji;
- niefrasobliwości;
- rozkojarzeniu;
- skupieniu wyłącznie na swoim śmiertelnym "ja";
- niewiedzy;
- itp., itd.

Skąd się tutaj wzięły te tytułowe ptaki?

Z kultowego dreszczowca Hitchcocka, którego filmy grozy /poza czysto rozrywkową funkcją/ były wielkimi alegoriami naszej ludzkiej przerażającej głupoty=niewiedzy; człowiek w jego twórczości filmowej był TYM, KTÓRY NIGDY NIE WIE, CO GO CZEKA ZA NAJBLIŻSZYM ROGIEM.

Czy d z i s i a j,

po nieledwie 60 latach od czasu, kiedy reżyser ten nakręcił swoje czarno-białe "Ptaki",

na pewno wiesz, co czeka ciebie za rogiem??
avatar
Postawa infantylnej beztroski, nieustannego kaca i/lub bycia "na haju" i powszechnego "ja wiem lepiej" - to prosta jak strzelił /kulą w łeb/ droga w przepaść.

Jak to możliwe, że pośród tylu na całym świecie i u nas wielkich Oxfordów, Sorbon i innych Cambridge byle głupi covid tak nas zaskoczył?!
avatar
Tytułowe ptaki - to metafora osaczenia.

Jesteśmy O S A C Z E N I. To o tym mowa w tym bardzo /jak zawsze/ bardzo wyważonej, stonowanej i na oko jak Pacyfik spokojnej narracji
avatar
Wspaniałe opowiadanie. Ech, ci ludzie. Głupota nie zna granic. Tchórzostwo i strach o własne cztery litery także... Ale zwierząt bardzo mi żal.

Szczęśliwego Nowego Roku, Marian. Zdrowia przede wszystkim. :)
avatar
Befano, dziękuję za odwiedziny i dobre słowo.
avatar
Arcydzieło, dziękuję za przeczytanie mojego kawałka i komentarz.
Ja wziąłem za przykład jeszcze inną wioskę, ale Twoje przykłady też do tego pasują.
avatar
Emilio, serdeczne dzięki za wizytę i bardzo szeroki komentarz. Ludzie zawsze są i będą tacy sami - i to na całym świecie. Niby mądrzy, a w sumie bezmyślni. Mamy w sobie coś ze stada zwierząt, które niekiedy biegnie wprost do własnej zagłady (np. karibu), tylko dlatego, że jakiś "naczelnik" tak kazał.
avatar
Optymisto, dzięki, że wpadłeś.
Niech chociaż jeden porządny człowiek (Władek) skorzysta czasem na ludzkiej głupocie.
avatar
Michalszko, dzięki za wizytę i komentarz.
Tobie też życzę wszystkiego dobrego w tej Szwabii.
avatar
Ape, dziękuję za wizytę.
Moim ptakom nic się nie stało - w porę odleciały.
avatar
Niezwykle ciekawa, ale w pewnym sensie też pouczająca opowieść. Barwny i bogaty język, ciekawa i wciągająca narracja oraz kilka potknięć interpunkcyjnych. Zbędne przecinki przed: położonej, niż w górskich, albo; brakuje przecinka przed: zachęcał.
Końcówka opowiadania przypomniała mi, że film "Ptaki" po raz pierwszy oglądałem 30 grudnia 1965 roku w Gubinie, miasteczku na zachodnich obrzeżach kraju, w kinie "Iskra". Nawet pamiętam, z kim go oglądałem. Podobną inwazję ptaków obserwowałem w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku w Łodzi w pobliżu dworca kolejowego Łódź Fabryczna. Natomiast jesienią minionego roku, czyli przed ponad miesiącem, może dwoma, obserwowałem szalejące na osiedlu stada jerzyków opóźnionych z odlotem do północnej Afryki. Natomiast od kilku dni podziwiam niemal w centrum Wrocławia duże stada fruwających i zabawiających się mew. Czyżby to coś zwiastowało?
avatar
Janko, dziękuję za odwiedziny, komentarz i niezawodną korektę interpunkcji.

O ile pamiętam, tamte ptaki z filmu to też były mewy.
Dlatego pozabijaj sobie okna i drzwi, bo może coś się zdarzyć.

Wszystkiego dobrego w nowym roku.
© 2010-2016 by Creative Media
×