Go to commentsDottore
Text 45 of 75 from volume: Opowieści o ludziach i miejscach
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2021-02-01
Linguistic correctness
Text quality
Views933

To było typowe sycylijskie miasteczko ze stromymi uliczkami, trzema kościołami z których tylko jeden był czynny i ryneczkiem osłoniętym platanami. Tam urodził się i mieszkał Giuseppe, a na starość miał już nawet opłacone miejsce na tamtejszym cmentarzu.

Jego brat wyjechał przed laty do Katanii, gdzie szybko awansował w karabinierach i jako „generale” przeszedł na emeryturę. Również do Katanii wyswatano obie siostry, które przeżywszy swych mężów, zażywały tam uroków życia zamożnych wdów.

Giuseppe opuścił miasteczko na dłużej tylko na czas służby wojskowej i studiów medycznych. Po ich ukończeniu wrócił i przez długie lata był jedynym lekarzem w okolicy. Dlatego znał prawie wszystkich jej mieszkańców, a oni z szacunkiem tytułowali go „dottore”. Z początku mieszkał z rodzicami, a „mamma” dbała o jego wygody. Pewnie dlatego zapomniał się ożenić i po śmierci rodziców został sam w wielkim domu. Gdy jeszcze leczył, był zajęty po całych dniach, dom prowadziła mu na dochodne sąsiadka i wszystko układało się dobrze. Po zamknięciu praktyki miał dużo wolnego czasu i nie wiedział, co z nim zrobić. Żeby choć trochę go zabić, chodził w umówione dni na rynek, żeby przy kawie pogawędzić z trzema równie jak on podstarzałymi kolegami. Byli to: „professore”, czyli emerytowany kierownik gimnazjum, „comandante” policji w stanie spoczynku i były „direttore” tutejszego banku. Idąc na tam, musiał przejść kilka uliczek, na których zawsze spotykał jakichś znajomych.

– Dzień dobry dottore. Jak się pan ma? – pozdrawiali go.

Wtedy uchylał kapelusza, odpowiadał na powitania, a niekiedy zatrzymywał się, by zamienić z kimś kilka zdań. W końcu docierał do ulubionej kawiarni, gdzie przy stoliku pod platanem czekali już koledzy. Czterej seniorzy witali się serdecznie, używając z całą powagą tytułów: dottore, professore, comandante i direttore, następnie zamawiali kawę i siedzieli przy niej, plotkując oraz obserwując życie na rynku. Ożywiali się, gdy pojawiały się na nim młode turystki. Wtedy po męsku je obgadywali i puszczali wodze fantazji na temat tego, cóż by to można z nimi robić w łóżku - gdyby było można. Spędzali tak kilka godzin, a potem żegnali się z zachowaniem stosownej tytulatury i rozchodzili do domów.

Odprawiwszy ten kawiarniany rytuał, Giuseppe wracał spacerkiem do domu, w którym czuł się coraz bardziej samotny. Do rodzeństwa w Katanii nie jeździł, bo nie lubił podróżować.

– Jeśli ktoś chce się ze mną zobaczyć, to niech tu przyjedzie – mawiał. – Ja się nigdzie nie będę włóczył.

Znając jego obyczaje, generale i siostry przyjeżdżali co jakiś czas, żeby go odwiedzić i przy okazji sprawdzić, czy ojcowizna nie popada w ruinę. Podczas jednej z takich wizyt Giuseppe zwierzył się bratu:

– Wiesz generale, zaczynam się nudzić. Chadzam co prawda na kawę z kolegami, gospodyni wpada codziennie na kilka godzin, ale przez większość czasu jestem sam.

– Znajdzie się na to rada dottore. W Katanii jest dużo kobiet ze wschodu Europy, które chętnie zajmują się starszymi panami – odpowiedział brat, mrugając znacząco. – Jak chcesz, to mogę ci jakąś załatwić.

Giuseppe się zgodził, ale zastrzegł, że kandydatka musi znać włoski.

Gdzieś po dwóch tygodniach do drzwi domu dottore zadzwoniła Renata. Była postawną blondynką koło czterdziestki, miała na czym usiąść i czym odetchnąć oraz nieźle mówiła po włosku. Już od pierwszego wejrzenia przypadła Giuseppe do gustu i bez wahania ją zaakceptował. Powiedział jej, że będzie sprzątać dom i ogród, ale przede wszystkim ma mu dotrzymywać towarzystwa. Ten ostatni wymóg Renata przyjęła z uśmiechem mówiącym: „Rozumiem, o co ci chodzi dziadku”.

Już pierwszego wieczoru pojawiła się w salonie zrobiona na bóstwo. Gospodarz docenił to, obsypał ją komplementami i na tym się skończyło. Już przed kilkoma laty bowiem utracił męską wydolność, a niby-seks z użyciem wspomagaczy uważał za niegodny jego osoby. Potrzebował kobiety do której mógłby otworzyć usta, a nie do łóżka. Usiedli zatem w fotelach i zaczęli rozmowę. Z niej dottore dowiedział się, że Renata przyjechała z Polski, była rozwódką i miała dorosłego syna, który niedawno wyjechał pracować do Irlandii. Dodała, że syn miał na imię Stanisław, czyli tak jak sekretarz papieża. Niemal jednym tchem dorzuciła, że niedawno była na pielgrzymce w Watykanie, a rok temu pielgrzymowała pieszo do jakiegoś polskiego miasta, którego nazwy gospodarz nie był w stanie zapamiętać. Dalej Giuseppe dowiedział się, że pochodziła ze wsi o niewymawialnej dla Sycylijczyka nazwie, położonej w pobliżu Tarnowa. Zapytana o Tarnów, nie potrafiła nic o nim powiedzieć, poza tym, że jest tam dużo sklepów i ratusz z wieżą. Z dalszej części rozmowy wynikło, że na zakupy jeździła też do Krakowa. Giuseppe słyszał już nieco o Krakowie i chętnie dowiedziałby się o nim więcej. Niestety Renata znała to miasto jedynie od strony domów towarowych. Poza tym wiedziała tylko, że są w nim liczne zabytkowe kościoły i że właśnie tam był kardynałem Karol Wojtyła przed obiorem na papieża. Pogadali jeszcze trochę i dottore udał się na spoczynek.

Za dwa dni Giuseppe poszedł do kolegów na rynek.

– Witamy dottore! – zawołali na jego widok. – Podobno ma pan ładną opiekunkę – zapytał direttore. – Dobra jest? – dodał, mrugając znacząco.

– Doskonała. Ale przecież nie będę panom opowiadał o szczegółach – skłamał Giuseppe, robiąc dumną minę.

Panowie przyjęli ze zrozumieniem tę dyskrecję, ale i tak dalsza rozmowa kręciła się dookoła Renaty. Przy pożegnaniu koledzy wyrazili chęć jak najszybszego poznania jej, a Giuseppe z radością im to obiecał.

Żeby spotkanie wypadło dobrze, Renata powinna pójść na nie elegancko ubrana, a wyglądało na to, że miała tylko dżinsy i t-shirty. Dlatego następnego dnie dottore dał jej pieniądze i kazał kupić sukienkę. Była w niebo wzięta i nawet nie zapytała o powód tej hojności. Zniknęła na cały dzień i wróciła z sukienką, butami i różnymi dodatkami. Nową kreację zaprezentowała wieczorem i wyglądała w niej bardzo ładnie.

W dniu spotkania z kolegami dottore kazał Renacie ubrać się w sukienkę i powiedział, że pójdą na spacer do miasta. Ścigani spojrzeniami ciekawskich, dotarli do kawiarni na rynku, gdzie oczywiście byli już wszyscy trzej panowie. Giuseppe przedstawił im Renatę, a oni kolejno ją witali, nie szczędząc komplementów na temat jej urody. Ona dziękowała za nie i śmiała się perliście, oni patrzyli na nią łapczywie, a direttore nawet wsadził na nos okulary. Rozmowa jak szybko wybuchła, tak szybko zgasła, bo starsi panowie nie bardzo wiedzieli, o czym mają dalej rozmawiać z taką… obcą. Zapytali, czy podoba się miasto, czy jej tu nie za ciepło, po czym przy stoliku zapanowała cisza i gęstniała z minuty na minutę. Przerwał ją comandante, który nagle przypomniał sobie, że musi jeszcze coś załatwić i zaczął się żegnać. W jego ślad poszli pozostali panowie i wkrótce Giuseppe z Renatą zostali przy stoliku sami. Posiedzieli jeszcze chwilę i poszli do domu.

Po tym spotkaniu dottore miał mieszane uczucia co do jego przebiegu i dlatego na następne poszedł sam. Zapytany przez kolegów o powód, wyjaśnił, że Renata ma też obowiązki w domu i skierował rozmowę na inne tory. Cień Renaty krążył jednak nad kawiarnianym stolikiem, więc rozmowa się nie kleiła i spotkanie trwało krócej niż zwykle.

Niedosyt rozmowy dottore chciał sobie wyrównać wieczorem. Zaczął więc opowiadać Renacie o miasteczku, mówiąc, że zostało ono założone przed wieloma wiekami przez przybyszów z Grecji.

– Grecja! – zawołała rozpromieniona słuchaczka. – Znam. Tam pojechała moja kuzynka, żeby też opiekować się staruszkami.

Po tak światłym wtrąceniu Giuseppe pominął dwa tysiąclecia i przeskoczył do renesansu, mówiąc, że kościół przy rynku jest przykładem architektury tamtego okresu.

– Znam ten kościół – pochwaliła się Renata. – Byłam w nim na mszy. Tam ksiądz bardzo ładnie śpiewał.

Po tej wypowiedzi gospodarzowi opadły ręce. Zrezygnował ze snucia zaplanowanej opowieści, pożegnał się i poszedł do siebie.

Kilka dni przebiegło spokojnie, aż tu nagle z wizytą zapowiedziała się cała rodzinka z Katanii. Oczywistym było, że przyjeżdżają zobaczyć nową „pracownicę” brata. Wizytacja wypadła połowicznie dobrze. Generale - jak to mężczyzna - skupił się na urodzie Renaty, która na tę okazję przeskoczyła ze spodni w sukienkę. Wyglądała dobrze, więc od niego otrzymała ocenę pozytywną. Gorzej było z siostrami, które przez całą wizytę mało się odzywały. Swoją opinię przekazały bratu nazajutrz przez telefon, nazywając Renatę lafiryndą, która z pewnością go usidli i z czasem zagarnie dom.

Po tym telefonie w głowie Giuseppe zalęgły się wątpliwości. Nie obawiał się, że Renata zagrozi jemu czy domowi, ale zaczął się zastanawiać, czy spełnia ona jego oczekiwania. Na pewno nie potrzebował jej do seksu. Do prowadzenia gospodarstwa domowego też nie, bo robiła to dobrze dochodząca gosposia. Chciał, żeby Renata kręcąc się po domu, wypełniała jego pustkę, żeby mógł z nią pogadać na różne tematy oraz czasem pospacerować po miasteczku z atrakcyjną kobietą u boku.

Niestety, jako partnerka do rozmów Renata zawiodła. Liczył, że jako cudzoziemka będzie interesującą rozmówczynią, ale nie umiał znaleźć z nią wspólnego języka. Zastanawiał się, czy była za głupia, czy go zbywała i doszedł do wniosku, że raczej to drugie. Denerwował go też jej demonstracyjny, a niezgodny z prowadzonym życiem katolicyzm.

Nie lepiej wypadła jako towarzyszka spacerów. Co prawda starsi panowie spocili się na jej widok, ale reszta spotkania przebiegła źle. Samo jej istnienie jakoś dziwnie zaciążyło na stosunkach z kolegami, bo kolejne wizyty w kawiarni - mimo jej nieobecności - nie były już tak udane jak dawniej.

Summa summarum Giuseppe doszedł do wniosku, że bardziej mu się opłaci Renatę odprawić, a do towarzystwa w domu i na spacerach kupić ładnego… psa.

  Contents of volume
Comments (10)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
"Z ładnej miski się nie najesz" powiada znane przysłowie, ale z brzydkiej nie najesz się tym bardziej.

To może rzeczywiście lepiej kupić sobie "łyżwa", który mleka ni miodu nie daje, ale za to "bardzo fajno" szczeka
avatar
Kwintesencja literackiej formy, treści - i klasy
avatar
Dziękuję Emilio za odwiedziny i miły komentarz.
avatar
Wspaniałe opowiadanie. Niełatwe jest życie starego kawalera. Wiemy o tym. Mamy w kraju takiego jednego... narodowego kawalera, który z wiekiem fiksuje coraz bardziej i cierpi na tym cały Naród.
A Renacie podobni to przekrój polskiego społeczeństwa wybijającego się obecnie nie tylko w kraju, jak wynika z Twojego opowiadania.;) Dla nich kościół jest najważniejszy... I nie pogadasz.

* wniebowzięty się pisze.
avatar
Prawdziwy, ale, niestety, żałosny obraz części naszych rodaczek, ale rodaków chyba również. Bardzo dobre i barwne opowiadanie, język bogaty i żywy.
Błą ortograficzny już wskazała Michalszka, dlatego też wskażę potknięcia interpunkcyjne. Brakuje przecinków przed: z których, i wyczekiwaniem (wtrącenie), dottore (2), dziadku, do której, Renata. W większości brakuje przecinków tam, kiedy jeden z bohaterów zwraca się bezpośrednio do drugiego.
avatar
Michalszko i Janko, dziękuję za odwiedziny, komentarze i wytknięcie błedów.
Piszę, piszę i ciągle nie mogę ustrzec się błędów.
avatar
Przedmówcy napisali chyba wszystko :) Mnie też się podoba to opowiadanie :)

Pozdrawiam, Marianie :)
avatar
Dzięki Piórko.
Miło Cię widzieć ponownie.
avatar
Marian, każdy popełnia jakieś błędy. Nie popełnia tylko ten, kto nie pisze... I tego się trzymajmy. :)
avatar
Lejesz Michalszko miód na moje krwawiące serce.
© 2010-2016 by Creative Media