Go to commentsPrzemiany 3/10
Text 3 of 9 from volume: Przemiany
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2021-07-19
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views648

Szłam teraz za dwoma wysokimi facetami, z których jeden miał tylko spodnie a na jego torsie rytmicznie kołysał się zaczepiony na dość pokaźnym łańcuchu biały krzyż. Drugi z moich prowadzących miał na sobie wypuszczoną koszulę i podobny, tylko czarny krzyż. 

- To jakaś sekta, - pomyślałam - Zostałam porwana przez sektę. Tylko po co. Okupu za mnie dużego nie dostaną. Istniała więc tylko druga możliwość. Będę rytualną ofiarą w czasie ich jakiegoś dziwnego obrzędu. 

- To tutaj - usłyszałam - Wejdź, my wrócimy za chwilę. 

Gdy znalazłam się za drzwiami usłyszałam cichą muzykę i spostrzegłam, że znajduję się w eleganckim i obszernym pomieszczeniu, nowocześnie umeblowanym. Był to jakby salon wyjęty z bardzo bogatego domu, w którym za wszystko, co się tam znajdowało i gdzie stało, odpowiadali wyrafinowani styliści. Pojedynczy wazon z kwiatem, fotele i kanapa z białej skóry oraz stolik, na którym dostrzegłam parującą jeszcze kawę i kilka muffinek. To wszystko ułożone było na nieskazitelnie białym obrusiku, który 

zasłaniał tylko fragment szklanego blatu. 

Rozglądałam się dalej i zauważyłam, że chyba się myliłam. Z tego pomieszczenia było wyjście, otwarte szklane drzwi za którymi znajdował się ogromny taras, więc, gdybym, została porwana, to przecież nikt by mnie tutaj nie zostawił samej bym mogła tak po prostu uciec. 

Na dodatek całe to pomieszczenie nie było chyba przez nikogo pilnowane i poruszałam się po nim bez żadnych ograniczeń. 

- To żadna sekta, ani jacyś sadyści. Oni, by nie mogli przecież pozwolić sobie na stratę tak cennego łupu, czyli mnie. Chyba chodzi o coś innego. Tylko o co? Jeśli stąd ucieknę, to nigdy się tego nie dowiem. 

Wprawdzie nie jestem tutaj z własnej woli, ale to miłe z ich strony, że nie wrzucili mnie do jakiejś potwornie brudnej, ciemnej i mokrej piwnicy z wałęsającymi się tam ciągle i przeraźliwie piszczącymi szczurami. Dobrze, że trafili mi się cywilizowani przestępcy, kidnaperzy, czy inni, jak ich tam nazywają. 

Dlatego, mimo strachu o swoje życie i zhańbioną cnotę, nie wyjdę na taras i nie zacznę wołać o pomoc. Nic z tych rzeczy. Po prostu spokojnie usiądę sobie, wypiję kawę, zjem muffinkę, lub dwie i poczekam na wyjaśnienia. 

- Już wróciliśmy. 

Ci sami dwaj, fajnie wyglądający faceci usiedli naprzeciwko mnie. Byli ode mnie starsi i mieli coś około dwudziestu czerech, dwudziestu pięciu lat. Ubrani, jak poprzednio, z nienagannymi fryzurami i jednodniowym zarostem na kwadratowych szczękach. Obaj szczerze uśmiechnięci. 

- Co ja tutaj robię? - spytałam, gdy już napatrzyłam się na nich. 

- Spytaj lepiej, gdzie jesteś. - Powiedział blondyn bez koszuli. No to spytałam. 

- Gdzie jestem? 

- W poczekalni,- odpowiedział 

- O rzeczywiście dużo mi to wyjaśniło. - Roześmiałam się. 

- To tak jakbym w jakimś kwestionariuszu pod datą urodzenia wpisała XX wiek. 

- A prawda, zwrócił się ten drugi do kolegi, 

- Ona jeszcze nic nie wie. Nikt jej nie przygotował. 

I wtedy, gdy on uśmiechnął się, podobny uśmiech zaczął znikać z moich ust. Zaczynało to wyglądać groźnie. 

- Na co miał mnie ktoś przygotować? 

- A tak ogólnie, to o co w tym w wszystkim chodzi?. 

- Żartujecie sobie ze mnie? – stwierdziłam na koniec - A ja chcę już teraz wiedzieć prawdę, nawet tę najgorszą. 

- Ewelino, nie bądź taka melodramatyczna. Tutaj nic ci nie grozi. Zaraz pójdziemy dalej i zobaczysz wszystko, co chcesz. 

- Nigdzie się nie ruszam. Nigdzie! Zanim nie wyjaśnicie mi wszystkiego. 

- Kim jesteście? 

- Uriel i Azazel. 

- Ja jestem aniołem - Powiedział ten pierwszy. 

- A ja diabłem - Dodał drugi. 

- Co to znaczy? - zdziwiłam się - To jakiś szyfr? 

- Nie, to są nasze imiona. Powiedzieliśmy też, kim jesteśmy. 

- No dobrze. Teraz, gdy już się przedstawiliśmy, to łatwiej będzie z tobą rozmawiać. 

- Jesteście arabskimi terrorystami, czy kimś takim?. 

- Nie! - Odburknął kruczoczarny Azazel, po czym kontynuował. 

- Jak słyszałaś w kolejce, żeby się tutaj znaleźć, musiałaś umrzeć. Więc, jak się domyślasz... 

- To ten zboczeniec z łazienki mnie zabił - krzyknęłam - Nic nie pamiętam. Nawet tego, jak wyglądał i dlaczego to zrobił? 

- Bo miał na to chęć. - szybko wtrącił Uriel. 

- Słuchasz nas, czy nie. Co się stało, to się nie odstanie. 

- Czy w tej sytuacji nie jest to obojętne, czy cierpiałaś, czy nie. Czy ktoś ciebie zastrzelił, czy udusił? - Spytał nieco retorycznie Azazel. 

- Jak to ma być mi obojętne. Przecież to moje życie 

- I twoja śmierć - powiedzieli już obaj. 

Przybita nieco nieodwracalnością faktów i powagą sytuacji, z wrażenia nie zważając na puste kalorie, zjadłam jeszcze jedną muffinkę i popiłam kilkoma łykami ciągle jeszcze gorącej kawy. 

Azazel kontynuował. 

- Jak już wiesz, nie żyjesz. Teraz musisz przejść całą procedurę przyjęcia do Wiecznej Krainy. Ale to nic skomplikowanego. Ty tylko wybierzesz, gdzie tę wieczność chcesz spędzić a resztę zostawiasz nam. 

- Na okres próbny znajdziesz się w obu miejscach. W tym czasie, obaj będziemy przy tobie i postaramy się, tak doradzać, byś wybrała właściwe miejsce dla siebie. Cóż wieczność nie ma końca i jeśli wybierzesz źle, to już masz przechlapane. 

- Już teraz możesz decydować. 

- A, co są dwa Nieba? Takie niebo A i Niebo B? 

- Och nie. Wybierasz między górą a dołem. 

- To Piekło jest też w ofercie? - Z wrażenia aż pociemniało mi w oczach. 

- Azazelu. To jak wybiorę Piekło, będę tam kiedyś kumpelą mojego kata i zabójcy. 

- Coś ty. To niemożliwe. Ci najgorsi nie trafiają nigdzie. Są już na samym początku ostatecznie i bezpowrotnie utylizowani. Zresztą, kto chciałby wiecznie użerać się z takimi zbokami. Piekło jest normalne, o ile tylko, w wieczności można normalnym pozostać. A tobie to nie człowiek skrócił życie. Kiedyś się dowiesz kto i dlaczego. 

- To nie jest tak, jak nam mówili na lekcjach religii i w kościele, że na pobyt w Piekle, trzeba być skazanym za jakieś wielkie grzechy. 

- Oczywiście, że nie. To stereotyp. Zresztą, nie przez nas wymyślony, a co bardziej śmieszne, nigdy z nami nie konfrontowany. 

- No tak - konfrontacja nigdy nie była możliwa - Azazel wyraźnie się zamyślił. 

- Ale fajnie to sobie wykombinowali, zawsze mnie to zadziwia, że jak się nie zna prawdy, to się ją wymyśla. 

- To co oni nam opowiadają w szkołach? - moje zdziwienie przekroczyło już wszelkie granice - Myślałam, że kto jak kto, ale duchowni znają się najlepiej na tej swojej robocie. 

- Nie znają. Uwierz mi. Przecież opowiadają wam, że Bogu chce się słuchać bezustannego Alleluja. Można mu wiele zarzucić, ale nie to, że jest aż takim Narcyzem. Zresztą, co to by była za reklama Nieba z koniecznością uczestniczenia we wiecznym chórze wychwalającym wielkość Pana i to z codzienną obecnością obowiązkową. Raz kiedyś można Stwórcy zaśpiewać sto lat, czy nawet więcej, ale nie ciągle. Dziewczyno weź to na logikę. 

- Zresztą, od czasu wojny w Niebie i buntu aniołów, już nikogo nie wychwalamy. Pod tym względem w obu krainach panuje demokracja. Możesz sobie pośpiewać, coś zanucić, ale robić tego nie musisz. Nic z tych ziemskich legend o nas nie jest prawdą. A zresztą prosił ich ktoś o to wygadywanie bzdur. Ale wracając do tematu. 

- Wybrałaś już coś?

Otworzyłam oczy. W lustrze nie dostrzegłam nikogo. W całej łazience nikogo zresztą nie było. Dobra. Pomyślałam. Mam przywidzenia. No cóż czekałam na tę chwilę dość długo, to mogły się w końcu zdarzyć. Uspokojona, wyszłam. Wszyscy siedzieli nieomal tak samo, jak ich zostawiłam. W smartfonie była ciągle godzina trzynasta, na zegarku także. Trochę byłam zdziwiona, że trwało to tak krótko, ale nie będę przecież wydziwiać. 

- No to co dziewczyny, zbieramy się? - Spytałam. 

- Tak, musimy przecież czasem pooddychać też świeżym powietrzem. 

- No, to chodźmy. 

- Nara chłopcy. 

We cztery wyszłyśmy na ulicę. Żar był nie do wytrzymania. Kupiliśmy sobie lody i mrożoną kawę. I teraz siedząc na krzesełkach, pod ogromnym parasolem, wspominałyśmy imprezkę. Nasi chłopcy, choć mili, to na partnerów się nie nadawali. Zbyt jeszcze nieodpowiedzialni i beztroscy. Mogłyśmy na nich polegać tylko w drobnych sprawach i to nie zawsze. Ale byli naszymi kumplami. No cóż i ich i nas jest jakby po połowie, więc nie możemy ich pomijać w niczym. Mają prawo dorastać później niż my i mają prawo widzieć w nas, tylko pomoce naukowe. 

Zawsze było nam miło, gdy mogłyśmy sobie poplotkować, wybrać się na spacer, czy tylko po prostu pobyć choć przez chwilę ze sobą. Tak było i teraz. Dlatego zrobiło nam się smutno, gdy po godzinie Irmina musiała się od nas urwać. 

- Jak myślisz Ewelinko, - spytała Karola po jej odejściu - czy to nie jest takie romantyczne być nagle porwaną przez jakiegoś chłopaka, tylko po to, by zostać jego żoną. 

- Ależ oczywiście. - Stwierdziłam z przekąsem. 

- Porywa ciebie jakiś nieznajomy facet, niekoniecznie w twoim guście, siłą prowadzi ciebie do ślubu, byś później mogła siedzieć przy innym stole z gromadą dzieci, obwieszona wisiorami jak choinka i w długiej kiecce, która różni się od tych pozostałych wiszących w twojej szafie, tylko kolorem i kształtem namalowanych na niej kwiatów. Cieszysz się tylko, że masz co włożyć do ogromnego gara, by zaspokoić głód swojej licznej rodziny. I to całe twoje szczęście. Ani kina, ani teatru, ani romantycznych spacerów przy blasku księżyca. Kompletnie nic z tych rzeczy, które do tej pory znasz. Czyż to nie romantyczne? 

Monia zaśmiała się gorzko. 

- Tak to widzisz? Przecież Romki też są szczęśliwe, gdyby nie były, to większość z nich pewnie by się zbuntowała. 

- I od razu musiałyby się wyrzec swoich korzeni, by odtrącone przez współplemieńców, być już zdane tylko na swoją pomysłowość i zaradność. Z całej grupy ludzi, na którą do tej pory mogły liczyć, nikt by już przy nich nie pozostał. Dlatego, teraz one same, ze swoimi nieromskimi mężami, którzy mogą okazać się niezbyt zaradnymi ludźmi i których rodziny najczęściej także nie tolerują mieszanych związków, mają próbować układać sobie szczęśliwe życie. Same widzicie, że jest to najlepszy sposób na zabicie miłości i utratę sensu życia. 

- Jaka ty jesteś cyniczna. - Skwitowała Karola, tę moją przydługą tyradę słowną. 

- To nie ma nic wspólnego z cynizmem, to się nazywa praktyczne podejście do życia. 

- No, z takim nastawieniem, to tu na ziemi Ewelinko, żadnego chłopa nie znajdziesz. 

Rzeczywiście, coś z tymi Romkami jest nie tak. My też przecież kiedyś ze swoimi facetami będziemy żyć podobnie. I nam najczęściej nasze rodziny niewiele pomogą. Może jesteśmy od nich po prostu odważniejsze. 

A swoją drogą, trochę jest mi wstyd, że nieproszona, wypowiedziałam się na temat pożycia małżeńskiego, tak naprawdę nieznanej mi grupy etnicznej, która chociaż mieszka obok nas, to emocjonalnie jest od nas daleka. 

Może usprawiedliwia mnie tylko to, że coś jednak z prawdy w tych moich słowach być musiało, bo jak wszystkie zauważyliśmy, Romki szczelnie odcinają się od wzajemnej wymiany genów z naszymi mężczyznami. Irmina jest tego najlepszym przykładem. Chociaż tak intensywnie uczestniczy w naszych wspólnych imprezach, chociaż w rozmowach z nią nie mamy żadnych tajemnic, to dla naszych polskich chłopców jest nieprzemakalna. Ta jej niedostępność paraliżuje ich samcze zapędy do tego stopnia, że żaden z nich, nie odważył się jeszcze nigdy iść z nią ulicą, trzymając choćby za rękę, by nie wspomnieć już o objęciu jej swoim ramieniem. Jest kumpelą, ale swoje granice oni muszą znać. I, co z tego, że ona zbyt piękna, by nie przyciągać bezustannie ich spojrzeń i nie skupiać ich wzroku na sobie, gdy jednocześnie jest jakby drogim eksponatem, który odgrodzony niewidoczną szybą, nadaje się tylko do oglądania a nigdy do brania w ręce. Wiedzą to chłopcy, wiemy my i wie to ona. Tego tabu nie udało się nikomu obejść ani złamać bez uczynienia przykrości samej Irminie, więc na co dzień, aby jej nie zranić, nikt w jej obecności tego tematu nie podejmuje. 

Pewnie jeszcze długo mogłybyśmy o niej rozmawiać, lecz nagle niebo pociemniało i musiałyśmy szybkim - Nara - zakończyć nasze wspólne obgadywanie nieobecnej. 

Późnym wieczorem, już w zaciszu swojego mieszkanka mogłam spokojnie wspominać swój strach związany z trzynastkami i uwierzyć w końcu, że mimo tych złowróżbnych symboli, za ich znaczeniem nie kryła się ciemność śmierci, czy innego kataklizmu, przynajmniej, jak dla mnie.

- A, jak powiem, że Niebo? To co mi doradzicie, czy dobrze wybrałam? 

Z ich oczu nie udało mi się niczego wyczytać. Ani jeden grymas nie przeleciał przez ich twarze, ani jeden też się nie uśmiechnął. 

- Żadnej podpowiedzi. - Pomyślałam. 

- A mieliście mi pomagać. - Wykrzyczałam prawie. 

- Nie możemy ingerować w twoje decyzje. - Wyjaśnił Uriel. 

- Zresztą to okres próbny i każdy błąd będziesz mogła naprawić. 

- A więc dobrze. Wybieram... Niebo. 

Po tych moich słowach, obaj wstali i przez drzwi wyszliśmy na korytarz. Szliśmy nie spotykając jednak nikogo. 

- Ale tutaj jest cicho, gdzie się wszyscy podziali?. 

- Są. Ale siedzą w salach obok i nie wychodzą na zewnątrz, bo przecież wstępna selekcja trwa przez całe 24 godziny bez żadnych przerw na weekendy i święta. Petentów nam przecież nie brakuje. Z tych prawie ośmiu miliardów ludzi na świecie ciągle komuś nie chce się już dalej żyć i przychodzi do nas. 

- Wy uważacie, że to my powołujemy was do siebie, ale to tak nie jest. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby tak harować Ciągle te same pytania, zaglądanie do kartoteki i odsyłanie raz tu raz tam. Ktoś, kto wymyślił takie załatwianie spraw, nie przewidział tłumów. A zresztą nawet nasz Stwórca nie był świadomy tego, że jego projekt, potrwa tak długo. Wszystko było przygotowana na kilka pokoleń, no może ostatecznie na kilkadziesiąt, ale takiego parcia na życie, jakim charakteryzują się ludzie, nie przewidział nikt. Kilka razy mieliśmy już nadzieję, że to zarazy dziesiątkujące populację, lub brutalne wojny, zakończą tę naszą harówkę, ale wszystko rozeszło się po kościach i gatunek nie wyginął. Myśleliśmy już o skierowaniu w kierunku ziemi nowej komety, ale jednak uznaliśmy, że Stwórca by się na to nie zgodził, bo to jest jednak niezbyt niehumanitarne i niegodne jego ideałów miłości. Tak więc mamy to co mamy i maszyny obu Królestw, chociaż jeszcze nie zacinają się, to już nie tak sprawnie działają, szczególnie, gdy tam na ziemi dzieje się coś na wielką skalę, to wtedy panuje tutaj tłok nie do opisania. Dobrze, że jeszcze nie zdarzyła się nam stąd jeszcze żadna ucieczka, bo prestiż obu Krain potwornie by ucierpiał. 

- A tak gwoli wyjaśnienia - przerwałam Urielowi tę smutną wypowiedź. - Mógłby mi któryś z was teraz powiedzieć, kim właściwie jesteście, bo jakoś waszych imion nie kojarzę. Może, nie występujecie w żadnej z ważnych opowieści biblijnych, jako główni jej bohaterowie. 

Obaj popatrzyli na mnie jakoś tak dziwnie a w ich oczach zobaczyłam jakby małe błyskawice a Uriel powiedział. 

- Widzisz piękna, jestem przedstawicielem Nieba a ten obok mnie reprezentuje Piekło. Obaj istniejemy od zawsze i trwać będziemy wiecznie A ty jesteś tylko istotą powstałą z prochu, czyli śmiertelniczką, która na dodatek już nie żyje, więc się nie wymądrzaj. 

Po tych słowach odwrócił się tyłem do mnie i zamilkł. 

- No, nie bądź taki obrażalski. 

Jednak nie odezwał się. Azazel także. Bez słów szłam za nimi, aż wyszliśmy przez kolejne drzwi na otwartą przestrzeń. 

Okolica była ładna. Ale bez przesady. Kolorowe domy i wokół jakby trochę zapuszczona zieleń. 

- To tu zamieszkasz. Wybierz sobie dom. 

- Niech będzie ten wskazałam na pierwszy z brzegu. 

Co mi za różnica, gdzie spędzę te kilka dni tego swojego tymczasowego pobytu w Niebie.

- Dobrze przyjęła to swoje przeniesienie z dumą powiedział Uriel. 

- Pogodziła się z opuszczeniem ziemi nadzwyczaj szybko. Myślisz Azazelu, że nie kombinuje niczego. Ma przecież moc i jeśli jej użyje to cały nasz plan zawali się. 

- Nie użyje mocy, bo nikt jej nie powiedział, że ją ma. Powinieneś o tym wiedzieć. Jak zwykle niczego dokładnie nie czytasz. - Denerwował się anioł. 

- Wybrała to, co chciała. Całą procedurę przejścia pozwolimy jej dokończyć i dopiero, gdy ostatecznie zdecyduję o swoim losie, powiemy jej, kim jest, dlaczego tutaj się znalazła i nawet to, że przez jakiś czas była tutaj nielegalnie. Gdyby teraz dowiedziała się się o tym wszystkim, pewnie by się zaczęła czegoś domyślać. A tak, nic nie kombinujemy i jesteśmy kryci.

Byłam zmęczona. Nawet nie chciało mi się oglądać całego, dość dużego piętrowego domu. Był chyba zbudowany nie tak dawno, bo jego nowoczesny wygląd bardzo przypominał konstrukcje oferowane w katalogach dobrych projektantów, które nieraz oglądałam. 

Szybki prysznic i wreszcie leżałam już, w zbyt dużym, jak na mnie samą, wygodnym łożu. Jeszcze tak niedawno, po imprze u Damiana, leżałam na tapczanie swojej kawalerki a dzisiaj wiem, że już nigdy nie zobaczę, ani rodziców, ani dziewczyn, ani nikogo. Same łzy zaczęły spływać po moich policzkach, by w końcu spłynąć dalej i mokrymi słonymi strużkami i zmoczyć ogromną poduszkę. 

- Ten bandyta jeden zniszczył wszystko. Mnie, moje studia i nadzieje taty na chlubę ze mnie, swojej jedynej córeczki. Nigdy już nie będę chodzić w swoje ulubione miejsca. Ale prawdopodobnie już nigdy nie będę też starsza. Zawsze będę mieć dwadzieścia jeden lat. 

- Czy o dobrze, czy źle? 

Muszę jutro spytać o to Uriela, bo Azazel może mnie okłamać, jest przecież diabłem a diabłom wierzyć nie można. Ale zaraz. Przecież obaj są kumplami. Łażą razem po obu Krainach i ani im w głowach jakieś lokalne animozje i sentyment do regionów z których pochodzą. Wszystko to jakieś dziwne. Nic nie jest takie, jakim być powinno. Opowieści, którymi mnie karmiono odkąd pamiętam. z tą rzeczywistością tutaj, nie mają nic wspólnego. Jeśli coś się będzie w nich zgadzać z tym, co sama zobaczę, będzie to tylko przypadkowym zbiegiem okoliczności.. A z tym Piekłem, to już chyba przesada. Przyjazne człowiekowi siedlisko Lucyfera. Muszę koniecznie to sprawdzić. 

Rano obudził mnie narastający szum. Z tarasu domu zauważyłam, jak nad moją głową przelatywało właśnie kilkudziesięciu aniołów, by zniknąć z moich oczu, gdzieś za horyzontem.. 

Która może być godzina. Zerknęłam na zegarek. O dziwo wskazówki poruszały się po tarczy i właśnie było południe. Ale pospałam. 

- Ale dlaczego czas płynie? Powinien on dla mnie zatrzymać się. Coś jest nie tak, ale co. Może i te opowieści o czasie były tylko bajką. 

Zerknęłam na smartfon. 

- Tutaj nie ma zasięgu. 

To Azazel patrzył przez moje ramię na mojego LG-ka. Nic nie mówiąc podstawiłam mu pod oczy rękę na przegubie której miałam zegarek. Spojrzał. 

- Chyba zepsuty, bo działa. 

Gdy odwróciłam się, by go o to spytać zobaczyłam, jak ulatnia się ode mnie niczym kamfora. 

- Teraz lepiej rozejrzę się po okolicy. - pomyślałam - Nie co dzień przecież zwiedza się Niebo. Rzeczywiście było to urokliwe miejsce. Spokojne i ciche. Mijane domy, prawie identyczne emanowały ciszą i spokojem. Nieliczni, mijani przeze mnie ludzie byli uśmiechnięci i nie przerywając swojej 

wędrówki w milczeniu mijali mnie powoli. Aż korciło mnie aby do kogoś zagadać, ale może tutaj nie ma takiego zwyczaju. 

Na szczęście, trafiłam wreszcie na otwartą kawiarenkę. Cała sala i stoliki przed lokalem świeciły pustkami. Usiadłam. Przecież ktoś będzie musiał do mnie podejść, by przyjąć ode mnie zamówienie. A tak z ciekawości zaczęłam zastanawiać się, jaka tu obowiązuje waluta i czy w razie czego będę mogła zapłacić tym, co mam w portfelu. 

Rzeczywiście, po chwili podszedł do mnie kelner. 

- Pomyśl, co chcesz zamówić - stwierdził podając mi kartę dań – a ja to przyniosę. 

Zerknęłam. Były chyba wszystkie potrawy, napoje i przystawki, jakie znałam i tyle samo tych, których nazwy nie mówiły mi niczego. A wszystko mieściło się jakimś cudem na kliku stronach a na dodatek cały spis był po polsku. Czyżby to była nasza dzielnica. 

- Nie, to nie jest tak, jak myślisz. - stwierdził Azazel, który jakimś cudem znalazł się na krześle obok mojego stolika. - Rozumiesz wszystkich i wszyscy rozumieją ciebie, każdy tekst przeczytasz, bo widzisz go w języku, w którym chcesz go widzieć. Tutaj, wieża Babel już dawno runęła. To takie ułatwienie. Inaczej twoje życie, podobne by było do ziemskiego. 

- A, jak ci się tutaj podoba? - spytał, z taką miną i ciekawością w głosie, jakby chciał powiedzieć, że dopiero u niego zobaczę coś naprawdę fajnego. 

- Dopiero się aklimatyzuję. 

Kelner, który właśnie przynosił moje zamówienie, na jego widok uśmiechnął się kwaśno, po czym już bez słowa schował się na zapleczu. 

- Jak za to zapłacę - szeptem spytałam mojego diabła. 

- Tutaj się za nic nie płaci. 

- Dziwne, że ktoś chce za friko coś robić, przecież traci swój czas i trwoni swoje umiejętności na darmochę dla innych. 

- Pobędziesz tutaj ze dwieście lat to zobaczysz, czy ciągle będziesz chciała tylko odpoczywać. Oj zamarzy ci się wtedy, żeby ktoś chciał wziąć sobie, to co dla niego zrobisz. 

Zanim zaczęłam jeść, mnóstwo pytań przeleciało mi przez głowę. 

- Dlaczego mój zegarek działa, czy to prawda, że mój czas się zatrzymał, gdzie podziewają się ci wszyscy, którzy przecież przez te wszystkie wieki tutaj zamieszkali, dlaczego jest tak pusto, czy mogę z kimś rozmawiać na ulicy, jakie są w niebie rozrywki i co z moim wiekiem?.. 

- Uspokój się Ewelino, - przerwał mi nagle Azazel - masz wieczność, aby się tego wszystkiego dowiedzieć. 

- Zdziwiłam się. Ty czytasz tak, jak ten kelner w moich myślach. 

- A jak. - Ucieszył się, że zauważyłam. 

- Tak mają wszyscy, którzy chcą spełniać szybciej czyjeś zachcianki. 

- A ty pewnie możesz jeszcze mnie kontrolować? 

- No trochę. Jak nie będziesz świntuszyć, to nie będzie ci to przeszkadzało. A jak będziesz, to ja się nie zarumienię . 

Rozsiadł się wygodnie i zaczął podjadać łyżeczką zamówiony przeze mnie deser lodowy. A co mi tam, niech je. 

- Dlaczego twój zegarek działa. Ma baterię to co innego ma robić. Jemu twoja śmierć nie skróciła kadencji. Ty rzeczywiście już się nie postarzejesz, chyba, że będziesz chciała. Możesz też zbrzydnąć ogłuchnąć i dostać garba. Wszystkie te usługi są dostępne, jak wszystko tutaj gratis. Ale po cholerę ci one. Dla mnie jesteś wystarczająco piękna i kusząca, więc może lepiej nie kombinuj z urodą. Co innego, gdybyś umarła stara, brzydka i schorowana, to te nasze usługi mają sens. 

Zrobiło mi się miło, że mu się podobałam. 

- No dobrze, zaopiekuję się tobą przerwał wyjaśnienia i schylił się w moją stronę, by mnie pocałować. 

- A nie za szybki jesteś z tym dobieraniem się do mnie, jeszcze nie powiedziałam, że możesz. Jak wybiorę tego jedynego, to on się o tym dowie pierwszy. Może nawet to będziesz ty. Nigdy nic nie wiadomo. 

- Ostra jesteś. - Uśmiechnął się szczerze i kontynuował. - Niebo jest rzeczywiście takie wyciszone. Ale musisz zobaczyć moje Królestwo, tam dopiero życie nabiera kolorów. Ale są gusta i guściki.. 

Jak wybierzesz te okolice, też jakoś przetrwasz. A tłumy, cóż trochę mało zostaje tu stałych mieszkańców a w tej dzielnicy prawie ich nie ma. Większość woli inne klimaty. A na koniec. Ze mną możesz rozmawiać ile chcesz. I w dzień i w nocy. Mogę ani na chwilę ciebie nie opuszczać, tylko powiedz, że tego chcesz. 

- Oj nie kombinuj, skąd wiesz, że nie wolę anielskiego towarzystwa. Ty nie zabierzesz mnie na podniebną wycieczkę, bo ty pewnie nie latasz. 

Posmutniał. Trafiłam w dziesiątkę. Widocznie, to była prawda, że jako potępiony stracił skrzydła a ci, których widziałam przedtem nad sobą, to były rzeczywiście tylko anioły. 

- Oj umiesz dziewczyno dopiec do żywego smutno stwierdził Azazel i została po nim tylko łyżeczka oparta o podstawek. 

Pewnie się obraził. Cóż, mszczę się na nim bo przecież i on jest trochę winien, że umarłam. Ale zaraz go usprawiedliwiam, że może tak zrobił, bo sam, też nie najfajniej tu żyje. Tysiące lat traci pewnie na rozmowy z takimi idiotkami, jak ja i ciągle jest sam. Gdy to sobie pomyślałam, to aż mi go się zrobiło żal. 

- Wymienić deser? - spytał kelner. 

Nie chciałam. Jakoś i jeść mi się odechciało. 

- Usiądź przy mnie i pogadaj poprosiłam. 

Spełnił prośbę. 

- Jesteś tutaj na stałe? 

- Nie. czasowo. Wybieram jeszcze. A ty co byś mi poradził? 

- Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Ale naprawdę tutaj jest fajnie. Chodź ze mną, pokażę ci w tej okolicy kilka atrakcyjnych miejsc. 

I poszliśmy, mijając otwarte kluby fitness, siłownie, odkryte i zakryte baseny. A w końcu zaprowadził mnie do cichego parku, pełnego starych drzew, szczególnie pięknych. Rosły one wokół ogromnego jeziora. Zadbane alejki pełne były ustawionych tam dość gęsto, lecz o dziwo pustych ławek. Na jednej z nich usiedliśmy. 

- Jestem Bartek. - Przedstawił się. 

- Ewelina. 

- To jedno z moich ulubionych miejsc. Jezioro Zapomnienia. Ludzie przychodzą tutaj rzadko. I tylko wtedy, gdy chcą zapomnieć. Nie wiesz tego jeszcze, ale gdy pochylisz się nad nim lub popłyniesz po nim łódką i wyrazisz takie życzenie, to nie będziesz pamiętała niczego z tych rzeczy, które na ziemi przeżyłaś. 

- A ty zapomniałeś? 

- Nie, bo nie chcę zapomnieć. Zanim trzysta pięćdziesiąt lat temu umarłem na zarazę, to miałem szczęśliwe życie. Byłem bogaty, miałem piękną żonę i dwójkę dzieci. Chcę o nich wszystkich pamiętać. 

- A ile wtedy miałeś lat? 

- Dwadzieścia pięć. 

- Nigdy więcej ich tutaj nie spotkałeś? 

- Nie. I nie wiem dlaczego. Zuza była dobrą kobietą a moi chłopcy byli jeszcze tacy mali. Nikt tutaj nie wie, co się z nimi stało i gdzie są teraz. Dziwne. Ludzie chyba nie giną tak bez wieści. Ale wierzę, że kiedyś się odnajdą i będziemy tutaj razem. Dlatego nigdy nie opuściłem Dzielnicy Przejścia 

- Chodźmy stąd. - Zaproponowałam. 

- Cierpisz tutaj, gdy przypominasz sobie to wszystko. Chcę, abyś przy mnie choć na chwilę o tym zapomniał. 

Wyszliśmy z parku i po godzinie dotarliśmy do innego jego ulubionego miejsca. Była to wysoka wieża zakończona tarasem widokowym. Winda zawiozła nas na górę. Stąd roztaczał się przed nami rozległy widok obejmujący wiele kilometrów. Widoczność była tak dobra, że widziałam, jak gdzieś tam na horyzoncie samotnie i w grupach spacerują ludzie. To były już dzielnice stałego pobytu, więc tam, już nikt się nie spieszył. Nawet samochody jeździły wolno, jakby ich kierowcy bali się przekroczyć granicę dozwolonej prędkości, ustalonej na tempo szybkiego spaceru. Zauważyłam też, że mimo, iż oni wszyscy byli z pewnością z różnych epok, to jednak ich stroje były współczesne. 

- Jest rozwiązanie praktyczne. - Wytłumaczył mi Bartek. 

- Tutaj ubrania niszczą się dość szybko a nikomu nie chce się nosić niepraktycznych strojów z epoki, w której żył. Najczęściej były zbyt ciężkie a przy klimacie tutaj panującym, do niczego nie przydatne. Te współczesne są najpraktyczniejsze, więc większość z nas je nosi. Jak chcesz to pójdziemy do dzielnicy handlowej. Też może coś sobie wybierzemy. 

- Masz kostium kąpielowy? - Spytał niespodziewanie. 

Nie miałam. 

W ogromnym sklepie, szybko odnajdywałam odpowiednie stoiska i obładowana, jak jakaś zakupoholiczka, poszłam za Bartkiem na plażę przy morzu. Było tutaj tłoczno i po raz pierwszy usłyszałam głośne rozmowy i śmiechy. Pomyślałam: 

- Jak tu jest normalnie, zupełnie jak na ziemi 

Rozłożyliśmy się na ogromnym kocu. Bartek wysmarował mnie olejkiem do opalania i beztroska leniwość opanowała mnie i jego. Do wieczora nie robiliśmy niczego innego niż, opalanie i wspólne kąpiele. 

Gdy razem wróciliśmy do miasta, Bartek odprowadził mnie pod same drzwi mojego domu. 

- Nie wejdziesz? - Spytałam. 

Wszedł. Oświetlenie, jakby wyczuło naszą obecność , bo rozbłysnęło lekko przytłumionym światłem. 

- Zjesz coś? - spytałam po raz drugi. 

Był głodny, więc nie odmówił. W lodówce i w szafkach było wszystko, co było nam potrzebne. Razem usmażyliśmy jajecznicę i zjedliśmy ją z chlebem. Włączyłam odtwarzacz i nastrojowa muzyka popłynęła w naszą stronę czystymi dźwiękami dobywającymi się z głośników ustawionych we wszystkich rogach pokoju. Zaczynało być romantycznie. Nawet nie zauważyłam kiedy zamiast stać, tańczyliśmy, ciasno objęci jak para zakochanych. Przytuliłam swój policzek do jego policzka i tak wtuleni chcieliśmy zapomnieć, gdzie jesteśmy, dlaczego tu jesteśmy i za kim tęsknimy. 

- Nie przeszkadzamy? 

Otworzyłam oczy. 

- Zapraszałam was, bo coś tego nie pamiętam Zakrzyczałam wściekle. 

- A pukanie to już panów nie obowiązuje. Wypad stąd chłopaki, to jest teren prywatny. 

Zrozumieli swój błąd i pospiesznie wyszli, ale ten nastrój zbliżającej się ciepłej nocy minął bezpowrotnie. 

- Pójdę już. 

Zgodziłam się i tylko na pożegnanie pocałowałam go delikatnie w usta.

Na niedzielnym obiedzie u rodziców był też mój kuzyn Darek ze swoim nowym kolegą. Nigdy jeszcze Marcina nie widziałam, więc przy stole siedziałam cicha i chociaż nie wiedziałam dlaczego, starałam się wyglądać na spokojną i myślącą osobę. To moje zachowanie zadziwiło wszystkich. Patrzyli na mnie i starając się zachowywać powagę, uśmiechali się do mnie porozumiewawczo. Udawałam, że nie rozumiem o co im chodzi, więc atmosfera groziła nagłym wybuchem wesołości i moją całkowitą 

dekonspiracją. Po obiedzie, mama szybko stwierdziła: 

- Dzieciaki, nic tu po was. Idźcie na jakiś spacer, czy może na lody. 

- Ja funduję! - Zaoferował się Marcin i rzeczywiście nawet nie skrzywił się, gdy zamówiona przeze mnie ogromna złożona z pięciu kulek góra lodów polana jeszcze czekoladą, znalazła się przede mną na blacie stolika. 

- I ty to wszystko zjesz? - zdziwili się obaj. 

- Obym nie chciała dokładki. - Odgryzłam się ze śmiechem. 

- Wiesz przez te puste kalorie, zyskam pewnie kilka centymetrów w biodrach , ale lody są zbyt pyszne, bym się miała teraz tym martwić. 

- Może wieczorem pójdziemy do kina? - zaproponował Bartek. 

Poszliśmy na Sin City 3D i bawiliśmy się dobrze. Po kinie, Darek zniknął z naszego pola widzenia bardzo szybko, więc już tylko we dwoje poszliśmy na przystanek tramwajowy, bym mogła wrócić do siebie. 

- Mogę z tobą jechać, ze mną będzie ci raźniej w wagonie. 

- I przyjemniej. - Dodałam. 

Poświęcenia wymagają nagrody. Nie zostawiłam więc Marcina przed drzwiami. 

- Musisz koniecznie coś zjeść zanim stąd wyjdziesz, dodałam robiąc kanapki i zaparzając herbatę. 

- Ładnie się urządziłaś. Tak stylowo. 

- Chyba minimalistycznie. - Skomentowałam tę jego wypowiedź. - Jeśli tapczan, dwa fotele i ława to jakiś styl, a ty masz rację, to życzę ci powodzenia na polu projektowania wnętrz a jeśli się mylisz, to rzuć projektowanie, bo nic nie zarobisz. 

- Nie projektuję teraz, tylko stwierdzam, że gdybym to wszystko miał to czułbym się bogaczem. 

- No to zacznij mnie podrywać a może coś ci z tego skapnie. Jeden fotel się zarywa, to go ci razem z drugim dobrym oddam za friko. 

- I postawię je sobie przy ścianie filaru pod mostem. Dzięki za twoją litościwą dobroduszność, ale wolę sobie nie zagracać powietrza. 

Noc była duszna, więc zamiast wtulać się w siebie w zaciszu czterech ścian, staliśmy oparci o balustradę balkonu obserwując zasypiające miasto.

Od rana darłam się na Uriela i Azazela za wczorajsze najście. 

- Masz się skupić, gdzie zamieszkasz, a nie z kim. - Bronili niepewnie swojego postępowania. 

- Jeszcze niczego o tym świecie tutaj nie wiesz a już romansujesz. Ani na chwilę nie można ciebie samej zostawić. 

- A co mi się stanie. Zginę z rąk mordercy, czy utopię się w morzu. Nie żartujcie. To wszystko mam już przecież za sobą. 

- Masz, albo i nie. - Melancholijnie zakończył ich tłumaczenia Uriel. 

- No to co teraz. Jesteście tutaj u mnie, gdyż... 

- Stęskniliśmy się za tobą. - zawtórowali, jak w zgodnym chórze. 

- Może już byś przeszła o ten poziom niżej. Tutaj już prawie wszystko widziałaś. W każdym sektorze jest tak samo. Ludzie, ludzie i ludzie. 

- Mało coś ich tutaj macie. Tyle wieków a tu i przejść można bez tłoku a ja wręcz już tęsknię za przepychaniem się, by coś załatwić. 

- A, co chcesz mieć tak na co dzień, jak ci Japończycy w metrze, albo Meksykanie w stolicy. Większość chce spokoju. Ale jak sobie życzysz tłumów, to coś dla ciebie wymyślimy. 

- Z tymi ludźmi to same kłopoty, jeden chce to a drugi zupełnie co innego. - Zaczął wydziwiać z lekkim obrzydzeniem Uriel. 

- Aż mi się niedobrze robi, jak was słucham. I to wy, chwalicie się tym, że jesteście wytworami Boga. Jesteście Jego pomyłką. 

Skończyłam i wyszłam przed dom, aby na nich nie patrzeć. A już miałam ich polubić i było mi żal Azazela. Żadnej mojej przyjaźni z aniołami i diabłami. A ci moi, to jeden wart drugiego a obaj razem wzięci, są nic nie warci.

Niedziela. Pierwsza moja niedziela w Niebie. 

- Zapraszamy na cotygodniowe spotkanie. 

- Co jest? - pomyślałam, - Szykuje się jakaś procesja niewiniątek? 

- Prawie masz rację. To jest tradycja. - Wyszeptał za moimi plecami Azazel. 

Odwróciłam się. Obaj moi nadzorcy byli już chyba gotowi, bo obaj na biało. 

- Ty też!? - zwróciłam się do Azazela. 

- Jak jestem w delegacji, to zawsze stosuję się do zwyczajów gospodarzy. - Stwierdził z wyraźnym rozbawieniem. 

- W głowie mi się nie mieści, jaki jesteś sprzedajny. Może jeszcze wychwalasz Boga? 

- A, jak myślisz, to przecież nie boli, a na dodatek, jak wiesz on jest naszym Ojcem i Stwórcą. To z jego woli istniejemy. 

- No przebieraj się. 

W szafie rzeczywiście znalazłam, coś, co przypominało albę, albo bardziej prostą minisukienkę. Po założeniu, wyglądałam w niej nie najgorzej, bo Uriel zagwizdał i usłyszałam, jak szepcze do Azazela: 

- Ty, ta nasza laska jest nawet zgrabna. 

Nie skomentowałam ani tego, ani prawie niczego innego w tym dniu, chociaż starali się być raz mili, a raz zazdrośni o Bartka, który stanął przy mnie na spotkaniu, albo wręcz ostentacyjnie obojętni, gdy zdecydował się wieczorem znowu odprowadzić mnie do domu. 

Gdy doszliśmy na miejsce, na ogromnym placu stały tłumy ludzi. Nikogo nie znałam i nie poznawałam. Chodząc ulicami nigdy ich tylu nie widziałam. 

Potężny głos powiedział nagle: 

- Witam na coniedzielnym naszym spotkaniu. Witam nowo przybyłych i życzę im miłego pobytu. Witam mieszkańców i niech wieczność będzie z wami. Niech dzień dzisiejszy i wszystkie następne będą dla was niezapomniane. 

- Witamy Ciebie Panie. - Zaskandował tłum i powoli wszyscy zaczęli się rozchodzić. 

- To wszystko? - Spytałam, patrząc na Bartka. 

- Tak, to krótka uroczystość. Dobrze, że się jednak odbywa, bo wtedy wiemy, iż Bóg jest ciągle z nami. 

- Dlaczego się nie pokazuje? 

- On jest zawsze i wszędzie. Jednak, jak chcesz go sobie zobaczyć, to chodźmy do dzielnicy handlowej i tam wybierzesz sobie osobisty rzutnik hologramów i wtedy będziesz mogła mieć Go kiedy tylko zatęsknisz za Jego obecnością. 

Na razie nie chciałam. Tęsknię za domem, za kumplami i rodzicami, nawet za uniwerkiem. A tego w hologramach nie zobaczę. 

Te dwa moje anielskie diabły, czy diabelskie anioły, szły w milczeniu za nami. 

- Chłopcy, może byście poszli się przebrać, czy zrobili cokolwiek innego. Jestem już dużą dziewczynką i nie potrzebuję przyzwoitki. No jazda wymiksujcie się stąd. 

Poszli. 

- Powiedz mi Bartku - wróciłam do tematu - O co chodzi a tą boską obecnością wśród nas. Przecież to, że Stwórcę słychać, to nie znaczy wcale, że jest właśnie w tej chwili wśród nas. To może być przecież tylko nagranie. 

- O szczegóły spytaj tych swoich opiekunów. Oni to lepiej wiedzą. Ale i ja też coś na ten temat wiem. To jest rzeczywiście tylko nagranie. Lecz, jak mówi archanioł Michał, tylko Bóg ma włącznik to nagranie uruchamiający. Jeśli więc to powitanie słyszymy, to znaczy, że włączył je sam Stwórca. Ani w czasie buntu aniołów, ani po zakończeniu wojny, nie ukazał się już ani razu. Teraz rozumiesz, te spotkania nie służą uwielbianiu Pana i to nie On sprawdza nasze oddanie, lecz my sprawdzamy Jego obecność. 

- Ciekawe po co? Myślałam, że chociaż tutaj, będę Go widywała codziennie i nawet obawiałam się, że zbyt często a tu nic z tych rzeczy. Trochę to dziwne. 

- No, może trochę. Ale już tak jest i nie nam to osądzać. 

Gdy doszliśmy w pobliże jego kawiarenki, Bartek zaprosił mnie na lody. Znowu siedzieliśmy pod parasolem i łasuchowałam ile chciałam i ile mogłam. Życie nawet po śmierci jest piękne, gdy nie grozi ci nadwaga. Żadnych ograniczeń ilościowych. Wszystko, co ci smakuje, po prostu jesz. 

- Bajka, no nie. - Cieszyłam się, pałaszuję koleją porcję. 

Wieczorem, gdy wziął mnie za rękę i poszliśmy w moją stronę, byłam prawie szczęśliwa. Na ziemi moi partnerzy byli inni. Bartek w niczym ich nie przypominał. Może to z racji swoich dwudziestu pięciu lat, które przez kolejne trzysta pięćdziesiąt doskonalił. 

Za nami znowu wlekli się Uriel i Azazel. 

- Coś z wami nie tak. Chyba jednak bardzo nie chcecie, abym was polubiła. A już mi się zaczynaliście podobać. 

- I tak go ze sobą go na dolny poziom nie weźmiesz. - Zasyczał złośliwie Uriel. 

Mimo mojej wściekłości za wtrącanie się ich w moje niebiańskie życie intymne, to jednak te słowa dały mi to trochę do myślenia. Muszę przecież zaliczyć przed ostatecznym swoim wyborem oba poziomy. A co jeśli rzeczywiście zdecyduję się na tę drugą lokalizację. Bartek będzie cierpiał. Jest taki wrażliwy. 

Mimo, iż obojgu nam zrobiło się smutno, to zrozumieliśmy, że przynajmniej na razie, tak trzeba. Przed drzwiami do mojego domu Bartek pocałował mnie lekko w usta i powoli odszedł.

Październik zapukał do naszych głów kolejnym rokiem nauki. Zaczęliśmy w małym gronie skromną jak na razie balangą u mnie. Chipsy, piwo i tanie wina. Ale atmosfera była znakomita. Marcin był nadal ze mną. 

Dlatego. 

Po pierwsze, jako jedyna z całego towarzystwa musiałam bardzo uważać z alkoholem. Gdy z nim przesadzę, mogą wyjść na jaw różne rzeczy, o których chciałam zapomnieć a z pewnością, nie chciałam, aby stały się własnością publiczną. 

A po drugie. Dziewczyny. 

Jak już wspominałam, nigdy jeszcze żaden chłopak nie stanął na drodze naszej przyjaźni, ale jednak lepiej licha nie kusić i drobny nadzór nad Marcinem i całą resztą, chyba mi nie zaszkodzi. 

- Wow, ale was wzięło. - Skomentowała sytuację Monika. 

Karola wyraźnie sprawdzała, czy jej duże niebieskie oczy nie pasują do jego ciemnych włosów. 

Tylko Irmina szczerze pocałowała mnie w policzek i powiedziała: 

- Strzeż go przed resztą towarzystwa 

Już prawie nad ranem wiedziałam, że Marcin jest stały w uczuciach, bo mimo podchodów dziewczyn i ciągłego kuszenia go piwem, przez wiecznie spragnionych tego trunku naszych chłopców, zachował do nich wszystkich dystans i nieomal nie odstępował mnie na krok. Było to nawet zabawne, choć lekko denerwujące, bo z nikim nie mogłam porozmawiać na osobności. Gorzej by jednak było, gdybym to ja musiała, przerywać jego jakieś rozmowy z Monią, czy Karolą. 

Zauważyłam, że im częściej Marcin przenikał on do mojego wewnętrznego intymnego świata, tym ja zaczynałam stawać się szczęśliwa. Bycie we dwoje, to pogodzenie wspólnych potrzeb tworzenie naszego my w miejsce mojego ja. Dobrze, że oboje w porę to zauważyliśmy, eliminując tym samym, ten etap pretensji o konieczność odrzucenia dotychczasowych przyzwyczajeń. 

Zdecydowanie, zaczynałam już wierzyć, że moje poszukiwania partnera, dobiegają końca. Jeszcze tylko kilka razy sprawdzę jego lojalność i gdy stwierdzę, że jest on odporny na inne, niż ja dziewczyny, to zachowam go dla siebie.

Właściwie, przebywanie w Niebie już mnie tak nie bawiło. Co jeszcze ciekawego mogło mnie tutaj czekać. Wszędzie ten spokój, dość sztywny sposób zachowania się i ubierania, żadnych klubów nocnych brak znajomych. Jedyne, co mnie jeszcze z tym miejscem wiązało, to moje uczucie do Bartka. A i ono, chociaż tak zewnętrznie podobne do ziemskiego, to jednak różniło się od niego znacznie. Pocałunki pieszczoty w zaciszu domu, mieszały się przecież ze wspomnieniami o tym, co zostawiliśmy bezpowrotnie a to nie gwarantowało nam szans na normalne życie. 

Tak więc, poznałam to, co poznać chciałam. Dowiedziałam się tego, czego dowiedzieć powinnam i nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć w dalszą drogę. Czekałam aż Uriel i Azazel przeniosą mnie z z Nieba do Piekła,.

Marcin rozpędza się coraz bardziej. Zaczyna planować naszą przyszłość. Dlatego, prócz nieomal już bezustannego przebywania w jego towarzystwie, musiałam także zaliczyć odwiedziny u jego rodziców i wysłuchać pochwał na temat mojej, podobno powalającej urody. A po tym, gdy już wysłuchali o moich studenckich osiągnięciach i planach zawodowych, ich uwielbianie mojej skromnej osoby przeszło poza wszelką możliwą skalę punktacji. A wszystko to, tylko dlatego, że zlitowałam się nad ich samotnym synem, który już tracił nadzieję na znalezienie kogokolwiek. 

Z tym to już przesadzili zupełnie i gdybym nie znała już Marcina z wielu różnych stron, w tym i tych o których, bez rumieńców z nimi bym nie rozmawiała, to zamiast go zareklamować, już by mnie nim wystraszyli zupełnie. Dobrze, że to wielokrotnie sprawdziłam, bo po tym ich tekście, jeszcze bym się zastanawiała, dlaczego, ten wysoki, inteligentny brunet, bez wad ukrytych, miałby w dzisiejszych czasach jakiekolwiek problemy ze znalezieniem odpowiedniej dla siebie dziewczyny. Aż taka durna to ja nie jestem, by myśleć tylko o swojej wyjątkowości. 

Moi rodzice zaakceptowali Marcina także. I oni nie mieli umiaru w faworyzowaniu go. Nie dość, że zaczął przebywać z nimi znacznie częściej, niż ja, to jeszcze musiałam w ich obecności opiekować się nim. Dobrze, że sam Marcin, aż tak bardzo nie zdawał sobie z tego sprawy, że przez nich zostałem jemu już nieomal sprzedana. 

- Hejka! - Myślałam. - To aż tak wam doskwiera moja obecność. Co myślicie, że sama bym sobie nie poradziła i potrzebny mi taki Marcin bym nie zginęła w tym wielkim świecie. Oj nie tego się po was spodziewałam. 

Gdyby nam obojgu nie było ze sobą dobrze, to postępowanie naszych najbliższych, już by wprowadziło do naszego związku nudę starego małżeństwa, statecznego i przewidywalnego. 

Dobrze, że nie wymagali byśmy zwracali się do siebie np. misiu i żabciu, bo to by nas rozłożyło ostatecznie. W końcu, aby przerwać te ich nieprzemyślane praktyki, doszliśmy oboje do wspólnego wniosku, który tylko trochę na nim wymogłam, że im mniej rodziny w naszym życiu, tym dla nas lepiej.

Moje pożegnanie z Niebem odbyło się bez trąb anielskich i śpiewających chórów. Po prostu znowu we trójkę znaleźliśmy się w białym korytarzu, ale tym razem nie pieszo, lecz windą i zaczęliśmy zjeżdżać do kolejnego mojego miejsca tymczasowego zamieszkania. W kabinie nie było lutra, tylko dość jasne oświetlenie. Na jednym z jej boków były zamontowane trzy duże przyciski. 

-P, +N i Poziom 0. Dwa z nich oznaczały Piekło i Niebo z nich, ale ten trzeci zaskoczył mnie zupełnie. 

- Co to jest? - Spytałam nie odrywając od niego wzroku. 

- To ziemia, ale nigdy nie był czynny, bo na tym poziomie nie ma żadnego wyjścia. 

Nie dyskutowałam więcej. Po cóż jednak twórcy tej windy umieścili w niej cokolwiek, co miało do niczego nie służyć. 

Gdy tylko opuściliśmy windę, z której wyjście prowadziło nas prosto ulicę, byłam zaskoczona. Piekło przywitało nas hałasem i już po chwili szliśmy zatłoczoną aleją pełną samochodów i innych pojazdów, z których, większości nawet nie potrafiłam nazwać. Wokół pełno było diabłów, które speszyły się i nie zauważały nas zupełnie. Zresztą, dlaczego miały nas widzieć. Pewnie, co dzień, widuje się tutaj wiele takich dziewczyn idących w eskorcie swoich opiekunów. 

Zbliżał się wieczór, więc wokół latarnie rozbłysły swoimi ciepłymi, pomarańczowym kolorami. 

- Idę na drinka. - Azazel poczuł się wreszcie w swoim żywiole. 

- Bez nas nigdzie się nie urwiesz. Mamy jeszcze tyle spraw do załatwienia - strofował go Uriel. 

Weszliśmy do pierwszej z brzegu kawiarni, w której grał jakiś swingujący zespół, złożony białych i czarnych instrumentalistów. Z początku wydało mi się, że znalezienie jakiegoś wolnego miejsca graniczyć będzie z cudem, ale na nasz widok, młoda kelnereczka wytargała z zaplecza zapasowy, składany stolik, do którego przyczepione były trzy krzesełka. 

- Zaraz coś dobrego przyniosę - powiedziała, kończąc szarpanie się z upartym meblem. 

Wróciła po chwili trzymając tacę na której stały trzy drinki z parasolkami i pokaźna butelka jakiegoś trunku na zapas. 

- Za twój dobry wybór! - wzniósł toast Uriel. 

W porównaniu z naszymi studenckimi trunkami, które piliśmy na domówkach, drink ten wydał mi się stworzony z mieszaniny najlepszych alkoholi i soków, jakie gdziekolwiek istnieją. 

Po trzeciej kolejce, Piekło już mi się podobało. 

- Bartka też tu sprowadzę. - Pomyślałam, nim urwał mi się film. 

Rano obudziłam się przykryta po uszy w jakimś dużym łóżku. Pokój był ogromny. Mimo kaca dostrzegłam, że wyposażony jest, jak typowy salon z większości zamożnych domów. Nie był zagracony a tylko niezbędne, nowoczesne meble i sprzęty zajmowały skrawki jego powierzchni. Wielki ekran, kolumny głośnikowe i leżące obok płyty i to wszystko widziałam na wprost mojej obolałej głowy. 

Wstałam w poszukiwaniu czegoś na ten ból. I już to samo wstawanie, zupełnie mnie otrzeźwiło. W wielkim lustrze dostrzegłam siebie ubraną w złożone chyba tylko z samych gumek majteczki i stanik. 

- O cholera! - wyrwało mi się z ust. 

- To oni. Musieli się nieźle bawić przebierając mnie za dziwkę. Nie mieli prawa tak mnie traktować. 

Moja godność osobista została urażona do granic wytrzymałości. Z rozmysłem upili biedną, niewinną, niespodziewającą się niczego dziewczynę, tylko po to, by później bez jej wiedzy i świadomości, zabawić się nią w jakieś niecne przebieranki. Dobrze, że chociaż, nie mogli mnie wykorzystać. Pewnie po to im te penisy dobry Bóg zabrał. Zboczeńcy. 

Jeszcze długo pastwiłam się nad nimi w myślach. A, gdy weszli rzuciłam się od razu z pazurami i pięściami na Uriela 

- I ty także. To taki z ciebie anioł. U siebie nie możesz to w piekle harcujesz. Nie powiesz mi chyba, że zmusił ciebie do tego Azazel. 

- Uspokój się dziewczyno. - Odsuwali się i osłaniali przed moimi ciosami. 

- A co mieliśmy zrobić. Szybko znaleźliśmy ci nowy dom i hopsa do łóżeczka, byś nam się księżniczko nie zgubiła, łażąc gdzieś po pijaku. 

- Oż wy zboki. - warczałam - Podobały się wam przebieranki! 

Żaden z nich nie odpowiedział. Wyglądali też nie najlepiej. Pomięte spodnie i koszule, rozwiane włosy i oczy czerwone. Pewnie wypili więcej niż ja. Że też i na nich działa alkohol. Tacy święci i potępieni a nie odporni na procenty. Żal było na nich patrzeć. Szczególnie, gdy zaraz obaj zaczęli usypiać w fotelach. 

No dobrze. Piekło przywitało nas chyba niespodziewanie tym, co miało innego niż Niebo, ale czy to miało mnie zachęcić do pozostania tutaj na stałe. Inne nie zawsze znaczy lepsze, a to z pewnością lepsze nie było. Pomyślałam, jaką słabą jestem istotą, która tak z marszu stacza się zupełnie i mimo wcześniejszego oglądania Nieba, nic nie zachowuje w sobie z jego wielkości i magii. 

- Zobaczyć wódę i urżnąć się jak jakiś lump, któremu już nic w życiu nie pozostało innego do zrobienia. Czy na tym tylko polega ta piekielna potęga, że łamie się tutaj tak łatwo charaktery ludzi i wywołuje w nich obrzydzenie do siebie. Jeśli to wszystko, co ma ten poziom do zaoferowania, to ja już stąd wychodzę.

Od tygodnia Irmina nie była na żadnym z wykładów. Czułyśmy, że stało się coś złego. Teraz też dopiero dotarło do nas, że mimo, iż chociaż była ona z nami dwa lata i to nieomal ciągle, mimo, że nazywaliśmy ją przyjaciółką, to tak naprawdę jej nie znałyśmy. Żadna z nas nie wiedziała, gdzie właściwie ona mieszka. W sekretariacie uniwersytetu, też nie dowiedziałyśmy się niczego więcej, niż to, że jak na razie, nie przerwała studiów, nie zmieniła kierunku, ani nie została relegowana. Adresu nam nie podali, zasłaniając się tajemnicą o danych osobowych ludzi, z którymi nie byłyśmy ani spokrewnione ani spowinowacone. Znaczyło to, że jeśli nie znajdziemy jakiegoś sposobu, by ten adres z kancelarii wydostać, to niczego się nie dowiemy. Snując różne domysły o przyczynach jej nieobecności, czekałyśmy. Na szczęście ciotka Moni była koleżanką sekretarki naszego wydziału i ta obiecała jej, że nam pomoże. 

Już na drugi dzień pojechałyśmy do dzielnicy willowej. Dom był na sprzedaż a sąsiedzi nie wiedzieli, gdzie ta cygańska rodzina wyprowadziła się. Nie lubili ich obecności wśród siebie, więc nie specjalnie byli wrażliwi na losy Romów, których nawet nie rozróżniali. 

Powoli, choć z trudem, zaczęło do nas docierać, że Irminy już nie zobaczymy, bo rzeczywiście jej zabawa w studia i ta jej europejskość w ubiorze i zachowaniu, zostały ostatecznie ukrócone przez jej najbliższych, którzy postanowili odciąć ją od dotychczasowego towarzystwa. Zrobili to, nie po to, by ją skrzywdzić, lecz, aby nie narobiła sobie problemów, gdyby Irmina postanowiła z nimi zerwać i pozostać sama. 

Była śliczną, skromną i mądrą dziewczyną, ale nie była wojowniczką i tej rozłąki z rodziną by nie przetrwała. Nie była aż tak mocna. Bo nawet, gdyby jakiś chłopak ją pokochał i z nim została, to na dłuższą metę, nie mogąc podzielić się sukcesami z kimkolwiek ze swoich, ona by tak żyć nie potrafiła. Chcieli jej tego po prostu oszczędzić, bo nie wszystkie zawiłości losu człowieka dają się pogodzić w jednym jego krótkim życiu.

Nie wyszłam z tego Piekła, ani zaraz, ani, za godzinę, ani w ciągu kilku dni. Dom, który wybrali za mnie moi panowie, był duży, piękny i bogato umeblowany. W szafach znajdowałam coraz to inne ciuchy. Butów zliczyć też mi się nie udało, bo ciągle przybywały nowe. Może to głupie. Ale ten mój ulotny dobrobyt stał się jedną z przyczyn, która spowodowała, że nie dotrzymałam danego sobie słowa. 

Czułam się super, gdy obaj chłopcy, w czasie pokazu coraz to innych strojów, który nieraz dla nich urządzałam, z zachwytem przyglądali się mojej figurze. A kiedy później widziałam, jak zaczynają się prężyć na widok samotnie przechodzących obok nas diabłów, śmieszyło mnie to łez, ale też łagodnie łaskotało moją próżność, bo z jakieś powodu wybrali właśnie mnie. Wprawdzie, tak naprawdę byli tylko moim przewodnikami po nieznanych mi terenach, ale jednak, to ze mną szli, to przy mnie się prężyli a to musiało przecież coś znaczyć i było to bardziej widoczne, niż ukryty powód dlaczego tak robili. 

Morze i plaża, choć tak podobne do tych w Niebie, to tutaj ze względu na więcej eleganckich sprzętów do opalania i kąpieli, były atrakcyjniejsze. A jeśli dodam do tego, tych, napakowanych kelnerów, którzy na każde skinienie zjawiali się natychmiast z drinkami w rękach, to muszę stwierdzić, iż życie w Piekle podobało mi się coraz bardziej. 

I nawet Azazel i Uriel, którzy na ogromnym materacu leżeli obok mnie wyglądali także zdecydowanie dobrze a, że na dodatek, byli także przydatni, to ich obecność przy mnie, zupełnie mi nie przeszkadzała. Bo, gdy już nauczyłam się ich wykorzystywać do spełniania moich zachcianek, to smarowali moje plecy różnymi olejkami, lub zasłaniali mnie od nadmiernego nasłonecznienia. Były to prace zupełnie bezużyteczne, bo przecież nic mi nie groziło, a już na pewno nie udar, czy rak skóry, ale ja przecież nie musiałam o tym bez przerwy pamiętać. 

Zresztą, już po kilku dniach, do ich obecności przyzwyczaiłam się zupełnie. Odkąd położyli mnie pijaną do łóżka, rozbierając przedtem do naga, nie miałam już co przed nimi ukrywać, więc u nas w domu pod prysznicem bywało odtąd niezwykle tłoczno. 

Wieczory spędzaliśmy na tradycyjnych dancingach, bądź nowocześniejszych dyskotekach, czy nawet, na uroczych prywatnych zabawach, w czasie których wynajęty lokal, był już tylko dla nas. 

Nieprzespanych nocy, w tym naszym dziwnym trójkącie nie liczyłam i najczęściej wstawaliśmy grubo po południu, tylko po to by zajadając się kawiorem móc jednocześnie popijać go oryginalnym szampanem. Po takich domowych balangach, znowu spaliśmy do wieczora. 

Część dni, w czasie których nie leżałam pod palmą na plaży, pozwalałam podziwiać się moim chłopcom i pozwalałam im, by chodzili za mną do sklepów pełnych atrakcyjnych ciuchów i kosmetyków. Było to dla nich tak inspirujące doświadczenie, że najczęściej pozwalali mi samej tam poszaleć i wtedy te moje spacery zajmowały mi znacznie więcej czasu. 

Tak cudownie mogło być tylko w Piekle. A te gabinety kosmetyczne, to była dopiero bajka. Oferowały boski makijaż, jako pomocne narzędzie przydatne do kuszenia swoją niewinnością. W nich też, dla lepszego samopoczucia, poprawiłam sobie tylko kilka niewidocznych prawie niedociągnięć swoje urody. Resztę, która, według mnie i ekspertek tam zatrudnionych, była bez zarzutu, pozostawiłam bez zmian. Nie musiałam przecież ani się odmładzać, ani wyszczuplać, aby skromnie mówiąc być po prostu anielsko piękną i diabelsko kuszącą Eweliną. Do pełnego szczęścia zaczęło brakować mi tylko ciągłej adoracji moich panów i miłości jednego z nich. 

Jesień powoli zamieniała się w zimę. A ja z Marcinem, opatuleni w ciepłe okrycia, biegamy teraz po różnych sklepach, by przygotować się do wydarzenia, które zmieni nasze życie, w coś zapełnienie nowego i jeszcze dla nas nieznanego. Jestem po prostu w ciąży. Z jej powodu musiałam zrezygnować z wielu rzeczy. Koniec domówek, koniec nocnego życia. Dziewczyny widuję już tylko na wykładach. O reszcie prawie już zapominałam. Ale za to odmalowaliśmy naszą kawalerkę. Naszą, bo Marcin mieszka już ze mną na stałe. 

Rozglądamy się za kołyską, łóżeczkiem, ciuszkami i wszystkim, tym, czego będziemy potrzebowali do życia we trójkę. Na szczęście, do maja, kiedy to spodziewamy się przyjścia na ten świat naszego dziecka, mamy jeszcze sporo czasu, bo około pięciu miesięcy. Ale o tym wszystkim, lepiej myśleć za wcześnie, niż za późno. 

Nasi rodzice nie dopuszczają jednak do takiej sytuacji, byśmy tylko my sami musieli o sobie decydować. W obu domach, jeśli tylko tam się pokażemy, znajdujemy przygotowane ogromne zapasy potrzebnych niemowlęciu przedmiotów. My, nasze problemy i radości, tak naprawdę mało ich interesują. Temat jest jeden, dziecko w rodzinie. To, czy jestem zdrowa, jest ważne tylko z powodu ciąży. To, czy zjadam odpowiednie posiłki, sprawdzają nie z mojego powodu, ale ze względu na stan, w którym się znalazłam. Marcin w tej sytuacji ma o wiele lepiej, musi mnie tylko nie denerwować, dbać bym wychodziła na zewnątrz mieszkania odpowiednio ubrana, dużo spacerowała na świeżym powietrzu i to wszystko. A i tak, to on pyszni się tym, że zostanie ojcem i opowiada wszystkim naszym znajomym, jak to musi już teraz być za mnie i naszego bobasa odpowiedzialny. 

Dziewczyny mówią, że skoro już teraz tak mocno zwariował na tym punkcie, to wszystko będzie dobrze i to ojcostwo rzeczywiście potraktuję poważnie. Oby tak było. Dwójki dzieci nie mam zamiaru wychowywać. 

Kobieta zawsze zastanawia się, czy dobrze wybrała ojca dla swoich dzieci. Mężczyźni z racji tego, że jednak mają kontakt z każdym ze swoich potomków o dziewięć miesięcy późniejszy, niż my kobiety, to tej straty najczęściej nie potrafią nadrobić. Marcin stara się jednak, jak może i jak mówi: 

- Oboje jesteśmy w ciąży i chociaż, jak na razie nie mogę jeszcze naszego dziecka nosić, to kiedyś będę w tym ciebie wyręczał 

Miłe to. A jeszcze milsze, że przez te nasze wspólne miesiące wydoroślał. I nie wypłakuje mi się w mankiet koszuli, że skróciłam mu tę kadencję bycia wiecznym chłopcem. Męskość mu pasuje. A według mnie, stał się nawet atrakcyjniejszy, niż wtedy, gdy był ciągle przemęczonym i wciąż zaspanym studentem. 

Oboje na tej naszej przemianie zyskaliśmy. Wiemy już, że wszystkie nasze marzenia o zdobyciu zawodu, miały sens i mamy już dla kogo pracować i dla kogo stawać się doskonalszymi ludźmi.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media