Go to commentsInkwizycja. Czas Boga cz3
Text 3 of 5 from volume: Inkwizycja. Czas Boga
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2021-07-23
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views796

XV 

Dla Anais Bertram, pobyt u inkwizytora stał się pasmem nieszczęść, bowiem Robert Bourreaux swoje metody, które stosował w czasie przesłuchań, prawie bez żadnych modyfikacji przeniósł do ich sypialni. Dla jej dobra, czasami ją chłostał aż do bólu, lub nieraz przywiązywał, do zrobionego na jego prywatny użytek, madejowego łoża. Powoli, pokój, w którym mieli nocą tylko baraszkować, zaczynał wyglądać, jak sala tortur. Może tylko siła tych udręk, którymi tę swoją kandydatkę na żonę raczył często, nie była aż tak wielka. Przecież na niej nie wymuszał żadnych zeznań i na dodatek, w odróżnieniu od swoich spotkań z czarownicami i wiedźmami, ta jego Anais musiała mu wystarczyć na dłużej, znacznie dłużej, może nawet na całe życie, a przesłuchiwane i winne czarów kobiety, miały się przecież w jak najkrótszym czasie przyznać do stosowania czarów, kontaktów z diabłem i innych przestępstw wobec Boga, po czym stawały się dla niego już zbyteczne i mogły spokojnie płonąć lub dyndać na sznurach. A, jego słodka Anais, musiała tylko być mu posłuszna i nawet za niesubordynację, nie groziły jej aż takie kary.  

Poza zmianami w domu, inkwizytor, zaczął teraz pasjonować się swoim zajęciem. Pewnie tak na niego wpływały uroki Carcassonne, bo z coraz mniejszą niechęcią osobiście oddawał się przesłuchaniom, nie próbując nawet dociekać przyczyn, dla których diabli, te bezrozumne istoty zwane kobietami, opętać zdołał. Miłe mu też zaczęły być krzyki i błagania typu:  

- Panie zlituj się.  

Bo wtedy wiedział, że dobrze trafił, a taka podejrzana miała przed nim wiele do ukrycia i wtedy z pasją te jej grzechy na światło dzienne wydobywał. A, im więcej takich miał zajęć w swoim Inkwizytorium, tym jego zadowolenie z dobrze spełnionych obowiązków bardziej wzrastało. Jak pies gończy, tropił wszelkie odstępstwa od prawdziwej wiary, siejąc popłoch gdziekolwiek się pojawił. Z pośród kilku swoich kolegów po fachu, którzy wraz a nim stacjonowali także w Carcassonne, jemu jednemu udawało się znajdować heretyków tam, gdzie inni przeszukawszy teren, już sobie odpuszczali. Biskup, do którego docierały raporty z jego sukcesów, mimo, iż nieobeznany był z zakresem działalności diabelskiej na tym terenie i nadal, mimo swoich usilnych starań, mało jeszcze z tutejszej mowy rozumiał, to jednak wyczuł, że jak tak dalej pójdzie, ten jeden człowiek, zdziesiątkuje podległą mu okolicę. Aby przystopować nieco działalność tego inkwizytora, dał mu nadzór nad pozostałymi łapaczami, w nadziei, iż w ten sposób odciągnie go od bezpośrednich działań. Na próżno jednak Eretico łudził się, że to coś pomoże, gdyż Bourreaux zrozumiał ten jego gest, jedynie tylko jako zachętę do jeszcze intensywniejszych działań na polu oczyszczania prowincji z heretyków i nakazał swoim współpracownikom, jeszcze większe baczenie na nieprawidłowości i zwiększenie ich zaangażowania w się w tą sprawę walki z przeciwnikami Boga, a sam, jeszcze silniej rozszalał się w swoich działaniach i już nieomal bez żadnej pomocy bawił się zadawaniem bólu przy coraz wymyślniejszych torturach. Takiego obrotu sprawy, biskup nie spodziewał się zupełnie. Podległy mu kat na czarownice, wymknął się już ze wszelkiej kontroli, buszując wszędzie w poszukiwaniach wyimaginowanych wiedźmińskich pomiotów, stwarzając tym ogólne zagrożenie swoimi czynami i wzmagając niechęć miejscowych do powagi Kościoła Świętego i jego prawdziwego powołania. Ludzie widzieli, że Bourreaux, zamiast ich chronić przed pokusami, wyłapuje tylko wśród nich niewinnych, by ich ukarać za czyny, których nie popełnili. Eretico, dla którego wybryki tego inkwizytora były nieco niepokojące, bo groziły niepotrzebnym nukomu wybuchem buntu, musiał zareagować. Wezwał do siebie Bourreauxa i pod pozorem pogratulowania mu kolejnych stosów, wezwał go przed swoje oblicze.  

- Wasza Eminencjo. – Powiedział inkwizytor i ucałował pierścień biskupa.  

- A chcę ci panie Bourreaux pogratulować tego twojego zapału do pracy.  

- I wiem, że mi go nie zabraknie, bo staram się swoimi skromnymi poczynaniami iść drogą Pana i tak wysławiać imię naszego Stwórcy, aby każdy bezbożnik, usłyszawszy Jego imię, pokornie kark schylał i żadnych bezeceństwach przy tym nie myślał.  

- A nie myślałeś czasem inkwizytorze, że zbyt ostro traktujesz te zbłąkane dusze, które czasami nie tylko poprzez tortury da się jeszcze naprawić?  

- Nie Wasza Świętobliwość. Jak raz diabli duszę wezmą, to już oddać nie zechcą. A człowiek tak przez nie zainfekowany, tę piekielną zarazę tylko dalej roznosi. Muszę więc, już u źródeł likwidować wszelkie zagrożenia i lepiej będzie, gdy nawet kilku niewinnych ucierpi, niżby i na nich ta diabelska moc się objawiła. Lepiej jest wprzódy zwalczać, niż później szukać na nich innego leku, którego nawet medycy i balwierze nie znają.  

- To może chcesz gdzieindziej swoich sil spróbować, bo my tutaj twoją drogą podążać już będziemy i bez doglądania przez ciebie już radę ze wszystkim sobie damy.  

- Łaska to wielka, że uważasz panie, że do tego się nadaję, ale zbyt skromnym jestem sługą Wielebności, bym śmiał poważać się na takie wielce frapujące zadanie. Chcę tutaj zakończyć to, co już tak udatnie udało mi się zacząć i póki mojego życia starczy, tych moich obowiązków nie zaniecham.  

- No to życzę ci z całego serca, abyś wytrwał w tym swoim dziele. – Z dezaprobatą stwierdził nie pocieszony takim obrotem sprawy biskup. – Masz na to moje błogosławieństwo. – powiedział na końcu, podstawiając inkwizytorowi pierścień do ucałowania, aby się go wreszcie pozbyć z widoku swoich oczu.  

– Z tym draniem potrzeba zadziałać inaczej – Zakończył swoje rozważania i, gdy tylko ten kaci pomiot opuścił jego rezydencję, polecił wezwać na poradę i spytki opata Francis Closaoux.  

Mnich, wezwany przez zaufanego posłańca, natychmiast pojawił się przed obliczem przełożonego. Biskup, już, bez zbędnych ceregieli wyjaśnił mu problem inkwizytora i wagę jego występków przeciwko tutejszym mieszczanom i okolicznego plebsu.  

- Jest jeden sposób, aby drania powstrzymać a nawet srogo ukarać. – Rozpoczął swoją przemowę opat. – Nie dalej jak kilka dni temu, przyszła do mnie pewna kobieta, która chciała bym pomógł pewnej dziewczynie.  

- Do rzeczy człowieku. – Przerwał mu biskup, który spodziewał się od niego niezłej tyrady słownej w ramach wstępu, nim ten wyjaśni mu ostateczny sens swoich słów.  

- Niech Wasza Wielebność aż tak się nie turbuje. – Obruszył się skarcony mnich. – Jak już mówiłem, ta kobieta naraiła inkwizytorowi dziewkę młodą, bo ten chciał przestać już sam żyć na tym świecie i o ożenku mówił. Lecz dni mijają, a on uwięził u siebie niebogę i nie wiadomo, co z nią wyczynia, bo ta tylko błagania przez strażników ją piłujących wysyła i o litość prosi. A ja, chociaż czuły jestem na tę jej niedolę, to nie mam żadnych narzędzi, aby go w niecnych poczynaniach wobec niej przyhamować. Musiałem więc z przykrością tej swatce odmówić. Ale teraz widzę, że może jakoś we dwóch tego tyrana poskromimy i jeśli nawet nie uda się go karą jakąś do porządku przywołać, to chociaż nastraszymy go znacznie.  

- Gdyby tylko o zastraszenie chodziło, to z Bogiem sprawa. – Kontynuował biskup. – On musi stąd zniknąć, bo na moje sumienie spływa krew tych niewinnych, których torturami do kłamstw ten tyran zmusza. Słuszna jest bowiem walka z potworami, które ludzi na manowce sprowadzają, ale znajdywanie ich wszędzie tam, gdzie ich nie ma, na karę boską tylko zasługuje. Lecz jak, takiemu wyjaśnić, że jest po wielekroć gorszy od swoich skazanych, nie mam pojęcia, bo w tym co robi, jest na tyle głupi, że póki nie udowodnimy, że jakichś innych zbrodni się dopuścił, to te wszystkie jego morderstwa w imieniu Inkwizycji i na chwałę Boga, ujdą mu bezkarnie.  

- I o tym właśnie Waszej Eminencji mówiłem. A ten mój pomysł na najście jego domu, jest jedyną szansą na sukces. Jak już się przewiedziałem, z tej dziewki nałożnicę sobie zrobił, o ożenku nie myśli a tylko i wobec niej jakieś wymyślne tortury stosuje i z jego pokoi obiegają krzyki tej maltretowanej dziewczyny. Można by więc to wszystko sprawdzić i że strażą odwiedzić go w domowych pieleszach.  

- I tak zrobimy. Nawet przecież świeccy przedstawiciele Kościoła Bożego pod jego jurysdykcję podlegają, gdy im się winy dowiedzie, tym bardziej, że Bourreaux od Inkwizycji ten swój urząd otrzymał, więc, jeśli opacie, coś na niego znajdziesz, to sam wydam zezwolenie na zamknięcie go w lochu. A, tam, na własnej skórze przekona się, jak łatwo człowieka złamać i aby bólu uniknął, zmusić go, aby różne bzdury wygadywać zaczął.  

- Oby ta wizyta u inkwizytora okazała się owocna – pomyślał sobie biskup po zakończeniu wizyty opata – inaczej to mnie swoimi grzechami obarczy i do piekła za sobą pociągnie. A nie po tom tak wysoko tutaj na ziemi zaszedł, bym później, po swoim zgonie, w objęcia Belzebuba trafił i zamiast boskich, jego stopy całować musiał.  

XVI  

- Jeśli nie masz nic do ukrycia, to pokarzesz nam tę dziewczynę w calu rozpytania jej, czy z własnej woli w domu twoim przebywa. – Tłumaczył opat zaskoczonemu inkwizytorowi. – Wszakże nie przyszedłem tutaj, aby niepokój sieć, lecz, z nakazu biskupa, muszę sprawdzić, czy prawdą jest, że tę dzierlatkę więzisz i torturujesz. Jeśli teraz ona wszystkiemu zaprzeczy, to odejdziemy zaraz stąd i więcej już nas tutaj nie ujrzysz. Inaczej, w razie waszego oporu, lub potwierdzenia zła, którego się wobec niej inkwizytorze dopuszczasz, będziesz musiał iść z nami, by wszystko wyjaśnić przed sądem kościelnym. Liczę jednak, że polubownie możemy całą sprawę rozwiązać i niesłusznym pomówieniom łby, już tutaj pourywamy.  

- Dobrze, niech ją tutaj strażnicy przyprowadzą bo jest na terenie domu i tylko, jako lekko upośledzona na umyśle, skrywa się gdzieś w jego zakamarkach. Wiem, że patrząc w moje oczy przyznała, iż krzywdzić jej nie krzywdziłem i nawet przyrzekłem, że gdy okaże się, do tego zdolna, to z nałożnicy na żonę ją wezmę. Dlatego takiej konfrontacji się obawiam a wam opacie pozwalam na czynienie swojej powinności wobec mnie. 

Szybo więc rozpoczęto poszukiwania, zaginionej młódki i po jej znalezieniu, przyprowadzono ją przed oczy obu zainteresowanych nią mężczyzn.  

Po falujących od wzmożonego jej oddechu stromych piersiach, widać było, że młódka, wystraszona obecnością tylu osób, nie prędko coś rozsądnego z siebie wydobędzie. Tym bardziej, że przecież nie wiedziała, czy obcy chcą ją wyzwolić, czy tylko do jeszcze większej niewoli przygotować. Ukazała się więc swoim obserwatorom, zupełnie nieprzygotowana na mówienie prawdy. Może i nawet, zaczął domyślać się opat, z jej głową jest coś nie tak, bo z wyglądu, skądinąd ślicznego lica, w jej twarzy widać było jakieś szaleństwo. Opat, który już teraz, nie dowierzał, aby jej przesłuchanie było możliwe, zapragnął jednak, patrząc na kształtność figury tej dziewczyny, usłyszeć jej głos, który z pewnością swoją dźwięcznością będzie dorównywał krasie całej postaci tej branki Bourreauxa . I rzeczywiście, głos miała nadal dziewczęcy, chociaż na tyle niski, by przyciągnąć nim uwagę swoich słuchaczy, jednak słowa, które usłyszeli, tylko potwierdziły jej szaleństwo.  

- U pana Bourreaux, jest mi zupełnie dobrze, a moje siniaki i krzyki wynikają z igraszek, którymi pragnę obdarzać swojego dobroczyńcę, aby zasłużyć na jego wdzięczność i kiedyś stać się w łożnicy jego prawowitą małżonką. Za te moje bezeceństwa wobec niego proszę o łaskę, ale taką pożądliwą naturę odziedziczyłam po matce. Nic ona diabelskimi mocami wspólnego nie ma a tylko z tej mojej gorącości wynika. Jeśli jednak uznacie, że jestem dla czci pana Bourreauxa jakimś zagrożeniem jakimś, to z pokorą, te swoje grzechy odpokutuję w klasztorze.  

Na takie dictum opat już nic poradzić nie mógł. Bo przecież, gdyby nawet później ta dziewczyna i całe swoje zeznanie zmieniła, to już inkwizytorowi nie zaszkodzi. Przecież wszyscy tę wypowiedź posłyszeli, a strażnicy nawet, po wyjaśnieniach przyczyn jej krzyków, ze śmiechu opanować się nie mogli, więc na podstawie tych słów, bezkarność Bourreauxa zupełnie nie ucierpiała i teraz opat wraz ze swoją eskortą powinien jak niepyszny progi tego domu natychmiast opuścić.  

Nie mógł on jednak tak zupełnie bez niczego tę swoją i biskupa misję zakończyć, wyprosił więc wszystkich z pokoju i gdy już bez świadków z inkwizytorem sami zostali, wyjaśnił:  

- To, że zastraszyłeś tę niebogę to widać było. To, że ona przeciw tobie wystąpić się bała, także. Ale, jak się pewnie domyślasz, nie o nią tutaj chodzi. Z siebie, łamagi i lebiegi, zrobiłeś bezwzględnego kata i gnębiąc chrześcijan, przeciw Bogu występujesz. Na to Święty Kościół przyzwolenia ci dać nie może. Wszakże, jeśli w Jego imieniu występujesz, to musisz się do jego praw dostosować. Masz tylko heretyków wyłapywać a nie ich tworzyć. Inkwizycji, nie o ilość przecież chodzi, ale o ich jakość. A, ty, jak kosą, tniesz wszystkich według własnego widzimisię. I chociaż twoje okrucieństwo jest karygodne, to nijakiego przestępstwa udowodnić ci nie możemy, bo po twoich torturach, miękną wszyscy. Lecz jeśli masz jeszcze Boga w sercu, błagam, ulituj się chociaż nad swoją duszą, bo siebie, a nie tych niewinnych na wieczne potępienie skazujesz. Ty już nie szukasz w ludziach szatana i kiedyś to nie jego w ich oczach ujrzysz, lecz tylko siebie.  

- A przecież biskup mnie chwalił. I to dla niego, podobnie jak i dla boskiej chwały, staram się wpędzać w niedolę tych nieboraków. Podobnie też, jak ty opacie, nie wierzę w te wszystkie opętania i tylko, by nie sprzeciwiać się nakazom kościoła, stałem się katem. A to, że jestem teraz fanatykiem tortur, to już jest winą nas wszystkich. I twoją też. Przecież to, z powodu twojego strachu o utratę opactwa, straciliśmy na stosie zupełnie przypadkową kobietę. Ja sam, gdy poprzednia uciekła, tę sprawę już bym zamknął a tak, to z twojego powodu, obaj mamy niewinną krew na rękach. A to, że teraz ja mam jej znacznie więcej, to w imię Boże uczyniłem, myśląc, że właśnie tego nasz Stwórca ode mnie żąda, więc tak, jak Abraham syna, tak ja na jego ołtarzu współbraci kładłem. A za to już przecież nie tylko ja odpowiadam. Cały kościół winien jest moich grzechów, bo tworząc Inkwizycję, sam się w objęcia Szatana dostał.  

- Więc, skoro już teraz wiesz, że zbłądziłeś, bastuj nieco i nie czyń już niepotrzebnej krzywdy niewinnym duszyczkom a i swojej dziewki nie obijaj już więcej. Jest przecież więcej warta niż ci się wydaje. Jeśli przyrzekniesz mi, że opanować się postarasz, to udobrucham biskupa. Inaczej, nie wiadomo, co on sam może wymyślić, aby usunąć ciebie z terenu całej Oxytanii.  

- Skoro, aż tak bardzo mnie nie poważasz, to czemu, tak dbasz o moją duszę?  

- Nie tylko o twoją, ale i swoją także, bo jeśli natychmiast pokajamy się szczerze, to może nasz Pan się nad nami zmiłuje. Ja sam, gdybym tej nadziei nie miał, to już bym sznur na kark założył, aby się prędzej zacząć w smole piekielnej smażyć.  

- Nazbyt mocno mój drogi opacie, ten strach cię ogarnął. Ja myślę, że może z tymi karami za nasze grzechy jest coś nie tak. Bo przecież my, dla których, w imieniu prawa i Boga, nie jest obce nawet morderstwo, nadal tutaj żyjemy i mamy się dobrze, a ci niewinni, którzy dostali się nieopatrznie w moje ręce, już leżą martwi lub ich prochy wiatr po polach rozwiewa.  

- Bluźnisz inkwizytorze. Boska sprawiedliwość jest nierychliwa, lecz dosięgnie każdego i na sądzie nasz Pan, rozdzieli zdrowe zboże od plew. A wolę myśleć, że wtedy tym ziarnem się stanę a nie łuską niczego nie wartą.  

- I oby tak było. Bo ja już i tak na zbawienie nie liczę, tym bardziej, że jak na razie z tej okrutnej pracy nikt mnie jeszcze nie zwolnił i nie dalej niż jutro znowu swoje przesłuchania rozpocznę. Może tylko samymi torturami z innymi katami się podzielę.  

XVII 

Dla biskupa, te wieści opata, były jak miód na serce. To, iż Bourreaux zmniejszy ilość polowań na heretyków, było wystarczającym pretekstem do opicia ich wspólnego zwycięstwa nad tym łotrem.  

Eretico, mimo, iż już jakiś czas tutaj przebywa, to tak się złożyło, nie zdążył się zapoznawać z żadnym z biskupów, a więc i tak jego marzenie o wypchnięciu inkwizytora w inny rejon, było dość kłopotliwe o ile w ogóle możliwe. Dlatego, samo przyrzeczenie Bourreauxa musi na razie wystarczyć. Dla pewności, tylko kontrolę nad nim powiększy i sam będzie miał baczenie na jego postępki. A to sprawi, że pomruki plebsu powinny się uspokoić i wszystko w końcu powróci do normy.  

- A votre santé, mój przyjacielu, - rozpoczął wspólne z opatem świętowanie.  

– A i wzajemnie Wasza Eminencjo.  

I tak, im więcej z butelki ubywało trunku, tym ich języki bardziej się rozwiązywały i rozmowa stawała się łatwiejsza. Już po godzinie, przy trzeciej butelce, znaleźli wreszcie sposób, aby używając mieszaniny trzech języków i wymownie wymachując rękoma, zrozumieli się już zupełnie.  

- A, więc mówisz, że ta jego pannica jest nawet urodziwa. No popatrz, żeby nam się taka trafiła. Ale nie. Ten bluźnierca i kat dostał skarb a nam nic się nie trafia.  

- Nie tak źle to widzę mój biskupie kochany. Jeśli tylko zechcesz, to tutaj w pałacu zobaczysz jeszcze powabniejsze niż ta jego Anusia.  

- A i daj Boże, abyś się z tego wywiązał, bo mnie nie wypada a czasem jeszcze jakieś ciągoty mną targają. Odkąd poprzedni moi kompani mnie opuścili, to z braku innych rozrywek, upijam się tylko, przez co moje bebechy już tej gorzały znieść nie mogą. Dla zdrowia więc czasem chce mi się i jakiejś młódki popróbować. Ale w tym niezdarny jestem i nie wiem, jak do siebie mam jakąś przywołać. Nie po to, nasz Pan wyposażył nas w ciągoty i te stworzenia do zabawy nam wyfasował, abyśmy teraz nimi gardzili. Tę boską wolę, jak i inne jego przykazania powinniśmy przecież szanować.  

- Święte słowa. I ja czasem w tym swoim klasztorze swoje smutki gorzałą zalewam. To może, gdy tutaj na służbę kilka dziewuch naraję, to już obaj zdrowsi będziemy. Nie tylko o duszy pamiętać trzeba, lecz i temu marnemu ciału za obcowanie ze świętością też jakieś się nagrody należą. Nosi przecie z sobą tę ulotną duszyczkę, która swojego właściciela nijak zrozumieć nie może, to chociaż, za ten ciężar, niech coś z krzyża sobie upuści. Wszak ten płyn jak do mózgu się dostanie, to i przyczyną apopleksji być może. A, że przecie obaj, żeśmy jeszcze nie starzy i wiele dobrego na chwałę boską i kościoła uczynić możemy, przeto nieraz poswawolić możemy, a te nasze drobne odstępstwa od ascezy, pod katalog grzechów głównych podpadać nie powinny. Panu naszemu miłe są zadowolone jego dzieci a nie zgorzkniałe i sfrasowane. Nie po to na świat nas wysyła, byśmy się tylko kajali i biczowali.  

- Te same myśli mnie nawiedzają, mój opacie. Wprzódy przecie żony nawet duchownym się należały a ci, którzy wtedy żyli, to jak dotąd potępieni nie są, to i nam za wychędożenie jakiejś młódki, kara przecie nie grozi. Nie można czegoś raz dawać a raz odbierać, bo przez to cudzołóstwa musimy się dopuszczać i zamiast po bożemu ze swoją w łożnicy spokojnie legnąć, to po kryjomu, to samo z nieswoimi robimy. Ale i tak i tak grzechu w tym nie widzę. Swoja, czy obca, do tego jest stworzona i nie grzecznie jest tego nie widzieć. Nie po to nasz Stwórca tyle się natrudził, Ewę majstrując z adamowego żebra, abyśmy tego dzieła nie cenili. Każda nie wykorzystana dziewka próżno zmarnieje, a tak ten jej żywot, jakiś sens posiadać będzie.  

I tak, im bardziej byli zalani, tym ta ich rozmowa wydawała się prostsza, a zawężona nie tylko do bab, nawet w miarę upływu czasu na atrakcyjności nie traciła, bo chociaż ich języki splątały się mocno, to tak ciekawej pogawędki nie przerywali.  

- A ja tam, mój biskupie złoty niczego zdrożnego w chęci posiadania tego, czy owego nie widzę. Bo, jakże biedny ma drugiego biedaka o miłosierdziu boskim przekonywać, gdy jego odzienie w dziurach samych. Taki jołop z gminu, zrozumie tylko, że skoro swoich najbliższych synów Stwórca nie szanuje, to jak jemu obwiesiowi ma też coś uszczknąć ze swoich bogactw niebieskich. A tak, patrzy i widzi. Duchowny, co Pana naszego szanuje ma, to i może dla niego coś przeznaczy. Władza, czy to świecka, czy duchowna, musi się przecież czymś od reszty hołoty różnić, bo jak inaczej może posłuchu wymagać, gdy sama ledwie koniec z końcem zasupłać potrafi, Nie godzi się Naszemu Najwyższemu łaty w oczy podstawiać, bo On ulituje się nad grzesznym a na głupotę to i sam rady nie ma. I chociaż przecie napisane jest w Testamencie, że wprzódy ubogi przez ucho igły przelezie, niż bogaty, to jednak te słowa mają znaczenie symboliczne i są tylko przestrogą dla pospólstwa, aby ci swoich panów nie grabili i pozwolili bogatszym cieszyć się tutaj na ziemi, bo tylko tyle oni w tym życiu mają radości, gdyż przez ten przepych na Niebo nie zasłużą. A biedacy są zbawieni zawsze, więc niechaj z pokorą znoszą ten swój los i na głód nie narzekają. Takie przesłania są największą mądrością Boga. Bo potrafią tak omamić kogo trzeba. Dzięki nim chłopstwo myśli sobie.  

- Oj nie dla ciebie klecho, te niebiańskie rozkosze, to ja tam panem będę a ciebie tam nie uwidzę, bo z nieba do piekieł żaden wzrok nie sięga.  

I o to właśnie w tym wszystkim chodzi, by nawet ci nierozumni jakąś złudną pociechę mieli. A my i tak wiemy, że nie zawsze krzyża trzeba dosięgnąć, by na zbawienie można liczyć było. Tylko nasz Chrystus musiał ubóstwo chwalić, bo świat mu przyszło zbawiać i Jego Ojciec, skromności go nauczył, ale i on, z dóbr Magdaleny korzystał i nie wyklinał jej za bogactwo, a tylko ją pocałunkami obdarzał i do swego serca tulił.  

- A i tobie opacie, też by się wstyd przed innymi braciszkami obnosić się z cerowanym habitem, czy nawet ze źle wygoloną tonsurką, pokazać. A to kosztuje. Bo i szwacz i balwierz za swój fach zapłaty wołają. I słusznie im się ona należy. Księżulo to z datków sobie weźmie, ja z puli kościelnej a ty, nawet tego dobra nie masz. Musisz więc, choćby jak ty na inkwizycjach zarobić, choć to grosz niełatwy i niewdzięczny. Szanuję przeto twoją robotę i tę obrotność, dzięki której możesz oprócz suchego pieczywa i zimnej wody, czasem coś lepszego do gęby włożyć. A, że jak widzę i mnie do pomocy się przydasz, to z tej mojej kasy tobie też coś uszczknę, abyś szukając dla nas tych dzierlatek, poważnie wyglądał.  

XVIII 

Inkwizytor Bourreaux, tylko patrzył, jak tu się za to najście na opacie zemścić. Lecz, że za tym jego postępowaniem i biskup stał, to na razie zrobić nic mu nie mógł. Zresztą, za takie nic nie znaczące działanie tego mnicha, które w niczym mu nie zaszkodziło, tylko z powodu urażonej ambicji, inkwizytor, z całym światem na wojnę iść nie zamierzał. I chociaż ten nędznik straszył go sądami, to od razu wiadomym było, że o ugodzie tylko przemyśliwa, bo sam też biskupa nie raz oszwabił. Kiedyś może, jak jakaś okazja się nadarzy, to pięknym za nadobne się mu odwdzięczy. Lecz teraz z tą zbędną walką da sobie spokój. Tym bardziej, że Closaoux mimowolnie otworzył mu oczy na jego Anais. Wszak to ona z opresji go wyratowała. Nic to, że jeno ze strachu to zrobiła, ale przecież mogła gęby nie otwierać i w kłopoty go wpędzić. A tak jest wybawiony. Za to dzierlatce coś się należy. Bić jej nie będzie dla własnej potrzeby, lecz tylko, gdy na to zasłuży. A, że teraz bastować z tymi swoimi pościgami za herezją musi, to i w domu trochę więcej posiedzi i sprawdzi, do czego ta jego branka nadawać się może. A, jeśli nawet nie za specjalnie będzie umiała się koło niego zakrzątnąć, to nawet jej nie skrzyczy, lecz wezwie madame Emmę, by ta, jak bakałarz swoich sztubaków, trochę sztuczek ją nauczyła. Ciekawe wielce jest tylko to, czym się biskup przed Rzymem pochwali, jak inkwizytorzy, zamiast powinność swoją czynić, w domu za kieckami będą się uganiać. Ale, skoro taka jego wola, to wykonać ją trzeba. Innym katom już nadgorliwości zakazał i będzie czekał, czy po czasie opat nie przyjdzie go prosić, by swoją działalność wznowił. A, ten biskup, który zamiast przykładać się do walki z herezją, za takie torpedowanie nakazów najwyższych ojców kościoła, które od stuleci obowiązują, może kiedyś przed najwyższym sądem Świętej Inkwizycji odpowiadać, bo jego postępowanie jest nie tylko czynem grzesznym, lecz i świadczy o braku szacunku Eretico do przeszłości, dzięki której nawet jego urząd zyskał. Przecież, bez tych kar dla gminu, nadal by ukryty w podziemiach skromną trzódkę wyznawców Najjaśniejszego, podstaw wiary nauczał. A tak w katedrze na mszy, karci tych swoich parafian i za grzechy, piekłem ich straszy. To, że sam o swój biskupi zydel tak się boi, to chociaż innym, jak aniołom zagłady, powinien dać skrzydła do lotu rozłożyć i ciąć mieczem prawdy gdzie i ile trzeba.  

- Przez takiego, to w słuszność swoich czynów to ja sam wiarę tracę. I wtedy sobie kombinuję. Pan nasz ten świat stworzył. Z raju nas wypędził i na padół ziemski zesłał. I wtedy, to już my sami, dalsze o nim opowiastki zaczęliśmy wymyślać, więc może nie wszystko, co o Nim jest napisane z prawdą się zgadza. A my bajamy tylko i wymyślamy różne Jego zakazy i nakazy. Przez co On, patrząc na nas z góry, z głupoty ludzkiej się naśmiewa. I tak pogubieni między prawdą a fałszem, raz heretyków zgładzamy a raz uważamy to za grzech.  

A może i żadna kara za ziemskie bezeceństwa nie istnieje, bo nasz Pan Wszechmocny, wie przecież ile w nas dobra a ile zła umieścił i że nas takimi ułomnymi na ziemię wysłał. Nie może więc dziwić się naszym grzechom, które sam dla nas przewidział. Bo, czyż nawet ja skromny inkwizytor, gdy w czasie tortur za mocno kogoś przycisnę i przez to nie dotrwa do kaźni, mogę się później na niego za to złościć. Nie. Bo wiem, że sam za ten błąd winę ponoszę, a Bóg jest o wiele ode mnie mądrzejszy, to nasze niedoskonałości Go nie martwią. Gdybym jednak tym katem nie był i krzyżem w świątyni leżał i o łaskę Jego wypraszał, to, czy Najwyższy nasz Pan, za takie nieposzanowanie własnej skóry to i Jego cennego czasu, bardziej by mnie poważał? Pewnie od takiego lizania zimnej posadzki bym zachorzał a, że i Pan Nasz wie dobrze, czego mi trzeba, to z prośbami, czy bez nich, i tak da mi to, co sam uważa, że muszę mieć.  

XIX  

- No i jak ci jest u mnie Anusiu? – Pyta Bourreaux swoją nałożnicę, do której widoku już tak bardzo się przyzwyczaił, że nawet koszuli nocnej, przy niej nie zakłada.  

- A, dobrze mi tutaj, chociaż z początku, to strach mnie ogarniał i bicia się bałam. A, teraz już wiem, że to dla dobra mojego pan inkwizytor, biczem mnie traktował i w dybach trzymał. Inaczej, bym pewnie zbyt wiele chciała. A to Bogu się nie widzi, aby baba taka harda była. Zresztą, my Jego słudzy, w cichości ducha i ubóstwie swojego końca powinniśmy wyczekiwać i spowiadać się ze swoich nieprawości. Inaczej zbłądzimy i naszą duszę diabeł już za swojego żywota sobie przygarnie. A tak, kiedy trochę bólu poczuję, to aż mi żyć chce, bo to te razy są dla odpuszczenia moich grzechów i bym myśli nieczystych nie miała. Tak teraz, gdy chędożę z wami, mój panie, to nic przy tym nie myślę, bo inaczej sama batogiem bym musiała się ze złych wyobrażeń oczyszczać. A tak panie, acz przy dużej waszej pomocy dziewicą być przestałam, to w myślach wciąż bezgrzeszną jestem a przy opacie o chuci gadałam, aby ciebie nie oskarżył o bałamucenie mnie. Wolę winy wziąć na siebie, niżbyś ty miał cierpieć. Jesteś przecież Bogu potrzebny, bo zło tępisz. A ja od Ewy mam tę zdolność do kuszenia i przez to wytrzymać bez chędożenia nie możesz. Taki już mój los dziewczyny, że sama grzeszna, niewinnych do grzechu przymuszam. Ale to mi chyba panie wybaczysz, bo przecież nieraz widzę w twoich oczach radość, więc myślę sobie, że gdybyś na mnie się za to zezłościł, to bym w dybach siedziała a nie wylegiwała się z tobą w łożnicy.  

- Jak na bezmyślną kobietę, mądrze gadasz. Nie jestem zły za twoją słabość do igraszek, bo dla nich cię nasz Pan stworzył. Przy mnie już i tak prawie na dobrą drogę wróciłaś. Szczere twoje dla mnie oddanie, grzechem nie jest, a za swawole, których się dopuszczasz, sam cię ukarać potrafię i po pokutę za nie do konfesjonału chodzić nie musisz. A, jeśli i uciekać stąd nie będziesz, to i ślubowania doczekasz.  

- Nie panie, gdzieżbym śmiała złem za dobre zapłacić.  

- To i dobrze, bo może czasem, pod strażą, na mszę iść będziesz mogła, aby te jadowite języki widziały, że cię siłą przy sobie nie trzymam, dobrze traktuję i poobijana nie chodzisz.  

- To i słońce ujrzę nie tylko przez okno.  

- Jak każdy, kto Boga miłuje i swoich dobroczyńców szanuje. 

Postępy uczynione przez inkwizytora w jego wzajemnych kontaktach z Anais, były wprost niewyobrażalne. Dobro aż się z jego serca wylewało, więc nieomal każdego tygodnia popuszczał jej cugle, i, że już taką rozbrykaną klaczką nie była, wierzył nawet. że po czasie, zupełnie ją z pęt uwolni. Tak przecież być powinno w każdym szanującym się związku. I chociaż, na razie jednak, ślubu z nią nie chciał, to już mu niewolnicą nie była. Nie chciał jej dopiero co naprawionego charakteru popsuć, więc nie obiecywał niczego, a tylko czasem jeszcze, aby nie zhardziała, do pełnego posłuszeństwa batogiem nawracał.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media