Go to commentsbestiariusz toskański - poloniki c.d.
Text 4 of 4 from volume: Bestiariusz
Author
Genrenonfiction
Formprose
Date added2012-02-12
Linguistic correctness
Text quality
Views2895

Żakowe historie eksplodują znienacka. Czasem lubi po prostu pogadać.  Jedziemy właśnie do resztek posiadłości rodziny jego żony. Skalista  Rocca zwiesza łeb na wprost zjazdu z autostrady otoczona u podnóża 14 hektarową winnicą.

Żak odpala w samochodzie papierosa i uchyla okna widząc moje ponure spojrzenie.

-Wszyscy palą! – Nawet dla mnie wyraźnie odcina się  francuski akcent, brzęczący w jego włoskim. –Amelia – (ponad 90-letnia teściowa Żaka) podkrada mi papierosy! Zostawiam je na stole i… hyc! Już ich nie ma. Śmieje się Żak po udawanym oburzeniu. – We Francji też palili – zamyśla się chwilę. Rozpoczyna się opowieść o Jean Poul.

Prawdopodobnie ta opowieść była tyle razy przekazywana i powtarzana w  rodzinie, że ubarwiła się odpowiednio i ubrała, w co bardziej prawdopodobne szczegóły. Tak bywa w rodzinnych opowieściach.  Jean Poul – członek rozlicznej żydowskiej rodziny Żaka, mieszkał we Francji zdaje się, od urodzenia. Trochę talentu, dużo fantazji no i młodość sprawiły że został pilotem. Wojna znalazła go latającego gdzieś w okolicach Algieru i tam zetknął się z faszystami. Alternatywa to albo obóz jeniecki albo … prowadzenie instruktażu dla niemieckich pilotów.  Wybiera to drugie, choć po zajęciach wraca do koszar prawie na zasadach internowanego.  Na jakiś czas skierowany z powrotem do Europy ucieka w iście francuskim stylu, w mundurze przełożonego uwodząc jego kochankę, oficerskim ukradzionym samochodem.  W rodzinie Żaka krąży opowieść jak zaraz potem Jean Poul podjeżdża trąbiąc głośno pod mieszkanie swojej mamy, ciotki Żaka, gdzie mieszkała cichaczem cała żydowska rodzina.  Pobrał potrzebną pomoc a rodzinka odetchnęła spoglądając w przerażeniu czy w paryski zaułek nie wjadą jakieś rozwścieczone niemieckie czołgi ścigając Jean Poula… Kolejna informacja pojawiła się po lądowaniu aliantów. Jean Poul zaczął robić jakieś niesamowite interesy z dopiero co lądującymi Amerykanami, ponoć w handlu plastikowymi butami.

Opowieść się urywa, bo wyjeżdżając z zakrętu oglądamy już najeżone wieżami, opasane murem, jakby mało było tego ze stoi na niedostępnej skale, etruskie Orvieto. Gdzieś przed nami, na linii zakręcającej w tym miejscu autostrady Del Sole, zwieńczony skałą wzgórek, fragment przeszłości rodzinnej Angelety, żony Żaka.

Z żonami Żaka tez  nie było monotonnie. Kiedyś po pracowitym poranku, zmęczony rozprowadzaniem źrebaków po padokach postanawiam przystanąć na kawę ,około jedenastej.  Spory placyk, białe płyty rozgrzane już dobrze słońcem i jasne kamieniczki aż rażą oczy, wyraźnie odcinają płytę informującą (jak w każdym chyba miasteczku we Włoszech), że tu spał Garibaldi z Anitą. W cienistym końcu placu pod parasolem pobieram wyborne cappuccino, nie bacząc na zdziwione – Cóż to za zapach koni?- wypowiedziane po angielsku od sąsiedniego stolika przez ukapelusznioną pańcię.

Tu w Cetonie, miniaturowym miasteczku VIP-ów, spotyka się wciąż wiekowe panie w szykownych kapeluszach z koronkowymi parasolkami i takim  akcentem.

Ignoruję uwagę (tym bardziej że pani za chwilę zwraca się, tym razem po polsku do córeczki: „Chcesz dziecko rogalika?”) i sączę moje cappuccino. A oto przez plac posuwa klapiąc sandałami i postukując laską Żak. Dosiada się do mnie i patrząc wesoło na plac zamawia kawę.  Wokół przemykają opalowe nogi tych mniej koronkowych turystek, wesoły blond-śmiech rozbrzmiewa w różnych częściach miasteczka.

- Miałem dwie żony, opowiada.  Właściwie trzy. Francuzkę, Niemkę a teraz Włoszkę- mruczy Żak.- Ale kto wie?  Śmieje się widząc moja niepewną minę.  Opalony na brąz Żak, o siwych kręconych włosach ma, bowiem dwa bypassy i dializuje się trzy razy w tygodniu (skutek serii środków farmaceutycznych przeciw migrenie). Czwarta żona? To się nazywa chęć życia. Śmiejemy się razem. Z Paryża Żak wyruszył w świat, jak twierdzi, dzięki znajomościom. I dyspozycyjności. Jak sam opowiada, wiedział gdzie bywać i kogo poznać? Więc bywał i poznawał. Miał jakiś talent do kontaktów z ludami i szybko został agentem poważnych film metalurgicznych. Przemierzał Europę samochodami i pociągami a potem już świat samolotami. Było łatwiej, bo rynek ogarnął już Amerykę Południową. Stąd międzynarodowe zony. Ostatnia Włoszkę poznał chyba w Anglii, bo tam rodzi się ich pierwsza córka, chociaż życie na serio rozpoczynała już we Francji, żeby rozwinąć już skrzydła w Rzymie.

Nie zdążyłem wysłuchać wszystkim historii Żaka. Wiem, że to z jego pomysłu w ogrodzie rosło cztery rodzaje figowców (opowiadał mi o tych smakach z dumą), niedaleko domu granaty a gdzieś niżej dwa różne rodzaje waniliowych drzew kaki. Wiem, że się wzruszał mówiąc o „jidysz mame” i ze przed śmiercią chciał odwiedzić Oświęcim, gdzie zginał jego ojciec. Pasjami lubił gotować a jego oczkiem w głowie były żydowskie dania, którymi zamęczał rodzinę. Oświęcim udało mu się odwiedzić. Potem wyjechali do swojego mieszkania nad Adriatykiem. Żak czuje się gorzej, ma problemy z przetoką, jest coraz gorzej.  Umiera, kiedy akurat jestem w Polsce, wracamy niedługo potem, w przeddzień pogrzebu 90 letniej Amelii teściowej Żaka, która przeżyła go tylko chyba na złość o całe dwa tygodnie. Potem ruszyła za nim najwidoczniej mając nadzieję, że niebo żydowskie jest wspólne z katolickim i będzie mu mogła dalej podkradać papierosy.

Wszedłem do baru spotykając rolników zatrudnianych czasem w winnicy.

- Umarł Francuz? – Zapytał jeden z nich.

- To nie był Francuz – prostuję. - To był polski Żyd.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Piękna opowieść w duchu i stylu Jana Rawity-Gawrońskiego bądź Olgierda Terleckiego. Soczysta jak nadpadańskie melony i radośnie melancholijna niczym moje "Fresco". Białe, podobne do tego po sieście chylącemu się ku zachodowi, italskiemu słońcu :-)))
© 2010-2016 by Creative Media