Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-02-12 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2899 |
Żakowe historie eksplodują znienacka. Czasem lubi po prostu pogadać. Jedziemy właśnie do resztek posiadłości rodziny jego żony. Skalista Rocca zwiesza łeb na wprost zjazdu z autostrady otoczona u podnóża 14 hektarową winnicą.
Żak odpala w samochodzie papierosa i uchyla okna widząc moje ponure spojrzenie.
-Wszyscy palą! – Nawet dla mnie wyraźnie odcina się francuski akcent, brzęczący w jego włoskim. –Amelia – (ponad 90-letnia teściowa Żaka) podkrada mi papierosy! Zostawiam je na stole i… hyc! Już ich nie ma. Śmieje się Żak po udawanym oburzeniu. – We Francji też palili – zamyśla się chwilę. Rozpoczyna się opowieść o Jean Poul.
Prawdopodobnie ta opowieść była tyle razy przekazywana i powtarzana w rodzinie, że ubarwiła się odpowiednio i ubrała, w co bardziej prawdopodobne szczegóły. Tak bywa w rodzinnych opowieściach. Jean Poul – członek rozlicznej żydowskiej rodziny Żaka, mieszkał we Francji zdaje się, od urodzenia. Trochę talentu, dużo fantazji no i młodość sprawiły że został pilotem. Wojna znalazła go latającego gdzieś w okolicach Algieru i tam zetknął się z faszystami. Alternatywa to albo obóz jeniecki albo … prowadzenie instruktażu dla niemieckich pilotów. Wybiera to drugie, choć po zajęciach wraca do koszar prawie na zasadach internowanego. Na jakiś czas skierowany z powrotem do Europy ucieka w iście francuskim stylu, w mundurze przełożonego uwodząc jego kochankę, oficerskim ukradzionym samochodem. W rodzinie Żaka krąży opowieść jak zaraz potem Jean Poul podjeżdża trąbiąc głośno pod mieszkanie swojej mamy, ciotki Żaka, gdzie mieszkała cichaczem cała żydowska rodzina. Pobrał potrzebną pomoc a rodzinka odetchnęła spoglądając w przerażeniu czy w paryski zaułek nie wjadą jakieś rozwścieczone niemieckie czołgi ścigając Jean Poula… Kolejna informacja pojawiła się po lądowaniu aliantów. Jean Poul zaczął robić jakieś niesamowite interesy z dopiero co lądującymi Amerykanami, ponoć w handlu plastikowymi butami.
Opowieść się urywa, bo wyjeżdżając z zakrętu oglądamy już najeżone wieżami, opasane murem, jakby mało było tego ze stoi na niedostępnej skale, etruskie Orvieto. Gdzieś przed nami, na linii zakręcającej w tym miejscu autostrady Del Sole, zwieńczony skałą wzgórek, fragment przeszłości rodzinnej Angelety, żony Żaka.
Z żonami Żaka tez nie było monotonnie. Kiedyś po pracowitym poranku, zmęczony rozprowadzaniem źrebaków po padokach postanawiam przystanąć na kawę ,około jedenastej. Spory placyk, białe płyty rozgrzane już dobrze słońcem i jasne kamieniczki aż rażą oczy, wyraźnie odcinają płytę informującą (jak w każdym chyba miasteczku we Włoszech), że tu spał Garibaldi z Anitą. W cienistym końcu placu pod parasolem pobieram wyborne cappuccino, nie bacząc na zdziwione – Cóż to za zapach koni?- wypowiedziane po angielsku od sąsiedniego stolika przez ukapelusznioną pańcię.
Tu w Cetonie, miniaturowym miasteczku VIP-ów, spotyka się wciąż wiekowe panie w szykownych kapeluszach z koronkowymi parasolkami i takim akcentem.
Ignoruję uwagę (tym bardziej że pani za chwilę zwraca się, tym razem po polsku do córeczki: „Chcesz dziecko rogalika?”) i sączę moje cappuccino. A oto przez plac posuwa klapiąc sandałami i postukując laską Żak. Dosiada się do mnie i patrząc wesoło na plac zamawia kawę. Wokół przemykają opalowe nogi tych mniej koronkowych turystek, wesoły blond-śmiech rozbrzmiewa w różnych częściach miasteczka.
- Miałem dwie żony, opowiada. Właściwie trzy. Francuzkę, Niemkę a teraz Włoszkę- mruczy Żak.- Ale kto wie? Śmieje się widząc moja niepewną minę. Opalony na brąz Żak, o siwych kręconych włosach ma, bowiem dwa bypassy i dializuje się trzy razy w tygodniu (skutek serii środków farmaceutycznych przeciw migrenie). Czwarta żona? To się nazywa chęć życia. Śmiejemy się razem. Z Paryża Żak wyruszył w świat, jak twierdzi, dzięki znajomościom. I dyspozycyjności. Jak sam opowiada, wiedział gdzie bywać i kogo poznać? Więc bywał i poznawał. Miał jakiś talent do kontaktów z ludami i szybko został agentem poważnych film metalurgicznych. Przemierzał Europę samochodami i pociągami a potem już świat samolotami. Było łatwiej, bo rynek ogarnął już Amerykę Południową. Stąd międzynarodowe zony. Ostatnia Włoszkę poznał chyba w Anglii, bo tam rodzi się ich pierwsza córka, chociaż życie na serio rozpoczynała już we Francji, żeby rozwinąć już skrzydła w Rzymie.
Nie zdążyłem wysłuchać wszystkim historii Żaka. Wiem, że to z jego pomysłu w ogrodzie rosło cztery rodzaje figowców (opowiadał mi o tych smakach z dumą), niedaleko domu granaty a gdzieś niżej dwa różne rodzaje waniliowych drzew kaki. Wiem, że się wzruszał mówiąc o „jidysz mame” i ze przed śmiercią chciał odwiedzić Oświęcim, gdzie zginał jego ojciec. Pasjami lubił gotować a jego oczkiem w głowie były żydowskie dania, którymi zamęczał rodzinę. Oświęcim udało mu się odwiedzić. Potem wyjechali do swojego mieszkania nad Adriatykiem. Żak czuje się gorzej, ma problemy z przetoką, jest coraz gorzej. Umiera, kiedy akurat jestem w Polsce, wracamy niedługo potem, w przeddzień pogrzebu 90 letniej Amelii teściowej Żaka, która przeżyła go tylko chyba na złość o całe dwa tygodnie. Potem ruszyła za nim najwidoczniej mając nadzieję, że niebo żydowskie jest wspólne z katolickim i będzie mu mogła dalej podkradać papierosy.
Wszedłem do baru spotykając rolników zatrudnianych czasem w winnicy.
- Umarł Francuz? – Zapytał jeden z nich.
- To nie był Francuz – prostuję. - To był polski Żyd.
oceny: bardzo dobre / znakomite