Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-09-30 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 741 |
- Polepszajcie stan naszych dróg! Dbajcie o rozwój sieci samochodowej! - zawołał na pożegananie. - Merci za miłe przyjęcie!
I *Antylopa* ponownie znalazła się na polnej białej drodze, przecinającej ogromne spokojne i ciche łany.
- Nie pognają za nami? - z lękiem zapytał Panikowskij. - Skąd ten tłum? Co tam się stało?
- Ludzie po prostu w życiu jeszcze nie widzieli auta. - odparł Bałaganow.
- Wymiana wrażeń trwa nadal. - kontynuował swoje Bender. - Prosimy o głos naszego dzielnego kierowcę. Jakie jest pana, Adamie Kazimierowiczu, zdanie na ten temat?
Szofer chwilkę pomyślał, zatrąbił na nadbiegającego ogłupiałego psa klaksonem i wyraził przypuszczenie, że gromada zebrała się z okazji jakiegoś ważnego święta w miejscowej cerkwi.
- Tego rodzaju uroczystości na naszej wsi rosyjskiej są często spotykane. - dodał.
- Ano tak. - odrzekł Ostap. - Teraz już całkiem jasno widzę, żem trafił w towarzystwo niekulturalnych ludzi, zwykłych zjadaczy chleba bez żadnego wyższego kształcenia. Ach, dzieci, dzieci, miłe dzieci lejtenanta Szmidta! Czemu wy w ogóle nie czytacie gazet? Trzeba je czytać każdego dnia! To one na tym świecie dosyć nawet często rozsiewają rozumne, czyste, odwieczne dobro!
Tu wyjął z kieszeni *Wiadomości* /*Izwiest`ja*/ i odczytał swoim kompanionom notkę prasową o dzisiejszych wyścigach automobilowych na trasie Moskwa - Charków - Moskwa.
- Właśnie znajdujemy się na odcinku ich trasy, w przybliżeniu w odległości około 150 kilometrów przed czołówką. Mam nadzieję, że już się domyślacie, o czym mowa?
Jego podwładni z załogi *Antylopy* wymownie milczeli. Panikowskij rozpiął marynarkę i podrapał się w gołą pierś pod brudnym jedwabnym krawatem.
- Czyli...?? Nadal nic nie skumaliście?! Jak widać, w niektórych przypadkach nie pomaga nawet czytanie gazet. No, dobra, podam więcej szczegółów, chociaż nie leży to w moich zasadach. Po pierwsze, tamci chłopkowie przyjęli naszą *Antylopę* za zwycięski w tym rajdzie samochód. Po drugie, nie mamy zamiaru z tego tytułu zrezygnować, co więcej - na całej trasie rajdu będziemy zwracać się do wszystkich instytucji i osób fizycznych z prośbą o wszelkie, należne zwycięskiej maszynie, wsparcie. Po trzecie... A zresztą jak na was wystarczą dwa wcześniejsze punkty. Zupełnie jasnym jest, że przez jakiś czas uda nam się wyprzedzić cały peleton, spijając śmietankę z tego jakżeż wysokokulturalnego wydarzenia.
Słowa Wielkiego Kombinatora wywarły ogromne wrażenie. Koźlewicz rzucał na swego komandora spojrzenia pełne oddania, Bałaganow tarł dłońmi swoje ryże kędziory i ryczał ze śmiechu, a Panikowskij, już przeczuwając bezpieczne słodkie owoce podobnego przekrętu, wrzeszczał *Hurrrrrrrraaaaaa!*.
- Dobra, wystarczy tych emocji, - powiedział Ostap. - Skoro nadchodzi zmrok, ogłaszam nasz wieczór za otwarty. Maszyna stop!
*Antylopa* stanęła, i zmęczeni podróżą pasażerowie wysiedli. W dojrzewającym zbożu koniki polne kuły na swoich kowadełkach własne malutkie owadzie szczęście. Wszyscy już rozsiedli się w kółeczku na skraju drogi, a ich zielony z demobilu samochód wciąż jeszcze gotował się i w chłodnym nocnym powietrzu powoli wyciszał: od czasu do czasu coś trzasnęło w jego skrzyni, z silnika dobiegało jakieś krótkie brzęknięcie.
Niedoświadczony Panikowskij rozpalił tak potężne ognisko, że z odległości kilometra wydawało się, iż to płonie cała wieś. Ogień, trzaskając snopem iskier i furcząc, rzucał się na wszystkie strony. W czasie, kiedy nasi podróżnicy walczyli ze słupem płomieni, schylony we dwoje Panikowskij, poleciał w szczere pole i po chwili wrócił, z tryumfem niosąc nagrzany słońcem zakrzywiony ogórek. Ostap natychmiast wyrwał mu go z ręki, mówiąc:
- Nie róbcie sobie z żarcia obiektu kultu!
Po czym sam go zjadł w kilka kęsów.