Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-10-17 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 761 |
Dla kogoś z kryształowym sumieniem jakżeż rozkosznym jest w taki poranek wyjść z domu, postać sobie nawet przez kilka minut przy bramie, wyjąć z kieszeni paczkę zapałek z samolotem z figą zamiast śmigła na nalepce i napisem *Odpowiedź dla lorda Curzona*, nasycić oko nowiutką paczką papierosów i sobie w spokoju zakurzyć, postraszywszy kadzidlanym dymkiem siadającą na rękawie pszczółkę ze złotymi niteczkami na brzuszku.
Bender i Bałaganow dali się wciągnąć nastrojowi tej chwili, wrażeniu czystych, wysprzątanych ulic i nieskorumpowanych gołębi. Przez moment wydawało się im, że nie mają za sobą żadnych grzechów, że wszyscy ich kochają i że są jak dwaj narzeczeni, idący na spotkanie ze swoją ukochaną kobietą.
Nagle ich drogę przeciął człowiek ze składanym trójnożnym molbertem pod pachą i polerowaną skrzyneczką na farbki. Miał strasznie potargany wygląd, tak jakby właśnie przed sekundą wyleciał z płonącego domu, zdążywszy zabrać ze sobą jedynie swoje sztalugi - i paletę.
- Przepraszam, - dźwięcznie zapytał, - przed chwileczką był tutaj towarzysz Żądza-Pocałunek - możeście, panowie, go spotkali? Może tędy przechodził?
- Coś pan! My?! W życiu takich nie spotykamy! - grubiańsko odparł Bałaganow.
Malarz odepchnął Bendera, uderzywszy go w pierś, powiedział *pardon* i pobiegł dalej.
- Żądza-Pocałunek? - warczał Wielki Kombinator, który jeszcze nie jadł śniadania. - Sam miałem znajomą akuszerkę o nazwisku Meduza Gorgona, i jakoś nie robiłem z tego powodu szumu, nie latałem po ulicach z krzykiem: *Czyście, obywatele, nie widzieli czasem Meduzy Gorgony? Ona, jak to mówią, właśnie gdzieś tutaj spacerowała!*. Wielkie mi co! Żądza-Pocałunek!
Nie zdążył nawet zakończyć swej tyrady, jak wprost na nich wyskoczyło dwóch ludzi z czarnymi molbertami i polerowanymi walizeczkami na etiudy. Byli to całkiem różni panowie. Jeden z nich widocznie trzymał się tego zdania, że artysta koniecznie musi być długowłosy i maksymalnie zarośnięty - im bardziej włochaty, tym lepiej - i jako taki wprost pretendować do roli zastępcy Heinricha Nawarrskiego w CCCP. Wąsy, potargane długie kędziory i bródka bardzo ożywiały jego płaskie oblicze. Ten drugi był zwyczajnie łysy, i jego głowa była śliska i gładka jak szklany okrągły abażur.
- Towarzysza Żądzy... - łapiąc oddech, zapytał zastępca Heinricha Nawarrskiego.
- Pocałunku, - dorzucił abażur.
- Może, panowie, widzieliście?
- Gdzieś tutaj powinien spacerować, - objaśnił abażur.
Bender odsunął Bałaganowa, który już otwierał usta z niechybną ciężką wiązanką, i z obraźliwym ugrzecznieniem rzekł:
- Towarzysza Żądzy nie widzieliśmy, lecz skoro on was rzeczywiście tak bardzo interesuje, to radzimy się pośpieszyć. Szuka go jakiś rzemieślnik, co już z daleka wygląda na malarza-artylerzystę.
Zaczepiając się wzajemnie sztalugami i przepychając jeden przez drugiego, artyści pobiegli przed siebie. A tu zza rogu pędem wyjeżdża konna dorożka. Siedział w niej jakiś grubas, pod którego fałdami niebieskiej tołstowki zgadywało się spocone brzucho. Jego ogólny wygląd przywoływał w pamięci starą jak świat reklamę patentowanej świetnej mazi do depilacji, a hasło jej brzmiało: *Widok gołego ciała, pokrytego włosami, budzi odpychające wrażenie*. Kim był z zawodu grubas, trudno powiedzieć. Jedną ręką podtrzymywał wielki stacjonarny molbert; u stóp woźnicy leżała polerowana skrzynka, w której bez wątpienia były farbki.
- Halo! - zawołał do niego Ostap. - Czy pan szuka Pocałunku?
- Dokładnie tak, - potwierdził tłusty malarz, z nadzieją spoglądając na niego.
- To niech się pan śpieszy! I to bystro! Ruchy! Ruchy! Przed panem byli tu już trzej inni! I o co tu chodzi? Co się stało?
Lecz koń, grzmiąc podkowami po dzikich kocich łbach, już uniósł w dal kolejnego przedstawiciela sztuk plastycznych.
- Co za kulturalny naród! - rzekł Ostap. - Pan na pewno już zauważył, Bałaganow, że ze wszystkich przez nas spotkanych ludzi czterej okazali się być artystami. To ciekawe.
Kiedy mleczni bracia zatrzymali się przed drogerią, Bałaganow szepnął:
- Nie wstyd panu?
- Ale czego?
- Tego, że ma pan zamiar zapłacić za farbę żywym pieniądzem?
1931