Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-11-09 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 640 |
Już przy fontannie Bałaganow z miejsca całą winę zwalił na starego dziadka. Okryty niesławą niefortunny ślepy tłumaczył się starganymi przez życie nerwami i przy okazji obwieścił, że tak naprawdę wszystkiemu winien jest młodszy koleżka - osobistość, jak wiadomo, poślednia i żałosna. Mleczni bracia natychmiast zaczęli wzajemnie się poszturchiwać. Już rozlegały się jednakie z obu stron buńczuczne okrzyki: *A ty kto?!*, już w oczach Panikowskiego pojawiła się pierwsza łza, ta zapowiedź nieuchronnej draki, gdy Wielki Kombinator, powiedziawszy *Stop!*, rozdzielił obu przeciwników jak sędzia na ringu.
- Boksować się możecie w dni wolne od pracy, - powiedział. - Cóż za rozkoszna para: Bałaganow wagi koguciej, a Panikowskij wagi kurczęcia! Istni mistrzowie świata, jednakowoż tacy z was fachowcy jak z koziej dupy trąba! To się źle skończy! Zwolnię was, bo obaj niczego dobrego sobą nie reprezentujecie.
Panikowskij i Szura, zapomniawszy natychmiast o swojej kłótni, zaczęli bić się w pierś i zapewniać, że już dzisiaj wieczorem, co by nie stanęło im na przeszkodzie, porządnie opędzlują wszystkie kieszenie Koriejko. Bender tylko się uśmiechał.
- Pan sam zobaczy, - chełpił się Bałaganow. - To będzie napad na ulicy pod osłoną nocnych ciemności. Prawda, Michaile Samuelewiczu?
- Jak boga kocham, słowo honoru, - poparł kolegę staruszek, - My razem, obaj z Szurą... Niech was o nic głowa nie boli! Ma pan do czynienia z Pa-ni-kow-skim.
- To właśnie mnie niepokoi, - rzekł Bender. - chociaż, proszę bardzo... Jak pan powiedziałeś? Pod osłoną nocnych ciemności? To spróbujcie. Pomysł, naturalnie, bardzo cienki, a i jego forma pewnie też ubożuchna.
Po kilku godzinach dyżurnych obserwacji otrzymano zestaw niezbędnych danych: pod osłoną nocy sam delikwent wyszedł z dziewczyną z domu, w którym mieszkał stary szaradzista. Panienka nie wchodziła w żaden plan, więc póki co trzeba było w pewnym oddaleniu podążać za spacerującymi, którzy skierowali swe kroki nad morze.
Nad stygnącym brzegiem nisko wisiał kawałek płonącego księżyca. Wszędzie na przybrzeżnych skałach siedziały zatopione w objęciach odwieczne ciemne bazaltowe parki zakochanych. Morze szeptało o miłości po grób, o szczęściu na wieki wieków, o mękach zranionego serca i tym podobnych nieaktualnych drobiazgach. Gwiazdy, zapalając się i gasnąc, rozmawiały ze sobą przy pomocy alfabetu Morse`a. Tunel snopu światła latarni morskiej łączył brzegi zatoki. Kiedy jej blask patrolował otwarte morze, na jego miejscu długo jeszcze trwał czarny słup.
- Zmęczyłem się, - marudził Panikowskij, wlokąc się po stromiźnie za Alieksandrem Iwanowiczem i jego damą. - Jestem na to za stary. Już nie daję rady.
Potykał się o norki susłów i przewracał, chwytając za wyschłe krowie placki. Marzył o powrocie do noclegowni, o gospodarnym Koźlewiczu, z którym tak zawsze przyjemnie napić się herbatki i do syta popaplać sobie na każdy temat.
I właśnie w tym momencie, kiedy twardo postanowił wracać, proponując Bałaganowowi, by sam zakończył powierzone im zadanie, usłyszał kobiecy głos z przodu:
- Jak ciepło! Pan nie kąpie się nocą, Alieksandrze Iwanowiczu? Dobrze, to wobec tego proszę tu poczekać. Ja tylko wskoczę do wody i zaraz wracam.
W tej samej chwili dobiegł ich szum osypujących się z uskoku drobnych kamyków, biała suknia damy zniknęła, i Koriejko został sam.
1931