Go to commentsRozdział 17. Powrót marnotrawnego syna /5
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2021-12-19
Linguistic correctness
Text quality
Views653

Ostap wrócił po dwóch tygodniach. Na pasażerskim nabrzeżu witano go całym zespołem filii *ROGI  I  KOPYTA*. Z wysokości czarnej ściany przycumowanego parowca Wielki Kombinator spoglądał na swoich podwładnych przyjaźnie i łaskawie. Wciąż zalatywał imierietińskim lokalnym winem i świeżutką jagnięcinką.


W firmie - oprócz sekretarki, wynajętej jeszcze przed wyjazdem szefa - siedziało też dwóch młodych ludzi: byli to dwaj studenci, skierowani tutaj z technikum hodowli zwierząt na staż.


- Super! - kwaśno rzekł Bender. - Nadchodzi nowa lepsza zmiana.  Niestety, u mnie, panowie, będziecie musieli pra-co-wać. Mam nadzieję, już wiecie, że rogi, czyli wyrostki pokryte sierścią lub twardymi kostnymi słojami, są przydatkami czaszki i występują przede wszystkim u ssaków kopytnych?

- Jasne, że wiemy. - zdecydowanie odparli studenci. - My musimy tutaj odbyć praktyki.


Żeby się ich pozbyć, należało zastosować złożony i dosyć drogi manewr: Wielki Kombinator posłał ich w delegację na kałmuckie stepy celem zorganizowania tam kolejnych punktów skupu. Kosztowało to ich kantor kolejne 60 rubli, jednak innego wyjścia nie było; dwaj praktykanci tutaj na miejscu przeszkodziliby w zakończeniu sprawnie posuwającej się do przodu sprawy Koriejko.


Kiedy Panikowskij dowiedział się, ile kasy wydano na obu zbędnych całkiem stażystów, odprowadził Bałaganowa na stronę i w rozdrażnieniu wyszeptał:


- A mnie nikt w delegację nie posyła. I nie dostaję też urlopu. A muszę jechać do sanatorium w Jessientukach na leczenie. Nie mam żadnych dni wolnych i nie dostaję odzieży ochronnej. Nie, kochany, mnie takie warunki pracy nie urządzają wcale. I w ogóle w *HERKULESIE* dowiedziałem się, że tam ich stawki są dużo lepsze. Pójdę do nich jako goniec. Słowo honoru, Szura, że ja tam w końcu sobie pójdę!


Wieczorem Ostap ponownie zawezwał Bierłagę.


- Na kolana! - głosem Mikołaja I zawołał Ostap na jego widok.


Tym niemniej ich rozmowa miała przyjazny charakter i trwała całe dwie godziny. Po niej zaś szef kantoru kazał podstawić pod *HERKULESA* na następny ranek gotową do wyjazdu *Antylopę*.





R O Z D Z I A Ł  18.  N A  L Ą D Z I E  I  N A  M O R Z U




Towarzysz Skumbriewicz pojawił się na plaży, dzierżąc pod pachą aktówkę. Przykuta do niej srebrna wizytówka z zagiętym rogiem i wygrawerowaną na niej długaśną kursywą informowała, że jej właściciel, Jegor Skumbriewicz zdążył już zaliczyć jubileusz 5-letniej służby w *HERKULESIE*.


Jego oblicze było prostolinijne, czyste i męskie jak u Anglika, golącego się na znanych plakatach reklamowych. Nasz nowy znajomy postał chwilkę przed tablicą, na której rejestrowano bieżące temperatury wody, i, z trudem wyswobadzając z gorącego piasku stopy, poszedł szukać najwygodniejszego dla siebie grajdołka.


Kąpiących się plażowiczów były całe tłumy. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, stały łatwe w rozbiórce parawany, parasole i leżaki, stawiane każdego poranka po to, by wraz z zachodem słońca to wszystko z powrotem zwinąć, na piasku pozostawiając kupę wszelakiego rodzaju śmieci: zwiędłe skórki arbuza, skorupki jajek i strzępy gazet, które później przez całą noc wiodły tajemne życie, o czymś zagadkowym szeleszcząc i jak czarne nietoperze polatując nad skałami.




1931

  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Jak zwykle świetny przekład.
A ja byłem przekonany, że aktówki są nieco późniejszym wytworem. Mam na uwadze lata 60. dwudziestego wieku, bowiem ja pierwszą kupiłem chyba w roku 1966 lub 1967.
avatar
Pierwsze rakiety wymyślił nie prawie 2 wieki temu nasz rodak /syn Polaka i Tatarki/, Konstanty Ciołkowski, a Chińczycy... 3 tysiące lat temu.

Tak naprawdę chyba wszystko już było. Inaczej wyglądało, inaczej się nazywało, ale spełniało tę samą funkcję
© 2010-2016 by Creative Media