Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-12-21 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 684 |
- Bałaganow! - zawołał już z wody Ostap. - Niech pan rozbierze i przygotuje Bierłagę. Może się bardzo do tego przydać.
I popłynął na boku, rozcinając wody opalonym ramieniem i trzymając się kursu na północo-północny wschód w kierunku, gdzie majaczyło perłowe brzucho Jegora Skumbriewicza.
Zanim jednakowoż pogrążył się w te morskie głębiny, zmuszony był wcześniej wiele zadań odrobić na suchym kontynencie. Ślady wielkiej magistrali zaprowadziły go pod złote litery *HERKULESA*, i większość swego czasu spędzał właśnie w tym przedsiębiorstwie. Już nie zadziwiały go apartamenty z alkowami i ze zmywakami, marmurowe statuy i szwajcar w furażerce ze złotym zygzakiem, chętny do pogawędek na temat czekającej wszystkich nas zagłady w ogniu.
Z wariackich wyjaśnień zrozpaczonego Bierłagi wyłoniła się na poły tylko odpowiedzialna figura towarzysza Skumbriewicza, który w dawnym hotelu zajmował wielki dwuokienny numer, gdzie przed rewolucją zatrzymywali się zagraniczni kapitanowie morskich wód, pogromcy lwów albo bogaci studenci z Kijowa.
W jego pokoju co i rusz rozpaczliwie wydzwaniały telefony, czasami oddzielnie, a często też oba na raz. Niestety, nikt ich nie odbierał. Jeszcze częściej otwierało się samo wejście, i czyjaś ostrzyżona głowa, zaglądając do środka, w roztargnieniu przesuwała po ścianach oczami, żeby zaraz ustąpić miejsca innej, już nie strzyżonej, a porośniętej twardymi kudłami albo po prostu łysej i liliowej jak cebula. Ale i ten łeb nie na długo świecił w szczelinie półotwartych drzwi, bo komnata dzień w dzień wciąż była pusta.
Kiedy po być może 50 już takich otwarciach do tego samego apartamentu zajrzał tego dnia także Bender, on również, jak jego poprzednicy, pokręcił głową z prawa na lewo - i na odwrót - i jak wszyscy naocznie przekonał się, że towarzysza Skumbriewicza, niestety, nie ma. W niewybrednych słowach wyrażając swoje niezadowolenie, Wielki Kombinator zaczął pielgrzymkę po wydziałach, sekcjach, sektorach i gabinetach, pytając wszędzie, czy ktoś nie widział towarzysza Skumbriewicza - i we wszystkich tych miejscach otrzymywał wciąż tę samą formułkę: *Skumbriewicz przed chwilą tu był* lub *Skumbriewicz wyszedł minutkę temu*.
Nasz herkulesowski na poły odpowiedzialny tylko Jegor należał właśnie do rzeszy tych pracowników, którzy *niedawno tutaj byli* albo *chwilkę temu stąd wyszli*. Niektórzy z nich w ciągu całego dnia pracy nie są w stanie dobrnąć do swego własnego biurka. Dokładnie o 10:00 ktoś taki wchodzi do westybulu w swojej firmie i, pełen jak najlepszych zamiarów, wstępuje już jedną nogą na pierwszy stopień schodów: czekają go wielkie zadania, gdyż wyznaczył już w swoim gabinecie 8 ważnych randez-vous, 2 gremialne posiedzenia i jedno w wąskim gronie; na jego biurku czeka sterta papierów, domagających się natychmiastowej odpowiedzi. W ogóle spraw jest cała kupa, i 24 godzin na dobę to zbyt mało, by coś - cokolwiek?? - z tym stogiem zrobić. I taki półodpowiedzialny czy całkiem odpowiedzialny za coś ktoś dzielnie stawia nóżkę na marmurowy stopień. Niestety, na tym koniec. *Towarzyszu Żaglowicz, proszę do mnie na chwileczkę, - dobiega skądś gruchający przymilny głosik. - Właśnie chciałem omówić z panem pewien problemik*. Po czym biorą miękko takiego Żaglowicza pod rączkę i odprowadzają do kątka w westybulu. I od tego momentu taki półodpowiedzialny czy całkiem odpowiedzialny ktoś przepadł dla Ojczyzny miłej, bo odtąd jak ta pałeczka krąży w nieskończonej całodziennej sztafecie. Nie zdąży omówić problemiku i przebiec przez trzy stopnie schodów, a już znów go ktoś chwyta pod pachę, odprowadza do okna czy do innego bezludnego zakamarku, gdzie zastępca dyrektora ds. gospodarczych spiętrzył całą piramidę pustych kartonów, i apiać coś mu tam wciska, czegoś od niego wciąż żąda, usilnie prosząc i domagając się pilnego załatwienia tego i owego.
1931