Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-12-23 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 710 |
Pościg za Skumbriewiczem po wszystkich piętrach *HERKULESA* okropnie wkurzył Bendera, ponieważ nijak nie mógł go dogonić, gdyż sławny społecznik jak piskorz wciąż wyślizgiwał się z rąk. Toż tutaj, w siedzibie rady zakładowej, dopiero co rozmawiał przez telefon; wciąż jeszcze ciepła była membrana słuchawki, i z czarnego lakieru mikrofonu nawet nie zeszła mgiełka jego oddechów. Tu, na tym parapecie, nadal siedział człowiek, z którym przed sekundą konferował, a raz nawet Ostap ujrzał jego odbicie w wielkim lustrze na schodach. Rzucał się więc w pogoń, lecz refleks w zwierciadle natychmiast zniknął, a na jego miejscu pojawiło się jedynie przeciwległe okno z dalekim obłokiem.
- Matko Zbawicielko, Milicjo Sturęka! - wykrzyknął Wielki Kombinator, z trudem łapiąc oddech. - Przeklęty, banalny, przez wszystkich znienawidzony biurokratyzm! W naszym czarnomorskim kantorze też są jakieś wady i słabe strony, ale żeby było tam aż tak jak w *HERKULESIE*... Dobrze mówię, Szura?
Pełnomocnik ds. kopyt w odpowiedzi jedynie ciężko zasapał, i po chwili obaj kolejny raz znaleźli się w chłodnym korytarzu na 1. piętrze, gdzie już zdążyli być tego dnia może z 15 razy. I po raz 16. przeszli obok drewnianej kanapy, stojącej przed gabinetem Połychajewa.
Siedział na niej za wielki pieniądz prosto z Niemiec sprowadzony specjalista, inżynier Heinrich Maria Sause. Miał na sobie zwyczajny europejski garnitur, i jedynie ukraińska koszulka wyszywana zaporoskim haftem wskazywała, że pan inżynier spędził w Rosji dobre trzy tygodnie i już zdążył odwiedzić ukraiński magazyn z pamiątkami. Siedział sobie z zamkniętymi oczyma nieruchomo, odrzuciwszy głowę na drewniane oparcie kanapy, jakby był u golibrody, gdzie go za chwileczkę porządnie ogolą. Można było odnieść wrażenie, że sobie nawet drzemie, lecz nasi mleczni bracia, wielokrotnie przebiegający obok niego w poszukiwaniu Skumbriewicza, zdążyli się już przekonać, że barwy nieruchomego oblicza zamorskiego gościa nieustannie ulegają zmianie. Z początku, kiedy inżynier zajął pozycję u drzwi Połychajewa rano, było ono w miarę rumiane, jednak z każdą godziną rozpalało się coraz bardziej, i do przerwy na śniadanie nabrało koloru tak krwistoczerwonego jak te maki. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa towarzysz Połychajew w tym czasie dotarł zaledwie do drugiej antresoli. A po przerwie zmiana kolorystyki twarzy siedzącego u drzwi petenta poszła w odwrotnym kierunku: Heinrich Maria zaczął blednąć, i w południe, kiedy naczelnikowi *HERKULESA* być może udało się przedrzeć może aż na wysokość 3. podestu, miało już barwę jak ta cmentarna kreda.
- Co jemu jest? - szeptem spytał Bałaganow. - Co za wachlarz emocji!
Ledwo to powiedział, Heinrich Maria Sause podskoczył na kanapie i groźnie spojrzał na drzwi gabinetu, zza których nieustannie rozlegało się rozpaczliwe dzwonienie telefonów. *Łajza jedna cholerna!* - po niemiecku dyszkantem zawył biedak i, rzuciwszy się do Wielkiego Kombinatora, z całej siły potrząsnął go za ramiona.
- Genosse Polyhaieff! - krzyczał, podskakując przed Ostapem. - Genosse Polyhaieff!
Wyjmował przy tym zegarek na dewizce, pchając go pod nos Bałaganowa, wznosił barki i znowu rzucał się na Bendera.
- Was machen zi? - w oszołomieniu pytał Ostap, dowodząc tym poniekąd swoich umiejętności lingwistycznych. - Was wollen zi od biednego petent?
Niemiec jednak obstawał przy swoim: nadal trzymając lewą rękę na barkach Bendera, prawą przyciągnął bliżej do siebie Bałaganowa i wygłosił przed nimi dłuższą namiętną mowę, w czasie której Ostap niecierpliwie zerkał na boki w nadziei schwytania Skumbriewicza, a pełnomocnik ds. kopyt cicho czkał, co i rusz z szacunkiem zakrywając usta i bezmyślnie patrząc na buty cudzoziemca.
1931
ratings: perfect / excellent