Go to commentsRozdział 20. Komandor tańczy tango /4
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2022-01-07
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views597

Wszystko, co było niejasnym, stało się już jasne jak to słońce. Cała masa ludzi z wąsikami jak sznureczek albo z królewską brodą stróża, z jakimi przyszło mu się zderzyć ostatnio i którzy pozostawili swój ślad w jego żółtej teczce personalnej związanej sznurówkami do butów, raptem jak groch posypała się na bok, i na plan pierwszy, wszystko obalając w proch i pył, wysunęła się białooka świńska morda z pszenicznymi brwiami i głębokimi kapralskimi zmarszczkami na policzkach.


Ostap postawił ostatnią kropkę, bibularzem z srebrnym niedźwiadkiem zamiast uchwytu osuszył świeżo zapisaną stronę i zaczął podszywać dokumenty. Lubił mieć porządek w swoich papierach. Po raz ostatni ucieszył oko schludnie ułożonymi dowodami w sprawie, telegramami i rozlicznymi informacjami w formie wydruku. W aktach znalazły się nawet fotografie i wyciągi z ksiąg buchalteryjnych. Całe życie Alieksandra Iwanowicza Koriejko leżało tu przed nim jak na dłoni, a wraz z nim były tam również palmy, roześmiane panienki, błękitne morze, biały parostatek, niebieskie ekspresy, lustrzany automobil i Rio de Janeiro - czarowne miasto w głębi zatoki, gdzie mieszkają dobrzy Mulaci i ogromna większość ludzi nosi białe portki. W końcu nareszcie Wielki Kombinator znalazł to indywiduum, o którym marzył przez całe życie.


- I nie ma nawet komu należycie ocenić cały ten mój tytaniczny trud, - ze smutkiem powiedział do siebie, zawiązując sznurówki grubej żółtej teczki. - Bałaganow jest bardzo miły, ale to dureń, Panikowskij to po prostu pomylony staruszek, a Koźlewicz - święte niewiniątko, które do tej pory nie ma wątpliwości, że prowadzimy skup rogów na potrzeby przemysłu fajczarskiego. Gdzie moi przyjaciele, gdzie moja żona, gdzie dzieci? Jedna tylko nadzieja, że szanowny Alieksandr Iwanowicz doceni moją ciężką harówkę i wypłaci mi za nią na rączkę co najmniej 500 tysięcy. Chociaż nie! Teraz mniej miliona nie wezmę, inaczej dobrzy Mulaci przestaną mnie szanować.


Wyszedł zza biurka, wziął swoją wspaniałą żółtą teczkę i zaczął w zadumie przechadzać się po pustym kantorze, omijając łukiem maszynę do pisania z felernym *e*, konduktorski komposter do kasowania biletów i prawie ocierając się głową o jelenie rogi na ścianie. Biała szrama na jego szyi poróżowiała. Kroki Wielkiego Kombinatora coraz bardziej zwalniały i jego stopy w czerwonych trzewikach, kupionych okazyjnie od greckiego marynarza, zaczęły bezszelestnie ślizgać się po podłodze. Prawą ręką delikatnie jak dziewczynę tulił do piersi akta Koriejki, lewą zaś wyciągnął przed siebie i zaczął sunąć bokiem. Nad miastem wyraźnie rozlegało się kalafonijne skrzypienie koła Fortuny. Był to subtelny orkiestrowy dźwięk, który nagle przeszedł w lekkie skrzypcowe unisono... I chwytająca za serce, dawno zapomniana melodia ożyła we wszystkich sprzętach i przedmiotach czarnomorskiego oddziału Arbatowskiego Kantoru *ROGI  I  KOPYTA*.


Jako pierwszy rozpoczął samowar, z którego raptem wypadł na tackę płonący żywym ogniem węgielek. I samowar zaintonował:


Pod znojnym niebem Argentyny,

Gdzie niebo takie cudne...


Wielki Kombinator tańczył tango. Jego twarz była zwrócona jak na medalu en profil. Zręcznie przyklękał na jedno kolano, szybko wstawał, obracał się i, leciuteńko przestępując z nogi na nogę, ponownie tanecznym pas prześlizgiwał naprzód. Niewidzialne poły fraka rozwiewały się podczas nieoczekiwanych zwrotów raz w prawo, raz w lewo.


Melodię już przechwyciła maszyna do pisania z tureckim akcentem zamiast *e* - *3*:


Gdzi3 ni3bo taki3 cudn3,

I gdzi3 kobi3ty jak t3 róż3...


I niezgrabny konduktorski komposter, który wiele w swoim długim życiu widział, głucho wzdychał w tęsknocie za bezpowrotnie utraconą przeszłością:


Gdzie Argentynki jak te kwiaty

W rytm tanga z nutą wiecznej straty...




1931

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media