Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2022-03-13 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 603 |
Brama otwierała się powoli jak sezam ukrywający przed ludźmi skarby. Była ukuta ze stali i precyzyjnie wyproszkowana, żadnej rysy nie zostawiły na niej odskakujące z ulicy kamyki ani żelazne miecze bawiących się tutaj kilkuletnich rycerzyków. Zagięcia i ornamenty krzyczały jak bardzo są inne niż wszystkie pozostałe na ulicy Spokojnej. Ale słyszałam to tylko ja - stojąca na werandzie swojego wiejskiego domu. Potem jeden po drugim wyjeżdżały samochody. Ich marek oczywiście nie rozpoznawałem, kto w moim wieku chciałby się tego uczyć…
Poranki bywały tutaj piękne, więc wstawałam wcześniej niż inni mieszkańcy wsi. Napawałam się ciszą i powolnym wstępowaniem ludzi w sferę jaźni. W szarzyźnie poranka zobaczyłam katem oka kobietę stojącą przed bramą. Widać było jej niezdecydowanie, chyba chciała się dostać do domu, ale brama była nie do pokonania. Czekałam na jej kolejny krok. Ale kobieta nie poruszała się. Patrzyła tylko poza bramę, jakby ktoś za chwilę miał się pojawić i wpuścić ją do środka.
Znudziło mnie niezdecydowanie nieznajomej i zabrałam się do swoich spraw. Herbatka, wcześniej woda z cytryną i z olejem lnianym, lekarstwa, kanapka z serem zajęły czas aż do południa. Przed obiadem już gruchnęła po wsi wieść, że jakaś nieznajoma chodzi po domach i szuka syna. Podobno uciekł z domu a ktoś zamieścił na fb jego zdjęcie, na którym stał przy znaku drogowym informującym o nazwie naszej wsi. Słyszałam, że ludzie robią sobie takie zdjęcia, ale jak podróżują po świecie, a nie po zadupiu. Chociaż pani Szymborska też miała takie pomysły i to nie tylko wobec znanych nazw wielkich miast lecz wobec śmiesznych. Nie sądzę, żeby syn pani X wzorował się na noblistce, pewnie nawet o niej nie słyszał…
Nikt oczywiście nie widział syna nieznajomej. Ale domysłów było co niemiara. Może spał w starej stodole na końcu wsi pod lasem albo ukrył się w leśniczówce częściowo tylko zamieszkanej przez samotnego wilka stepowego albo innego wilka, który od lat nie spotyka się z ludźmi. Musiał kupować jakieś jedzenie, więc w sklepie rozgorzała dyskusja, czy aby na pewno nikt go tu nie widział. Starsze panie też dołożyły swoje co nieco, robiąc przegląd pacjentów ośrodka zdrowia i klientów apteki. Nawet starzy bywalcy przystanku autobusowego rozmyślali nad tym, czy ktoś nieznajomy nie kręcił się tam w ostatnim czasie.
Po południu znów zobaczyłam tę samą kobietę przed tą samą bramą. Posesja należała do jakiegoś mafioza. Od lat była zamknięta przed całym światem. Nikt nic nie widział i nie słyszał, ale i tak wszyscy wiedzieli, że dzieją się tam dziwne rzeczy. Mimo to między wsią a dworem - tak nazywali ten dom autochtoni - panował względny pokój. Zresztą dwór zazwyczaj był pusty. Nikt nie chodził po podwórku, nie szczekały psy, nawet nie świeciły się światła, poza tymi przed bramą właśnie.
Mafiozo raz na jakiś czas pojawiał się na tarasie, ale widać lubił odosobnienie, bo nie towarzyszyli mu inni miłośnicy łona natury tudzież wsi sielskiej, anielskiej. Ładowanie baterii trwało najwyżej weekend i znów nad dworem zapadała zasłona milczenia. Zdarzali się tacy, co próbowali zgłębić tajemnicę twierdzy, ale rzeczywiście była nie do zdobycia. Po pierwsze tuż za ogrodzeniem znajdował się pastuch pod napięciem, a po drugie wszędobylskie kamery śledziły każdy ruch. Pewnie dlatego ludzie chodzili obok udając obojętność.
Zresztą każdy ma prawo robić w swoim domu to, co chce. Nie ma ludzi bez skazy, tylko jeden ma mniej a drugi więcej do ukrycia. Obecność nieznajomej przed bramą ponownie przywołała mnie do rzeczywistości. Tak samo zrobiła z opinią publiczną, bo już po godzinie przed bramą stało kilka osób wypatrujących się w głąb posiadłości. Po następnej stworzyła się grupa wydająca niewybredne słownictwo i pomruki niezadowolenia. Podeszłam bliżej. Zobaczyłam cały przekrój społeczności głównie w geriatrycznej odsłonie. Starzy zawsze mają czas… Najwięcej do powiedzenia mieli jednak dwaj bracia, bywalcy sklepu z napojami wyskokowymi, chociaż ich było stać tylko na jeden rodzaj wyskoku i to zaledwie dwunastoprocentowego. Zebrali już kilka kamieni i jeden za drugim posyłali w kierunku okien zasłoniętych zewnętrznymi żaluzjami. Co i rusz brzęknęło i zadudniło, ale dom pozostawał niemy. Wtedy ktoś rzucił: „Atak na bramę! W kupie siła!” I za chwilę zobaczyłam oczyma wyobraźni tłum ruszający szturmem na bramę dworu mafioza, jak rozbija ją i w zapamiętaniu plądruje posesję, wyrzuca przez okna sprzęty i wywleka ukrytych tam ludzi. Potem oczywiście miałby się odnaleźć syn nieznajomej…
W tej chwili spojrzałam w jej stronę. Stała przed furtką i wyciągała głowę. Miała na sobie gruby zielony płaszcz i okutana była chustą w żółto-niebieską kratę. Z boku stała wypchana czymś torba, raczej plecak, taki sam, jaki za harcerskich czasów zabierałam na obozy. Niemożliwe, pomyślałam, przecież to niemożliwe. Wyobraźnia zrobiła mi kolejny psikus? Niewiele myśląc wyskoczyłam w kapciach przed dom i stanęłam obok kobiety. Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam…siebie. To byłam ja, szukająca mojego zaginionego syna. Już trzecią dobę…