Go to commentsUrheimat
Text 248 of 255 from volume: Mioklonie
Author
Genrepoetry
Formblank verse
Date added2022-07-26
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views550

plansza wywiedziona z języka, nasza pozasłowność. 

wracamy często w to miejsce i z rozgoryczeniem 

stwierdzamy: powiększa się i wyrodnieje. 


gdy tam jesteśmy — tyle w nas much! 

śpiewają abecadła z elementarza Farinellego 

(albo Falskiego, ciężko stwierdzić, głoski 

obrastają kolcami, ciężko się słyszą). 


jest tam skrawek pełen głębokiej ciszy, gdzie milczą 

miękkie i przyjazne słowa jak cycatość, szał, jabłko, 

za to w podświadomości każdego mieszkańca 

wrzeszczą komunikaty: 

`Nie otwieraj zbyt szeroko oczu, 

bo Ci wleci planeta Ziemia` 

`Zatknij uszy, by się uniewrażliwić!` 

`Uważaj, gdzie się kończysz!` 

`Zbyt długie leżenie grozi zapadnięciem się w glebę` 


panuje cenzura retencyjna: betonowe zapory 

oddzielają jeden fałsz od drugiego, 

pozornie chronią przed zalewem. 


tam, oficjalnie, kłamie się raz do roku, 

półgębkiem i wbrew sobie, 

w baliach gęstej wody dojrzewa ławica zdrowych, 

bo śniętych ryb. 


łuska jednej, dwa musze skrzydełka — jako 

talizmany. dźwigamy je w portfelach, choć i tak 

zdajemy się na niewidomy los. 


ćwierć wiorsty dalej — kraina wolna od języka, 

gdzie zamiast śliny istnieje zbrylony miód, 

detektoryści chodzą z wykrywaczami prawdy. 

nosy — wręcz przyspawane do głośników. 


tak, czują dym, naszemrane tajemnice. 

mole książkowe przeszeptują przez czas i przestrzeń 

mało prawomyślne idee, teksty świeżo przeczytanych 

nowelek, albo opisują, kreska po kresce, 

plany budynku Centrum Dekosmetyzacji (to takie 

fajne miejsce, do którego przychodzą matrońcie 

niemogące zmyć piętrowego makijażu, trze się je 

tam pumeksami, płucze w ługu, aż do uzyskania 

krystalicznej bieli). 


istny mór książkowy: penetrowanie nazw. na 

przestrzał i po przekątnej. szpital marki Diorama, 

przedszkole marki Sofokles. 


jest i trzecia płaszczyzna. patrzymy tam sobie w oczy 

i jakbyśmy zderzali się ciemniami. 


pływy: unosząca się w powietrzu zawartość ślinianek. 

ściany są płócienne i pluje się w nie. nawet 

konstelacje, raz bardziej, raz mniej, nasiąkają. 


`słysz tężnie. tężenie. czujesz? też nie?` — melorecytuję 

ci do ucha grudkę czarnego atramentu. 

tam, niekiedy, nie ma nic poza nami 

i stadem kobiet bez imion. 

istny solipsyzm. sól z ich pizd. 


nie lubimy tych pań. są zbyt dowolne (któraś 

ma atak epilepsji, wstaje — i okazuje się, że 

namalowała, dłonią na piasku, 

przypadkowy autoportret. 


inna, o nadrozwiniętej wyobraźni 

(cholerna rozbuchanka!) — ciska kieliszkiem 

o podłogę. fala uderzeniowa, fala fantazji 

jest tak silna, że pod jej wpływem dochodzi do 

tragedii: dźwigają się z przeszłości wieże WTC. 

ginie mnóstwo ludzi, bo nagle wyrosłe z ziemi 

wieżowce obracają w gruzy nowe budynki 

odbudowywanego World Trade Center. 


myślę o czwartym, hipotetycznym miejscu. 

to ojczyzna na okaziciela, rodzinna wieś, z 

której cię wygnano, poszczuto kamieniami. 

to dom, który się zjada, codziennie, po kawałku. 

jak? nie myśląc o nim, tracąc go na rzecz 

innych, obcych. 


`Psuj przestrzeń!` — głosi szumne hasło 

Neurokostruktywistów, grupy literackiej, którą 

założyliśmy, by się zagryźć., bez słów, bez obelg. 

z melodyjnym charkotem 

(potraktuj ból jak egzotyczną przyprawę, 

poczuj się ubogacona nim).

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media