Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2012-03-01 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2216 |
Tego wieczoru długo padał deszcz. Łódki bujały się targane wiatrem niczym papierowe zabawki. Siedzieliśmy w trójkę w namiocie, jedząc kanapki i czekając na poprawę pogody. Uwielbialiśmy przesiadywać nad jeziorem przy ognisku do białego rana, śpiewając szanty. Teraz jednak natura pokrzyżowała nam plany.
- Masz? - Anka spojrzała na Marcina z nieskrywaną nadzieją.
- Spokojnie mała, nie zapomniałem zaopatrzenia - wyciągnął z plecaka dwa zawiniątka i podał mi i dziewczynie. Wziąłem bez słowa i schowałem paczuszkę do kieszeni. Siedzieliśmy dobry kwadrans wsłuchując się w dudnienie kropel deszczu rozbijających się o ściany namiotu. W pewnym momencie postanowiłem przerwać ciszę.
- Słuchajcie, chciałbym z wami pogadać, chcę powiedzieć wam coś ważnego – zacząłem, jednak Marcin przerwał mi w pół słowa:
- Bartek, dobiega dziesiąta, robi się późno, pogadamy jutro, teraz czas na zabawę - puścił do mnie oko, po czym wyciągnął z naszego ekwipunku drewnianą deskę do siekania warzyw. Położył ją pośrodku namiotu, wyjął z kieszeni papierowe zawiniątko i wysypał całą zawartość na deskę. Uśmiechnął się, następnie pochylił się nosem niemal dotykając szarobiałego proszku i wciągnął wszystko jednym pociągnięciem.
Deszcz kropił jeszcze lecz wiatr powoli przeganiał już chmury. Pojawiły się pierwsze gwiazdy na uspakajającym się niebie.
Marcin wstał i lekko się chwiejąc wyszedł przed namiot, uniósł ręce w górę i wydał z siebie dziki skowyt przypominający rżenie rozjuszonego konia.
Po chwili ja i Anka poszliśmy za jego przykładem, wciągnęliśmy swoje działki i wyszliśmy nad brzeg jeziora. Mimo trzydziestostopniowego upału zrobiło mi się chłodno i poczułem, że wiatr kołysze moim ciałem jakby zapraszał do tańca. Zacząłem kręcić się w kółko i śpiewać, co mi ślina na język przyniosła.
Potem widziałem już tylko rozmyte urywane obrazy. Łódka, woda, jakieś śmieci, a na końcu zobaczyłem dziadka łowiącego ryby na drewnianej kładce. Widziałem jego przerażone oczy, gdy wciągnęliśmy go do wody i zaczęliśmy z nim tańczyć.
- Tańcz! Tańcz przyjacielu! Jest taka piękna noc! - krzyczałem w pogrążony w ekstazie, a potem wszystko zgasło, jakby ktoś odłączył mi zasilanie.
Obudziłem się na brzegu cały w piasku i w wymiocinach, piekielnie swędział mnie każdy centymetr mojego ciała.
Rozejrzałem się i kilka kroków dalej zobaczyłem szlochającą jak małe dziecko Ankę. Obok niej leżał nieprzytomny jeszcze Marcin.
- Ten facet nie żyje! – pisnęła - utopiliśmy go!
Wskazała mi ciało leżące na wznak przy brzegu jakieś dwadzieścia metrów od nas. Podszedłem tam, dotknąłem policzka staruszka, był lodowaty.
Zabrakło mi tchu, zachwiałem się, ale utrzymałem się na nogach.
- Spierdalajmy stąd - powiedziałem do Anki zduszonym głosem.
Wziąłem Marcina pod ramię i zaczęliśmy się oddalać od tego miejsca,
- Bartek - Anka odezwała się po dłuższej chwili - wczoraj chciałeś na powiedzieć coś ważnego, co to było?
Zignorowałem ją i szedłem dalej. Po kilku minutach dotarliśmy do miejsca ,gdzie przycumowaliśmy nasze dwie łódki. Wrzuciłem Marcina do jednej z nich i podszedłem do dziewczyny.
- Chciałem wam powiedzieć że idę na detoks - warknąłem.
Na jej twarzy odmalował się grymas bezgranicznego zdziwienia. Nie powiedziała już nic.
Kilka tygodni później mój organizm był czysty, lecz dusza na zawsze pozostanie upaprana błotem znad mazurskiego jeziora. Błotem w którym utonął pewien starzec. Ankę i Marcina odwiedzam kilka razy do roku. Leżą stosunkowo blisko siebie na pewnym niewielkim wiejskim cmentarzu. Oni nie chcieli spróbować przestać.
ratings: very good / excellent
Nadal utrzymało się kilka potknięć interpunkcyjnych (brak przecinków po słowach: "kwadrans, nosem, chwiejąc" oraz przed słowami: "jakby, w którym"). W jednym miejscu spacja jest przed przecinkiem, a powinna być po przecinku.
Ale mimo tych drobnych usterek gratuluję, gdyż naprawdę jest to bardzo dobre opowiadanie.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent