Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2022-11-16 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 512 |
cd.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, jak zabrać zakup do domu – na mnie zwisała już stara torba fotograficzna. Zamocowałem ją więc na tylnym bagażniku, ale nie było jak doczepić okazyjnie zdobyte, papierowe bogactwo. W końcu przewiesiłem przez ramię girlandę, nawleczoną na szorstki, pakowy sznurek. Próba ruszenia z miejsca nie wypadła źle, „można jechać”. Prawie podśpiewywałem z radości.
Po kilkunastu naciśnięciach na pedały poczułem, że jednak drogocenny naszyjnik papieru przeszkadza – obijał mi kolana, a szorstki sznurek nieprzyjemnie obcierał gołą, spoconą skórę na szyi i barku. Stanąłem i zdjąłem girlandę. „Jak się zabrać”? Nie uśmiechało mi się piesze prowadzenie roweru przez jeszcze ponadtrzykilometrową drogę. W końcu wpadłem na rozwiązanie – pęto papieru podwójnie obwinąłem na kierownicy. Zwisało dość nisko, ale po spróbowaniu jazdy okazało się, że można pedałować; rolki dalej obijały się o kolano, ale przynajmniej sznurek nie obcierał mi szyi.
Dojeżdżałem już do głównego skrzyżowania obok kościoła „Krzyża”, widząc z daleka, że zielone światło sygnalizacji świetlnej pali się od dłuższego czasu. „Cholera, zaraz zmieni się na żółte! Przecież nie będę czekał dwie minuty…” – nacisnąłem na pedały, gwałtownie przyspieszając. „Żółte!’ – ale byłem już pod światłami – „zdążę!”.
…Rozejrzałem się, zaskoczony. „Co ja robię na środku skrzyżowania? Dlaczego siedzę na asfalcie?!”. W pierwszej chwili nie mogłem sobie nic przypomnieć, jakbym miał wycięte z pamięci. „Co jest?! Dlaczego mój rower leży na ziemi? Przecież nigdy go nie rzucam, zawsze opieram o coś…”.
W tym samym momencie tir z gwizdem hamulców i opon przejechał obok mnie prawym pasem do skrętu w prawo. „O cholera! Prawie na mnie najechał! Co jest?!”. To mnie gwałtownie otrzeźwiło. Zaczęło do mnie docierać, że…
W tym momencie podbiegli do mnie jacyś ludzie, pomogli się podnieść. Zachwiałem się. Spojrzałem na nich, ale mroczki w oczach przeszkadzały w widzeniu; potrząśnięcie głową trochę pomogło, mroczki zaczęły znikać. Dopiero teraz, podtrzymywany, rozglądnąłem się wokół – widok był niecodzienny. Z czterech stron skrzyżowania stały samochody, dwa z nich, na pasach poprzecznego skrzyżowania, znalazły się blisko mnie, na samym środku. Tir, który mnie minął, też blokował skrzyżowanie, a dźwięki klaksonów wwiercały się w uszy.
Dopiero teraz poczułem ból głowy i prawego ramienia. „O cholera! Wywaliłem się… ale o co walnąłem? Nic nie pamiętam…”.
– Żyjesz, chłopie? – To jeden z podtrzymujących spojrzał mi prosto w oczy. – Zejdźmy z jezdni. Możesz chodzić?
Poruszyłem nogami; na szczęście nic nie zabolało. Kiwnąłem potwierdzająco głową i przy pomocy dwóch mężczyzn znalazłem się na chodniku. Ktoś przyciągnął mój rower, inny doniósł torbę fotograficzną z urwanym paskiem. Rzut oka uspokoił mnie – girlanda papieru dalej była przywiązana do kierownicy roweru. „Uff, nikt się nie połakomił. Na szczęście dużo ludzi”.
– Jak się czujesz? Wezwać pogotowie? – To ten sam uczynny mężczyzna pomógł mi usiąść na trawniku.
– Co mi się stało? – zapytałem, jednocześnie odruchowo ściskając zdrową ręką prawą skroń. Głowa ćmiła mi bólem. Na szczęście samochody ponownie ruszyły i przestały przeraźliwie trąbić.
– Nic, chłopie, nie pamiętasz? – Drugi z mężczyzn nachylił się nade mną. – Ważne, że żyjesz.
– Pamiętam… – Poruszyłem prawym ramieniem. Bolało, ale znośnie. Ręka chyba nie była złamana, chociaż nie dała się podnieść zbyt wysoko. – Pamiętam, że przyspieszyłem, aby zdążyć przed czerwonym i nic więcej.
– Nic?! Naprawdę nic?! – Pierwszy z przechodniów rozszerzył oczy w zdumieniu. – Stałem na chodniku, jak pędziłeś. Nagle twój rower jakby uderzył w betonową przeszkodę. Dosłownie stanął w miejscu, a ty wyleciałeś jak z katapulty, aż na sam środek skrzyżowania. – Pokiwał głową. – Miałeś, chłopie, cholerne szczęście, bo za tobą tir też chciał zdążyć. Ledwie wyminął. Chłopie, byłeś o włos od śmierci!
---
cdn.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent