Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2023-02-02 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 466 |
RRROPIEŃ
Odrosła mi ta cholera. Akurat jest styczeń, zima, ubranie się o niego ociera, boli, wkurza – jest problem z życiem, wspólnym, jest problem ze spaniem, bo i pościel też dotyka. Czas usunąć. Ta decyzja leży u źródeł 8 godzinnej odysei w głąb polskiej służby zdrowia. Wybieram standardową ścieżkę.
Stacja pierwsza: lekarz pierwszego kontaktu, czyli skierowanie. Rejestracja w osiedlowej przychodni rusza o 7.00. Ja pojawiam się przed o 6.20. Jestem ósmy w kolejce. Okazuje się potem, że większość z tych ludzi wcześniejsze ustawienie się w kolejce traktuje jak rodzaj sportu, bo tak naprawdę mogliby przyjść później, ale nie, przyjdziemy o 6.00 by powkurwiać innych. Kwadrans przed 7.00 miła pani otwiera drzwi – proszę wejść. Rejestracja rusza. Do kogo mam zarejestrować? A kto przyjmuje? Od 8.00 doktor Łutczyk, a od 14.00 doktor Łęczycka. No to do doktor Łęczyckiej. Do doktor Łęczyckiej. A mnie zależy na czasie i do doktora Łutczyka jestem drugi. Na 8.15. Szybko do domu – kawa, śniadanie, kupa.
Doktor jak zwykle się spóźnia. Ja mam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko, więc przychodzę z plecakiem, w którym to co potrzebne. Jak zwykle – gdybym ja tak co dzień spóźniał się do pracy, to już bym nie pracował. Lekarskie spóźnienie jest bezkarne. Ale wchodzę do gabinetu. O co chodzi? Odrósł mi ropień. Proszę pokazać. Pokazuję. Tak jak 3 lata temu doktor robi dziubek i mówi „uuu”. Wypiszę panu skierowanie do chirurga, żeby się pan nie błąkał, to niech pan idzie do przychodni przyszpitalnej. Ja piszę, że to pilne, bo tu w każdej chwili może wdać się sepsa. ( A w tle, po Polsce krąży Owsiak ze swoją WOŚP na temat sepsy akurat.) I niech pan się nie da zbyć. A gdyby nie chcieli pana przyjąć, to niech napiszą na skierowaniu, że odmawiają i niech pan idzie na SOR.
Stacja druga: chirurg w przychodni przyszpitalnej. Tam już ludzi full – jest godzina prawie 9.00. Rejestracja: o co chodzi? Pokazuję skierowanie, gdzie napisane, że pilne i mówię to na głos. Chirurg, pani chwilę myśli, może być kwiecień? Ale to pilne. Dobrze, sprawdzę może jakiś termin w marcu. Powtarzam, że to pilne i jeśli nie, to niech napisze na skierowaniu, że odmawiają. Nie, niech pan wejdzie i zapyta doktora czy przyjmie? Wchodzę i pytam. Pokazać. Nie przyjmę, niech pan idzie na SOR. To niech pan napisze, ze odmawia przyjęcia. Nie napiszę.
Czyli jest decyzja, że nie, ale nikt się nie chce dać jej na piśmie.
Stacja trzecia: SOR. Rejestracja. Nie, nie przyjmiemy, niech pan idzie do chirurga. Byłem, odesłali mnie tu. To czemu nie napisał, że nie? Niechęć na twarzy, ale pyta a kto tam przyjmuje? W końcu decyzja: bierzemy pana na oddział. Ma pan pidżamę? Mam – i pidżamę, i laczki, i bieliznę na zmianę, a nawet bilon na tv. Zostawiam ciuchy, pani z Impela prowadzi mnie na górę. Dostaję łóżko, rozkładam się, dyżurna pielęgniarka przeprowadza ze mną wywiad, potem stażysta mnie bada. Mija 10.00. Stażysta przychodzi mnie jeszcze raz zbadać. Ciśnienie, osłuchuje płuca, ugniata bebechy. Pali pan? Palę. A ciągi alkoholowe się panu zdarzały? Co ci mam człowieku odpowiedzieć? Czy jak na urlopie co dzień wypijałem po kilka piw to już ciąg czy nie?
Po godzinie wzywa mnie lekarz. Pokazać ropnia. Mały, zrobimy to w znieczuleniu miejscowym. Mówię, że dla mnie on duży. Mały.
No i znowu czekam. Palić się chce jak Czapajewowi z dowcipu. Mija południe. Przychodzi dyżurna pielęgniarek: niech pan ze mną przejdzie do zabiegowego. Idę. Rozkłada ręczniki na stole – proszę się położyć i zdjąć górę. Leżę. Zaczynają się schodzić. Nie ma narzędzi i czegoś tam jeszcze. Krążą nade mną lekarz, stażysta i pielęgniarka.
Damy panu znieczulenie miejscowe. Czymś mnie nacierają. Nie podglądam, bo sam nie lubię jak mi się ktoś gapi na ręce przy robocie. Znieczulenie miejscowe działa na cielsko, bo tam są końcówki nerwowe, ale ropa w ropniu takowych nie posiada, więc kiedy mnie tną boli jak cholera a ja nie udaję, że jest fajnie. Zaraz poczuje pan ulgę. Wyciskaj, mówi doktor do stażysty, bo tak się postępuje z ropniami. Czuję jak ciepła struga płynie mi po cielsku. Dobra, a teraz trzeba wsadzić sączek. A gdzie są sączki? Nie ma, weź rękawiczkę, utnij palec i wsadź w środek. A pan niech się nie przejmuje jak panu ten sączek wypadnie. Dobrze, że nie chcieli mi tego jeszcze zszywać na żywca i zostawili takie rozcięte. Ja to w ogóle pana zaraz wypiszę, bo nie ma sensu tu pana trzymać. Zgadza się pan? A po co miałbym tu siedzieć jak już po wszystkim? Zgadzam się.
Po drodze jeszcze apteka – antybiotyk, osłonowiec, opatrunki i coś do odkażania. O 14.00 jestem w domu. Antybiotyk, więc zero alkoholu – dobry powód by przez 10 dni, w tym dwa weekendy, być grzecznym. Pozbyłem się irytującego obcego, dla takich rzeczy warto się poświęcić.
Puenta. W sobotę, następnego dnia, idę do knajpy. Barmanka: co podać? Jakieś piwo zero zero. Jak to? Mówię, że są takie dni w życiu człowieka. Pojawia się Gawron, z którym się umówiłem. Bierze dwie pięćdziesiątki i patrzy na moje piwo. Opowiadam cała tą historię w skrócie. Kiwa głową ze zrozumieniem: ja dwa lata temu miałem tłuszczaka, poszedłem, wycięli, ale antybiotyków nie dali. Potem mi to pokazali – takie galaretowate , przekrwione jajko. Pytam, czy mogę sobie to wziąć? Dałbym Putinowi ( tak się nazywa jego pies). Coś pan zwariował?! My to zabieramy do badań, czy to nie nowotwór?