Go to commentsNina i Czarna Herbata - Rozdział dwudziesty pierwszy.
Text 21 of 24 from volume: Nina i czarna herbata
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2023-02-03
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views424

Już wszystko wiem. Zawsze myślałam, że prawda na temat tego, co naprawdę stało się z Pawłem, przyniesie mi pewnego rodzaju wyzwolenie. Nic bardziej mylnego! Teraz w mojej głowie jest jeszcze więcej pytań i niedomówień niż wcześniej. Dobrze, że chociaż wam mogę się wygadać. Może gdy to wszystko spiszę, będzie mi łatwiej? 

 

Czwartek, Drugiego lutego. 

Mieliśmy jechać z Patrycją w umówione miejsce już we wtorek, ale niestety wtedy nie mogła, więc pojechaliśmy dziś. W sumie mi to aż tak się nie śpieszyło, ale widziałam, że czekanie zdecydowanie wykańcza Tomka. Na wtorkowych i dzisiejszych zajęciach zdecydowanie nie był sobą. Miał nieobecne spojrzenie. Analizowanie wykonywanych przeze mnie ćwiczeń szło mu z oporem, pomimo że zazwyczaj przychodzi mu to niemalże automatycznie. Zawsze, kiedy pytałam, czy mogę mu jakoś pomóc, albo czy ma do mnie pretensje, kręcił przecząco głową i mnie przytulał. Nie mówił przy tym ani słowa. Miałam dość takiego Tomka! Byłam wkurzona na moją matkę i na jego ojca. Czemu oni nam to zrobili?! 

Na szczęście dziś po zajęciach ruszyliśmy natychmiast do auta młodego małżeństwa. Dziś to Patrycja służyła mi za asekurację. Ona również prowadziła auto. Jej mąż wydawał się przebywać w innym wszechświecie. 

Długa droga znów przebiegała w ciężkiej ciszy. Było mi niedobrze od tego milczenia! Żeby oderwać myśli, próbowałam wewnętrznie narzekać na bezśnieżną zimę. Nie pomogło. Wszystkie moje myśli koncentrowały się albo na przygnębionym Tomku, albo na tajemnicy Pawła. 

 

W końcu dotarliśmy na skraj naszej gminy. Patrycja zaparkowała pod biblioteką. Nie była to dobrze mi znana główna biblioteka, lecz jej filia. Miejsce wyglądało na zapomniane nawet przez pana Boga. Podwórze nie należało do najczyściejszych, a ceglany budynek sprawiał wrażenie nieco zaniedbanego. W środku nie było lepiej. Ściany pomalowane na bladą zieleń nie pasowały ani do szarych, bardzo śliskich kafelek, ani do półek z taniej sklejki, które sprawiały wrażenie tak kruchych, jakby zaraz miały pęknąć pod ciężarem stojących na nich książek. Wszystko oświetlały trzy słabe żarówki zwisające z sufitu. Przywitał nas masywny, siwy pan. O jejciu, ale gruby! Ledwo dawał rade chodzić. A myślałam, że to ja jestem ulana. Kafelki były, tak jak mówiłam bardzo śliskie. Bałam się chodzić się po bibliotece nawet z asekuracją. Po paru krokach postawiłam, że jednak poczekam na starej wersalce, która była ustawiona pomiędzy dwoma regałami. Patrycja stwierdziła, że sama pójdzie po to, czego to szukamy, a ja zostanę z jej mężem, który dziś do szukania zdecydowanie się nie nadawał. 

Po chwili młoda kobieta wraz z bibliotekarzem zniknęli w czeluściach drugiego pomieszczenia. Między mną a Tomkiem zapadła długa cisza. Cisza, cisza, cisza! Mam jej już serdecznie dość! Niczego dobrego nam nie przyniosła, wręcz przeciwnie! Tomek przypominał bardziej ducha niż człowieka. Strasznie było mi go żal. Jednak mój egoistyczny strach był większy niż jakiekolwiek współczucie. Dlatego podjęłam bolesny dla nas obojga temat. 

- Jeśli... jeśli to, co będzie w pamiętnikach, potwierdzi twoje przypuszczenia... to nadal będziemy mieć razem zajęcia? - Zapytałam, wpatrując się w niego usilnie. Mimo wszystko nie umiałam nazwać rzeczy po imieniu. 

Fizjoterapeuta wyglądał tak jakby, dopiero teraz obudził się z jakiegoś wielogodzinnego, głębokiego transu. 

- Ja... ja nie wiem.... to wszystko jest zbyt trudne... - Nawet na mnie nie patrzył. Wzrok miał wbity w podłogę. 

- Czyli już mnie nie lubisz? - Język działał mi szybciej niż mózg. Jak mogłam palnąć taką dziecinną głupotę?! Tomek chyba doszedł do podobnego wniosku, bo uśmiechnął się pod nosem. Nie był to jednak ciepły uśmiech. Raczej ironiczny. Spojrzał na mnie. Teraz wyglądał na poirytowanego. 

- Ty serio myślisz, że to wszystko jest takie proste? Boże, jak ktokolwiek mógł pomyśleć, że mam romans z kimś tak infantylnym?! - Tutaj już wybuchł. Słowa fizjoterapeuty dochodziły do mnie jakby z opóźnieniem, ale za to bardzo wbiły mi się w mózg i serce. Zgarbiłam się trochę bardziej niż zwykle. Tomek przybrał taki wyraz twarzy, jakby chciał mnie przeprosić. Nie zdążył. Na horyzoncie pojawili się Patrycja z bibliotekarzem. Kobieta z bardzo poważną miną niosła w rękach jakąś starą gazetę. Staruszek odezwał się pierwszy. 

- Wójt Nowakowski to się zapieklił, gdy ten artykuł o jego córeczce wyszedł! Natychmiast kazał ten numer ze sprzedaży wycofać. Ja jednak nie dałem się propagandzie. Już raz komunę przeżyłem, drugi raz cenzurze nie ulegnę! - Bibliotekarz wypiął dumnie brzuch, zupełnie jakby przechowywaniem tej gazety wygrał walkę z poprzednim ustrojem. 

Ręce mi zadrżały. Artykuł o mamie? Czy tam znajdziemy prawdę o Pawle? 

Patrycja usiadła obok mnie. W rękach miała archiwalny numer lokalnej gazety „Głos Orzechowca”. To wydanie wyszło tydzień po śmierci Pawła. Żona Tomka szybko otworzyła egzemplarz na jednej z ostatnich stron. Postukała palcem w krótki artykuł. Skupiłam na nim wzrok. 

„Wnuk wójta zmarł tragicznie. Czy matka chłopca coś ukrywa? 

Tydzień temu w rodzinie naszego wójta – Stanisława Nowakowskiego doszło do tragedii. Jego wnuk, Paweł Piotrowicz (lat osiem) zmarł tragicznie. Chłopiec utonął w przydomowym basenie na własnym podwórku. [...] Zdziwienie budzi natomiast zachowanie matki dziecka. Aniela Piotrowicz (z domu Nowakowska) próbowała wmówić policjantom, iż tragedia miała miejsce na zamkniętym tego dnia zalewie, pomimo że służby od początku wiedziały, gdzie dziecko straciło życie. Czy Aniela coś ukrywa? Dlaczego do tej pory nie zostały jej postawione zarzuty zaniedbania syna? Czyżby wójt swoimi znajomościami chronił córkę?” 

Jak to?! Jak to?! JAK TO?! Przez myśli przebiegało mi miliony pytań, ale zanim zdążyłam je sformułować, cały świat jakby drgnął. Nastała całkowita ciemność. 

 

Pierwsze co poczułam to zapach świeżego, zimowego powietrza oraz coś mokrego na twarzy. Dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, że jestem na zewnątrz. Leżałam na ławce przed budynkiem biblioteki. Na twarz spadały mi płatki świeżego śniegu. Wpatrywały się we mnie trzy zmartwione pary oczu. Tomek od razu mnie przytulił i zaczął przepraszać. Tak jakby to on był winny całej tej sytuacji! W końcu się ode mnie odkleił. Pomógł mi usiąść. Po moich milionowych zapewnieniach, że nie potrzebuję lekarza, odezwała się Patrycja. 

- Nina, powinnaś pogadać z rodzicami. 

Pokręciłam przecząco głową. 

- Nie chcę.... 

- Kiedyś będziesz musiała. – Patrycja nadal twardo obstawiała przy swoim. 

- Daj jej spokój, może potrzebuje czasu? Nie widzisz, w jakim jest stanie?! - Tomek nagle stanął w mojej obronie. Jego żonę aż zamurowało! Czułam, że zaraz mogą zacząć się kłócić i chciałam temu zapobiec. 

- Chcę się z nimi skonfrontować, po tym, jak przeczytam te pamiętniki. Jednak nie umiem się za to zabrać... 

- Tak jak mówiłem, zrobimy to razem. Może za tydzień u nas po zajęciach? - Zaproponował fizjoterapeuta. Ja tylko kiwnęłam znów głową, tym razem twierdząco. 

 

Tomek i pan bibliotekarz pomogli mi dojść do auta, a ten drugi dał mi woreczek miętowych cukierków czekoladowych. Według niego dobrze działają na zawroty głowy. 

Droga do domu znów przebiegła w ciszy, aczkolwiek teraz mi już nie przeszkadzała, chyba nawet przysnęłam. Tata o nic nie pytał. Na progu wcisnęłam mu kit, że dzisiejszy obiad mi zaszkodził. 

Kiedy byłam już u siebie, od razu się położyłam. Nie miałam siły na nic innego. Jedynie Paulinie zdałam krótki raport z dzisiejszej wizyty w bibliotece. Dobrze, że nie zablokowała mnie na messengerze. Ciekawe czy odczyta wiadomość? 

 

Uff, to napisałam wszystko, co chciałam! 

Trzymajcie się!

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media