Go to commentsJak zostałem profesorem
Text 88 of 117 from volume: Pozostało w pamięci
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2023-04-20
Linguistic correctness
Text quality
Views466

(fragment z nowo napisanej książki `Dojrzałe lata`. Ukaże się jesienią, jako kolejna z cyklu `Zza zasłony czasu`)

(...)

Na pierwsze egzaminy w zimowym semestrze jechałem, jak zwykle, część drogi na stojąco. Tym razem podróż była dużo bardziej męcząca, gdyż miałem nogę w gipsie; miejsce siedzące zwolniło się dopiero pół godziny przed Warszawą. Te trzydzieści minut mnie uratowało, gdyż długie stanie w trzęsącym pociągu, opierając się właściwie tylko na jednej dolnej kończynie, nie jest rzeczą przyjemną. Rzekłbym, że przeciwnie, nawet uwzględniając łagodzenie nacisku własnego ciała na uszkodzoną nogę przez kurczowe trzymanie dłonią uchwytu od okna w korytarzu.


Niemiłe wrażenia z podróży szybko minęły, kiedy zobaczyłem w indeksie oceny po zdaniu dwóch pierwszych egzaminów na studiach. Fakt, że z pierwszego zostałem wyproszony, na szczęście już po jego zaliczeniu. Moje ciche próby pomocy koledze, który się jąkał i motał w odpowiedzi, nie uszły uwadze egzaminatora, mimo że zasłaniałem usta dłonią. Widocznie nie były zbyt ciche, może ta dłoń zwróciła uwagę a może… wyszedłem już z wprawy. Od ukończenia szkoły średniej minęło mi jednak kilkanaście lat, więc i wprowadzenie w czyn tej bardzo przydatnej umiejętności mogło okazać się już mocno niedoskonałe.


Nie przejąłem się tym wyrzuceniem, gdyż indeks miałem już w ręku. Humor jeszcze bardziej poprawiło mi szybkie zdanie drugiego egzaminu. Koleżanki i koledzy nerwowo oczekiwali w kolejce na wejście do sali egzaminacyjnej, ja zaś zacząłem pykać fajeczkę. Po chwili moje samozadowolenie miało się podnieść o wiele szczebli w górę – już spokojnie siedziałem na korytarzu wydziału, kiedy otworzyły się główne drzwi i weszło dwóch ludzi niosących mikrofon i kamerę telewizyjną. Jeden z nich rozglądnął się, jakby szukał kogoś w tłumku studentów. Kiedy spojrzał na mnie, trącił kolegę i wskazał głową. Dosłyszałem ciche: „Jest. Ten się nada”.


Podeszli. Pierwszy z nich zapytał:


– Można panu zająć chwilę? – Nie odczekał na moją odpowiedź, tylko kontynuował: – Wie pan, jesteśmy z telewizji, z dziecięco-młodzieżowego programu pięć, dziesięć, piętnaście i… no byliśmy umówieni z jednym z profesorów. Niestety, coś mu wypadło. Miał nam powiedzieć króciutki fragmencik o ważności nauki. A nagranie potrzebne na dzisiaj po południu…


– Wiem, w telewizji jest to co sobotę. Ale co ja mam do tego? – Zdziwiony, wszedłem mu w słowo.


– Dzisiaj inni profesorowie są na egzaminach, do tego nie wszyscy się nadają do nagrania. A pan…


– …a ja się nadaję? – Ponownie mu przerwałem i uśmiechnąłem się. – Pomyłka, nie jestem wykładowcą, tylko studentem i to pierwszego roku.


– Nieważne. – Machnął ręką. – Chodzi nam o właściwy wygląd. Ma być poważny, w okularach, z brodą. A jeszcze pali pan fajkę, idealnie! To co, zgodzi się pan na nagranie? Kwestia króciutka do nauczenia, ledwie kilka zdań. Trzeba tylko to właściwie wypowiedzieć. Wie pan, po profesorsku.


– W porządku. – Nie zastanawiałem się. „Ho ho, będę w telewizji. Tylko nie myślałem, że wyglądam aż tak… nobliwie”. – Niech pan da tę kwestię. Tu nagracie?


– Dziękuję, ratuje nas pan. Ale nie tu, musi być dobre tło. Pójdziemy na górę do biblioteki. Siądzie pan za biurkiem, fajka w ręku, a tłem będą półki z książkami. – Spojrzał na moją nogę w gipsie. – Skadrujemy tylko korpus. Pomogę panu. – Podał mi rękę.


Sprawę załatwiliśmy szybko, a całe nagranie trwało może z pół minuty. Kwestia do wypowiedzenia nie sprawiła mi żadnego problemu – zapamiętałem tych kilka zdań, powtórzyłem wolno na głos starając się mówić „po profesorsku”. Pyknąłem fajkę i kiwnąłem głową: – Jestem gotowy. Możemy.


Nawet nie było potrzeby nakręcenia „dubla”. Podziękowali za współpracę i pośpiesznie wyszli. „A co oni tak pędzą – przeleciała mi myśl. – No tak, już spóźnieni, a muszą jeszcze połączyć z innymi nagraniami, skompilować. A ja… moje pierwsze nagranie dla telewizji i nawet siebie nie zobaczę. Program jest dziś po południu, gdy będę szedł dopiero na pociąg. Ale przynajmniej awansowałem błyskawicznie – uśmiechnąłem się sam do siebie – ze studenta pierwszego roku od razu na profesora. Właściwie to powinienem już dostać magisterium. Nie wypada przecież, aby profesor dopiero zaczął studiować. A że nim jestem, będę miał potwierdzenie w telewizyjnym nagraniu”.


Niestety, były to tylko moje chwilowe marzenia. Rzeczywistość szybko sprowadziła mnie na ziemię, autorytatywnie stwierdzając: „Chciałbyś. Nie ma tak dobrze, ale masz już pół roku za sobą. Zostało ledwie cztery i pół studiowania”.


Na szczęście drogę powrotną przejechałem w pociągach w pozycji siedzącej, dzięki czemu noga w gipsie nie doskwierała tak, jak w podróży do Warszawy. Po przybyciu do domu i wyspaniu się we własnym łóżku, w niedzielę przeżyłem najazd  kilku znajomych i krewnych. To byli ci, którzy niespodziewanie zobaczyli mnie wczoraj w telewizji. „Jednak jest ona potężnym medium – skonstatowałem wieczorem, kiedy wreszcie mogłem odpocząć z rodziną. – Migawka, wypowiedzenie kilku zdań i już człek staje się sławny w swoim środowisku. Nawet niektórzy nie zapytali o gips, tylko o fajkę. Właściwie mieli powód – gipsu w szklanym ekranie nie było widać, a fajkę tak. To nie był dobry przykład dla dzieci i młodzieży. Właściwie to nie była moja wina; to ci z telewizji chcieli mnie z fajką” – szybko znalazłem usprawiedliwienie.


Najdłuższy okres popularności przeżyłem we własnym wieżowcu. Przez dobry miesiąc spotkania z sąsiadami, a zwłaszcza sąsiadkami, nie kończyły się na zdawkowym „Dzień dobry”. „Sąsiedzie to pan był w telewizji? Sąsiedzie, moja córka widziała pana w telewizji. Opowiadaj pan. Czy to naprawdę pana widziałam w telewizji? ” – tak często zdarzały się te zagadywania, że odpowiadałem już prawie mechanicznie, jakbym odtwarzał z płyty gramofonowej. Widocznie fama poszła po naszym domu na zasadzie „jedna pani drugiej pani…”.


Tylko jeden z sąsiadów zwrócił mi uwagę na niedoróbkę w nagraniu:


– Panie Zdzisławie, a co pan tak na końcu zarzucił głową?


– Głową? – zapytałem machinalnie. Sekundowa chwila skupienia pomogła w przypomnieniu. – Ach, tak? – Wykonałem gwałtowny ruch czupryną.


– O, właśnie. Na samym końcu. Takie urwane.


– Nie widziałem nagrania. Po prostu kiedy mówiłem to, co mi napisali, wpadła mi na myśl własna, lepsza końcówka. Powiedziałem, żeby ponowili, ale oni powiedzieli, że wystarczy. Wyraźnie się śpieszyli. No masz, to znaczy nie całkiem to wycięli, cholery. Kurde, nawet u nich pracują fachury od siedmiu boleści. I jak tu wierzyć telewizji?

(...)



  Contents of volume
Comments (11)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Naganie nieautoryzowane może czasem narobić sporo złego.
Tym razem to był drobiazg.
Fajny tekst.
avatar
Miałem podobne odczucia po występach w kilku teleturniejach. Każdy znajomy chciał wiedzieć jak tam jest na żywo!
avatar
Marianie, nawet nie spytali mnie o nazwisko... ;)
avatar
Noo, Optymisto, to my... po dzisiejszemu - celebryci ;)
avatar
"Samochwała w kącie stała"
i pisorza udawała...

No padajcie narody,
pocałujcie mnie w brodę,
Na autograf polujcie
i się "Hardym" naparzajcie!

Ba bezrybiu i rak ryba, bo z braku laku, dobry opłatek, dlatego "Hardy" z Peerelem oraz vice versa w sam raz dla takich samych kruszejących od pieczarkowej grzybni betonów jak powyższy autor ;)

Bardzo życzliwie - Katarzyna Progarewicz nr pierwszy i ostatni :)))
avatar
Bardzo ciekawa przygoda. Mnie też spotkała podobna, ale nieco inna przygoda. Kiedyś podczas sesji literackiej połączonej z konkursem, która odbywała się w stolicy, zabłysnąłem wierszem "Modlitwa", który jest na tym portalu. Po nocnym, zakrapianym spotkaniu z kolegami rano zajęcia były kontynuowane. Siedziałem zmęczony i skacowany. Niespodziewanie organizatorzy sesji wywołali mnie z zajęć i zaprowadzili do sali kinowej i posadzili w fotelu na jej środku. Tam czekała już ekipa telewizyjnej dwójki. Następnie około pięciominutowa rozmowa połączona z prezentacją wspomnianego wiersza. W najbliższą niedzielę zobaczyłem siebie w telewizji i nawet nic nie było czuć ode mnie.
avatar
Atmosfera studiów w tamtych czasach. Indywidualne rozmowy z profesorem na egzaminie. Dymek na korytarzu. "To se ne vrati"
avatar
Rzetelność dziennikarska. Ja na deptaku w Kołobrzegu udowadniałem, że podoba mi się to co leżało na okazjonalnym straganie z okazji 22 Lipca. Ale nie puscili tego w telewizji.
avatar
Do progarewicz 1 - masz prawo do swojej opinii, jak każdy :)
Mnie jednak bardziej obchodzą opinie ludzi znających się na literaturze. Aby zostać członkiem ZLP trzeba przejść dwuetapową kwalifikację swoich utworów - na szczeblu regionalnym a potem centralnym w Warszawie. Więc... mam się czym podeprzeć i dlatego mam, może trochę egoistycznie ale podparte ocenami, inne zdanie niż twoje. Nie wspominając już o czytelnikach... jakoś nie stronią od moich książek :)
Również - życzliwie, po raz pierwszy i jednocześnie ostatni :)
avatar
Janko, jak czytam - czasem nadmiar najnowszej techniki by przeszkadzał. Na szczęście do dzisiaj nie wymyślono jeszcze nagrywania (oprócz obrazu i dźwięku)... zapachów ;)
avatar
RudlfDembnik - to II połowa lat 80. Jeszcze można było zapalić na korytarzach uczelni ;)

A indywidualne rozmowy z profesorami - to było najciekawsze. Bardzo pomocne (nawet od jednego profesora co do "jak się przygotować do egzaminu u innego profesora) - o tym też jest w nowej książce. Niestety, nie mogę aż tyle udostępniać necie.

Co do straganu na 22 Lipca - widocznie byłeś zbyt mało przekonywujący ;)
© 2010-2016 by Creative Media