Go to commentsChapter Thirteen
Text 13 of 25 from volume: What goes around comes around
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2023-06-23
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views285

Samantha napiła się wina, śledząc wzrokiem najdłuższą, spośród trzech, smukłych wskazówek zegara. Strzałka niespiesznie zbliżała się do cyfry dwanaście, aby wreszcie wybić północ. Z goryczą wychyliła zawartość  błyszczącej czarki.

– Wszystkiego najlepszego… – wydukała do siebie, chybotliwie unosząc naczynie ku górze, jakby wznosiła toast.  Nadszedł środek nocy, a wraz z nim kolejna rocznica.  Dokładnie dwadzieścia cztery lata temu podjęła jedną z najgorszych decyzji w swoim życiu.



Wigilia Świąt Bożego Narodzenia upłynęła wszystkim domownikom i ich gościom w bardzo przyjemnej i spokojnej atmosferze.  Kilogramy pysznego jedzenia oraz litry drogiego alkoholu akompaniowały dobrej zabawie i niekończącym się rozmowom.  Po uroczystej kolacji wszyscy mieli chwilę, aby nacieszyć się pięknymi prezentami, a potem znów wspólnie spędzić czas, aż do późnych godzin wieczornych.  Zjawili się  wszyscy zaproszeni goście, poza Ethanem. Mimo usilnych próśb ze strony Matthew, Margaret, a nawet Petera i Amandy, chłopak zrezygnował z tegorocznych świąt w gronie najbliższej rodziny. Przeprosił wszystkich, bo uznał, że zamiast familijnej wrzawy, potrzebuje teraz spokoju i wyciszenia. Jack uszanował jego decyzję.

Donośny chichot małej Sophie niósł się echem w całym domu. Dziewczynka biegała po wszystkich pokojach, z nieprzemożoną ciekawością eksplorując każdy z zakamarków. Gnała na oślep przed siebie i nawet nie zauważyła, kiedy jej drobne ciałko odbiło się  od ciężkiego wózka, na którym siedział Steve.  Chłopiec właśnie wychodził z łazienki, kiedy niesforna pięciolatka wpadła pod koła z hukiem lądując na podłodze.  Żwawo podniosła się z jasnego linoleum, zanosząc się piskliwym chichotem.

– Prze-e-prasza-a-am… – wycedziła przez śmiech. Wystraszony chłopiec najpierw dokładnie się jej przyjrzał, aby upewnić się, że jest cała i zdrowa. Dopiero potem zerknął na prawy bok pojazdu, by przekonać  się, że wszystko wciąż jest na swoim miejscu.

– Nic ci nie jest?! – zapytał mocno poruszony, uważnie ją lustrując w poszukiwaniu potencjalnych złamań i źródeł krwawienia. – Musisz uważać! Nie wolno tutaj tak biegać, możesz zrobić sobie krzywdę! – Kiedy już miał absolutną pewność, że dziewczynka nie doznała żadnych obrażeń uznał że, za swoje nieodpowiedzialne zachowanie należy jej się stosowna reprymenda.

Sophie Foenkinos była wnuczką Margaret. Po sześciu latach, jej córka Loren w końcu przyjęła zaproszenie i przyleciała do Seattle wraz z mężem, Danielem. Na co dzień cała trójka mieszkała w Montauban, we Francji.  Maggie nie mogła posiąść się z radości, kiedy dowiedziała się, że przylecą na święta. Z uwagi na swój wiek, nie mogła odwiedzać rodziny za oceanem tak często, jakby tego chciała.

Dziewczynka się uspokoiła. Patrzała na Steve’a z powagą, wyglądała nawet na nieco przestraszoną. Zapadła chwila ciszy, w czasie której Sophie nadal wlepiała w niego swoje duże, szaroniebieskie oczy.  Chyba nad czymś rozmyślała. Chłopiec miał nadzieję, że młoda dama wyciągnie z tego zdarzenia odpowiednie wnioski i następnym razem będzie  zachowywać się bardziej roztropnie.

– A to... ty... tak już... zawsze będziesz jeździł na tym wózku? – spytała z dozą nieśmiałości. Stevie zaniemówił. Jego niepełnosprawność nie była tematem, który chciał z nią poruszyć.

– Raczej... tak.. – bąknął, czując jak ogarnia go fala zmieszania. Dziewczynka, bezwiednie przyłożyła palec wskazujący prawej dłoni do buzi, delikatnie przygryzając koniuszek paznokcia. Jej zaciekawienie wzrosło.

– Aha.. .– powiedziała na znak, że rozumie. – Trochę głupio… no bo, jak ty chodzisz do kina? Tam są takie schody żeby wejść na wyższe rzędy… albo jak złapiesz swoją dziewczynę za rękę? No, albo jak będziesz prowadził samochód? – Z każdym, kolejnym pytaniem jej ciekawość rosła.

`Co, za niewychowane dziecko!` – pomyślał Steve, patrząc na nią z oburzeniem. Już miał jej coś odburknąć na temat manier, ale  w ostatniej chwili uświadomił sobie, że zachowanie dziewczynki to nie efekt braków w wychowaniu, a nadmierna dla jej przedziału wiekowego szczerość. Dziewczynka zapewne nie chciała go urazić, ale prawdopodobnie pierwszy raz w swoim krótkim życiu, miała do czynienia z osobą niepełnosprawną i była ciekawa, jak ktoś taki radzi sobie w życiu. Zaniemówił, świdrując ją wzrokiem.

– Wiesz Sophie... w kinach znajdują się podjazdy dla wózków. Dzięki nim, taka osoba jest w stanie obejrzeć film z dowolnego rzędu.  Trzymanie dziewczyny za rękę… cóż, tutaj nie powinno być chyba problemu, bo niepełnosprawność obejmuje nogi, nie ręce. Co, do ostatniego pytania, to istnieją samochody, przystosowane do prowadzenia przez osoby na wózku inwalidzkim…

Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, jakby lada chwila miały wyskoczyć z oczodołów. Steve również wyglądał na zaskoczonego, bo to nie on odpowiedział na pytania. Odwrócił się i zobaczył Matthew, który stał tuż za jego plecami, opierając się ramieniem o framugę toalety.  Nastolatek nie słyszał jego kroków, więc nie wiedział jak długo jego kuzyn za nim stał. Sądząc po jego wypowiedzi, znajdował się w pobliżu dostatecznie długo, by usłyszeć całą rozmowę.

Kilkulatka błyskawicznie się zawstydziła. Pucołowate policzki pokryły dwa, wielkie, rumiane placki, a usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu onieśmielenia.

– Masz jeszcze jakieś pytania, Sophie? – zapytał Matthew, z premedytacją wprawiając ją w jeszcze większe zakłopotanie. Dziewczyna przecząco pokręciła głową.

– To ja idę do mamy, bo słyszałam jak mnie wołała…. – rzuciła i nim ktokolwiek zdążył spostrzec, zniknęła za drzwiami salonu, który znajdował się po drugiej stronie olbrzymiego holu.

– Dzieci w jej wieku…

– Wiem. – Steve gwałtownie obrócił wózek, aby stanąć ze swoim rozmówcą twarzą, w twarz.

Matthew wzdrygnął się. Chłopiec ewidentnie był zdenerwowany całą sytuacją. Jego mina była powściągliwa, ale spojrzenie emanowało gniewem.

– Steve – ponowił, robiąc krok w jego stronę. – Ona nie chciała cię urazić.

– Matthew, wiem! Nie musisz mnie pocieszać! Nie martw się. W przeciwieństwie do ciebie, nie będę się użalać nad swoim stanem! – żachnął się.

Matthew osłupiał. Zdawał sobie sprawę, że Stevie był poddenerwowany, a poprzez krzyk chciał to podkreślić, ale ostatnia część jego zdania wprawiła go w konsternację.

– O czym ty mówisz, Stevie? – zwrócił się do kuzyna łagodnym tonem głosu, mimo że ten wcale nie zamierzał prowadzić z nim miłej pogawędki.

– Daj spokój! – wykrzyknął. – Ja mam przerwany rdzeń kręgowy! Pogodziłem się już ze swoim losem, ale nie użalam się nad sobą! Ty możesz się leczyć w każdej chwili, ale zamiast tego, biadolisz jaki to nie jesteś schorowany! Możesz chodzić i korzystać z życia, a zamiast tego, żywy kładziesz się do trumny! Jesteś żałosny!

Matthew już rozumiał to niegrzeczne zachowanie. Chłopiec unikał jego towarzystwa cały dzień. Teraz, kiedy w końcu się skonfrontowali, postanowił wylać na niego całą gorycz, jaka go przepełniała od czasu, kiedy dowiedział się, że Matt zaniechał dalszej terapii.  Sophie była tylko trybikiem, który uzewnętrznił tłumiące  się, negatywne emocje.

– Okej... masz prawo być zaskoczony moją decyzją, ale przecież nic złego się nie dzieje, przestań panikować.

Matthew miał dwojakie odczucia, co do zaistniałej sytuacji. Z jednej strony rozumiał rozgoryczenie chłopca, bo byli dla siebie jak rodzeni jak bracia. Nawet z Ethanem nie łączyła go tak głęboka więź. Z drugiej strony, to była jego decyzja  i nikt nie miał prawa jej kwestionować. Owszem, nie wszyscy musieli się z nim zgadzać, ale oczekiwał minimum szacunku i zrozumienia.

– Wiesz co?! W ogóle mi cię nie szkoda! Wybrałeś powolną, bolesną śmierć i na taką właśnie zasłużyłeś, bo nie szanujesz ani swojego życia, ani ludzi którzy cię kochają! Ty samolubny egoisto! Sto lat, dupku! Nie dożyjesz kolejnych urodzin!

Słowa Steve’a bardzo go zabolały, ale nic nie odpowiedział. W milczeniu wysłuchał jego wypowiedzi, a raczej wrzasków, które z siebie wydawał. Z salonu dochodził tekst „Santa baby” Earthy Kitt, przeplatany salwami śmiechu i głośnymi rozmowami, więc nikt z domowników i gości nie mógł tego usłyszeć. No, może oprócz Petera, który akurat przechodził gdzieś obok. Mężczyzna przystanął w pobliżu z zaciekawieniem przyglądając się rozgrywanej scenie.

– O co się kłócicie? Co się stało? – spytał, patrząc na syna, który kipiał z wściekłości.

Mężczyzna był trochę podchmielony, więc raczej nie odebrał całej sytuacji na poważnie

– On jest skończonym idiotą! – wrzasnął Steve, rzucając pogardliwe spojrzenie na kuzyna.

Uruchomił wózek i prędko odjechał w głąb holu. Najpewniej udał się do swojego pokoju, który z wiadomych względów znajdował się na parterze. Kilka sekund później, całkiem niedaleko dało się słyszeć głośne trzaśnięcie drzwi.



Peter odłożył czarny neseser na kanapę. Rozpiął mankiety koszuli, z ulgą poluzowując ściśnięty krawat. To był ciężki dzień. Wolnym krokiem udał się do kuchni. Zapalił światło i otwarłszy drzwi lodówki, sięgnął po karton soku jabłkowego. Odwrócił  się w kierunku  przeciwnym do wejścia, skupiając wzrok na białej tablicy ścieralnej. Gdzieś pomiędzy listą zakupów, a ckliwymi sentencjami na dobry początek dnia, można było dostrzec inne, ważne informacje, jak na przykład; „nowa kanapa sklep internetowy!”, czy „Wywiadówka Steviego”. Peter wychylił łyk napoju i niemal się nie zakrztusił, kiedy jego mózg przyswoił wszystkie przeczytane wyrazy. Odłożył opakowanie na blat i z ciężkim westchnieniem poszedł do sypiali. Było dość późno, więc starał się zachowywać możliwie jak najciszej. Amanda spała na lewym boku, a przynajmniej sprawiała takie wrażenie, bo nawet nie drgnęła, kiedy drzwi ich pokoju się otworzyły.  Peter zdjął buty i niedbale odrzucił je gdzieś na bok. Niespiesznie rozpinał guziki koszuli, kątem oka zerkając na żonę.  Na pewno nie spała.  Jej oddech nie był spokojny i równomierny, ani nawet na tyle głęboki, by symulować sen.  Poza tym, nigdy nie spala na boku.

– Kochanie, przepraszam… – mruknął, niepewnie siadając na skraju łóżka.

Kobieta nie odpowiedziała.

– Musiałem dokończyć wypisywanie kartotek, jutro mamy kontrolę i…

– Przestań! – warknęła, znienacka odwracając się w jego kierunku.

Peter apatycznie przesunął dłońmi po twarzy. Spodziewał się takiego obrotu spraw.

– Mebli pewnie też nie zamówiłeś?! – burknęła z wyrzutem. – Znowu to samo! Jestem taka naiwna!

– Amando... przepraszam... – powiedział, pełnym pokory i spokoju głosem. Kobieta głośno parsknęła.

– Co mi po twoim przepraszam?! Przez ciebie nikt nie poszedł na jego wywiadówkę! Mogłeś chociaż zadzwonić, że cię nie będzie!

– Zapomniałem!

– A to  mi nowość! – odpowiedziała nonszalancko.

Peter przewrócił oczami, głośno wzdychając.

– Mam ostatnio więcej pracy, jestem tylko człowiekiem, Amando! Co ci mam powiedzieć?! – Nie wytrzymał. Podniósł ton głosu.

Niestety, na małżonce nie zrobiło to specjalnego wrażenia. Niewzruszona, założyła ręce na piersi, mierząc go morderczym wzrokiem.

– Przypominam ci, że z nas dwojga to ja pracuję na  etacie! Ciężej jest mi wziąć wolne w pracy, a jestem na wszystkich wywiadówkach naszego syna! Zawożę też Steviego do lekarzy, na rehabilitację, zajęcia dodatkowe,  a nawet urodziny kolegów!

– A ja chciałbym ci przypomnieć, że specyfika twojej pracy pozwala ci na to, żebyś mogła wziąć wolne jednego dnia i wykonać zaległą pracę następnego!

– Proszę cię! Kiedy Jack dzwoni jesteś w stanie rzucić wszystko i tam jechać, a trudno ci poświęcić czas własnym dzieciom?! – Amanda gwałtownym ruchem odrzuciła kołdrę na bok i wstała z łóżka.

– Amando, proszę nie porównuj wywiadówki z… znasz przecież sytuację! – nadmienił Peter, głośno parskając.

Kobieta nerwowo przechadzała się po pokoju, mocno gestykulując.

– Pete! Doktor Miller zajmuje się Matthew! To nie jest twój pacjent!

– Ale jest moją rodziną!

– A my nie?! – wrzask Amandy rozniósł się echem w całym domu.

Peter powstrzymał się od komentarza, bo wiedział, że to raptem  wstęp do długiego monologu, pełnego dezaprobaty i rozgoryczenia. Nie mylił się.

–  Mam męża, a czuję się jak samotna matka! Wiem, bardzo dobrze wiem jaką masz pracę, ale w ostatnim czasie poświęcasz nam jeszcze mniej czasu niż zwykle! Steve ma trzy zagrożenia na półrocze, a w pokoju Natalie ostatnio... znalazłam test ciążowy, na szczęście negatywny! Wiem, że kochasz swojego bratanka i chcesz mu  pomóc... ale my też cię potrzebujemy, Peter! – Przy ostatnim zdaniu jej głos zadrżał, a jasnobrązowe tęczówki zaszkliły się.

Peter zamyślił się na dłuższą chwilę. Sytuacja faktycznie nie przedstawiała się najlepiej.

– Przepraszam. Masz rację...

Podszedł do żony, delikatnie obejmując ją w pasie. Położył głowę na jej ramieniu, nienachalnie przesuwając dłonią po jedwabnym materiale cienkiej,  bladoróżowej koszuli nocnej. Kobieta uspokoiła się do momentu, w którym ręka męża zsunęła się stanowczo zbyt nisko.  W mgnieniu oka odepchnęła go od siebie, a jej usta znów wykrzywiły się w grymasie potępienia.

– Przestań! Zawsze próbujesz wykorzystać sytuację! Nie jestem twoją zabawką!

– O co ci chodzi?! – obruszył się Peter, z niedowierzaniem przyglądając się żonie, która zdawała się być w czystym amoku. Miała zaciśnięte pięści, napiętą postawę ciała, a z oczu strzelały iskry.

– Zabawką?! Przecież ty nawet nie dajesz się dotknąć!

– Może gdybyś nie myślał tylko o sobie to by się zmieniło!

– Słucham?! – wybuchł ironicznym śmiechem.

– Błagam, nie udawaj, że nie wiesz co mam na myśli!  – krzyczała, żywiołowo gestykulując.

Peter starał się opanować nerwy, jednak nie było to łatwe, biorąc pod uwagę jej prowokujące gesty i złośliwe uwagi.

– Kiedy ja mam ochotę na zbliżenie jesteś wiecznie nieobecny lub zmęczony, ale za to kiedy już ci się zachce, mam być zawsze chętna i gotowa, w dupie mam takie małżeństwo!

Amanda nie szczędziła słów krytyki, w dodatku krzyczała tak głośno, że słyszeli ją nie tylko domownicy, ale pewnie i sąsiedzi, kilka domów dalej.

– Kobieto uspokój się, dochodzi pierwsza w nocy. – Jego głos był zarazem spokojny i pełen głębokiego zażenowania. Ostatnie czego chciał to, aby ktokolwiek, a w szczególności ich dzieci znały szczegóły ich pożycia małżeńskiego.

– Co, wstyd ci?! I słusznie! Przed wszystkimi udajesz wzorowego męża i ojca, a tak naprawdę jesteś jeszcze gorszy niż twój brat! Nienawidzę cię! Zmarnowałeś dwadzieścia lat  mojego życia!

Peter ze stoickim spokojem obserwował jak jego żona zabiera z łóżka swoją kołdrę i  poduszkę, a następnie wybiega z sypialni, wściekła jak osa. Miał w głowie całe mnóstwo solidnych argumentów, które mogłyby odeprzeć jej niestosowne oskarżenia, ale wolał ustąpić. Uważał, że nie jest to odpowiednie miejsce ani czas na tego typu rozmowy. Kiedy Amanda wyszła z ulgą opadł na łóżko.  Chociaż wciąż był pełen emocji, ogromne zmęczenie sprawiło, że zasnął już po kilku minutach.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media