Go to commentsChapter Twenty Five
Text 25 of 25 from volume: What goes around comes around
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2023-07-31
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views293

Zgnuśniale wyciągnęła się w głębokim fotelu, subtelnie zakrywając dłonią rozdziawione usta.  Niedzielne popołudnia z jakiegoś powodu bywały dla niej nużące.  Może to za sprawą powszechnego „syndromu poniedziałku”. Ogrom obowiązków, które czekały wraz z nadejściem nowego tygodnia działał przytłaczająco.

Audrey pytająco uniosła brew, z rozżaleniem spoglądając na ekran telefonu. Jej towarzysz zauważył wyraźne zdegustowanie, ale cierpliwie czekał, aż sama opowie o przyczynie nietypowej reakcji.

– Może nie powinnam ci o tym mówić, ale jesteś jedyną osobą, która jest w temacie… – zaczęła niechętnie. – Wydawało mi się, że moja mama będzie chciała spędzać ze mną więcej czasu odkąd wróciłam i wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Może brzmię trochę dziecinnie, żaląc się na takie sprawy – zaśmiała się – ale mam wrażenie, że ona mnie unika. Wczoraj spędziła  pół dnia z koleżanką, a teraz napisała mi, że wybiera się na siłownię.  Trochę tego nie rozumiem. – Pokręciła głową. Matthew wymownie uśmiechnął się pod nosem. Przyłożył do ust kubek z gorącym napojem, aby zamaskować zakłopotanie.

– Bawi cię to? – zapytała z pretensją, dostrzegając jego nietaktowne rozbawienie.  Chłopak pospiesznie przełknął gorzką kawę,  od razu wyrażając sprzeciw.

– Nie, absolutnie. Nie twierdzę, że twoja mama nie będzie uprawiać dziś aktywności fizycznej – stwierdził dobitnie, znów niedwuznacznie unosząc kąciki ust. – Myślę, że po prostu nie będzie tego robić na siłowni…

Dziewczyna przewróciła oczami.

– Co masz na myśli, mistrzu teorii spiskowych? – spytała z kpiną. Matt spojrzał na nią z lekkim zdumieniem, jakby  założył, że równie szybko dojdzie do tych samych spostrzeżeń co on. Rozczarował się.

– Wczoraj wróciła od koleżanki… – zastanowił się – około dziesiątej wieczorem?

Audrey szerzej otworzyła oczy, patrząc na niego badawczo.

– Jakoś dziewiąta trzydzieści… ale zaraz, skąd ty…?

Matthew cicho zachichotał pod nosem, lustrując ją z niedowierzaniem, tak jakby chciał wykrzyknąć; „Jak możesz się nie domyślać?! Przecież to takie oczywiste!”.

– Mój tata wrócił dwadzieścia minut później, a to dlatego, że właśnie tyle zajmuje  dojazd z waszej okolicy… – zainsynuował, puszczając jej oczko. Audrey zajęło dłuższą chwilę nim przetrawiła skandaliczną informację.

– Co ty bredzisz? – wycedziła. – Teraz to już cię poniosło, naprawdę!

Matt powstrzymał się od komentarza. Zamiast silić się na przekonujący wywód, po prostu wyciągnął z kieszeni telefon, ekspresowo wybierając numer taty.  Włączył głośnik i położył urządzenie na kwadratowym stoliku, oczekując na rozmowę.

– Co Ty…?! – pisnęła Audrey. W tym samym czasie jednostajny dźwięk, który od kilku sekund wydobywał się z telefonu, został wyparty przez męski głos.

– Co tam?

– Jesteś w domu? – spytał Matthew, choć doskonale znał odpowiedź.

– Ekhem….nie, nie… właśnie wychodzę? Czemu pytasz? Coś się stało?

– Nie, wszystko okej. Wygląda na to, że zapomniałem portfela, chciałem prosić abyś zobaczył, czy nie ma go w moim pokoju – snuł wątek,  z trudem powstrzymując się od wybuchu śmiechu. – Ale nie kłopocz się już, za niedługo będę. A ty o której wracasz?

Jack przez krótką chwilę zapomniał języka w gębie. Niedługo potem znów rozbrzmiał chwiejny baryton.

– Ciężko powiedzieć… wybieram się z Brianem na miasto. Musimy omówić kilka spraw… myślę, że będę koło czwartej… jak coś pilnego to dzwoń…

Matt posłał Audrey sugestywne spojrzenie.  Dziewczyna desperacko zakryła twarz dłońmi.

– Jasne, dzięki… to miłego popołudnia… – rzucił chłopak.

– Wzajemnie, cześć.

W przydrożnej kawiarni rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk zakończonego połączenia. Oprócz personelu, który najpewniej skrywał się na zapleczu, Audrey i Matthew byli w pomieszczeniu sami, więc śmiało mogli pozwolić sobie na taką swobodę.

– Mógłbym teraz zadzwonić do jego wspólnika i potwierdzić, że wcale nie są dziś umówieni… ale nie będę tego robił. Mam wystarczająco dowodów na to, że twoja mama i mój ojciec regularnie się spotykają… – powiedział zdecydowanie.  Dziewczyna odetchnęła z namysłem. Rzeczywiście, sytuacja przedstawiała się podejrzanie.  Co najmniej dwa dni z rzędu, obydwoje wymykali się z domu pod pretekstami, które bez cienia wątpliwości były jedynie tworem wyobraźni.

– Wiesz… to niekoniecznie musi oznaczać, że mają romans – Audrey zawzięcie starała się odgonić od siebie wizję, że ich rodziców może łączyć jakieś głębsze uczucie.  Matt spojrzał na nią protekcjonalnie.

– Żartujesz sobie? – zaśmiał się uszczypliwie. – Doskonale wiem jak rozpoznać mężczyznę, który chwilę wcześniej spędził upojne chwile u boku kobiety. Co tu dużo mówić… od jakiegoś czasu mój tata radzi sobie pod tym względem lepiej niż ja… – powiedział pół żartem, pół serio.  Audrey wykrzywiła usta w grymasie przypominającym odruch wymiotny.

– Przestań… – nakazała, zasłaniając czoło dłonią.

– Dlaczego tak cię to rusza? Nawet jeśli coś jest między nimi… co z tego? To dorośli ludzie.  – Wzruszył ramionami. – W końcu, gdyby nie oni, nie miałabyś takiego fajnego brata…

Dziewczyna ponownie dała mu do zrozumienia, aby powstrzymał się od nietaktownych żartów. Spojrzała groźnie, przyodziewając niepochlebną minę.  Na jej nieszczęście Matt nie był osobą, którą można było tak łatwo utemperować

– Przypomnij mi, dlaczego tutaj z tobą siedzę? – westchnęła.

– Bo mnie uwielbiasz? – Uśmiechnął się prześmiewczo. – Poza tym zaoferowałaś pomoc z Jennifer.

– No właśnie. Jutro się z nią widzę. Postaram się nieco poprawić twój czarny PR, ale nie obiecuję cudów – powiedziała, ospałym ruchem mieszając łyżeczką w filiżance kawy. Wyjrzała przez okno, śledząc wzrokiem kłębiaste chmury, które stopniowo pokrywały błękitne niebo.  Matt skupił uwagę na swoim telefonie. Dla odmiany, teraz to on miał na twarzy posępny grymas.

– Znowu Steve? – dopytała bez pewności.  Chłopak potwierdził skinieniem głowy, permanentnie wbijając wzrok w ekran. Wiadomość, którą otrzymał na pewno wywołała silne emocje, bo kuglarski uśmieszek bezpowrotnie znikł z jego szczupłej buzi.

– On mnie przeraża… – skomentował po dłuższej chwili bezczynności. – To miłe, że pyta co u mnie słychać, jak się czuję i tak dalej… ale chyba już trzeci raz  mnie przeprosił za swoje ostatnie zachowanie.  Jakby tego było mało, właśnie zrobił mi przelew  na jakieś piętnaście dolarów, które pożyczył… nawet nie pamiętam kiedy… – Pokręcił głową, z niesmakiem rzucając telefon na stół.

– Może to przez wyrzuty sumienia?

Matt spojrzał pytająco.

– Wie, że ty wiesz… do tego to jutrzejsze przesłuchanie. Czuje, że wkrótce wszystko wyjdzie na jaw – tłumaczyła. – Próbuje teraz wszystkich przejednać. Jutro będziesz miał świetną okazję żeby z nim porozmawiać.

Matthew splótł ręce na piersi.  Miał w głowie pewne uzasadnienie dla kuriozalnego zachowania Steve’a, niemniej teoria Audrey  również brzmiała całkiem sensownie. Był ciekaw, kto ma rację. Niespełna dwadzieścia cztery godziny dzieliły go od poznania prawdy.



Joe wziął łyk wody, wykreślając kolejny punkt w swoich obszernych notatkach. Wyglądał na niebywale skupionego na swoim karkołomnym zadaniu.  W rzeczywistości kierował nim bezwzględny upór i konsekwencja w dążeniu do supremacji.  Jeden z wrogów, którego chciał do szczętu pogrążyć był  teraz na jego terenie, więc mógł do woli  pokazywać swoją wyższość.  Przeciągał każdą chwilę, napawając się jego niepokojem. Czerpał ogromną satysfakcję z każdego gestu doktora Pattersona, mogącego zwiastować trwogę lub niepewność.

Peter zatrzymał wzrok na obdrapanej, szarej ścianie, która mniej więcej w połowie łączyła się z grafitową lamperią. To pomieszczenie było tak przygnębiające jak wyraz twarzy Barstada. Zimne, obskurne i pozbawione krzty pozytywu.  Miał wrażenie, że inspektor od godziny zadaje te same pytania.  Za każdym razem formułował je w inny sposób, licząc na to, że podejrzany w końcu pomyli się w zeznaniach.

– No dobrze… – wychrypiał Joseph, patrząc w ekran niewielkiego notebooka. – Chciałabym jeszcze doprecyzować jedną kwestię. Jak już wiemy, zdarza się panu przechowywać papierowe recepty pacjentów w domu…

Peter głośno westchnął, ponownie tego dnia szykując się do wyjaśnienia kontrowersyjnego wątku. Tracił cierpliwość, co ewidentnie działało na jego niekorzyść.

– Trzyma je pan pod kluczem? Każdy z domowników może mieć do nich dostęp? – ciągnął, wywołując u przesłuchiwanego solidny skok ciśnienia.

– To była jedyna recepta, którą zdarzyło mi się zabrać do domu – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Nie przypominam sobie żebym ją chował do szuflady zamykanej na klucz… wydawało mi się, że ostatecznie wrzuciłem ją do niszczarki…

– Ale pan tego nie zrobił – wtrącił policjant, na co doktor nieskwapliwie przytaknął. – Zatem istnieje możliwość, że któryś z domowników ją znalazł i zabrał?

– Do czego pan dąży, inspektorze? – Mężczyzna nieporadnie przesunął rękami po twarzy.  Miał dość tych dziecinnych podchodów. Pragnął jak najszybciej skończyć to żmudne przesłuchanie w przeciwieństwie do Barstada, który świetnie czuł się w roli gestapo.

– Chyba pomyliły się panu role. To ja zadaję pytania. Proszę udzielić odpowiedzi; czy istnieje możliwość, że recepta trafiła w ręce któregoś z domowników?

Pete głośno wypuścił powietrze z ust.  Skoro policjant o to pytał, nie ulegało wątpliwości, że jego syn musiał być zamieszany w całą sprawę.

– Tak – mruknął, uciekając wzrokiem. – Jest taka możliwość.

Joseph uśmiechnął się triumfalnie. Rzucił okiem na pulpit komputera, przygotowując kolejne pytanie.

– Co wie pan na temat relacji pana syna z szesnastoletnią Rebeccą Donovan?



Matt zabrał  talerz, wyrzucając niedojedzony kawałek pizzy do kosza na śmieci.  Obrzucił kuzyna spojrzeniem pełnym troski, ale i obawy. Nie podobało mu się jego zachowanie – był jak zaszczuty pies. Niewiele mówił, unikał kontaktu wzrokowego, biła od niego melancholia i  pustka. Mieli coraz mniej czasu na rozmowę. Najpóźniej za pół godziny Matthew powinien być w drodze do Jennifer. Musiał działać już teraz.

– Steve, chciałbym… – Jego wypowiedź zakłócił dźwięk przychodzącego połączenia. W pierwszym odruchu chłopak chciał odrzucić rozmówcę, ale kiedy zobaczył, że dzwoni Amanda, matka Steve’a, odebrał bez zawahania. Po przywitaniu i wymianie kilku krótkich zdań, Matthew spostrzegł, że chłopiec wykorzystał okazję i czmychnął do swojego pokoju, mimo że chwilę wcześniej dał mu wyraźny znak, aby poczekał.  Kiedy zapewnił ciotkę, że wszystko jest w najlepszym porządku, grzecznie zakończył pogawędkę i ruszył w stronę sypialni kuzyna. Przez moment zastanawiał się nad wstępem do tej trudnej dyskusji. Utworzył w głowie prosty scenariusz. Nie miał czasu ani ochoty na wyszukane frazesy. Zdecydowanie szedł do celu, lecz kiedy uchylił białe drzwi, wszystkie myśli  prysnęły niczym mydlane bańki…



– Kto? – Peter zauważalnie podniósł ton głosu. – Nie kojarzę żadnej Rebekki. Prawdę mówiąc, mój syn w ogóle nie ma koleżanek, a już na pewno nie starszych… – Nie sposób było mu ukryć zaskoczenie. Brał pod uwagę, że Barstad może wspomnieć o Stevie, bo to, że jego syn znalazł receptę było już więcej niż pewne, ale nie sądził, że łączyły go jakieś głębsze relacje z Oliverem lub jego znajomymi.  Inspektor niecierpliwe wystukał coś na klawiaturze notebooka, a następnie sięgnął do kartonowej teczki pełnej różnorakich dokumentów.

– W takim razie słabo pan zna swoje dziecko. Rebecca blisko przyjaźniła się z Oliverem. Ze Stevem najwyraźniej także… – powiedział rzucając na biurko jedną z kartek. Pan Patterson nieśmiało wziął do ręki stronę w formacie A4, która była zapisana mniej więcej do połowy. Przedstawiała zapis dialogu dwóch osób.

– Co to jest? – rzucił opryskliwie do funkcjonariusza.

– Proszę się zapoznać. – Zachęcająco skinął głową. – Nick o nazwie Rude girl to Rebecca, a Stevo czternaście sześćdziesiąt pięć to pański syn.

Pan Patterson  opieszale zaczął czytać.


24 Stycznia 2023, 16:23

Rude_girl: Masz coś??

24 Stycznia 2023, 16:23

Stevo_1465: Nie :-(

24 Stycznia 2023, 16:24

Rude_girl: Kiepsko… szukałeś wszędzie? Na pewno coś znajdziesz! ;-) Potraktuj to jak inicjację do naszej paczki… ;-)

24 Stycznia 2023, 16:24

Stevo_1465: No nie wiem…

24 Stycznia 2023, 16:24

Rude_girl: Nie wymiękaj :-) Będziemy się świetnie bawić w piątek! Nie zawiedź nas…

24 Stycznia 2023, 16:26

Stevo_1465: Mam jeszcze jeden pomysł… zobaczę co da się zrobić.

24 Stycznia 2023, 16:27

Rude_girl: Zuch chłopak! Wiedziałam, że można na ciebie liczyć! :-)

24 Stycznia 2023, 16:27

Stevo_1465: Jutro aktualne?

24 Stycznia 2023, 16:29

Rude_girl: Pewnie, widzimy się na miejscu?

24 Stycznia 2023, 16:29

Stevo_1465: Kończę lekcje o drugiej, więc będę koło wpół do trzeciej :-)

24 Stycznia 2023, 16:30

Rude_girl: Okay :-)

24 Stycznia 2023, 16:32

Stevo_1465: Muszę kończyć, mama wróciła z pracy :-(

24 Stycznia 2023, 16:33

Rude_girl: W porządku, do jutra, buziaki ❤ :-)

24 Stycznia 2023, 16:33

Stevo_1465: Pa :-)


Mężczyzna odłożył świstek na stół, czując uderzenie gorąca. Nie miał zbyt rozbudowanej linii obrony.

– Skąd pewność, że to mój syn i ta dziewczyna? – zapytał, choć miał przeczucie, że jest tak, jak uważał Joseph.  Dokładnie tego dnia nie mógł znaleźć recepty, którą niewątpliwie zostawił w gabinecie, a Amanda zwykle wracała z pracy po czwartej. Wszystko pasowało do siebie jak kawałki puzzli.

– My też skrupulatnie wykonujemy swoją pracę, doktorze – kąśliwie zaśmiał się pod nosem. – Wkrótce ustalimy dalszą część tej konwersacji. Dziś dzieciaki komunikują się na pierdylionie różnych aplikacji; WhatsApp, Messenger, Viber, TikTok. Część kont zdążyli usunąć… ale spokojnie, dojdziemy i do tego. – Machnął ręką, po czym przystąpił do porządkowania dokumentów.

Peter nie miał  odwagi zabrać głosu.  W jego głowie panował harmider. Nie dysponował żadnym pomysłem, dzięki któremu mógłby odsunąć podejrzenia od Steve’a. Przesunął dłonią po karku, mając wrażenie, że na jego szyi coraz mocniej zaciska się gruba pętla.

– Korzystając z okazji, chciałbym poinformować, że wezwiemy na przesłuchanie również Steve’a – oznajmił Joe. – Ale spokojnie. Wszystko odbędzie się prawilnie… w obecności psychologia, opiekuna prawnego i takie tam… – nadmienił z dozą dobrego humoru. – Z uwagi na pana… współudział w sprawie, byłbym rad gdyby na przesłuchaniu zjawiła się małżonka. – No… a teraz jeszcze kilka pytań i kończymy…



Spokój jaki ogarniał Steve’a, kiedy Matt pojawi się w pokoju był tak rażący, iż początkowo chłopak zwątpił, czy obraz który widzi, jest realny. Matthew bezwiednie przekroczył próg, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Ucisk w krtani uniemożliwił swobodną wypowiedź. Stevie siedział w swoim wózku, zachowując bezwzględny stoicyzm, jakby wiedział, że lada moment będzie miał gościa. Nie zdradzał choćby odrobiny zaskoczenia. Matt znów podjął próbę dialogu, choć z jego ust wydobyło się tylko nieskładne zdanie.

– C-c-o to… skąd… Steve… c-co ty… co ty masz w ręku, Steve? – jąkał się, nie odrywając wzroku od czarnego, metalowego przedmiotu w kształcie litery „L”, który spoczywał na wątłych kolanach chłopca.  Palce jego prawej dłoni były mocno zaciśnięte na spuście.  Dusza wesołka, nieprzerwanie zachęcała Matthew, aby obrócił całą sytuację w żart, jednak biorąc pod uwagę wszystkie minione wydarzenia, instynkt podpowiadał mu, że broń jest prawdziwa i pod żadnym pozorem nie powinien prosić kuzyna o demonstrację.

– To nie zabawka – Stevie błyskawicznie rozwiał jego wątpliwości, uznając że odpowiedzi na poprzednio zadane pytania są już niepotrzebne.  Matthew ostrożnie wszedł w głąb pomieszczenia. Od kuzyna dzieliły go około dwa metry. Wózek inwalidzki był ustawiony bokiem do wejścia. Z tej perspektywy Matt doskonale widział pistolet. Niestety nie miał sposobności, by w pełni zobaczyć twarz chłopca i co za tym idzie – bezlik emocji, które się na niej rozgrywały.

– Skąd masz broń? – zapytał, czując nieprzyjemne drżenie całego ciała. Steve drwiąco uśmiechnął się pod nosem.

– Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć w jaki sposób można nabyć nielegalne przedmioty i substancje – zacietrzewił się chłopiec. Miał rację. W końcu mieszkali w kraju, w którym można nabyć broń nie trudniej niż puszkę piwa.

Matthew zignorował prowokującą wypowiedź. Jego priorytetem było odciągnięcie zdesperowanego nastolatka od dramatycznego kroku.

– Posłuchaj… oddaj mi pistolet. Porozmawiajmy. Wszystko się ułoży – nagabywał, niepewnie wyciągając dłoń w jego kierunku.  Steve ostentacyjnie się skulił, przyciskając broń do brzucha. Matthew zaniechał dalszych działań. Odruchowo podniósł ręce do góry, aby pokazać kuzynowi, że nie zamierza używać względem niego siły fizycznej.

– Stevie – podjął, możliwie jak najłagodniejszym tonem, licząc na to, że nie sprowokuje kolejnego ataku złości. – Wszystko skończy się dobrze. Przejdziemy przez to. Popełniłeś błąd. Chciałeś… przypodobać się tej dziewczynie, dlatego najpierw zabrałeś tą receptę, a potem moje leki… to ona cię o to poprosiła? Rebekka?  – dopytywał, podejmując kolejną próbę zbliżenia się do chłopca.  Zrobił krok do przodu, powoli przykucając. – W zamian za co? Za wejściówkę na imprezę? Miałeś nadzieję, że się z tobą zaprzyjaźnią?

Chłopiec  w końcu spojrzał na niego przychylnie.  Matt uwierzył, że przełamał pierwsze lody i udało mu się do niego dotrzeć.

– Ty niczego nie rozumiesz… – wyjąkał. Z pogrążonych w smutku oczu, zaczęły sączyć się gorzkie łzy. Jedna za drugą, wolno spływały wzdłuż brody, kapiąc na broń, która w dalszym ciągu znajdowała się w jego cherlawej dłoni.

– To mi wyjaśnij… – Matthew usilnie próbował złapać kontakt wzrokowy, ale kuzyn odwrócił głowę w stronę okna. To mogłaby być świetna okazja, aby zabrać pistolet, lecz na razie chłopak wolał nie podejmować takiego ryzyka.  Cierpliwie czekał na rozwój sytuacji.

– Zabiłem tego chłopaka… – wydukał.

– Nie – odrzekł z pełnią przekonania Matt. – Nie miałeś wpływu na to, co zrobią z tymi substancjami.  Podjąłeś złą decyzję wykradając leki, ale to Oliver był starszy i dokonał wyboru….

Steve gwałtownie pokręcił głową, zanosząc się głośnym szlochem. Łzy na jego twarzy, były teraz jak  dwa, rwące potoki.

– Chcesz wiedzieć jak było?! – wykrzyknął burzliwie gestykulując. Matthew starał się zachować zimną krew. Przytaknął, nie spuszczając przerażonego wzroku z broni, która lawirowała w takt impulsywnych ruchów ręki chłopca.

– Tak… ale proszę, Steve… zostaw pistolet… – wyjąkał, widząc oczami wyobraźni jak kordon pocisków szybuje w powietrzu, bez trudu szatkując  wszystko na swojej drodze.  Stevie go posłuchał, posłusznie kładąc dłoń z powrotem na wiotkich kolanach.

– Miałeś rację – zaczął spokojnie swoją opowieść. – To Rebekka wszystko zainicjowała. Najpierw, niby przypadkiem zagadywała mnie w szkole. Doskonale wiedziała, że chciałbym bliżej ją poznać i perfidnie to wykorzystała. Pewnego dnia poprosiła mnie o pomoc, bo obiło jej się o uszy, że mój tata pracuje w szpitalu. Olivera czekał ważny mecz, ale na nieszczęście odezwała się jakaś stara kontuzja. Potrzebował coś na ból, bo zwykłe leki nie dawały rady. Nie mógł zgłosić się do lekarza, bo było pewne, że zabroni mu grać… zrobiłem to. Znalazłem receptę i dzięki temu wkupiłem się w ich łaski. Następnie była ta nieszczęsna impreza. Początkowo odmówiłem… ale… – jego głos się załamał – sam nie wiem dlaczego uległem.  Odsypałem część opakowania haloperidolu, kiedy byłem u ciebie. Na tej imprezie… Oliver strasznie mnie wkurzał.  Matko, on był taki irytujący! – zawył, przesuwając lewą ręką po mokrym policzku.

Matthew uważnie słuchał, w niepokoju zastanawiając się do jakiego finału brnie ta historia. Znów przemieścił się bliżej wózka, dzięki czemu broń, którą ściskał Steve była już na wyciągnięcie ręki. Chłopiec był zaprzątnięty monologiem, przez co nie zorientował, że Matt jest tuż obok.  Mówił dalej, lecz z każdym słowem, panowanie nad gniewem kosztowało go coraz więcej trudu.

– Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Chciałem żeby przestał mi dogryzać i po prostu pozwolił porozmawiać z Rebekką sam na sam.

Matthew spojrzał pytająco – ten fragment szczególnie go zaciekawił.  Nie miał bladego pojęcia, co Steve próbował mu powiedzieć.

– Wydawało mi się, że nie pił alkoholu… chciałem żeby tylko go  przymuliło. Myślałem, że poczuje się senny i nie wiem… wróci do domu i da mi święty spokój – zawzięcie tłumaczył, choć Matthew jeszcze nie domyślał się co kuzyn dokładnie miał na myśli. – Wrzuciłem do jego napoju kilka tabletek… potem musiał zażyć ich jeszcze trochę.  W połączeniu z alkoholem i jego wadą serca… to moja wina, rozumiesz? Przyczyniłem się do jego śmierci. Mam krew na rękach!

Matt nieświadomie rozchylił usta. Szukał jakiś słów pocieszenia, ale nic nie przyszło mu do głowy. Taki scenariusz bezapelacyjnie go przerósł. Zapadła cisza, którą systematycznie przerywało łkanie chłopca.

– Steve… – wykrztusił – Ja… nie wiem co pow…

Chłopiec wymierzył odbezpieczony rewolwer w swoim kierunku, celując w głowę.  Nie było zbyt wiele czasu na analizę, więc Matthew zadziałał instynktownie.  Rzucił się w jego stronę, próbując dosięgnąć broni.  Steve nie dał za wygraną. Wił się, przeklinał i szarpał, za żadne skarby nie pozwalając wydrzeć pistoletu z ręki. Matthew zaszedł go od tyłu i to było najgorsze, co mógł uczynić w tej niebezpiecznej sytuacji. Nieoczekiwanie nastąpił wystrzał. Huk był tak donośny, że do cna zagłuszył krzyki ich obu. Matthew miał wrażenie że niewidzialna siła ciągnie go w dół. Ostatkiem sił wsparł się na rączkach wózka, obserwując jak czerwona plama na ramieniu Steve’a stopniowo się powiększa.  Po kilku sekundach była już wielkości pięści dorosłego człowieka. Chłopiec był przytomny, ale miał spuszczoną głowę i przymrużone oczy, oddychał ciężko.

– Stevie… – wymamrotał, sięgnąwszy po telefon. Wsunął dłoń do kieszeni jeansów, ale ostatecznie nie wydobył urządzenia. Kiedy poczuł wilgoć w okolicy lewej pachwiny, zerknął w dół.  Jasnoszara koszulka zmieniła kolor na ciemny burgund w obrębie podbrzusza.  Dopiero gdy zrozumiał, co się wydarzyło, poczuł paraliżujący ból.  Runął na ziemię w ostatniej chwili wyszarpując smartfon. Wybrał numer alarmowy, oczekując na połączenie.

– Proszę… przysłać pomoc. Postrzał… dwie osoby. Sto dwanaście Cherry Street… – wycharczał do słuchawki.

– Proszę powiedzieć, co się wydarzyło? Czy jest  pan ranny? – dociekał z opanowaniem uprzejmy głos dyspozytorki. Kobieta ponowiła swoje pytania po kilkunastu sekundach, lecz nie otrzymała już żadnej odpowiedzi.



Wciągnął nosem rozgrzane powietrze, śledząc wzrokiem zachodzące słońce. Niebo było trzykolorowe.  Błękitną taflę przecinał pas ognistej czerwieni, a poniżej równie intensywna pomarańcz.  Nazajutrz zapowiadała się piękna pogoda.

Siedzieli obok siebie, podziwiając piękne okoliczności przyrody. Miejsce było dziwnie znajome.  Na pewno byli już tutaj razem jakiś czas temu, przy czym teraz aura tego miejsca zdawała się bardziej zachęcać do wypoczynku.

– Wracajmy już – nakazał ochoczo Steve. Matthew luźno zarzucił rękę na oparcie ławki, biorąc głęboki wdech.

– Zostanę jeszcze trochę. Podoba mi się tutaj…

Chłopiec zmarkotniał. Nerwowo rozejrzał się wokół siebie, po czym wstał i przeszedł przez trawnik, prosto na wąską alejkę z kostki brukowej.

– Jesteś pewien?

– Daj mi jeszcze chwilę. Dogonię cię –  Matt uśmiechnął się pogodnie.

– Będę na ciebie czekał. Nie zasiedź się… – napomniał go Stevie, a następnie bez pośpiechu ruszył przed siebie…




To był ostatni rozdział.  Jeśli wśród Was znalazła się, choćby jedna osoba, która śledziła powieść z zainteresowaniem, jest mi niezmiernie miło.  Dziękuję za uwagę.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media