Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2011-01-19 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 4142 |
Stanisław Vincenz ( 1 ) – przypomnieć prawdę starowieku
Urodził się 30 listopada 1888 roku w Słobodzie Rungurskiej, zmarł 28 stycznia 1971 w Lozannie. W roku 1936 wydał nakładem Towarzystwa Wydawniczego „Rój” w Warszawie tom I „Na wysokiej Połoninie – Prawda Starowieku” z podtytułem „Obrazy, dumy i gawędy z Wierchowiny Huculskiej”. Pisali o tej książce wówczas T. Breza, J.M. Rytard, T. Sinko, K.Wyka, M. Zarębina, W. Skuza, . J.S. Bystroń, W. Krygowski, A. Hertz.
Lata II wojny światowej, S. Vincenz spędził na Węgrzech. Po wojnie zamieszkał we Francji, w La Combe pod Grenoble. Opracował nową wersję tej książki, rozszerzając ją i poprawiając. Stworzył także nowe części, składające się na sagę huculską. Powstały tam księgi „ Zwada” Londyn 1970, „Listy z nieba” Londyn 1974, i „Barwinkowy wianek”.
Proza Vincenza jest samorodną artystyczną wizją dawnego świata huculskiego, leżącego na pograniczu kilku kultur ludowych – słowiańszczyzny polsko – ukraińsko - ruskiej, oraz kultur węgierskiej, rumuńskiej i żydowskiej. Dla mnie ta proza jest największym odkryciem literackim na przestrzeni ostatnich kilku lat, a może nawet całego mojego życia. Sądzę, że chyba tylko wskutek wojennej i powojennej zawieruchy w naszym życiu artystycznym, Stanisław Vincenz nie został laureatem Nagrody Nobla.
Trafiłem na dzieło S. Vincenza dzięki jakże szczęśliwemu przypadkowi, gdy po zapytaniu o jakąś literaturę kresową, poleciły mi tę książkę Panie z mojej biblioteki parafialnej, przy kościele Świętego Michała Archanioła we Wrocławiu. Jakimż stałem się szczęściarzem dzięki temu, że mogłem poznać wyjątkowo barwny i bogaty duchowo świat prostych ludzi, żyjących ongiś na nieszczęśliwie utraconych przez nas Kresach. Przez setki lat, żyjąc w surowych i z punktu widzenia naszych skłonności i upodobań do dającego wiele złudy, a mało prawdy i duchowych wartości, dzisiejszego cywilizacyjnego komfortu, w warunkach prymitywnych, ale jakże pełnych duchowych głębi, surowych i naturalnych, nasi przodkowie stworzyli tam niepowtarzalny świat, który można na nowo przeżyć dzięki tym książkom.
Vincenz, pokazując huculską wieś, zda się mówić – a powtarza to dziś nie raz Wacek Ratyński – pszczelarz z Doliny Baryczy – z którym miałem szczęście się zaprzyjaźnić - Bóg stworzył wieś, a człowiek za namową szatana, stworzył miasto.”
Jestem dopiero na początku drogi, którą prowadzi mnie Vincenz w swój barwny świat, pełen bohaterów, mitów i legend, zwyczajów i obrzędów, magicznych opisów splatania się sił przyrody i człowieka. W sąsiedztwie licznych niedźwiedzi i watah wilków, zagubieni i odnajdujący się w surowym rytmie labiryntu życia i gór, pasterze, stada koni, owiec i kóz, krów i cielątek, donośne głosy trembity niosące się po połoninach, oznajmiające o najważniejszych wydarzeniach, gospodarzenie, gazdowanie i honor gazdy, budowa domu i zagrody huculskiej, walka człowieka z górami i lasem o miejsce dla siebie, śpiewy i kolędy, pracowitość, odwaga, gościnność i wędrówki po świecie...Świat, z którego Ducha, ludzie nigdy nie ośmielili się wypędzić, co zdarzyło się dopiero nam, w naszej pysze.
Pragnę przypomnieć za Vincenzem kilka kolęd huculskich...
Najpierw kolęda o dumnym koniu huculskim, koniu - przewodniku i koniu - stróżu:
Któryż to piastun, co dziecię kołysze
A uszkiem złotym szept serca słyszy?
W gwiazdy spogląda i z gwiazd miarkuje,
A w skałach progi kopytem kuje
Ponad śnieg jako płomień wylata,
A ślad ogonem srebrnym zamiata?
I następna kolęda, bardzo długa, jak wieczory w grudniu i jak obchodzone wtedy święta:
A u naszego gazdy i pana
U pobratyma brata Iwana
Kiedrowe dwory, cisowe stoły.
Raduj się ziemio ! Syn się narodził! Raduj się!
Sam Hospod siedzi u świętej Wieczerzy
A poza stołu święci, anioły
A nie ma li tylko świątka Nykoły. –
Posłuż mi gazdo - sam Hospod zawoła
Niech wraz się zjawi świątek Nykoła!
I za godzinę Nykola bieży
Jasna korona na jego skroni,
A miecz ognisty w prawicy dzierży.
Wiedzie wiosenkę a zimkę goni
Raduj się ziemio syn się narodził, raduj się!
Rzecze doń Hospod tak spoza stołu:
- Gdzieżeś to bawił święty Nykoło
- Przebacz mi Panie, zawsze tak bawię.
Byłem na morzach hen na przeprawie.
Siedemset duszek jam wiózł przez tonie,
Żadnej duszyczki nigdy nie ronię.
Lecz skądś wichrowie bujni wychyną,
Zwichną mi cichy korab w głębinę
I dwie duszyczki morze zabierze.
Jedną, bo nie przyjęła do domu
Biedaka, skąpiąc jadła, odzieży,
Nie przysporzyła dobra nikomu.
Druga duszyczka, ta miała za nic
Macież i ojca, waży się ganić,
I te duszyczkę morza zabrały
I już nad nimi zamkną się wały.
Nurkiem po trzykroć w głębię się ważę
Fale po trzykroć przeciwią się wraże,
Alem je w końcu wyłowił ze dna
I nie przepadła dusza ni jedna
Siedemset duszek jam przewiózł przez tonie
Żadnej duszyczki jam nie uronił
Raduj się ziemio ! Syn się narodził! Raduj się !
Po kolędach, rozpoczynał się taniec świąteczny, zwany pląsem,
rześki, skoczny, jakby tańczyły młode kózki. Rozpoczynał się piosenką, pytaniem:
Oj dobryj wieczór do ceji chaty
Czy pozwolyte kozi skakaty?
Kolędnicy odpowiadali gromko:
Oj skacz, skaczi kozo neboho
Nasijaw nasz pan pszenyci mnoho.
Stanisław Vincenz (2) – Prawda Starowieku
Twórczość Vincenza jest to materiał tak obszerny i tak bogaty, że nie sposób zmieścić się na kilku stronach tekstu, bez szkody dla autora i czytelnika. Będę może jeszcze nieraz w życiu powracał do książek tego autora. Wiem, Nie da się po prostu, „z marszu”, przeczytać tych kilku obszernych tomów, ze względu na specyfikę języka, dość na początku trudnego, dla osoby nie znającej gwary huculskiej, zawierającej wiele nie tylko rusycyzmów/ na szczęście, na końcu każdego tomu jest załączony słowniczek/, wielość wątków i postaci, bogactwo opowieści, legend, opisów i przemyśleń. Trzeba się więc powoli przebijać przez te teksty, gdyż jakkolwiek jest to lektura pasjonująca, to jednak wymaga ciągłego skupienia, cierpliwości i świeżości umysłu. Czasami bogactwo materiału, przerasta możliwość jego szybkiej percepcji.
W niniejszym szkicu, spróbuję opisać część swoich najświeższych wrażeń z lektury pierwszego tomu „Prawda Starowieku”, zdając sobie sprawę z subiektywizmu i prosząc o wyrozumiałość, jeśli kogoś w przypływie swoich subiektywnych wrażeń, urażę.
Dużo miejsca w książkach Vincenza, zajmują magiczne wręcz, opisy Czarnohorskiej przyrody i próba uchwycenia jej jakby duchowych, wiecznych, kosmicznych rytmów i dorocznych cykli.
Zadudniły czarne tucze, idą z Czarnohory
Przylatują dwa sokoły – siadły na jawory
Jeden patrzy w szlak wędrowny , drugi szuka gniazda
Jeden sokół czarny junak, drugi siwy gazda
Zderzyły się dwa sokoły, błyszczą szpony krzywe
Oj już upadł sokół jasny wronom na pożywę
Już ci brata nie opłakać co poszedł na marne
Wrony kraczą - i już z dołów pełzną chmury czarne
Czarnohora jest częścią wschodniego pasma Beskidów. Leży na południowy wschód od Bieszczadów, od których odgranicza ją pasmo Gorgonów. W Rzeczypospolitej Polskiej, po 1918 roku, należała do województwa stanisławowskiego i stanowiła najdalsze kresy naszego kraju, graniczące z Rumunią. W czasie zaborów należała do Austrii.. Od mojego magicznego, nie mniej bogatego w przejawy zadziwiającego działania ducha dziejów, Wołynia, oddziela ją Podole. Bogaty i barwny, wręcz dla nas egzotyczny, jest przedstawiony w książkach Vincenza, świat tamtejszych ludzi. Przewijają się tu gospodarze - rolnicy i hodowcy zwierząt - bacowie, i ich pomocnicy - najmici, parobkowie. Są tam wędrowni handlarze - Żydzi, Ormianie, wędrowni rzemieślnicy – Niemcy, Węgrzy, Cyganie. Gdy trzeba, pojawiają się wróżbiarze, wieszczuny i czarownicy, jakby szamanowie. Wreszcie, najwięksi, owiani legendami bohaterowie - opryszki, czyli junacy – zbójnicy - jakbyśmy ich dziś nazwali, wśród których ważna była postać watażki. Do opryszków przystępowała młodzież z okolic, czasami nawet zubożała szlachta, zbiegowie z wojska, ludzie zagrożeni za jakiś czyn wysokimi karami oraz młodzieńcy, unikający branki w sołdaty. Niejeden watażka za swoje czyny, zawisał na szubienicy, ale czasami także przechodził do legendy, jako bohater ludu. Watażka, kochający swój kraj, jakże inaczej aniżeli niektórzy dzisiejsi politycy, czemu dawał nie raz przykłady, ryzykując życiem , oprócz odwagi, sprytu i sprawności, musiał mieć charyzmę. Wielu z tych ludzi wyrasta ponad przeciętność i o nich powstają opowieści, wiersze i pieśni, które autor zbiera i przytacza w swoich książkach.
Matko znają mnie Dunaje
Gdy ja idę – fala staje
Przejdę – wał się zamknie z grzmotem
Rozbój wita mnie szczebiotem
Bór hołubi pobratyma
Zgraja wilcza straż mi trzyma
Weź garść piasku moja neniu
I posiej go na kamieniu
Kiedy na piasku modre zejdą kwiaty
Wtedy powróci syn do ojców chaty
Jest Vincenz w swoich książkach jakby kronikarzem, ale zarazem także twórcą legendy. Opisani są tu także ludzie obcy, wdzierający się w świat hucułów i zagrażający słobodzie, czyli naturalnej, jakby przyrodzonej, pierwotnej wolności, która wraz z rozwojem tak zwanej cywilizacji, jest w swojej istocie, zagrożona. Przewodzą obcym, stanowiącym zagrożenie dla słobody i stoją za nimi, różnego rodzaju panowie, a wśród nich występują w książkach Vincenza, nawet książęta i cesarze W ich imieniu działają podpanki, czyli słudzy panów – urzędnicy, policjanci i żołnierze. To są ludzie obcy dla matki Gai, jak wielu dzisiaj na naszej planecie, którzy nie kochają tej ziemi, oni chcą z niej wydusić pieniądze, a przez swoją interesowność i pazerność, rozsiewają w pierwotnym, przyrodzonym raju, okrutną zarazę.
Pamiętam, jak mój ojciec bał się, abym nie zdradził jego i ludu wołyńskiego i nie przystał do klanu panów, ale równocześnie pragnął dla mnie pomyślności, może chciał, abym został jakimś współczesnym watażką, przychylnym ojcu i naszemu rodowi . W części spełniłem te ojcowskie marzenia, stając się piewcą własnej, mojego dziadka i ojcowskiej legendy, ale jak dotąd, poza piękną legendą, nie natrafiłem na ukryte w naszych rodzinnych górach, w Kamiennej Górze gdzie się urodziłem, na wielkie, królewskie, godne mego rodu skarby, poza skarbami wspomnień....
Świat prostych ludzi huculszczyzny, którzy zrośli się z tą krainą i przyswoili ją nie bez wielkich przeszkód do potrzeb ludzkiego życia, był twardy, wymagający codziennego trudu i odwagi, czasami bolesny, a nawet okrutny, ale zarazem w twórczości Vincenza jakże piękny i poetycki. To piękno i poezję, oddaje proza Vincenza z całym bogactwem i nieuchronnymi powikłaniami.. Jest to proza bardzo jędrna, czasami chropowata, pełna niespotykanie interesujących skojarzeń, zwrotów i zbitek językowych, daleka od gładkiego języka literackiego naszych salonów, do jakiego z wszystkimi potrzebnymi i niepotrzebnymi przecinkami, jesteśmy dzisiaj wdrażani. Jest to dzieło wielowątkowe i wielomelodyjne, tak bogate, jak bogactwo ludzkich dziejów i natury, w którą jesteśmy od wieków jakby wtłoczeni oraz sprzężonych z naturą od samego początku, powtarzających się, a równocześnie za każdym razem niepowtarzalnych w swym bogactwie, aktów stworzenia i zagłady. Proza Vincenza, wydobywana jest jakby z samego serca przyrody i elementów jej duchowości, pokazuje zadziwiającą duszę hucuła – człowieka lasu i gór, oraz pełne niespodziewanych zawiłości, zagadki i odpowiedzi na zagadki ludzkiego losu. Widziany tu, oraz przeżywany świat, wygląda i brzmi jakże inaczej, o wiele barwniej, nie tak rutynowo, nie tak jednopłaszczyznowo, nie tak interesownie, jak to co widzimy i przeżywamy w naszym dzisiejszym życiu.
Gdy wgłębiam się w tę lekturę, myślę - rzeczywiście, pobrzmiewają nieraz w tekstach Vincenza tony zbliżone do wielomelodyjnych pieśni homeryckich, wiją się poplątane i zadziwiające losy bohaterów, przypominające niekiedy losy bohaterów Iliady i Odysei. Bohaterowie jego, jak herosi Homera, zanurzeni są w dziejach, tkwią swoimi korzeniami w glebie ducha natury, podczas gdy my jakbyśmy chcieli powyrywać i zniszczyć wszystko, co nas trzyma w duchu naszych dziejów i przybliża do misterium kosmosu. Znaleźliśmy się nagle, gnani pogonią za pieniądzem, nie zawsze z własnego wyboru, ale z powodu wyboru i zarządzeń administratorów naszego życia, w jakimś wehikule, który pędzi do nikąd. Jakbyśmy chcieli uwolnić się od przyrodzonych źródeł i zacząć zdążać w pełną niepokojących bajerów, zewnętrznego blichtru, sztuczną rzeczywistość, porażoną zarazą pieniądza, na drodze postępu do nicości, na końcu której nieodwołalnie kryje się otchłań duchowej pustki, a nawet bezsensownej śmierci, na atomowym stosie – stanowiącym nie tylko w moim przekonaniu, jakby ukoronowanie pogoni za jedyną wartością naszych czasów - bogactwem.
Przebija w wielu miejscach w prozie Vincenza siła uczuć, które zniewalają i zarazem wyzwalają pragnienie powrotu do nowej, uwolnionej z pierwotnych pęt uczucia, wolności.. Gdy Vincenz pisze na przykład o miłości, to aż dech zapiera, podobnie gdy pisze o słonku, o hukach, czyli wodospadach, o których jest kilka pięknych wierszy w jego książce, czy innych dziwach i cudach natury, jakich chodząc po górach, nie dostrzega nadymany powietrzem pychy, dzisiejszy turysta..
Widzę w książkach Vincenza sporo słów i wyobrażeń, podobnych do wołyńskich, prasłowiańskich, jakby wyrastających ze wspólnych korzeni Słowian. Nierówna walka z napływającymi z obcych państw panami i ich sługami, ograniczającymi słobody, pozostawia spustoszenie i niesie zagładę dla tamtego świata, który uważam za swój, gdyż bardzo mi bliski, a który uratowała dla nas proza Vincenza. Podobna zagłada ogarnęła świat mój rodzinny, wołyński.
Książek Vincenza nie da się po prostu przeczytać, jego dzieło trzeba studiować, wielekroć smakować, długo przeżywać, a może na zawsze trzeba pozostać w jego świecie, aby oczyścić się z brudów, z kloaki naszych czasów i chociaż nie jest to lektura łatwa, jakże opłaca się trud wgłębiania się weń, pokonywania naszych przyzwyczajeń, schodzenia na inne szlaki i górskie ścieżki, no i przede wszystkim, śledzenia zadziwiających, duchowych przemian ludzi i świata. Tam, w świecie Vincenza, dzieją się czasami po prostu cuda, a Vincenz pisze miejscami, jakby krzesał cudowne iskry. Jakby przeskakiwał przez strumienie. Jakby fruwał nad połoninami Czarnohory. Jakby obcował z duchami, gdyż czasami to co przedstawia, jest to wiedza tajemna, niemal nadprzyrodzona. Jest więc Vincenz wielkim czarownikiem słowa i obrazu, wyczarowuje sploty uczuć i piękno prostego, nie skażonego ordynarnym, dzisiejszym biznesem, spojrzenia na świat. Jest to kraina, jakby nigdy nie kończącego się dzieciństwa, jakby ci ludzie, tacy dorośli, wspaniali, okrutni, doświadczeni, nie wyszli nigdy z bajki, jakby nie weszli nigdy w płaski i bezbarwny, podobno doskonale zorganizowany, dzisiejszy świat dorosłych. Tylko jeśli ten dzisiejszy świat jest tak doskonale zorganizowany, to dlaczego w nim tyle niesprawiedliwości, nędzy, kpiny z autentyzmu uczuć, braku przyrodzonej naturze poezji, dlaczego w nim tyle tolerowanego oszustwa? Czyżby taki był cel cywilizacji i postępu? Patrząc na pokryte świecącym blichtrem pozorów twarze wielu organizatorów naszego życia, i ich medialnych sługusów, zdaje się, że to co teraz stworzyliśmy, to jest ich wymarzony świat. Ale czy to również nasz świat, świat ludzi kultury i literatury, a także świat naszego ludu ?
U Vincenza nie ma literackiej gry pozorów, wszystko dzieje się dziecinnie serio, jak u Homera. Vincenz, jakby dłutem wykuwał obrazy i symbole, jakby kuł w skałach prajęzyka, w labiryncie historii dziejów i labiryntach, czy pieczarach dusz ludzkich, jak w pieczarach górskich, dających schronienie ludziom i zwierzętom oraz skarbom. Pieczara górska staje się czasami matecznikiem kryjącym ludzi i ich skarby, czasami rodzą się w niej dzieci, późniejsi bohaterowie, wiele krążyło legend o schowanych tam ludziach i skarbach. Tamtejsze dzieje, zostały podniesione w prozie Vincenza do biblijnych i homeryckich wymiarów, w świecie, w którym panuje od wieków już religia chrześcijańska, ale z silnymi odcieniami pierwotnej, nieskażonej cywilizacją miejską, mentalności i ducha przyrody tamtych stron. Świat Vincenza, to nie jest biblijny raj, gdzie panuje tylko jedno światło i sztampowe szczęście, to nie uporządkowany, dokładnie zaplanowany przez Najwyższego ogród rajski, to najprawdziwsza, żywa, nieujarzmiona, ziemia obiecana. Wolność jej, jest wciąż zagrożona przez pazernych egoistów, panów i panków oraz podpanków, pańskie sługi, dla których pieniądz jest jedyną wartością. A jak pięknie autor opisuje duchy rzek, połonin, zwierząt, lasu, strumyków i najważniejszej dla tego kraju rzeki, Czeremosza, a także i inne duchy. Tam, w tej już zapomnianej, zagubionej, a może nawet zniszczonej z całą premedytacją przez zwycięski pochód pieniądza, pochód cywilizacji, postępu i władzy krainie, wszystko jest przesiąknięte duchowością, nieprzyjazną może dla dzisiejszego człowieka, który niejednokrotnie przypomina karła, nadymanego ważnością stanowiska i stanem swego konta, napełnionego nierzadko naszą krwią i ludzką krzywdą. .
Myślę, że z okazji zbliżającej się wiosny, warto przytoczyć jedną z zapisanych przez Vincenza, ludowych modlitw do słońca, która pokazuje, że świat jest niezmierzoną, tajemniczą świątynią i tak trzeba po nim codziennie i niezłomnie, chodzić, aby nie kalać go odchodami ludzkiej pychy, jak proponuje największy i niedoceniany, gdyż niezbyt przychylny biznesowi i uwiązanym na jego pasku politykom, polski ekofilozof, Henryk Skolimowski.
Prawedne słoneczko
Nieskalane Słoneczko, prawe lice Boże
Praojciec i piastun rodów ludzkich
Sloneczko – Hospod- ognisty
Lelijo Słoneczko! zapaszne prawe! dojrzyjcie mnie grzesznego!
A jak ja wyjdę z nocy głębiny,
A jak ja wyjdę cicho – cichutko,
A jak ja wyjdę rano – raniutko,
W niedzielę świętą rankiem wypłynę
To uraduje się moim zorzom
Zwierka i ptaszka i rybka w morzu
Rade mi zioła i łąki zielne
Cerkiewne bramy rozewrą się same
Same się święte służby odprawią
Zdrowiem obdarzą – od złego zbawią
Ktoś mający podejście tak zwane realistyczne lub pseudonaukowe, nasz płaski jak naleśnik realista, czasem purysta religijny, albo tak zwany biznesmen, ślepy na przyrodę, bojący się też duchów, bo nie zawsze te duchy są takiemu jak on człowiekowi przyjazne, nie ma czego szukać w krainie Vincenza, gdyż od razu ucieknie ze strachu, albo go pogonią. Duchy tamtejsze bowiem, czasami potrafią być nadspodziewanie groźne dla obcych, szczególnie dla tych, którzy próbują zbudować raj oparty na pieniądzu, gdzie pieniądz i siła, ma zastąpić to co najpierwsze na świecie i ostatnie - Boga.
Te książki trzeba i warto poczytać i postudiować, poznać niewyobrażalny dla współczesnego mieszczucha i nie tylko dla niego, świat, przenieść się w krainę z pogranicza rzeczywistości i bajki, krainę tysiące razy ciekawszą od najciekawszego Harry Pottera, czy innego, wykreowanego za wielkie pieniądze bestsellera, ponadto krainę nie wydumaną, ale autentyczną, ludową i naszą, rodzimą. Szkoda, że skazaną może na zagładę, a dla nas, tak bardzo jakby już zagubioną. Czy jednak bezpowrotnie ? Od czego jednak mamy, na razie choćby, wyobraźnię i język autora oraz wyobraźnię swoją?
Znane mi tytuły książek Stanisława Vincenza opublikowanych w Polsce, w okresie od 1980 roku, pod ogólnym tytułem „Na wysokiej połoninie”, to:
Pasmo I Prawda Starowieku I W PAX Warszawa 1980
Pasmo II Nowe czasy
Księga I Zwada I W PAX Warszawa 1981
Księga II Listy z nieba I W PAX Warszawa 1982
Pasmo III Barwinkowy wianek I W PAX Warszawa 1983
Wydania te oparte są na wydaniu londyńskim pism Stanisława Vincenza, z roku 1970.
ratings: perfect / excellent
W dodatku pierwszy tom stoi od długiego czasu na półce, a ja ciągle chwytam za inne książki.