Go to commentsCzesi
Text 74 of 76 from volume: Opowieści o ludziach i miejscach
Author
Genrenonfiction
Formprose
Date added2024-10-12
Linguistic correctness
Text quality
Views144

Odkąd pamiętam, ludzie wkoło mnie śmiali się z języka czeskiego. Mówili, że flaga po czesku to „szmaticzka na paticzku”, a gołąb to „dachowy nasrajec”. Takich określeń było wiele i miały one wykazać, że czeski to jakiś głupi język. Nie oszczędzano też samych Czechów, nazywając ich „pepikami” lub „knedlikami”. Kpiono również z czeskiej waleczności, mówiąc, że wojna z ich udziałem trwa krócej niż film o niej. Dostawało się też czeskim filmom, a określenie „czeski film” oznaczało coś niezrozumiałego.

Mieszkałem wtedy na Pomorzu i nie miałem szans spotkać Czecha. Widywałem czasem w telewizji czeskich - a właściwie czechosłowackich - sportowców przy okazji transmisji z mistrzostw hokejowych i z Wyścigu Pokoju. Podobali mi się, bo nieraz udawało im się pokonać zawodników radzieckich - a to już było coś. Helena Vondráčková i Karel Gott występowali podczas sopockich festiwali „na pieśń” i wypadali tam dobrze. Śpiewali ładnie, ubrani byli modnie i wyglądali bardziej europejsko niż nasi wykonawcy. Mimo tych pozytywów Czesi jawili mi się jako naród trochę śmieszny i nie budzący szacunku.

Po wielu latach życie tak mi się poukładało, że zacząłem często bywać w Czechach. Współpra-cowałem z tamtejszymi firmami, chodziłem z ich pracownikami na piwo i dużo rozmawiałem. Przy okazji wędrowałem po czeskich górach i poznawałem atmosferę tamtejszych schronisk oraz wiejskich „hospod”. Wszystko to zupełnie odmieniło moje postrzeganie tego kraju.

Na pierwszy ogień poszedł czeski język. Poznawszy go nieco, zauważyłem, że gramatycznie i składniowo jest on zbliżony do polskiego i ma dużo słów podobnych do naszych. Przecież czeska „polévka“ (zupa) to staropolska polewka, a „střecha“ (dach) to nasza strzecha. Brzmienie wielu czeskich słów nas śmieszy, ale i ich śmieszą niektóre nasze słowa. Nas śmieszy ich „vozidlo” (samochód) i „letadlo” (samolot), a ich śmieszy nasz „samochód” i „samolot”. W nas budzi seksualne skojarzenia ich „ruchadlo” (pług), ale nasze słowo „szukać” w czeskich uszach brzmi tak samo jak ich „šukat”, czyli pieprzyć się. Te podobieństwa wielu czeskich słów do naszych oraz zaskakujące brzmienia i znaczenia niektórych innych powodują, że słucham tego języka z przyjemnością. Do tego jest on śpiewny i dobrze brzmi w piosenkach, a tej śpiewności nie psują nawet zbitki spółgłosek typu „vrch” (wzgórze). Bardzo ładnie brzmi on w ustach dzieci, a „tatínek“ (tatuś) i „máminka“ (mamusia) są chyba najpiękniejszymi słowami, jakimi można nazwać rodziców. Ogólnie uważam, że język czeski jest najładniejszym ze wszystkich spokrewnionych z naszym języków.

Drugim tematem na który patrzę dziś inaczej to tak chętnie krytykowany przez Polaków brak waleczności Czechów. Na pewno są mniej skłonni do bitki niż my, ale wynika to z ich historii. Utracili oni swoje państwo po bitwie pod Białą Górą, czyli około półtora wieku wcześniej niż Polska. W bitwie tej i na skutek późniejszych habsburskich represji wyginęła większość czeskiej szlachty. W wyniku tego szlachta utraciła w Czechach znaczenie, a tamtejsze społeczeństwo ze szlacheckiego zmieniło się w mieszczańsko-chłopskie. Zaniknął szlachecki etos walki, a zastąpił go plebejski etos pracy i nauki. Wyszło to Czechom na dobre, bo zamiast pobrzękiwać szabelką i przelewać krew w z góry skazanych na upadek powstaniach, woleli oni żyć, pracować i czekać na lepsze czasy.

Czasy te nadeszły po I Wojnie Światowej. Wtedy wykazali - razem ze Słowakami - mistrzowskie zdolności dyplomatyczne i tak dobrze pilnowali swoich spraw, że na mocy traktatu wersalskiego oraz z Saint-Germain-en-Laye wydarli Austrii, Niemcom i Węgrom wszystko co się dało. Tak powstała Czechosłowacja, która w okresie międzywojennym należała do najbardziej rozwiniętych gospodarczo państw Europy. Była też krajem politycznie stabilnym i jedynym w  Europie Środkowej naprawdę demokratycznym. Wszystko to posypało się w roku 1938, kiedy to Wielka Brytania i Francja pozwoliły Niemcom na zajęcie tzw. „Sudetenlandu”. Kilka miesięcy później Polska zajęła Zaolzie, a Węgry część Słowacji i Ruś Zakarpacką. Tak rozdrapane państwo musiało upaść. Wielu chojraków zarzuca Czechom tchórzostwo i uważa, że powinni - jak my w roku 1939 - walczyć do końca. Teoretycznie mogli, ale co by to dało, skoro wielcy Europy ich sprzedali, a sąsiedzi wbili noże w plecy. Zginęłoby niepotrzebnie tysiące ludzi, a efekt byłby ten sam. Po raz kolejny zatryumfował więc plebejski pragmatyzm: żyć i czekać na lepsze czasy. Dzięki temu w czasie wojny zginęło tylko około pół miliona obywateli Czechosłowacji. Po wojnie Czesi wpadli w to samo ruskie szambo co Polacy i wyszły z niego w tym samym czasie. Niedługo potem nastąpił rozwód ze Słowacją i Czesi zostali panami na swojej ziemi.

Patrząc zatem na historię obu naszych narodów od utraty państwowości do upadku komunizmu, nasuwa mi się wniosek, że Czesi przeżyli ten ciężki czas lepiej niż my. My traciliśmy ludzi w powstaniach i popowstaniowych represjach, oraz walcząc z Niemcami w czasie ostatniej wojny. Nie wywalczyliśmy nic, a po obydwu wojnach światowych o naszym losie i tak zadecydowali inni. O losie Czechów też zdecydowali inni, ale oni nie stracili w międzyczasie tylu ludzi, zbudowali solidną gospodarkę, a po upadku komunizmu i tak spotkaliśmy się w tym samym miejscu.

Niezrozumienie czeskich filmów wynikało chyba z tego, że w tamtych czasach my kręciliśmy filmy o innej tematyce niż oni. My kręciliśmy filmy o wojnie i bohaterstwie, a oni o życiu zwykłych ludzi i to przeważnie na wesoło. Ich filmy opowiadały o przygodach praskiej rodziny Homolków, o wczasach mieszczuchów w wiejskich chatach, o zabawach w strażackich remizach lub o romansach podczas zbioru chmielu.

Zresztą filmów czeskich w kinach prawie nie było, a i telewizja też nie była lepsza. Karierę zrobił dopiero wieloodcinkowy filmy „Szpital na peryferiach”, a potem pojawiły się rysunkowe filmy na dobranoc. Starzy i młodzi oglądali historie o Rumcajsie, Żwirku i Muchomorku czy kreciku, a potem znowu nie było prawie nic. Ten stan trwa do dzisiaj, bo poza starymi filmami nie mamy możliwości oglądać nic z nowych czeskich produkcji. Nie wiemy, co oni teraz kręcą i jeśli więc kiedyś znowu coś zobaczymy, będzie to zapewne dla nas „czeski film”.

Mamy Czechów tuż za ścianą, granica jest otwarta, a - według moich spostrzeżeń - niewiele o nich wiemy. Dla większości z nas nadal są „pepikami” mówiącymi śmiesznym językiem, a jedynym co jako tako znamy i cenimy jest ich piwo. Nie staramy się nawet ich poznać - a szkoda, bo jest to mądry naród, od którego moglibyśmy się wiele nauczyć.

  Contents of volume
Comments (10)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Świetna i niezwykle fachowa analiza i ocena problemu; słuszne wnioski. Barwny i poprawny język. Można ewentualnie doszukać się drobnych potknięć interpunkcyjnych, jak choćby brak przecinka w przedostatnim zdaniu przed "co", ale to drobiazg.
avatar
Wszyscy my-Polacy jesteśmy mentalnie, oczywiście, naj-lep-si. O Francuzach mówimy "żabojady", o Niemcach "szkopy", Włochów nazywamy "makaroniarzami", Czechów "pepikami", a Rosjanie to przecież dla nas tylko same "kacapy"!

Podziwiamy jedynie Amerykanów - i to wyłącznie tych białych, z USA, bo ci południowi to dla nas jak nie analfabeci i lenie, to "brudasy" i gwałciciele.

Nikt z nas w ogóle nie ma białego, fioletowego, zielonego pojęcia o tym, że w Europie... wszyscy nas nazywają "cebularzami"!

W miastach czy na wiosce
Żyd zajeżdża czosnkiem,
a Polak - cebulą.

Ma to coś z kulturą
avatar
Janko, dziękuję za odwiedziny i miły komentarz.
Dziękuję też za korektę interpunkcji.
Pozdrawiam.

Emilio, masz sto procent racji. Mamy w sobie coś takiego.
Pracowałem przez półtora roku w Niemczech i wiem, że oni widzą nas jako kombinatorów, leni i złodziei.
Pozdrawiam.
avatar
W hokeja dzisiaj też grają w tzw. elicie.
avatar
Optymisto, dziękuję za wizytę i wpis.
avatar
Bardzo rzadko czytuję na portalu prozę. Prawie nigdy, gdy widzę jej znaczną objętość. Twoje opowiadanie skusiło mnie umiarkowanie przystępnym w swojej długości tekstem i .. muszę przyznać, że nie żałuję.
Całkowicie zgadzam się z Twoim przeglądem tematu, gratulując jednocześnie lekkości zapisu. Brawo Ty!!!
avatar
Tym, że te śmiechu warte "pepiki" - których zresztą jest cztery razy mniej niż nas - mają jakichś swoich wybitnych naukowców, reżyserow, pisarzy, kompozytorów itp., nikt przecież sobie nie będzie zawracać głowy. Co tu zresztą wiele mówić! Zapytani w ulicznym sondażu o naszych noblistów, chemików, matematyków, lingwistów i innych jeszcze twórców kultury poza Kopernikiem i Mickiewiczem nie potrafimy wymienić nikogo!
avatar
Piękny i mądry tekst, z przyjemnością przeczytałem, Marianie. Brawo!
Sam znałem kilka wyrażeń, które (wzajemnie) nas śmieszą, np. uwieść - zawieźć (o ile dobrze zapisałem).

Moje sugestie do zapisu(ale to drobnostki):
*nie budzący - niebudzący (ale w połączeniu z "szacunku" chyba może być jako oboczność. Tu może ktoś inny wyjaśni),
* i wyszły z niego - i wyszli z niego (gdyż: "Czesi"),
*wieloodcinkowy filmy - wieloodcinkowy serial.
avatar
Hardy, masz rację. Powinno być "niebudzący". O łącznym pisaniu "nie" z imiesłowami przymiotnikowymi zdecydowała Rada Języka Polskiego w 1997 roku. Poprzednio, jeśli to była cecha stała, pisaliśmy łącznie, a jeśli cecha chwilowa, np. "nie palący" w tej chwili, pisaliśmy rozdzielnie.
avatar
Dobromirze, dziękuję za przeczytanie tego tekstu.
Miło mi, że Ci się spodobał.

Belino, tobie też dziękuję za odwiedziny. Z tymi wielkimi ludźmi to masz rację. Nie wiemy nic o naszych, a co dopiero o czeskich.

Hardy, dziękuję za odwiedziny komentarz i korekty. Nie zgadzam się z "wieloodcinkowym serialem" bo serial już w założeniu jest wieloodcinkowy. Byłoby to więc masło maślane. Zostanę przy wieoodcinkowym filmie. Inne poprawki oczywiście uwzględniam.

Janko, dziękuję za ponowny głos w dyskusji i ostateczne wyjaśnienie problemu słowa "niebudzący".
© 2010-2016 by Creative Media