Go to commentsSkarb
Text 37 of 42 from volume: Promyk świtu
Author
Genreprose poetry
Formblank verse
Date added2024-10-23
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views62

Peleryna


Na jednym ramieniu

Nosi dwa płaszcze – etosu dzieje

Przezorny i zabezpieczony

Zmienia idee jak wiatr zawieje


Następny płaszcz mógłby ocalić

Nie symuluje cierpienia

Stąd ten wybór  trudny

Zwany czasem peleryną zbawienia





Miłość prawdziwa


Podoba mi się w męce krzyża

To,  że jest miłość prawdziwa

Z twarzy maski jak grad spadają

Obraz życia się odkrywa


Umiera raz – śmiercią ofiarną

Powstanie z grobu nie do podrobienia

Są rany po gwoździach na dłoni

I cichy dotyk palca w akt wierzenia






Kalumnia


Już usuwają krzyż za krzyżem

Z urzędu i przydrożny

Znika most !

Łączący dwa brzegi


Był przetarg na salto mortale

W cyrkowe przedstawienie

Stołek !

Niesie w lądowanie

























Godność łzy


Zemsta jest jak spadający głaz

Na domy śpiące w dolinie

Kara wydaje się być słuszna

Jak zbrodnia leczona zbrodnią


Kiedy niebo usuwa chmury

I ukazuje  się jasna Prawda

To łza spadająca po policzku

Jest godna nieść okruch miłosierdzia



























Ten Obraz


Obraz, który przedstawia Stwórcę

Słodko śpiewa nad światem

Ziemia zbudzona w odpowiedzi

Śle wdzięczne dźwięki kwiatem


W Obrazie oglądamy Boga

Słodko, dziecinę tuli

A dzieciąteczko w odpowiedzi

Dłońmi brodę primuli


Widz, który ten obraz ogląda

Słyszy śpiewy anielskie

Wtórując radosnej nowinie

Biegnie w chóry niebiańskie























W mozole Syzyfa


Znów na górę jajo węża wtaczają

Istna idylia – starego balastu

Człowiek napręża ramiona usilnie

Rwąc nity dekalogu - przęsła mostu


Jeżeli nie dba się o sens żywota

Strzałem w stopy – efekt czarnej roboty

Dźwięk rozbijanej skorupy śle echo

Nocnego syczenia miernej ciągoty


Zda się że światła ojczyste pogasną

Przez pomieszanie dobrego i złego

Wciąż krzyż maluje nadziei poemat

Dając schronienie w skrzydłach wszechmocnego
























Gwiezdne ustronie


A ja myślę, że Abraham 

Nie zdołał policzyć gwiazd na niebie 

Wszechświat, co się rozszerza

Tworzy nowe gwiezdne ustronie

Na moje i twoje lokum alkierza


Gwiazda co prowadzi z daleka 

W dom jasnego promienia 

Z mędrcami zabiera człowieka

Na ścieżkę zbawienia 

 

Czasem, gdy gwiazda wchodzi światłem

w progi mego domu

Jest jak pocałunek matki na policzku

Co niesie w bezpieczną krainę

Odwiecznej miłości























Ropuchy

Wypełzły z bagna

i rechoczą,

a pragną ciszę zagłuszać

dla mariażu.

Tylko po to, by Prawdy z góry

nie usłyszeć ani razu.


Nie świadomi tego,

że cisza w uszach dzwoni

dla odebrania wieści

z jasnej toni






Ropuchy

Wypełzły z bagna

i rechoczą,

a pragną ciszę zagłuszać

jak najdłużej.

Tylko po to, by Prawdy z góry

nie usłyszeć ani razu.


Nie świadomi tego,

że może spaść lawina

i rechotu kpinę

powycina.











W nurcie zdarzeń


Zatrzymałem się w Fatimie

I ze zdziwieniem pojąłem

Że na wołanie dzieci

Niebo odpowiedziało mocą

Ustała wrzawa wojny

I  nastała cisza

Wtedy świat

Odzyskał wolność


Dziś

Jesteśmy bezradni

Wobec nawałnic burz zniszczeń powodzi

I zostawiamy owe wydarzenia

Bez opieki

Nie starając się dostrzec

Obecności Chrystusa

I uwierzyć

Że w Jego mocy płynie światłość

Bożej Opatrzności















Tęcza


Tęcza jest przypomnieniem

Istnienia Boga

I aktem Opatrzności

Dla cnej ludzkości


To wszystko, co tak płynie

W czysty nurt oka

Nurtem podlewa ogród

W Wiecznej Krainie




Wypłynąć na głębię


Czasami nie chcemy wypłynąć

Na głębię

Nie dlatego że nie umiemy

Pływać


Ale dlatego

Że odmęty podwodne

Polują na słabo

Uzbrojonych w wierze



Krzyk dzwonu


Gdy świątynny dzwon

Uderzył

To stado wron z krzykiem

Uciekało

W tajemnicy niezgłębionej


Tylko gołębie wzruszone

Barwą dźwięków

Głośniej zaczęły gruchać

Do przechodniów




Wolność macierzy


Koniu trojański, coś w macierz się wdarł

Czemu utopijne pieśni śpiewał

Czemu na złudne wyspy zabierał

Jakby świat wolny istnieć nie umiał


Który zniweczyłeś ład macierzy

Czerwonym tchnieniem dotując krzywdy

Czemu pomieszałeś dobro ze złem

Jakby świat nie potrzebował Prawdy


Choćby wszyscy dla ciebie krążyli

Głosząc pochlebne niecne migoty

Wpadniesz do tygla na przetopienie

I sprawdzą czy kręgosłup masz złoty




Dzwon świątyni


Czy dzwon naszej świątyni

Na skalne serce natrafił nagle[1]

Czy rozpiął  macierzy płaszcz

Ukazując udręczone żagle


Jakie prorocze Słowa

Wyrwały się na linii paciorka

Czy gwiazda w pieśni dzwonu

Zabłyśnie jak życiowa iskierka






Uchylone drzwi


Może i widziałeś jak sowa

Przez uchylone drzwi spogląda na świat

Możliwe, że chce dostrzec ślady

Na których szepce polski kwitnący kwiat


Jakie to mistyczne mądrości

Na krańcowości wschodu i zachodu

Orzekły ostrzegawczym znakiem

„ Non Possumus”  dla obcego pochodu





Patrząc na pomnik


Patrząc na byty stworzone

Kogo widzimy w mądrości dzieła

Starczy jeden akt pokory

A Prawda światłem oko zaścieła


Bóga  nie wolno zapomnieć

Chwałę szczebioce  nawet źdźbło trawy

A człowiek jest Jego Obrazem

Odwieczną dobroć jestestwem sławi





Na szali życia


Drabina - na niej się utrzymujemy

Już to wspinaczka, już to spadanie

Gdy akt poczęcia jest odwiecznym ciągiem

Wzbudzającym ludzkie bytowanie


Decyzje jakże chciane i niechciane

Prawe i nieprawe pożadanie

Wzbudzony owoc – patrzy na posłanie

Na szali życie i  zabijanie


Tworzony paragraf – w ludzkiej postaci

Nie zmieni drabiny Jakubowej

Jakie wstępowanie i zstępowanie

Taki wieniec gałązki  laurowej



Moc życia


Za oknem ogród z kwiatami    

Przez który przetoczyły się wichry i nawałnice  

Pokaleczone  rośliny   

Bez końca — szepcą o pomoc, o ratunek ,o życie  

 

Ogrodnik wbija patyki

I pędy przywiązuje ku pogodnemu oblicza   

Główka w górę. Światło z nieba  

Już to radość urokliwa po ciętych ranach bicza


Światło dotyka złamania   

I wmyka się zbawczo w jestestwo z dźwiękiem tchnienia życia   

Wdraża się  agapa  światła

Prostująca  kręgosłup i niosąca siłę bycia



Na mojej granicy


mojej granicy

strzeże zastęp strażników

których  atakują wściekłe dziki

poznasz je

gdyż kaleczą wiernych obrońców


na mojej granicy

jest tez prawe przejście

przez które wchodzą

ludzkie postacie

z uśmiechem na twarzy

jak małe dzieci

radując się

widząc rodzinny dom

i panujący w nim pokój



Wygrane wojny


Nikt nie zliczy wygranych wojen

Tych które nigdy się nie zaczęły

Tylko Pokój! A nigdy wojny!

Tylko Pokojem owocowały!

Zamiast dzid, łuków i pancerzy

Na spotkanie człeka niosły w dłoniach

Tylko Pokój! Pokój Rycerzy


Nikt nie zliczy człowieczych  istnień

Tych których nie pozbawiono życia

Tylko Życie! Tylko Kolebka!

Tylko prolog  Życia do zdobycia

Zamiast skalpela i podłości

Niosły dziecko na ofiarowanie

W jasny akt Życia! W akt Miłości!


Nikt nie zliczy wzniesionych grobów

Tych które uczczono krzyża znakiem

Tylko Pokój! Jedynie Świętość !

Tylko Światłość! Królestwo z widokiem!

Wygląda z otwartego grobu

Niesie żywą wiarę w zmartwychwstanie

Daj nam Panie! Daj wszystkim Panie!



Mając dość


Mając dość pogaństwa wschodu

Szukaliśmy sposobu do ucieczki

Rozbijając mury

rzuciliśmy się w ramiona zachodu

I jakie spotkało nas zaskoczenie

W te strony poganie też dali chodu


Wciąż tęsknimy za jasną drogą

w znakach dekalogu

Pragnąc oddychać cywilizacją życia

Chodźmy, dzwon do wolności wzywa

Mamy byle jaką egzystencję  do zbycia






Szczyty


Nauczyło nas doświadczenie

Że podczas wspinaczki na szczyty

Najważniejsze są ostatnie metry

Gdyż spotęgowany ciężar

Przebytej drogi

Zdolny oderwać czekan od Skały


Zmęczony alpinista

Który już poczuł dotyk

Bliskości bezpiecznej przystani

Potrzebuje  silnej wiary ze Skały

Aby ostatnie metry się nie stały

Przyczyną zguby


Opatrzność


`Ochrona` - to, czego pragniemy

Gdy wróg nastawia celownik

A wrogi dron dłuższy niż ręka

Jest ciosem -  w wolny żywotnik


Ogrodzenie z elektroniką

Obcość odgradza barierą

Strzegąc cichy dom przed ruiną

Już to - jest przystani  sferą


W złudnym czuwaniu arsenału

Tętnią chyboty w  pokoju

Gdy Boga Opatrzność  nas strzeże

Wciąż unikamy rozboju



Bóg


przecież nie mógł całej swej Miłości

zmieścić w sercu człowieka

dlatego

dla całej ludzkości

zapalił słońce i gwiazdy

i postawił krzyż

chcąc pokazać

Jej jasną potęgę i moc

która o każdą ludzką

osobę się troszczy





Patrząc w Obraz


Z tamtego obrazu i podobieństwa

Snuje się promień ludzkiego poczęcia

W tajemnej  aureoli dnia pierwszego

Maluje cudowny żywot dziecięcia


Byt,  co posiadam utkał w łonie matki

Znak: Niech się stanie i jestem w obrazie

Jako autoportret z wątku miłości

Znalazłem żywot w niebańskiej oazie


Swoją drogą w oryginalnym obrazie

Ma swoje preferencje w nurtach żwawych

W dziecięcych oczach, w blasku to  się widzi

Żywego Malarza w aktach wśród żywych




Pozdrowienie


Górnik

jest żywym  pozdrowieniem nieba

w głębi ziemi

wzbudzona wierna ścieżka światła

jest Opatrznością z firmamentu nieba


Jest promień serca: „Szczęść Boże!”

Które rozkwita jako kwiat róży

W nim pomyślność wróży

Życia i zmartwychwstania


Między zjazdami i wyjazdami

Ma tyle miłości w sercu

Że wystarcza

Na zespolenie się z świętymi

I żywymi


4 grudnia 2024


Pochwała starości


Każda sekunda

Owija perłę w powłokę ciała

Która ogłasza starość

Jako dojrzewanie do wieczności

Decydujesz czy będzie

To perła biała, czy czarna


Codziennie spostrzegasz

Jak przemija blef świata

I przez drzwi czasu

Puka wieczność

Pragnąca spotkania


Jedna z pereł się ukaże

Gdy opadnie opakowanie




Kłamstwo


Tego daru nikt nam nie szkoduje

Sieją niczym wiatr

Piaskiem w oczy

Chcąc wskrzesić bielmo

Pozbawić światła

I wpakować w obcego ducha


W tym darze prawdy się szuka

Jak igły w stogu siana

A iskrząca wiara chroni

By nie utracić wiana




Uczyńmy namioty


Przecież było ich trzech

Bez namiotu jaśniejącego jak słońce

W którym przebywał Jezus

Z przybyszami  nieba


Pragnęli także mieć dar

Mówiący mocą aniołów

Przecież po to zostali powołani

By nieść światło zdrowia

W życie połamane




Nie tracić nadziei


A jeżeli ten księżyc w akcie nowiu   

Posyła zbawcze gońce

Iż  nadzieja przenigdy nie umiera

Po nocy wchodzi słońce


Jeżeli  dopadło  złudzenie świata

I wciąga ciemna droga  

To przecież wiemy jak miłość wyzwala  

W  Słoneczną Miłość Boga











Ku wyzwoleniu


Panie, czymże nas wyzwolisz

Z ciemności wędrującej w świecie

Nad przepaścią krzyż rozciągasz

Most dla idących w cne zajęcie


Przecież  istnieje granica

Oddzielająca dobro od zła

Uciekającym z ciemności

W skrzydła nośny dynamizm tchnęła


Jaka w powołaniu moc tkwi

Że w niej urazy są gojone

Na zbawczy most otrzymany

Zdążają  tłumy przebudzone



W tym znaku


Czy kiedyś pomyślałeś

że gdy podajesz  mi dłoń

to w mojej duszy

wznosi się Jasna Góra

której promienie

znają każdy puls serca

budujące pokój

między nami


Czy dostrzegasz ten stół

do którego zasiadamy

jako bracia między braćmi

radością sióstr witani


W mocy modlitwy


W czasie odmawiania

koronki do bożego miłosierdzia

w krzyżu pod stopami Jezusa

otworzyła się brama

przez którą postacie wchodziły

w światło otulające życie


I pomyśleć

jak potężna jest modlitwa

otwierająca boskie miłosierdzie

przez tych którzy nas kochają



Przed obrazem


przed cudownym obrazem

Pani Jasnogórskiej

adorujących nie zliczę

wierni i władcy państw

wraz z Janem Kazimierzem Królewiczem

wznoszą dłonie

szepcą modlitwy

jedno wielkie kadzidło

wznoszące wonności  w boskie oblicze


zachwycony

różańcowych westchnień nie zliczę



Tak dużo


tak dużo światła

otula miasto w nocy

jakże dużo ludzi

śpi - otwierając oczy

na światło co za granicę

snu kroczy


tak dużo

porannego ziewania

na granicy dwóch świateł

- skrzydła ciągną do przytulania


Raz wybrawszy

wciąż muszą wybierać

idąc na spotkanie

z siostrą i bratem



Klaskanie


Klaszczmy, a jakże klaszczmy

Gdy słońce budzi dzienny bieg

W zasięgu wzroku jest niebo

I promień kreśli ziemski ścieg


Klaszczmy, a jakże klaszczmy

Tylko dla kogo, dla kogo

Żarliwy płynie glorii zew

Przez to wykuwane logo


Klaszczmy, a jakże klaszczmy

Że nic się nie stało w szarży

W powietrzu piasek wiruje

Pod dachem  sedno czynu drży



Skarb


Na tej wyspie

Skarbem nie jest złoto

Ani srebro

Tylko służba

W rękach władców

Najuboższym


Jakże wielu uciekło

Z tej wyspy

Szukając własnej

Pomyślności



  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media