Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2010-09-21 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 3246 |
Maja
Siedziałem w moim ulubionym fotelu smakując szkarłatny płyn w kieliszku. To wino było naprawdę wspaniałe. Kilkunastoletnie leżakowanie w beczkach musiało nadać mu lekko cierpki smak, tak charakterystyczny dla winnic z okolic Bordeaux. Dionizos byłby z niego dumny. Wpatrywałem się w ulubiony obraz. Trzy gracje nęciły mnie swoimi wdziękami. Ich nagość musiała budzić zgorszenie na początku XVI wieku – pomyślałem. Boginie szczęścia i zabawy, trzymając się za ręce emanowały radością i erotyzmem. Ich jędrne piersi i pośladki syciły mój wzrok i pozwalały na odrobinę duchowego szaleństwa.
- Brawo Rafaelu Santi – wzniosłem głośno toast i wypiłem łyk alkoholu.
Epoka renesansu była moim ulubionym okresem. To ona odkryła na nowo ciało kobiety. Rozbudziła zmysły, skrywane dotąd w niedostępnych zakamarkach umysłu.
Miałem szczęście. Mogłem połączyć dwie rzeczy, które naprawdę lubiłem: pracę i historię sztuki. Wykłady na Akademii były zawsze dla mnie wielkim świętem. Obcowanie z młodymi ludźmi głodnymi wiedzy było bardzo ekscytujące. Dawało satysfakcję, że to właśnie ja mogę oprowadzać ich po zawiłych meandrach sztuki. Uczyć patrzenia na świat. Pochylać się nad małymi ornamentami, które nie zauważone już dawno uległyby zatarciu w naszej świadomości. Stylizowany głos gongu przy drzwiach przerwał moje dywagacje. Niestety nie miałem lokaja. Lubiłem być sam w mojej świątyni sztuki. Z niechęcią wstałem z fotela i powlokłem w kierunki wejścia. W nagrodę za mój trud, w progu drzwi zobaczyłem piękną kobietę. Obcisły żakiet podkreślał tylko jej figurę, a twarz ... wydawała się znajoma.
- Dzień dobry. Nazywam się Maja Bernini. Byłam dzisiaj na pana wykładzie. Był bardzo interesujący – usłyszałem aksamitny głos.
- Miło mi, że się pani podobało. Tylko wrażliwi ludzie potrafią docenić piękno sztuki – wykonałem gest zapraszający do wejścia – czym mogę służyć?
- Jestem doktorantką na Wydziale Malarstwa. Zbieram materiały do pracy naukowej. Interesuje mnie pojęcie aktu w malarstwie renesansu. Pan jest ekspertem w tej dziedzinie.
- Ekspertem? To tylko szumne słowo. A czym jest słowo? Niczym – wskazałem na wolny fotel – jeden obraz może zastąpić tysiące słów.
Wziąłem butelkę. Doskonale leżała w dłoni.
- Może wina? To dobry rocznik. Odrobina tego napoju rozjaśnia umysł – zapewniłem.
- Nie dziękuję. Więc pomoże mi pan doktorze Simon? – zapytała z nadzieją.
Popatrzyłem uważnie na młodą kobietę. Jej niebieskie oczy zdradzały wielką wrażliwość z nutką erotyzmu. Nie odpowiedziałem wprost na zadane pytanie.
- Nie jestem znawcą aktów. Raczej znawcą kobiet. Patrząc na obraz próbuję odgadnąć myśli autora podczas tworzenia swojego dzieła. A obraz? To tylko efekt końcowy pewnego procesu. Taki namacalny odcisk stanu duszy malarza.
- Czy pani wie, że to właśnie renesans odkrył piękno ludzkiego ciała, które artysta mógł odwzorować na płótnie? – ciągnąłem dalej swój domowy wykład.
- Myślałam, że starożytność.
- To mylny pogląd. Starożytna sztuka koncentrowała się głównie na architekturze i rzeźbie. Wartości artystyczne fresków były przez długi czas nie znane. Pomijane. O malarstwie nawet nie wspomnę. To malarze z XVI wieku sięgnęli po owoc zakazany. Porzucili fałszywą pruderię średniowiecza. Ciało ludzkie w okresie renesansu było darzone wielką miłością i stopniowo zsuwał się z niego płaszczyk wstydu. Pod przykrywką scen z mitologii artysta mógł pokazać na obrazie obnażoną pierś kobiecą czy nagie pośladki. Takie widoki działały bardzo podniecająco na męską cześć audytorium.
Popatrzyłem na dziewczynę. Wyglądała jakby moja wypowiedź była pokarmem dla jej duszy. Spijała z moich ust każde słowo, każde zdanie. Była jak miód lejący się na moje serce.
- Coś pani pokażę. Proszę pójść ze mną.
Wprowadziłem ją do pokoju obok. Stanęliśmy przed jasno oświetlonym obrazem.
- To jedno z pierwszych dzieł, które rozpoczęło tę cudowną epokę. Poznaje pani?
Dziewczyna z wielką uwagą wpatrywała się w obraz.
- Oczywiście. To przecież Narodziny Wenus Botticelliego.
- Niestety tylko kopia – westchnąłem - Wenus. Bogini wiosny i roślinności. Rzymska odpowiedniczka Afrodyty. Jej ręka zakrywająca piersi oraz kawałek szarfy osłaniającej łono, miało zmniejszyć poczucie wstydu. To były lata osiemdziesiąte XV wieku. Tak, nasz florentczyk był figlarzem. Nie przeszkadzało mu to, że w tym samym czasie wykonywał freski w Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie.
- Zadziwiające – odparła zaskoczona dziewczyna.
Odwróciłem się do niej. Popatrzyłem głęboko w oczy. Nie odwróciła wzroku.
- Pomogę pani w napisaniu tej pracy. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? – zapytała figlarnie.
- Że przejdziemy na „ty”. Jestem Max - podałem rękę.
- Maja – odpowiedziała.
Pocałunek na jej policzku przypieczętował naszą umowę.
***
Nie kończące się dyskusje o malarstwie zajęły nam kilka kolejnych wieczorów. Odnalazłem w Mai wdzięcznego słuchacza a nawet partnera do rozmowy. Dziewczyna zadawała mnóstwo pytań. Czasami nie zgadzała się z moimi wnioskami. Zaczynała pokazywać swój sposób rozumienia sztuki. Cieszyło mnie to. Napawało radością. Nawet nie spostrzegłem jak pomiędzy nami zrodziła się nić sympatii.
Tego dnia pokazywałem Mai kolejne, ulubione przeźrocza. Siedzieliśmy razem na sofie omiatani nikłym blaskiem migających świec.
- Co wiesz o Tycjanie? – zapytałem.
Dziewczyna oparła głowę na moim ramieniu i wyrecytowała:
- Tycjan. Malarz włoski, specjalizujący się w stosowaniu wąskiej gamy barw …
- Nie o to pytam. Wiesz kto to była Danae?
- Jakaś muza?
- Niezupełnie. To postać z mitologii greckiej. Córka Akrizjosa i Eurydike. Matka Perseusza. Spójrz teraz na te trzy obrazy Tycjana.
Kolejno wyświetliłem slajdy. Patrzyłem na reakcję dziewczyny. Widziałem jak zabawnie marszczy brwi.
- To przecież ten sam obraz. Chociaż…
- Widzisz to, co setki zwykłych ludzi. Popatrz uważniej. Centralna postać nagiej kobiety jest rzeczywiście taka sama. To samo ułożenie ciała, mimika twarzy. Ale otoczenie?
- Tak. Już widzę. Co to za monety spadają z obłoków?
- Według przepowiedni Akrizjos miał zginąć z ręki swojego wnuka. Aby nie dopuścić do tego zamknął swoją córkę w strzeżonej komnacie. Jednak nie docenił Zeusa.
- To znaczy?
- Zeus przyjął postać złotego deszczu i w ten sposób nawiedził Danae. Z tego związku zrodził się Perseusz.
- Bardzo sprytne – zauważyła Maja.
- Tak. W ogóle to Zeus był bardzo kochliwy. Nie przepuścił żadnej kobiecie. Począwszy od bogiń aż do zwykłych śmiertelniczek zostawiał owoce swojej miłości.
Ale popatrz, tylko na pierwszym obrazie Tycjana ten deszcz nie budzi żadnego zainteresowania. Mały amorek nawet odwraca głowę, jakby chciał schować się przed ulewą. Dopiero na drugim i trzecim, pojawia się mężczyzna, starający się złapać choćby odrobinę złotego strumienia wody. Co o tym sądzisz?
- Niesamowite. Rzeczywiście, pokazano tutaj metaforycznie jeden z niższych instynktów człowieka – chciwość.
- Tycjan namalował te trzy wersje obrazu w ciągu dziesięciu lat. Widać jak ewaluowała myśl tego geniusza. Zresztą motyw Danae wykorzystał także Rembrandt prawie osiemdziesiąt lat później.
- Myślałam, że symbolem aktu kobiecego w malarstwie jest Wenus.
- Masz rację. To druga rzymska bogini wiosny i roślinności. Jej wdzięki zostały szeroko rozpropagowane na przestrzeni lat. Także przez Tycjana.
Podszedłem do projektora i zmieniłem zdjęcia. Gdy się odwróciłem Maja wyraźnie senna leżała wtulona w małą poduszkę. Jej buty leżały rozrzucone na podłodze. Podniosłem je ustawiłem równo na dywanie. W gruncie rzeczy lubiłem porządek.
- Jest już późno, skończmy na dzisiaj – powiedziałem raczej sam do siebie.
Widok śpiącej dziewczyny coś mi przypominał. W mojej wyobraźni odtworzyłem słynny obraz Goi Maja ubrana. Ale zaraz potem, w umyśle został on zastąpiony przez inny widok. Maja naga – szepnąłem z podziwem. Zmysłów nie da się oszukać. Wziąłem koc i starannie przykryłem moją nimfę. Pocałunek złożony na jej czole był tylko ubogim wyrazem rodzącego się między nami uczucia.