Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2012-09-02 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2925 |
`W 1904 roku grupę samoańskich kobiet zaprezentowano na wybiegu w hamburskim zoo.`
Georg Fulberth, Hundert Jahre Jahrhundertwende, Berlin 1998
Gdy Abuelita María kończyła sto dziesięć lat, świętowało całe La Expiación . Były to pierwsze tak hucznie obchodzone urodziny Babuni. Dotąd wiedziano wprawdzie, że staruszka jest sędziwa, ale nikt w wiosce nie potrafił podać dokładnego jej wieku. Dopiero pewnego etnografa z Limy studiującego wzory tkanin z La Expiación tak zainteresowały opowieści nestorki, że na ich podstawie przyjście Babuni na świat umiejscowił w maju roku 1898, dnia – jak sama podawała – dwudziestego czwartego, a zatem w święto Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Zapamiętano tę datę. Dokładnie sto dziesięć lat później La Expiación – nie najweselsza wioska w górzystej prowincji Ayacucho – mogła przeobrazić się w miejsce dostatnie i szczęśliwe. Pięć pokoleń bliżej lub dalej ze sobą spokrewnionych mieszkańców świętowało tego dnia wielki jubileusz Babuni: grało się na fletni, jadło i piło, a ona na krześle wysokim jak wiek siedziała ponad pięcioma pokoleniami potomstwa i z apetytem żuła kokę.
Były tam także Heidy i Jocelyn, tkaczki z La Expiación, które do dziś nie potrafią zrozumieć, jak ich poczciwa Babunia mogła po stu dziesięciu latach życia w zgodzie z Panem dać się sprowokować diabłu.
Pięć kilometrów od La Expiación jest elektrownia wodna na niewielkim dorzeczu Ucayali – rzeki, z której bierze początek Nasza Pani Amazonka, królowa płynących wód. Od ponad wieku utarło się, że wszyscy mężczyźni z La Expiación pracują w elektrowni, podczas gdy kobiety oddają się pracom domowym i przepięknie tkają. Każdą z nich uczyła tkać sama Babunia, każdej jednej pokazywała, jak przy użyciu kolorowej włóczki powołać do życia unikalny wzór zwany wężownikiem. W swoim czasie wężownik tak zachwycił wspomnianego badacza z Limy, że i on zapragnął nauczyć się tkackiego rzemiosła. Mężczyźni z wioski patrzyli na to z niedowierzaniem. Nie mogli zrozumieć, jak facet w pełni sił zamiast jechać do elektrowni albo zwyczajnie napić się pisco może całymi dniami majstrować przy krośnie pod okiem stuletniej staruszki. „Może gustuje w prababciach, tacy też są na świecie” – żartowali co rano, jeżdżąc do pracy rozklekotanym mikrobusem Alejandra. Zdrowo się naigrawali z naukowca mężczyźni z La Expiación, a jednak jego wizyta w wiosce zaowocowała nieoczekiwanymi wydarzeniami, które stały się udziałem pięciu pokoleń potomstwa Babuni, w tym także Heidi i Jocelyn.
Któż, jeśli nie etnograf, mógł maczać palce w przyjeździe do La Expiación samego burmistrza Ayacucho? W przeddzień sto dziesiątych urodzin Babuni zjawił się w wiosce z lokalną telewizją i oznajmił, iż podług stołecznej „centrali” La Abuelita jest najstarszą żyjącą Peruwianką. Potem była feta, śpiewy i tańce. Jubilatka spoczęła na wysokim krześle z naręczem róż, a wioska dostała w prezencie coś, co miało odtąd służyć mieszkańcom – komputer. „A dlaczego nie nowe telefony komórkowe albo choć dobry telewizor?” – dopominali się górale z La Expiación. Burmistrz odburknął coś o edukacji, o misji i postępie – słowa tak wiele dla Heidy i Jocelyn znaczące, szkoda tych słów. Zapowiedział, że ów maszyna pozwoli mieszkańcom La Expiación podziwiać piękno limeńskiej katedry, a zaraz potem lądowanie człowieka na Księżycu i nie ma to bynajmniej nic wspólnego z zapowiadanym końcem świata czy diabelskim podstępem, a co najwyżej z postępem.
Postępowa maszyna stanęła w chacie Alejandra, właściciela suzuki, który od razu zaznaczył, że dopóki sprzęt nie zostanie podłączony, precz ciekawskim. Mimo to kilka razy dziennie zachodzono do jego żony pożyczyć maczetę, garść komosy albo życzliwie zapytać o zdrowie. Zdarzyło mu się też spuścić łomot bandzie dzieciaków, które zakradły się do jego chaty w samym środku nocy, by poobserwować bestię we śnie. Kilka dni później, gdy doprowadzono do La Expiación niezbędną infrastrukturę i maszyna ruszyła, ciasna izba Alejandra zamieniła się w całodobową świetlicę, czemu ten z początku się sprzeciwiał, ale wkrótce przestał zwracać uwagę na uporczywych gości. Po paru dniach w tej dusznej izdebce zaczęło się koncentrować życie wioski. Limeńską katedrę podziwiano na zmianę z lądowaniem na Księżycu, który – zawstydzony – zaszył się pod płaszczem nowiu.
Z pozornym brakiem zainteresowania przyglądała się nowym zwyczajom Babunia. Nie trudno było zauważyć, że rozklekotany mikrobus Alejandra coraz późniejszym rankiem wyjeżdżał do elektrowni i coraz wcześniejszym popołudniem przywoził mężczyzn na obiad. Główny posiłek też nie smakował jak dawniej, bo przyrządzany był na pół gwizdka, a spożywany w pośpiechu. Nieostrzyżone i głodne alpaki wałęsały się po wiosce, podczas gdy ich piękne włochate siostry wdzięczyły się ze szklanego monitora. Nie było w La Expiación czasu na tkanie. Jedynym wężownikiem, jaki widziano w wiosce od przybycia komputera, był przeraźliwie jasno rozświetlony na niebie trzynasty znak zodiaku – Ophiuchus. Gwiazdozbiór–ostrzeżenie. Razem z nim zdawała się przestrzegać swoich pobratymców skamieniała w milczeniu Babunia. Była jak rozżarzony neon z napisem: „Uwaga!”, jeden z tych, które Heidy i Jocelyn widują teraz co rano na limeńskich autostradach.
Nie ma nic gorszego niż korek drogowy – dodają rozgoryczone emigrantki z La Expación.
To piekło, które kazało im opuścić rodzinną wioskę, rozpętało się owego dnia, gdy mężczyźni nie raczyli już wyjechać do pracy w Hidroeléctrica, a połowa zagłodzonych alpak padła pod chatą Alejandra. Można się spierać, czy Babunia miała wówczas prawo postąpić, jak postąpiła. Bo przecież jasno powiedziano na wstępie, że to od niej niemal wszystko w andyjskiej wiosce pochodziło: tradycja, mieszkańcy krew z jej krwi a kość z kości i wreszcie – „diabelski” prezent z Ayacucho. Lecz gdyby La Abuelita postanowiła wytruć całą wioskę albo puścić ją z dymem – czy takie działanie też można by usprawiedliwić?
Rozgoryczone Heidy i Jocelyn są zdania, że od osoby w jej wieku, cieszącej się niesłychanym szacunkiem, oczekiwano by zgoła innej reakcji.
Albowiem María Auxiliadora, w dniu Chrztu Świętego za swą patronką namaszczona do nieustającej pomocy innym, postanowiła rozwiązać problem w sposób najbardziej radykalny z możliwych. To diabeł musiał ją sprowokować, by chwyciła starą łopatę, ruszyła pod chałupę Alejandro i tam wbiła się w grunt czerstwy, nieurodzajny, typowy dla rejonu Ayacucho. Dwa dni nieprzerwanie kopała w wyschniętej ziemi. Dwa dni zajęło jej zniszczenie tego, na co czekano w La Expiación latami. Pochłonięci komputerowymi igraszkami ludzie tłumaczyli sobie, że starość i koka pomieszały Babuni w głowie, ale nie śmieli jej przerwać.
Drugiego dnia rano zgarbiona staruszka przestała być widoczna na powierzchni ziemi. Wydawało się, że Babunia lada moment dobierze się do podwodnych cieków i wszystko trafi szlag. Wieczorem w La Expiación zjawił się dyrektor Hidroeléctrica, by niesubordynowanym pracownikom wręczyć wypowiedzenia. Ku zaskoczeniu szefa, żaden z mężczyzn nie kwapił się nawet wyjść do niego z chaty Alejandra. W końcu któraś z kobiet pokazała mu Babunię, przekopującą się Bóg raczy wiedzieć dokąd, jeśli nie do samego piekła. Dyrektor, w pierwszej chwili pewny, że biedaczce umarło się w głębokim dole, tak był szczęśliwy widząc ją przy życiu, że tylko złapał się za głowę i zostawił La Expiación na pastwę własnych demonów.
Następnego dnia około południa strudzona staruszka dotarła wreszcie do linii, łączących La Expiación z wielkim światem i tępą łopatą najzwyczajniej pod słońcem przerwała święte więzy. Zgasł prąd w La Expiación.
Taki szał ogarnął mężczyzn, że w okamgnieniu zniszczyli komputer i większość elektrycznych urządzeń, jakimi mogła się poszczycić wioska. Gdy ochłonęli, co przyszło im trudno, rozklekotanym suzuki ruszyli do elektrowni, by wybłagać na dyrektorze przywrócenie do pracy. Kobiety pochowały padłe zwierzęta i odkarmiły ocalałe, a później wypłakały morze łez nad zimnymi rękami Babuni, które nie miały już utkać ani pół wężownika, bo studziesięcioletnia María Auxiliadora umarła z wycieńczenia. Młodzież była ciut zawiedziona, że odebrano ich wiosce tak wielką szansę, ale złość minęła, gdy przyszło pochować nestorkę z honorami, zaakceptować jej wolę i uczcić pamięć rychłym powrotem do pracy, by odbudować to, co utracono w La Expiación.
Tylko dwie mieszkanki wioski – postępowe Heidy i Jocelyn – opuściły swoje domy i najbliższym autobusem udały się do Ayacucho, a stamtąd do Limy.
Dzisiaj, po kilku latach, prawie bez przerwy tkają. Zupełnie jak gdyby chciały przyznać: „Taki jest sens naszego istnienia i teraz to rozumiemy, ale czasu odwrócić nie sposób”. Nie wiedzą, jak się potoczyły losy rodzinnej wioski i wiedzieć nie będą. Do La Expiación nigdy nie wrócą, bo w Limie zdążyły ułożyć sobie życie. Znalazły pracę w nowo wybudowanym centrum handlowym Larcomar, w butiku oferującym eleganckie wyroby z alpaki. Całymi dniami siedzą na dwóch metrach kwadratowych nowoczesnej posadzki i podziwiane przez rzesze turystów tkają kolorowe całuny wspomnień. Praca jest ciężka, ale wężowniki z ich krosien zachwycają nawet bardziej niż te autorstwa samej Babuni. Mają tu też swoje rozrywki. Raz na dwa tygodnie, w dzień wolny, szeroką aleją La Marina jadą do Parku Legend, żeby obejrzeć tapira.
ratings: perfect / excellent