Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2012-11-30 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3318 |
To najgorszy prezent, jaki w życiu dostałem – myślał Adrian, snując się za Lukiem weszącym to tu, to tam. Już lepsze byłyby wełniane skarpety. Nawet jeśli obciachowe, nie sprawiałyby tyle kłopotu. No cóż, sam jest sobie winien – miesiącami napraszał się o psa. Był skłonny obiecać wszystko, byle go dostać. I oto w dniu urodzin jego marzenie się spełniło. Rodzice nie obdarowali go byle kundlem ze schroniska, więc i przed kolegami było się czym pochwalić. Luke, nazwany tak oczywiście na cześć Skywalkera z jego Gwiezdnych wojen, był pięknym, łagodnym labradorem, zawsze skłonnym do zabawy. Niestety, jedna kwestia rujnowała radość z prezentu. Adrian zapomniał mianowicie o pewnym “drobnym” szczególe (choć rodzice wielokrotnie podkreślali, że będzie to jego obowiązkiem): deszcz nie deszcz, mróz nie mróz, trzy razy dziennie trzeba odfajkować obowiązkowy spacer. No i teraz ma za swoje. Na przykład w tej chwili mógłby sobie siedzieć przy playstation, a nie łazić bez sensu, czekając, aż Luke będzie uprzejmy się odlać, i może jeszcze zrobić coś więcej.
To “coś więcej” w szczególności było jego zmorą. Rodzice kategorycznie nakazali mu sprzątać po psie. Brzydził się tego, za każdym razem przy zbieraniu kupy było mu jakby lekko niedobrze i zawsze drżał, że któryś z kumpli zobaczy go przy tej żenującej czynności. Gdy tylko mógł, nie tykał psich odchodów. Tym razem jednak Luke narobił na chodniku dokładnie naprzeciwko domu Bednarkowej. Ta obrzydliwa jędza lampiła się przez okno chyba przez dwie trzecie doby i na pewno by nakablowała starym, że nie posprzątał po Luke’u.
Krzywiąc się z obrzydzeniem, pozbierał co trzeba do foliowego woreczka i poszedł dalej, na pobliski skwerek, gdzie miasto postawiło specjalne kosze na psie odchody. Mijając placyk zabaw, wpadł na pomysł, jak rozładować swoją złość na Luke’a, nakazy rodziców, wścibskie sąsiadki, i w ogóle na wszystko. W zimne, nieco mgliste listopadowe wczesne popołudnie placyk świecił pustkami. Chłopak podszedł więc śmiało do zjeżdżalni, mającej kształt długiej rynny z kilkoma zakrętami i na końcowym, już prostym odcinku zawartością woreczka wysmarował słowo: GÓWNO. Ulżywszy sobie w ten sposób, wrócił do domu.
Przebrawszy się, zajrzał do pokoju rodziców. Oboje, jak zazwyczaj o tej porze, pracowali przy swoich komputerach.
– Nie mam nic zadane, mogę trochę pograć?
– Możesz, ale nie więcej niż pół godziny, OK?
– OK – odpowiedział zadowolony, poszedł do siebie i zasiadł przy konsoli.
Jakieś pół godziny rozległ się dzwonek do drzwi, a zaraz potem... głośny ryk Magdy, jego ośmioletniej siostry, która właśnie wróciła ze szkoły. Sądząc po godzinie powrotu, zahaczyła po drodze jeszcze o plac zabaw.
Adrian wybiegł z pokoju. Smarkata była czasem denerwująca, no ale siostra to siostra, i jeśli na przykład jakiś szczyl z jej klasy zrobił jej krzywdę, już on mu da popalić!
– Wjechałam w kuuuuupę! – wyła dziewczynka.
– Jak to, wjechałaś w kupę? – spytała zdziwiona mama, która, zaalarmowana wrzaskami córki, również natychmiast znalazła się w przedpokoju.
– Na zjeżdżalni byyyło. Nie zauważyyyyłam. Z góry nie było wiiiidać – szlochała.
Faktycznie, plecy i łokcie nowiutkiej kurtki oraz siedzenie spodni były całe w brązowych, cuchnących smugach. Mama czym prędzej pomogła Magdzie zdjąć zabrudzone rzeczy i na razie pospiesznie wywiesiła je na balkonie, żeby nie zasmrodzić mieszkania.
Adrian poczuł, jak oblewa go fala gorąca, obejmująca całą twarz i sięgająca aż po same czubki uszu. Zerknął w lustro w i zobaczył, że jest czerwony jak burak. Tymczasem z pokoju rodziców dobiegał podniesiony głos:
– Trzeba mieć chyba nasrane w głowie, żeby coś takiego zrobić!
Adrian pomyślał, że ojciec musiał być naprawdę wściekły, bo nie tylko jemu zabraniał używania “brzydkich wyrazów”, ale i konsekwentnie sam nigdy tego nie robił.
– Słowo daję, jakbym dorwał gnoja, wytarłbym tę zjeżdżalnię jego własną durną mordą. Jak można było zrobić coś takiego!?
Stojący wciąż w przedpokoju chłopak przeraził się nie na żarty. A jeśli ktoś go widział? Będzie miał przechlapane, do końca roku co najmniej. Szlaban na konsolę i wyjścia do kolegów. Jednocześnie oprócz strachu zaczęło kiełkować w nim dziwne uczucie. Takie, które, jego zdaniem, nie powinno dotyczyć jedenastolatka, bardzo dbającego o to, by w oczach kumpli nie uchodzić za lalusia i maminsynka. To był... wstyd?
Wciąż chlipiąca Magda wyszła z łazienki. Złapał ją za rękę i pociągnął do pokoju.
– No, nie becz, siora. To się spierze.
Rodzice, zajrzawszy jakąś godzinę później do pokoju swoich pociech, z niebotycznym zdumieniem ujrzeli Adriana cierpliwie grającego z Madzią w jej ukochane “Smoki i drabiny”. Prostą grę planszową, której ich syn serdecznie nie znosił.
ratings: perfect / excellent
Gratuluję i pozdrawiam,
Zuzanna
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Skopane wiaty na przystankach autobusowych/tramwajowych, wydarte rozkłady jazdy, posprejowane ściany i witryny, rozbite wszędzie flaszki, zniszczone lampy latarni, porozwalane kible na śmieci, powyłamywane ławki w parkach i na skwerach - pejzaż codziennie rozładowywanej frustracji malutkiego wiecznie napranego Misia Fisia, który poza destrukcją niczego dobrego ze sobą oj, nie wniesie...
słowem, jak w mordę strzelił, gdzie nie spojrzeć, tytułowa jedna wielka KUPA.
Koszta społeczne tej ciężkiej frustracji każdego roku idą ... w miliony?? Ktoś to kiedyś wyliczył, podsumował??