Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2013-01-17 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1835 |
Codziennie dostaję mnóstwo jej ulotnych obrazów. Podnoszę blaszaną skrzynkę z obiektywem, a moje gałki oczne przepuszczają obrazy do mózgu. Zawsze jest inna.
***
Śmieje się i przymyka oczy, gdy gryzę ją w kark. Doskonale wiem, że za chwilę ułoży usta w charakterystyczny sposób, a potem przygryzie lekko dolną wargę.
Pstryk
- Jasna cholera – powtarza w kółko, kiedy z rąk lecą jej składniki do sałatki gyros. Być może to wcale nie miało miejsca, ale często leciało jej coś z rąk. Mimo nieudolnych prób powrotu do tych niezdarnych sytuacji, obraz jest już raczej daleki i nikły. Tylko ta sałatka.
Pstryk
Ma urocze piegi i chwilami doznaje tego zaszczytu, że obdarowuje mnie moim ulubionym momentem, gdy jej śmiech jest jeszcze bezgłośny. Ale chwilę potem obraża się, jest wybuchowa, a to wszystko przez to, bo spojrzałem z przymrużeniem oka.
Boing!
Patrzy na niego, gdy łaskocze jej stopy. Próbowała udowodnić, że wcale nie ma łaskotek na stopach, a nawet jeśli ma, wytrzyma długo.
To naprawdę zabawne, gdy coraz więcej śmiechu odkłada się na jej twarzy, a wzrok przybiera formę błagalną; skończ, krzyczy jej spojrzenie.
Atmosfera nie została jeszcze zakłócona żadnym zgrzytem.
***
To teraz nieważne, mówi mi mój kot.
Coś musiało go zbudzić. Czyżbym myślał zbyt głośno?
Liźnij trochę życia(w domyśle mleka), mówi. Nie wracaj do domu przez jedną noc.
Mimo że mamy inne priorytety, ma rację.