Go to commentsPrzy moście piwnym
Text 3 of 10 from volume: Weronika
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2011-02-24
Linguistic correctness
Text quality
Views4053

Przy moście piwnym


Raz jest to Gośka, innym razem, dla odmiany, czy może nawet po prawdziwej przemianie, dostojna księżna, to znów jakby młodsza od niej, księżniczka Małgorzata. Gdy nie pojawia się przed kontuarem kolejny piwosz podróżny, którego trzeba z pełnym wdziękiem, wymagającym niekiedy dużej cierpliwości obsłużyć, zazwyczaj zanurza się w stronicach bardzo grubej książki. Czarne, kręcone strąki włosów zasłaniają pochyloną nad jakimś  bardzo dawnym tekstem, twarz młodej wróżki.

Alf w pewnej chwili rozpoznaje w czytanym przez nią tekście  rękopis swojej pierwszej powieści poetyckiej, wtedy ponurej i złowrogiej. Ale w  miarę upływu czasu, staje się ona w jego wspomnieniach coraz bardziej czarodziejską, pierwszą księgą świata, pełną tajemniczych obrazów i zaklęć. Zostawił ją w dziupli starego drzewa, podczas  wędrówek z czasu swego poprzedniego wcielenia po puszczach Warmii i Mazur, w okolicach Rucianego. A jej złowrogie tajemnice, na szczęście dla niego, zabrał ze sobą do grobu  jeden z jego dawnych przyjaciół.

Boi się zapytać:

- Skąd masz ten mój stary brulion?

Dobrze pamięta, że nie zabrał go wtedy ze sobą do Wrocławia, aby nie przyciągnąć wraz z nim za sobą złośliwych duchów pradawnych Prusów. Prusowie zostali przez Krzyżaków wytępieni, ale ich duchy wróciły i znalazły sobie miejsce, nie wiadomo dlaczego, w nim, a nie w jakimś potomku Krzyżaków. Doskonale nadawałby się do tego na przykład obecny Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego - pomyślał…

Wielki Mistrz  zachowuje się dzisiaj tak, jakby nie ciążyły na nim zbrodnie popełnione przez Krzyżaków na Prusach i na Polakach. Wielki Mistrz zachowuje się godnie. I bardzo dobrze. Tylko nie pozwólmy, aby to jego dzisiejsze zachowanie, zmyliło nas w ocenie tego, co zrobili Krzyżacy na rdzennych ziemiach Prusów. Niestety, Krzyżacy mają do dziś swego orędownika, Wielkiego Księcia, a Prusowie nie mają nikogo. Dlatego wydaje się nam dziś,  że Prusowie nie mieli racji i słusznie wyginęli.

Gdy życie z bardzo złośliwymi, a czasem wręcz śmiertelnie groźnymi duchami Prusów stało się dla niego nie do zniesienia, kupił bardzo gruby brulion i zaczął słowami odpowiednich zaklęć poetyckich, pozbywać się ich, przenosząc je na karty brudnopisu. Tak w okolicach Giżycka powstawała jego pierwsza powieść poetycka. Tworzył ją podczas samotnych, pieszych wędrówek wokół jezior Niegocin i Mamry. Księgi nie zabierał do domu, aby nikt nie odkrył jego tajemnicy obcowania z duchami Prusów, lecz przechowywał ją w różnych miejscach, w dziuplach starych drzew.


Gośka w chwilach, gdy żaden z piwoszy nie absorbuje jej  przy bufecie, przegląda wielkie pudło z choinkowymi wężami, aniołkami i  świecidełkami. Przygotowuje się już do rytuału, budzącego powszechne zainteresowanie gości, triumfalne okrzyki i pomruki zadowolenia. Rytuał ten stanowi co roku ważny przełom w życiu dziupli piwoszy. Jest to coroczne wchodzenie ich świata, skupionego wokół mostu piwnego, w orbitę sztucznego świerku.

W dźwiękach muzyki, którą włączyła Gośka, słychać jakieś niepokojące tony, chociaż zbliża się przecież kolejne, radosne święto Bożego Narodzenia. Alf czuje  niepokój, gdy przypomina sobie niedawny telefon hrabiego Feliksa, który ostatnie wakacje spędzał na Mazurach.

- Nie zgadniesz, co przywiozłem z Mazur. Ale mam po powrocie z wakacji poważne kłopoty. Pożycz mi pięć tysięcy. Nie pożałujesz tego, gdy dotrze do ciebie pewna wiadomość…

- Nie mogę – odpowiada Alf. Przecież wiesz, że oszczędności pochłania mi Stara Huta.

- Zobaczysz, będziesz żałował, gdy mi nie pożyczysz tej kasy. Mam nóż na gardle i jestem gotowy na wszystko...


Po   kilku pełnych kuflach, nieznajoma zrobiła mu nagle awanturę o duszę.

– Ja nie mam duszy - wrzeszczała! Jestem uczciwa i uczuciowa, a mam co najwyżej dupę! Więc jeśli ja, porządna dziewczyna  nie mam duszy, to skąd ty, ją masz?   - Dupę masz nie najwyżej, lecz niżej – odparł rezolutnie.

– A imię masz? – dodał.

– Mam – odparła.

- Jeśli masz imię, to masz, albo może miałaś, duszę, tylko ją kiedyś  gdzieś zgubiłaś. Czujesz swoje imię? - Nie?

- Podobnie nie czuje się duszy. Duszę wyczuwa się specjalnym zmysłem, który w dzisiejszych czasach, przez wielu nie ćwiczony, zaczyna obumierać.

- Nadać komuś imię, to jakby za pozwoleniem Boga pochwycić duszę, niczym rybę w oceanie kosmosu i zamknąć w bezdusznej i rozdygotanej materii ludzkiego ciała. Dusza nadaje ciału pewność i sens.

Są dusze ciemne i jasne. Te, które udaje się opanować diabłu, stają się ciemne. One ciągną w straszne głębiny piekła. Dusze jasne łatwiej dostrzec, a ciemnych prawie nie widać, tylko czuje się ich zgubne działanie. Jasne dusze ułatwiają też czasem  szybowanie ku niebu.

– Może wypędziłaś swoją duszę, gdy zadawała ci niewygodne pytania?

Więc twoja dusza jest bezdomna. Może leży tu gdzieś pod mostem? Dlatego często ciągnie cię tu na piwo, jak mnie.

-         Nie ściemniaj, tylko postaw piwo. Jeśli nie dla mnie, to dla mojej duszy.


Przypomniał sobie, jak któregoś dnia na szlaku piwnym, w chylącym się ku likwidacji barze przy ulicy Świętego Mikołaja, pojawił się pewnego popołudnia sam mistrz,  Emmanuel Kant. Przybrał on postać dziadka, pochylonego głęboko nad wielkim kuflem piwa. Od wielu już dni, dziadek rozpamiętywał nieoczekiwaną śmierć młodszej od siebie i bardziej od niego, jak się wszystkim wydawało, żywotnej babci. W pewnej chwili zauważył, że natężenie bólu po śmierci babci osiągnęło w dziadku taką siłę, że cierpienie wyżłobiło w przeciągu kilku dni na jego twarzy głębokie, czerwieniejące i szarzejące bruzdy.

Po jakimś czasie w tych bruzdach zaczęły wić się podążające w różne strony dziesiątki dżdżownic. Twarz dziadka Emmanuela stała się glebą dla dżdżownic i jego bólu. Dżdżownice i ból, pełzając po jego twarzy, wiły się jak splecione warkocze sensu, albo bezsensu, jakie przybrało jego istnienie po śmierci żony.

Kiedy buldożery nowoczesności i bogactwa  zmiotły z powierzchni bar przy Mikołaja, zaczął widywać dziadka przy  Moście Piwnym, w barze Małgorzaty Piwnej.


Gdy potem nad ranem, jak codziennie o 6-tej, zdrzemnął się, już po zgaszeniu budzika, we śnie pojawił się nagle Rysiek Wolny, który niespodziewanie postanowił go odwiedzić. Nawet nie odczuwał zaskoczenia z powodu  tej nagłej wizyty, chociaż od śmierci Ryśka upłynęło ponad dwadzieścia osiem lat i przyjaciel ostatnio rzadko pojawiał się w jego snach. Jednak jego miejsce w jego życiu było kiedyś tak ważne i naturalne, że nigdy jego pojawianie się w snach nie budziło w nim najmniejszego zdziwienia. Tak, jakby w podświadomości, czy raczej w jego duszy, Rysiek pozostał już na zawsze, gdzieś blisko. Nawet jeśli przez długi czas nie ujawniał tej swojej obecności, poprzez ukazywanie się w myślach, czy w postaci żywego obrazu.

Kiedyś częściej, przy różnych okazjach, pojawiał się w jego świadomych wspomnieniach, aniżeli w snach. W ostatnim śnie znaleźli się w pociągu,  podczas wspólnej podróży z Wrocławia do Krakowa. Przed Oławą, Alf przedstawił mu jednego ze swoich znajomych ze związku literatów. Rysiek na to zareagował jakimś skurczem na twarzy i wysiadł z pociągu na pełnym biegu, w moment po tym, gdy przejechali przez Odrę.

Rysiek, wyskoczywszy z wagonu, usiadł nad wodą i Alf, oglądając się do tyłu pędzącego pociągu, zaczął mieć obawy, czy Rysiek nie zamierza zanurzyć się w zdradliwym i chłodnym, jesiennym nurcie rzeki. Miał twarz bardzo smutną, umęczoną, jakby otoczoną aureolą jakiejś ciemności. Jak z tamtych czasów, kiedy cierpiał i nie było w nim tej energii, uszczypliwości, błyskotliwości  i humoru, z których go znał w dobrych okresach. Te huśtawki nastrojów u niego zaczęły z czasem być coraz częstsze, z rosnącą z upływem lat przewagą stanów depresji, które doprowadziły do katastrofy.


Nagle obudził się ze świadomością, że dzisiejsza poranna drzemka była dłuższa niż zazwyczaj. Była szósta czterdzieści pięć i od piętnastu minut powinien być już, jak codziennie, na nogach. Przypomniał sobie ostatnią wizytę Ryśka – i w podręcznym brulionie odczytał pełen niepokoju o niego swój zapis sprzed kilku lat, pełen złych przeczuć.

- Rysiek, czyżby już coś ciągnęło Ciebie na zatracenie?!

- Ale mnie na razie daj spokój. Jeszcze nie jestem gotów.

Potem posłyszał w słuchawce głos Julity, tuż po ósmej rano, gdy zaczynał pracę w bunkrze na Orlej.

– „Czy ty wiesz, co Twój jedyny przyjaciel, Rysiek, mi dzisiaj rano zrobił? Gdy wyszłam z małym do żłobka, on się w przedpokoju zwyczajnie powiesił. Nie dali rady go odratować. Czy możesz przyjechać na pogrzeb ?”.

  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Wyjątkowo obrazowo i barwnie zapisane zdarzenia z nikezbyt chyba eksluzywnego baru piwnego. Podczas czytania po prostu widziałem to pomieszczenie, jego bywalców oraz czułem nieświeży zapach piwa i jego konsumentów.
avatar
Do bólu prawdziwe. Ta PRAWDA nas ocala
© 2010-2016 by Creative Media