Go to commentsSamotny spacer
Text 1 of 2 from volume: Pierwsze kroki
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2013-03-12
Linguistic correctness
Text quality
Views3207

Samotny spacer


Autobus zatrzymał się przy rdzewiejącej wiacie przystankowej Pekaesu. Drzwi otworzyły się z jękiem zepsutego siłownika i po chwili taszcząc za sobą ciężką torbę podróżną wyszła z nich niewysoka blondynka o miłej aparycji. Stała chwilę i rozglądała się, wyraźnie czymś zaniepokojona podeszła do tablicy z rozkładem jazdy, na której jeszcze niedawno mogła wisieć informacja o kursach autobusów. Widząc strzępy rozkładu jazdy wykrzywiła usta w nieznanym grymasie. Ulicą przejechał samochód pozostawiając za sobą czarną smugę gryzącego dymu. Przypomniała sobie w tej chwili, że była tu ostatni raz jakieś osiem lat temu. To miasteczko, tamtego gorącego lata wyglądało inaczej, to prawda, że miejsca latem są jakby ożywione i przez to bardziej kolorowe. Wtedy wszędzie kręcili się ludzie, grała muzyka w parku? Uświadomiła to sobie, że wtedy miała zaledwie siedemnaście lat, potem były jej upragnione studia i wyjazd do pracy w Irlandii. Matki nigdy nie znała, wychowywał ją ojciec, lecz któregoś lata i jego zły los postanowił zabrać z jej życia na zawsze podczas kąpieli w morzu. Wypłynął pomimo ostrzeżeń zbyt daleko, nie zdążył wrócić, gdy niespodziewanie złapał go skurcz w nodze. Nawet nie może powiedzieć, żeby miała jakiś żal za jego śmierć do tamtej kobiety, która przeraziła się jego sinego ciała po wyciagnięciu na brzeg i potem uciekła z plaży. Nawet i to nie skłoniło ją, aby w jakiś sposób jej nienawidzić, tylko potem miała do niej żal, że się tak szybko wyprowadziła z ich wspólnego mieszkania.

Spojrzała na transparent rościągniety pomiędzy drzewami, który koślawymi literami informował o przedstawieniu jakie ma się odbyć w miasteczku.

Ciocia zawsze wychodziła po nią na przystanek – zamyśliła się, – dlaczego więc teraz jej nie ma tutaj? Dziwne, przecież musiała dostać telegram? I kobieta szybko wyliczyła, że musiało to być jakieś półtora miesiąca temu, kiedy wysłała go z Cork.

Uczucie jakiegoś nieodgadnionego smutku wypełniło ją nagle całą. Walizka podskakiwała po wyboistym chodniku, z daleka rozpoznała dom cioci i przyspieszyła kroku. Był to mały domek z ogródkiem i niewielkim sadem. Posesję, wujek Marian jeszcze za swojego życia ogrodził metalową siatką, a później pomalował na zielono. W domu było ciemno, najwidoczniej nie było w nim nikogo. Z okien nie przeświecał nawet nikły promień żarówkowego oświetlenia. Biały puch pokrył rabatki i drzewa sadu przytulonego do domu. Drzewa wyglądały przygnębiająco odarte z liści, nagie i nieruchome przywołały jej tamten widok podobnych drzew późną jesienią na cmentarzu w Słupsku, na którym chowano jej ojca.

Drewniana furtka ogrodzenia była otwarta, co dało jej powody sądzić, że ktoś ostatnio tędy przechodził, podeszła pod drzwi i zapukała. Nic nie usłyszała, żadnego odgłosu, żadnych: zaraz, zaraz. Nawet szurania kapci i zrobiło się jej smutno. Stała chwilę nadsłuchując, gdy uświadomiła sobie, że być może ciotkę zatrzymały jakieś ważne obowiązki w bibliotece. Może wybrała się na zakupy, lub co gorsza, cioteczka pochłonięta jakimś sprawami mogła zapomnieć o jej przyjeździe. Szarpnęła walizkę i poszła w stronę biblioteki, kółka walizki znowu zagrały jednostajną melodię. Biblioteka mieściła się w budynku Gminy.

Cioteczka mieszkała kiedyś w Warszawie, wuj Marian w miasteczku M. otrzymał intratną posadę urzędnika, więc powodowani, chęcią porzucenia dużego miasta sprzedali pięciopokojowe mieszkania na ulicy Złotej i przenieśli się do małego domku na peryferiach miasteczka. Cioteczka początkowo uczyła w szkole podstawowej, ale potem przeniosła się do biblioteki. Byli tu bardzo szczęśliwi. Chwaliła sobie tą pracę, mówił, że więcej może zrobić dla tego społeczeństwa wypożyczając książki niżeli będąc nauczycielem pierwszych klas podstawówki. Tylko potem, gdy drastycznie spadała liczba wypożyczających książki, bardzo ubolewała z tego powodu. Po śmierci męża wraz z przyjaciółką założyła Towarzystwo krzewienia kultury a później teatr. Pisała, jak bardzo się cieszy z pierwszego amatorskiego wystawienia ,,Hamleta”. Po spektaklu ,,Dziadów” popadła w konflikt z partią i księdzem i właściwie to ją chyba pogrążyło. Przestała zajmować się biblioteką, odeszła na wcześniejszą emeryturę, lecz już po paru dniach wróciła, tym razem jednak już społecznie zajmując się wypożyczaniem książek. Na drzwiach biblioteki wsiała kłódka. Kobieta usiadła na walizce i długo patrzyła na plac przed budynkiem gminy. Postanowiła wracać tą samą ulicą wlokąc za sobą walizkę. Gdy mijała kompleks kilkunastu odrestaurowanych kamieniczek z jednej wyszła jakaś kobieta.

- Justysia? – zawołała. Młoda kobieta odwróciła się i uśmiechnęła.

- Pani Markiewiczowa, jak to dobrze, że panią spotkałam. Chodzę tu i tam i szukam cioteczki. Czy nie wie pani gdzie ona może być? – odezwała Justyna Gracka na widok starszej kobiety.

- Jezusie Maryjo, a co też Justysia mówi – kobieta przeżegnała się i dodała z niekrywanym zaskoczeniem – przecież my Justysiową ciotkę nie dalej jak półtora miesiąca temu pochowali na cmentarzu. To gdzie ona ma być?

- Jak to? – młodej kobiecie zakręciło się w głowie i usiadła na walizce – jak to nie żyje, jak to pochowana? Przecież ja właśnie przyjechałam do niej na Święta? – rozpłakała się i zakrywał dłońmi twarz.

- A uchowaj Boże, co też panienka mówi – kobieta nie wiedzieć, czemu cofnęła się o pół kroku w tył - jakie Święta, przecież my panienkę szukali, a ksiądz dobrodziej to chyba z pięć telegramów po świecie rozesłał? Prawda to, że i ona też nikogo nie miała, oprócz panienki rzecz jasna i tej no – machnęła niedbale ręką i dodała z wyraźną odrazą w głosie:

– Jej przyjaciółki Jadwigi. To przez nią to wszystko, to całe zło, co spotkało Justysiową ciotkę, to przez tą wariatkę. Swoją drogą, to cioteczka też na starość zwariowała, ale nie żeby tak zaraz do cna, tylko tak trochę. Bo po śmierci tamtej nikogo widzieć z nas nie chciała i żadnej pomocy też nie chciała od nas przyjąć. Rozpowiadała po miasteczku, że jesteśmy ludźmi zacofanymi i jak barany dajemy się na postronku głupocie prowadzić, że wójt, pleban i dziedzic dalej nami rządzą tylko, że my tego nie chcemy dostrzec.

Jak szanowałam Justysiową ciotkę to po tych słowach przestałam? Ksiądz to nawet jej pochować nie chciał. Mówił, że na taką to tylko jedno miejsce czeka pod płotem cmentarza. Opowiadała ludziom, że ksiądz kobiety sobie sprowadza na plebanie i w związku z tym gorszącym faktem nie powinien posługi duszpasterskiej w miasteczku sprawować. Mówiła także, że słyszała od chłopców, którzy wypożyczali u niej książki o jego skłonnościach do molestowania. To bardzo się nie spodobało dobrodziejowi i po kolędzie do niej tego roku nie poszedł, żeby się opamiętała? Zarzuty molestowania się nie potwierdziły Justysiu, bo chłopcy murem stanęli za naszym dobrodziejem za namową swoich rodziców. Oskarżenia względem tych kobiet, wiesz chyba, jakich? – zrobiła porozumiewawczą minę - również się nie potwierdziły, a i ona sama wkrótce zmarła. Oj pomieszało się cioteczce paninej na stare lata, oj pomieszało.

-, Co też pani opowiada moja ciotka nigdy nie była wariatką. A pani opowiada to w takiej chwili. Naprawdę wstydziłaby się pani chociażby przez szacunek dla zmarłej. Znałam cioteczkę i wiem, że nigdy nie opowiadałaby rzeczy niesprawdzonych.

- Ale ja mówię jak na świętej spowiedzi, Justysiu. Toć ja sobie tego nie wymyśliłam. Uchowaj Boże.

- W domku cioteczki nie zastałam nikogo – Justyna zmieniła temat rozmowy - czy nie wie pani, kto może mieć klucze od tego domku?

- Ano domek wystawiony jest na sprzedaż. Wójt przetarg ogłosił, tylko, że jak do tej pory chętny się nie znalazł. Ludziska mówią, że ten dom to jakiś przeklęty być może - kobieta spojrzała na dziewczynę i nie wiedzieć, czemu przeżegnała się po raz kolejny – komisja z Urzędu Gminy domek zamknęła na klucz, ale ten smyrtek i powsinoga, ten pijus jeden, Jąkała, jak słyszałam klucze sobie dorobił i on tam teraz chyba pomieszkuje.

- Jak to w domku mojej cioteczki, a co na to wójt?

- Ano nic, no, bo co wójt przyjdą z komisją, to on czmycha przez piwnicę i tak na odwyrtkę.

- A co na to policja?

Kobieta machnęła ręką i nic nie odpowiedziała.

- A czy wie pani, kiedy tego Jąkałę zastanę w domu?

- Uuuuu, nie prędzej jak pod wieczór, on cały dzień poza domem, złom zbiera i butelki. A potem to w knajpie u Małaszka przesiaduje z tą bandą obiboków.

- Trudno zajdę wieczorem. Proszę mi powiedzieć jeszcze, w jakiej części cmentarza, pochowana jest moja cioteczka.

- A to proste koło tego rozłożystego dębu, trafisz tam Justysiu.

- Do poniedziałku pewnie nie będzie autobusu - oznajmiła Justyna przyglądając się twarzy starszej kobiety.

- Ano masz rację.

- Czy pani przenocowałaby mnie? Jutro ma przyjechać mój narzeczony, to się razem zastanowimy, co dalej robić?

- O nieeee ja to tyla dzieciów mom, że mi miejsca nijak nie starcza – odparła kobieta.

-, Ale pani Markiewiczowa, to tylko jedna noc, prześpię się nawet na podłodze? – nalegała Justyna

- O nie, nie, poszukaj ty sobie u kogoś innego noclegu, ja muszę już iść – spojrzała na zegarek – o Jezusie Maryjo, ale się z tobą zagadałam, że na śmierć zapomniał o umówionej wizycie u fryzjerki. A wiesz, jak teraz ciężko z tym jest, każda w miasteczku chce ondulację zrobić, no, bo gości tyle się najedzie i telewizja ma być. No to z Bogiem Justynko, z Bogiem. A odezwij się tam, kiedy – rzuciła na odchodne.

Na cmentarzu było pusto, o tej porze dnia nie zaglądał tu żaden mieszkaniec miasteczka. Nagrobki przykryte grubą pierzyną śniegu wydały się kobiecie, jak pogrążone we śnie. Przysiadła na ławeczce, od pogrzebu ciotki nikt tu nie zaglądał – stwierdziła to po nieuporządkowanym nagrobku zasłoniętym zmarzniętymi wiązankami kwiatów. Te sterczące łodygi kwiatów wyglądały, jak las miniaturowych drzewek ,,Banzai”. Wracając z cmentarza spojrzała w kierunku domku, jednak z daleka nie zobaczyła w jego konturach jakichkolwiek śladów obecności człowieka, więc zniechęcona tym cofnęła się na rynek. Wyślizgana powierzchnia placu świeciła tysiącami odcieni. Idąc tak bez celu natknęła się na dawną sąsiadkę cioteczki, panią Janowską.

- O Justysia jak ty się zmieniłaś, wyrosłaś. Taka panna z ciebie się zrobiła, że ho, ho – powiedziała kobieta i zmierzyła dziewczynę od głowy do stóp.

- Dzień dobry pani, wracam właśnie z cmentarza.

- A to już wiesz? – uśmiech na twarzy kobiety nagle znikł - szkoda tej twojej ciotki, zmarło się biedaczce zbyt wcześnie. Oj tak, tak.

- Inni sadzą inaczej – powiedziała dziewczyna.

- E tam, nie słuchaj ludzi zawsze będą głupoty opowiadać. Kto w to uwierzy, że ona raptem na starości zwariowała, chyba tylko te kościelne dewotki – nakreśliła ręką jakiś bliżej nieokreślony kierunek?

-, Ale ty z tą walizką, dokąd idziesz? – dodała po chwili - przecież do domku ciotki, to w odwrotnym kierunku będzie.

- Tam jakiś pijak teraz mieszka, będzie dopiero wieczorem

- No tak, tak – westchnęła.

- Niech mi pani powie, co to za przedstawienie będzie u was pojutrze?

- Wiesz nasz wójt z nauczycielami ze szkoły wymyślili – Jasełka, takie z Jezuskiem i Maryją.  Mój półroczny wnusio, synek mojego Antosia zagra rolę samego Jezuska. Pamiętasz chyba mojego Antosia Justysiu, prawda? Nauczyciel Jaworski mówił, że mój Kazik, ten mój średni syn, co to go z pewnością nie znasz, zagra Józefa i mógłby aktorem dobrym zostać, gdyby nie brak pieniędzy, nie ma na to, ot, co? Wójt w Internecie, pewnego razu wyszukał informacje, że w naszym miasteczku pięćset lat temu przebywał król Jan Kazimierz, co prawda tylko dwa dni, ale zawsze to coś?. Postanowił fakt ten uroczyście uczcić, więc pozapraszał różnych dygnitarzy, posłów i telewizję. Po przedstawieniu w remizie odbędzie się przyjęcie dla mieszkańców i zaproszonych gości, a potem będzie zabawa do białego, rana. Oj potańcuje sobie tym razem, oj potańcuje, bo już zapomniałam, kiedy ostatni raz tańczyłam. Ten mój chłop to jakaś niezguła, nigdzie ze mną iść nie chce – zatarła z radości ręce:

-, Ale prawdę mówiąc – kontynuowała - to wójt nie robi tego wcale dla nas, jemu się kadencja kończy, a wszyscy w miasteczku wiedzą, że ochotę ma rządzić dożywotnio. Mnie tam to nie przeszkadza Justysiu, bylebym miała, co do garnka włożyć i czym starego nakarmić.

- Tak rozumiem. Proszę pani czy przenocowałaby mnie pani dzisiaj u siebie – Justyna zapytała wprost nieco zdziwioną tym pytaniem kobietę?

- Oj dziewczyno z całego serca, - wzniosła ręce do góry, a po chwili położyła je na ramionach Justyny -, ale mój stary to straszny pijus i moczymorda, a jak się uchleje, to taki nerwowy się robi, że do bicia się bierze. Wyobraź sobie, że do mnie nawet rodzona siostra nie może przyjechać.

- Przecież to tylko jedna noc proszę pani?

- Jedna czy nie jedna, a ja tam ze swoim starym zadzierać nie myślę. Idź ty lepiej Justysiu do księdza dobrodzieja, on na plebanii ma gościnne pokoje, to pewnie odstąpi ci któryś na jedną noc. A u mnie dwa ciasne pokoje, to przecież sama rozumiesz. Ksiądz dobrodziej na pewno ci pomoże. A niech tam twojej ciotuchnie Basi ziemia, lekką będzie i Pan Bóg ma ją w swojej opiece – kobieta przeżegnała się i szybko odeszła.

Po drodze na plebanię Justyna wstąpiła do komisariatu policji. Pomieszczenia te było od dawna nieremontowane, wszędzie leżały jakieś teczki i paczki. Korytarz zastawiony był zniszczonymi regałami złączonymi metalowymi klamrami i może, dlatego się jeszcze nie rozleciały. Za wysokiej drewnianej barierki odgradzającej tę części komisariatu od pozostałych równie zniszczonych pomieszczeń, wystawała głowa policjanta. Podeszła bliżej i w osobie policjanta rozpoznała chłopaka z tamtego okresu wakacji u cioci Basi.

- Jurek to naprawdę, ty – zapytała zdziwionego policjanta. Ten uważnie przyjrzał się dziewczynie i po chwili wykrzyknął radośnie – Justyna!

- Tak to ja.

-, Ale z ciebie się dżaga zrobiła, że hej. Dziewczyna zaczerwieniła się.

- nie przesadzaj.

- Wiem, co widzę, no nie, nie mogę, ale jaja Justyna tutaj. Jak powiem to Markowi to mi nie uwierzy?

- Jak to, to Marek też mieszka w miasteczku, nie wyjechał do Bydgoszczy?

- No jasne i wyobraź sobie, że jest moim komendantem.

- Oho, to jest ważną figurą w miasteczku.

- Żebyś wiedziała. Ale gadaj, co tam u ciebie – zatarł ręce z radości i usiadł za biurkiem. Justyna usiadła na krześle obok i w iście telegraficznym skrócie zrelacjonowała mu swoje położenie, a potem zapytała:

- Czy miałbyś dla mnie jakiś nocleg, wiesz w tej sytuacji, sam rozumiesz?

- Rozumiem, rozumiem cię Justynko, ale widzisz ja mieszkam z matką a to cholernie wzięta katoliczka. Zaraz by mi nagadała, że sobie panienki do domu sprowadzam. Odbiło jej na stare lata, wszystkich by tylko nawracała i świętych z nich robiła. Nie chcę z nią zadzierać. Mówię ci, co ja się z nią mam, istny koszmar. Pewnie przez jej kościół zostanę starym kawalerem, bo ta się jej nie podoba, tamta za mało wierząca, a inna ma wyzywająco wymalowane usta, koszmar mówię ci Justynko.

- To może jacyś twoi znajomi mogliby mnie przenocować? – zaproponowała, ale właśnie w tym momencie zadzwonił telefon, policjant podniósł słuchawkę i, kiedy głos po tamtej stronie zamilkł powiedział spokojnym głosem:

– tak, a kiedy to się stało, dobrze już jadę – odłożył słuchawkę i odwrócił się do Justyny – no sama widzisz, nawet nie możemy pogadać. Obowiązki niestety. Spotkajmy się wieczorem u Małaszka. Fajna z ciebie, dżaga, ale ja to chyba już tobie mówiłem.


Plebania mieściła się przy neogotyckim kościele, w nowym budynku pośród bukowego parku, do którego prowadziły dwie drogi. Jedna prosto z kościoła i druga nieco węższa z drogi koło cmentarza. Do samego budynku z drogi prowadziły granitowe schody, odgarnięte z śniegu i posypane, piaskiem. Przed wejściem stała czarna Toyota. Parter budynku i niektóre okna na piętrze wypełniało pomarańczowe światło. Nacisnęła dzwonek i po chwili usłyszała: już lecę, a potem drzwi otworzyły się i stanął w nich mężczyzna po czterdziestce w wytartych dżinsach i luźnym czarnym swetrze. Na widok dziewczyny z walizką zmieszał się.

- Pani do mnie? – zapytał z lekkim zdziwieniem w głosie.

- Nie ja przyszłam do księdza – odpowiedziała. Jednocześnie pod budynek podjechały dwa samochody. Z białego mercedesa wyskoczyło czterech młodych mężczyzn i śmiejąc się zbliżali się w stronę plebani.

- Słucham – powiedział mężczyzna, wyraźnie podirytowany.

- Chciałam rozmawiać z księdzem – powtórzyła Justyna.

- No, przecież mówię, że słucham – odpowiedział. Jednocześnie obserwując zbliżającą się grupkę mężczyzn w towarzystwie trzech kobiet, które wysiadły z drugiego samochodu. Ich widok przypomniał Justynie niedawne słowa Markiewiczowej.

- Chciałam przenocować, ksiądz ma tyle pokoi.

- Przecież pani widzi, że mam gości, nie mogę.

-, Ale proszę księdza jest zimno zbliża się wieczór. To tylko jedna noc.

- Mam misjonarzy. Nie mogę.

- Misjonarki też – odpowiedziała Justyna zawiedziona postawą, duchownego.

- Niech pani nie będzie bezczelna – krzyknął mężczyzna.

- Ja tylko…- urwała, gdyż zdała sobie sprawę, że dalsza rozmowa nie ma sensu.

- Proszę sobie pójść. Proszę odstąpić od moich drzwi, jest przecież tyle domów w miasteczku, ktoś panią na pewno przyjmie na noc.

- Laleczko, zapraszamy do nas – krzyknął za schodzącą ze schodów Justyną podpity diakon.

W drodze z plebanii dostrzegła z daleka nikłe światełko w oknie domku. Podeszła pod drzwi i zapukała, światełko zgasło, za drzwi dobiegł ją odgłos cichego szurania butów. Dziewczyna zapukała tym razem mocniej. Ten ktoś w środku podszedł pod drzwi i nadsłuchiwał. Nadsłuchiwała również ona i upewniwszy się o czyjejś obecności krzyknęła poprzez zamknięte drzwi:

- Proszę otworzyć, wiem, że w środku ktoś jest. Chcę tylko przenocować do jutra nic więcej. Proszę otworzyć.  Drzwi jednak milczały.

- Proszę nie powiem nikomu, proszę otworzyć. W tym domku mieszkała jeszcze do niedawna moja ciocia Barbara Łęcka.

Za drzwiami dało się słyszeć małe poruszenie, po chwili klucz w zamku zachrobotał, później w drugim. W drzwiach stanął niski mężczyzna o dużej głowie osadzonej na wychudzonej sylwetce. Utykał na jedną nogę, postać obleczona była w spłowiałe i niemiłosiernie brudne ubranie. Justyna miała wrażenie jakby jego oczy miały zaraz wypaść z gałek ocznych, bo poruszały się w górę, to w dół i na boki, niewiarygodnie szybko.

- Pa-pa pani tu-tu sama? Jo-jo tu-tu tylko posypiam – usprawiedliwiał się zachrypniętym głosem, nieznajomy.

- Rozumiem pana, proszę mnie jednak wpuścić, chcę tylko przenocować do jutra. To chyba pan może dla mnie zrobić.

- Ja-ja jasne, że tak.

Dziewczyna weszła, mężczyzna po chwili zamknął za nią drzwi rozglądając się uważnie dokoła. Usiadła przy stole – nóg nie czuję, jacyś niegościnni tu u was ludzie mieszkają.

- Lu-lu- lu-dzie tu porządne, tylko wójt za-ka-ka-ła zakała. Wszystek by-by tylko straszył.

- Jak to straszył, dlaczego?

- Ano, na-na ten przykład mnie. Jo-jo mu żodnej krzy-krzy krzywdy nie zrobiłem, a on na mnie po-po poluje.

- No wie pan mieszka pan tu nielegalnie, nie jest pan nawet zameldowany i pan się jeszcze dziwi?

- No-no to i racja, ale prze-przecie wójt chce ten dom sprze-sprzedać, bo po-noć spad-spad-spadkobiercy nie ma, a jo wiem, że był przecie wykupiony prze- prze- przez paniną cio-cio-tkę.

-, Co pan mówi, jak to chce sprzedać skoro wie, że ja jestem spadkobierczynią, dlaczego? Nie zostawię tego tak, o nie. Jeszcze, czego, dom mojej cioteczki sprzedać. Nie nigdy po moim trupie.

- Jo nic nie-nie wiem. Pa-pa pani przenocuje w ta-ta tamtym pokoju. Tam czy-czy-czy czysta pościel jest nałożona – powiedział i wskazał dziewczynie wejście do pokoju obok.

Justyna dobrze znała ten mały pokój z oknem wychodzącym na sad. Stare drzewa w sadzie usypiały ją kiedyś do snu. Pod kaflową kuchnią furczał ogień, nie poczuła tego ciepła po wejściu do środka, teraz obezwładniało ją, każdą cząsteczkę jej ciała wypełniał przyjemny oddech gorąca.

- Jestem głodna, czy ma pan jakieś jedzenie, zapłacę?

- Nie. Mężczyzna bez przekonania kiwnął głową.

- Gdzie tu jeszcze można coś kupić do zjedzenia, bo widziałam, że sklep spożywczy już dawno zamknięty.

- Teraz to- to jedynie u Małaszka.

- Słyszałam już gdzieś to nazwisko?

- No, bo-bo on re-re restauracje ma w miasteczku, je-je jedyną.

- No tak, przecież mówiła mi o tym pani Markiewiczowa. Wyjęła z bocznej kieszeni walizki portfel i spojrzała na Jąkałę.

- Zrobimy tak, ja przygotuję sobie nocleg, a pan tymczasem skoczy do tej restauracji i kupi coś do zjedzenia.  Dla pana także, zrobimy sobie kolację. Proszę tu są pieniądze.

Jąkała przeliczył pieniądze, spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się.

- Za-za zamknę drzwi i zaraz jestem z po-po z powrotem. Wyszedł.


Wieczorem w restauracji, Małaszka świeciły pustki. Lokal wyludniał się, kto miał się dopić, uczynił to wcześniej, reszta w obawie przed ewentualnym pobiciem przez trójkę agresywnych mężczyzn, którzy byli tu stałymi bywalcami, wolała tu nie zaglądać. Janusz Tralicki syn wójta noszący w miasteczku przezwisko ,,Rambo” był barczystym mężczyzną, sylwetką przypominający prędzej owłosionego goryla niżeli człowieka i takież zachowywał maniery i sposób bycia. Dla podkreślenia swojej fascynacji filmowym bohaterem nosił żołnierski uniform moro, i zawsze upijał się ostatni. Poza podstawówką, którą ukończył tylko dzięki zajmowanemu przez tatusia stanowisku, nie interesowało go żadne inne zdobywanie wiedzy. Nigdzie też nie pracował, bo jak sam siebie przekonywał:, że, trzeba mieć kompletnego świra, aby przy takiej forsie tatusia wstawać rano do pracy. Miał za to, jak twierdził wielokrotnie niebywałą awersję do ludzi i tylko, dlatego się codziennie upijał u Małaszka wraz z dwoma kompanami, aby o tej awersji właśnie zapomnieć. To mu jednak nie przeszkadzało tego czy owego nieraz bez wyraźnego pretekstu poturbować. Był niekwestionowanym przywódcą bandy, która trzęsła miasteczkiem i tylko ze względu na pozycję swojego rodziciela nigdy nie został on oskarżony o rozbój czy pobicia mieszkańców miasteczka. Ludzie na jego widok schodzili mu z drogi, co jeszcze bardziej upewniało go w nieomylności własnych poglądów na życie. Oskarżeń przeciwko bandzie nie wnosił nikt przy zdrowych zmysłach, składanie doniesień na policji również było bezzasadne, gdyż wszyscy byli przekonani, że cała policja w miasteczku siedzi w kieszeni wójta i wszelka interwencja nie odniesie żadnego skutku. Wójt najwyraźniej bał się własnego syna i robił wszystko, aby sytuacji tej - poprawnie zbudowanych relacji ojciec-syn nie zburzyć jakimś nieprzemyślanym ruchem. Jego syn, jak również pozostali członkowie bandy tak długo byli bezkarni, aż wydarzyło się coś, co pozwoliło ich skażać na karę dożywotniego więżenia.

Grubas - Władysław Martek, drugi z owej bandy był nieco niższy, jego galaretowate ciało przelewało się w sobie i zawsze z trudem podnosił się z drewnianego siedziska przed zamknięciem lokalu. Uznawał dominację Rambo, tym chętniej, gdyż zdawał sobie sprawę, że dopóki mu przytakuje i zgadza się z nim w całej rozciągłości, to, że zawsze będzie mógł korzystać z jego nieograniczonego kredytu pieniędzy - przeznaczonego głównie na przelew.

Trzeci z podopiecznych Rambo Karol Miętowski w skrócie nazywany Miętkiem był szczupłym mężczyzną sylwetką przypominającą przedwojennych wychudzonych inteligentów, choć zapewne tamci byliby wielce obrażeni za przyrównanie ich do tego odrażającego indywidułóm. Miało się wrażenie jakby w chwilach braku równowagi, co zdarzało mu się nader często, miałby się zaraz złożyć i czubkiem głowy dotknąć swoich butów. Grubas i Miętek skończyli nawet jakieś licea i mogli się poszczycić średnim wykształceniem, lecz zetknąwszy się przy jakiejś okazji na Rambo, uznali najwidoczniej, że życie które wiedli do tej pory było bezbarwne i pozbawione jakiejkolwiek odrobiny adrenaliny.  Ten człekokształtny mężczyzna w moro zapewnił ich kiedyś, że czego, jak czego, ale wódy i adrenaliny w jego towarzystwie im nie zabraknie. I słowa dotrzymywał.


Rambo właśnie wzniósł kolejny toast za nieprzeorane dziewczyny w miasteczku, gdy do restauracji wśliznął się przestraszony Jąkała. Mężczyźni zapili colą i spojrzeli po sobie mętnym wzrokiem.

- Jąkała, a ty tu, czego, na bęcki się prosisz czy co. Rambo cię dzisiaj nie zapraszał, no nie – warknął Mietek.

- No jasne – odrzekł ponuro Rambo i przeraźliwie beknął.

- Ja-ja ja - wycedził Jąkała.

-, Co, co ja, co ty o tych jajach, przecież do Wielkanocy jeszcze daleko – zarechotali.

- Ja-ja je- je jedzenie przyszedłem ku – kupić …kupić.

- To, co, ty masz szmal. A od kiedy to?- ryknął Rambo – jak masz szmal to koleżkom postaw flaszkę?

- To-to to nie- nie moje pieniądze tylko takiej jednej pa-pa pani.

- Pani, co ty pierdolisz Jąkała, jakiej pani? – Tym razem Miętek nie wytrzymał i zbliżył się do bufetu chwiejnym krokiem.

- Wnu-wnu-czka, wnuczka pani Basi mi dała, przyjechała dzisiaj rano.

- No nie ja pierdolę, Jąkała przygruchał sobie jakąś cizię a my tu panowie, jak chuje na weselu siedzimy - zauważył Rambo? Wstał i chwycił Jąkałę za ubranie, przygniótł go do blatu. Pod naporem jego ciała Jąkała pobladł i wyglądał tak jakby zaraz wszystkie soki z jego trzewi miały wystrzelić i rozlać się na podłodze restauracji - gadaj, jaka baba i gdzie?

- Panowie tylko spokojnie – krzyknął Małaszek – swoje porachunki załatwiajcie na, zewnątrz, bo ojcu powiem Rambo? – zniżył głos restaurator.

- Spoko kierowniku, my tylko tak, chłop sobie cielęcinkę przygruchał i z chłopakami nie chce się podzielić – zaśmiał się.

-, Jeśli to ta, która wysiadła dzisiaj rano z pekaesu, no to fajne ciacho – rozmarzył się Małaszek.

-, To widział ją pan? – zdawał się trzeźwieć Miętek.

- Tak.

- A miała, chociaż, czym oddychać?

- Żeby tylko – odparł ze znawstwem w głosie Małaszek.

- Ile dała ci kasy – bardziej rzeczowo zwrócił się do Jąkały, Miętek.

- No nie człowieku nie osłabiaj mnie, pięćdziesiąt złotych? – parsknął śmiechem, gdy wyszarpnął mu pieniądze z jego zaciśniętej pięści.

- Dobra panie Małaszek za te pięć dych sprzedaj pan coś do żarcia, bo dziewczynka głodna, rozumiesz pan? – powiedział Miętek robiąc porozumiewawczą minę i naraz jednocześnie wybuchli śmiechem. Nie śmiał się tylko Jąkała.

- Daj pan na moje konto trzy – Rambo pogardliwie spojrzał na Jąkałę – a niech stracę - machnął ręką - niech będą cztery flaszki. Wrzucili to do torby i wyszli prowadząc przed sobą Jąkałę.

Dziewczyna tymczasem umyła głowę i owinęła ją ręcznikiem. Potem wyjęła z torby ciepłą piżamę i ubrała ją. Pod nieobecności Jąkały przejrzała szafki i lodówkę, znalazła trochę smalcu i trzy kromki czerstwego chleba. Zamknęła drzwi pokoju na klucz i położyła się spać. Była bardzo zmęczona, dlatego też nie usłyszała wchodzących mężczyzn, nie dobiegł ją odgłos odsuwanych krzeseł i kroków zbliżających się do drzwi. Trzej usiedli przy stole. Rambo pierwszy otworzył, flaszkę i rozlał w trzy brudne szklanki, potem spojrzał na Jąkałę przycupniętego przy kuchni na małym taborecie i przywołał go gestem dłoni. Na stole pojawiła się czwarta szklanka.


Pierwszym, który według relacji Jąkały złożonych podczas przeprowadzonego śledztwa policyjnego przed funkcjonariuszami Komendy Wojewódzkiej z Bydgoszczy i późniejszego przewodu sadowego, był Janusz Tralicki ps. Rambo. Jąkała podkreślił również, iż banda od początku miała zamiar zabawić się z dziewczyną.


- La lu niu - uuu – zaśpiewał pod drzwiami przeciągłym bełkotem ,,Rambo”. Szarpnął za klamkę, lecz ta nie ustąpiła, przystanął i spojrzał na drzwi, gdyż nagle dotarło do niego to, że ta zapora przed nim to naprawdę są drzwi a nie jakaś szmaciana zasłona do jego własnego pokoju.

- Panienka nie chce przyjąć ,,Wacusia” pana Rambo – rzucił ni to do siebie ni to do kompanów i roześmiał się. Tamci zawtórowali mu przytłumionym chichotem.

- No maleńka przecież to nie boli, zobaczymy, co tam w mięście trzymacie dla swoich chłopaków, już idę – kopnął drzwi, zamek odskoczył, wszedł chwiejnym krokiem i zamknął je za sobą. Dziewczyna krzyczała, słychać było uderzenia zadawane otwartą dłonią.

Potem stare łóżko zatrzeszczało i przez kilka minut pracowało intensywnie, Dziewczyna płakała, lecz jej płacz stawał się coraz cichszy potem nie było go już wcale słychać. Po dziesięciu minutach mężczyzna ukazał się kompanom z opuszczonymi do kolan spodniami.

- Jak jest – spytał Grubas.

- A tak – opowiedział Rambo i podniósł kciuk do góry – Grubas dawaj, bo cielęcinka stygnie, ja na razie odpadam.

Ten podniósł ociężałą sylwetkę, coś zamruczał i poszedł w kierunku pokoju. Tym razem łóżko zatrzeszczało tak jakby miało się za chwilę załamać. Po kilku minutach Grubas wyszedł z pokoju i krzyknął głośno:

– Ja pierdolę dawno tak nie ruchałem, to było coś. Chłopaki jest tam jeszcze trochę gorzałki? Miętek idź mówię ci naprawdę warto. Dziewucha ma talent i taką ciasną, nie to, co te nasze miejscowe rozklapichy. Rambo, miastowa wspomniała coś o sercu, że jest chora czy coś takiego. Nie usłyszałem dokładnie, bo mówiła cicho – po chwili ożywił się i dodał z uznaniem w głosie - ładnie żeś jej przyłożył nie ma, co, majstersztyk.

- A co nie chciała współpracować z panem Rambo, to musiałem ją pokory nauczyć, no nie. Serce ją boli, bo zobaczyła twoją pałę, ot, co. Takich, te wymoczki w mieście nie mają – zaśmiał się głośno i zalał gardło kolejną porcją alkoholu.

Miętek wchodząc zahaczył głową o framugę i głośno przeklął. Pod nim łóżko nie zatrzeszczało. Wrócił po niespełna pięciu minutach rozpromieniony i uśmiechnięty jak nigdy, odwrócił się i powiedział do dziewczyny – śpij na razie laleczko, my tu jeszcze dzisiaj wrócimy. Po chwili zapytał – prawda chłopaki.

Pijany Jąkała zasnął pod kuchennym stołem. Grubas kopnął go kilka razy, ale ten nie poruszył się. Czy zrobił to, dlatego, że faktycznie był tak mocno pijany, czy aby nie uczestniczyć w tym, co stało się przed chwilą? Kompani tymczasem dopijali czwartą flaszkę.

- Zostaw trochę dla Jąkały, jak otrzeźwieje to sobie łyknie. Idziemy do Małaszka trzeba zrobić zaopatrzenie na noc – roześmiali się jednocześnie i wyszli.

Po kwadransie Jąkała poruszył głową, wstał i rozprostował zdrętwiałe ręce i kark. Tak jak przewidywał to Rambo wypił on zawartość szklanki jednym haustem. Ostrożnie zajrzał do pokoju. Dziewczyna leżała nieruchomo, oddychała ciężko, głowę miała zwróconą w stronę ściany, podszedł bliżej i ujął jej szczupłą dłoń, potem pogłaskał jej włosy. Podniósł kołdrę i zastygł w bezruchu. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie widział nagiej kobiety, a jej pozbawione, włosków łono, szczególnie przykuło jego uwagę. Odwróciła głowę i teraz dopiero spostrzegł jej zakrwawioną twarz, patrzyła jakby przez niego na wskroś, jakby w ogóle go tu nie było i jakby się jej natarczywie teraz nie przyglądał.

– Niech pan wezwie pogotowie proszę, jestem chora na serce, potrzebuję natychmiastowej pomocy - powiedziała cicho. Jąkała nadal patrzył na nią otumanionym wzrokiem.

- Do – do – dobrze je- je jeno zaraz.

Dziewczyna odwróciła głowę, wlazł na nią i rozpiął rozporek. To trwało długo zanim osiągnął satysfakcję. Wyszedł z pokoju, po dziesięciu minutach wrócił z lnianą ścierką i miską ciepłej wody. Odwrócił jej twarz i wytarł zastygłą krew, potem obmył jej ciało. Dziewczyna nie żyła, gdy przykrywał ją kołdrą. Zgasił światło i zamknął drzwi do pokoju.


Wrócili jeszcze bardziej pijani niż przedtem, po przekroczeniu progu złożyli się na siebie jak kostki domina. Pierwszy podniósł się Miętek.

- i co kurwa, to ja ją rżnę pierwszy, matoły – rzucił radośnie i wszedł do pokoju.

– E laleczko, patrzcie no przykryła się, to nic laluniu my ciebie odkryjemy – powiedział zbliżając się do łóżka i zapalając światło. Jąkała stał obok łóżka ze spuszczoną głową.

- Spieprzaj stąd zbuku, wynoś się za drzwi – warknął na niego.

- O-o ona nie- nie żyje – wydukał Jąkała.

Miętek jeszcze chwilę stał w bezruchu zanim pojął, co tak naprawdę się stało. Spojrzał na ciało blondynki, potem na Jąkałę i jeszcze raz na blondynkę.

- Ej laluniu przyślijmy tak jak obiecałem, obudź się – szarpnął ją za ramię, lecz głowa dziewczyny bezładnie opadła na prawą stronę.

- Coś ty jej zrobił – krzyknął Miętek, bo wreszcie do niego dotarło, że mówił cały ten czas do martwej kobiety. Chwycił Jąkałę za ubranie i popchnął go z całej siły przed siebie. Ten jęknął z bólu i wylądował pod stołem. Mietek dopadł go i zaczął go kopać.

– Kurwa mać jak odchodziliśmy to jeszcze żyła, zakatrupiłeś ją jebaku.

Rambo i Grubas błędnym wzrokiem przyglądali się tej scenie, potem jednak, gdy głowa Jąkały zaczęła mocno krwawić, pierwszy odezwał się Rambo - przestań Miętek, bo go zabijesz.

- A niech chuj wie, że zmarnował nam zabawę.

- Trzeba coś zrobić – dodał po chwili zastanowienia Rambo.

- Trzeba zawiadomić pogotowie i gliny – powiedział całkiem poważnie, Grubas.

- Czyś ty ochujał debilu, chcesz odpowiadać za zbiorowe ruchańsko do końca życia – wydarł się.

- To, co zrobimy – powiedział bezradnie Miętek.

- Dygaj po swój wóz, ostatecznie mieszkasz najbliżej, no nie. Wywieziemy ją do lasu – weź łopatę – rzucił za szykującym się do wyjścia Miętkiem.

-, Co ty pierdolisz, jaka łopata przecież to zbrodnia. Ciebie obroni twój tatunio, a nas? Nie chcę rozumiesz, nie chcę iść do paki lepiej zawiadommy policję, wtedy odpowiemy tylko za ruchańsko – wykrzyczał Grubas i gdyby nie jego zwalista sylwetka i ociężała od wypitego alkoholu głowa, to z pewnością, jak to zaręczał podczas sądowej rozprawy, on podniósłby się i zawiadomiłby na pewno wbrew postawie kolegów, pogotowie i policję. Lecz na przeszkodzie stanął mu prawy sierpowy jego przywódcy i potem już nie wiele pamięta.

- Tak czy siak, to cipa nie żyje. Nie ma ciała nie ma sprawy, czyż nie tak – spojrzeli na niego takim wzrokiem jakby oznajmił im przed chwilą, że ziemia nie jest jednak okrągła, tylko płaska i spoczywa na karkach czterech ogromnych krokodyli.

- A jąkała – zapytał Miętek jedną nogą będący już za drzwiami – przecież on nas zna i może wkopać.

- Jąkała będzie milczał, bo sam brał w tym udział. A poza tym to, kto się z nim dogada - roześmiali się.

Jąkała leżał z dłońmi na głowie, skulony bał się nawet poruszyć a co dopiero zająć głos w własnej sprawie. Po chwili stracił przytomność na skutek niedawno odniesionych ran.

Obudził się z potwornym bólem głowy. Zadbali o wszystko – pomyślał, gdy wszedł do pokoju. Pościel zniknęła, usunięto również materac i torbę podróżną. Kuchnia od chwili jego wprowadzenia się tu nigdy nie była bardziej wysprzątana. Drewniana podłoga lśniła świeżością, czerwono-czarny dywanik przypominał mu do złudzenia ten z domu Rambo na którymś kiedyś spał, kiedy dostąpił zaszczytu uczestniczenia w imieninach przywódcy bandy i za wcześnie odpadł z wódczanego maratonu.


W południe, czarny sportowy samochód wjechała na podwórze, Jąkała się nawet trochę zdziwił, ale ostatecznie pomyślał sobie, że brama po nocnym rajdzie, tamtych, musi być jeszcze wciąż otwarta. Rozległo się pukanie do drzwi. W drzwiach stanął szczupły mężczyzna w jasnopopielatym garniturze.

- Dzień dobry, ja do Justyny, z tego, co wiem przyjechała tu wczoraj.

- Ni-ni nikogo tu nie-nie nie było.

- Może jednak pan mnie wpuści, abym się osobiście przekonał.

-, Ale, ale po-po-co?

- Słuchaj no pan albo wejdę teraz do środka, albo dostaniesz pan w mordę. Ten domek należy do ciotki Justysi i właśnie tu umówiliśmy się na dzisiaj. Jadę prosto z Holandii, jestem zmęczony i wkurzony i nie mam ochoty na żarty, więc?

Jąkała przestraszył się realnej groźby i mając na uwadze niedawne pobicie, otworzył szeroko drzwi. Mężczyzna usiadł za stołem. Opowiadał o podróży i o tysiącu, innych mniej lub bardziej prozaicznych spraw. Właściwie nie można było tego nazwać rozmową, a raczej monologiem, którego Jąkała słuchał i niekiedy tylko wypowiadał pojedyncze sylaby lub kręcił z uznaniem głową. Słowa narzeczona i Justysia padały raz po raz, lecz Jąkała za każdym razem wzruszał tylko ramionami lub robił tak przejmująco głupią minę, że mężczyzna ten rezygnował z chęci zadania mu następnego pytania.

Słońce zapuściło się w ten kąt kuchni, w którym stał kredens tuż obok wejścia do małego pokoju, próg był nieco wyższy, lecz od pewnego czasu mężczyznę intrygował maleńki odblask jakiegoś przedmiotu leżącego w kącie. Wstał z krzesła i nachylił się przy drzwiach do  pokoju, sięgnął ręką pod kredens i znieruchomiał. Odwrócił głowę i spojrzał na Jąkałę, teraz miał już absolutną pewność, co trzyma w dłoni. Kiedy podniósł się i rozprostował zaciśniętą dłoń ukazał się jego oczom złoty pierścionek? Ten sam, który ofiarował on Justynie niespełna rok temu.

- Dalej się będziesz upierał, że jej tu nie było. Gdzie ona jest, co jej zrobiłeś? – wykrzyczał w twarz pobladłej sylwetce. Jąkał przeraźliwie zapłakał i upadł na kolana. Mężczyzna wyjął komórkę:

– halo, policja chciałem zgłosić morderstwo, mojej narzeczonej. Jąkała zamknął oczy.


Następnego dnia w miasteczku odbyło się przedstawienie, potem wszyscy mieszkańcy barwnym korowodem udali się do remizy na darmowy poczęstunek, zabawa przy dźwiękach Disco Polowego zespołu trwała do białego, rana.

Tylko w tym wszystkim nikt jakoś nie przejął się nieobecnością Justyny, jakby jej tu nigdy nie było.




  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Sugestywnie i realistycznie skonstruowane opowiadanie, robiące duże wrażenie. Trochę błędów interpunkcyjnych, ale interpunkcja nie jest także moją silną stroną jak i wielu innych ludzi zamieszczających prozę na tym portalu.
© 2010-2016 by Creative Media