Go to comments4 - Sen II (Z cyklu Anielska Krew)
Text 4 of 5 from volume: Anielska Krew - Księga I
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2010-09-30
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views2673

Sen II


- Co się dzieje?! Skąd te hałasy? – Matka była przerażona, brat również.

- To chłopi! Buntują się! – odpowiedziałem, przekrzykując dźwięk tłuczonych szyb. W ostatniej chwili, uchyliłem głowę przed kamieniem wrzuconym do środka.

- Odsuńcie się! Przy schodach jest bezpieczniej! – Starałem się zachować zimną krew i racjonalnie ocenić całą sytuację. Podbiegłem do jednego ze służących, aby pomóc mu przeładować muszkiet i zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Dookoła, w kilkuosobowych grupach biegali wściekli mężczyźni, uzbrojeni w kosy, widły i inne narzędzia pracy. Plądrowali wszystko, co tylko mogli.

- Na razie boją się tu zbliżyć, kilku już ustrzeliliśmy! – powiedział mój ulubiony sługa, Florence, stary wojenny wyga.

- Grabią i palą… - mruknąłem. – Florence, gdy wszyscy będą chcieli się tu dostać nie powstrzymamy ich! Wejdą tu, jeżeli nie przez drzwi to oknami, nie zastrzelicie ich wszystkich… - dodałem, patrząc jak wymierzył w jednego z chłopów, który nawoływał do siebie innych i wskazywał palcem w nasza stronę. Podjąłem decyzję.

- Wszyscy do mnie! Odstąpić od okien! Szybko! Tutaj! Stańcie przy mnie! - Służba wymieniła zaniepokojone spojrzenia, jednak kiedy zmierzyłem ich chłodnym wzrokiem, wykonali rozkaz. Dałem znać matce i bratu aby zrobili to samo. Przynajmniej oni, darzyli mnie zaufaniem. To dodawało mi otuchy.

- Musimy się przez nich przebić i uciec! – stwierdziłem, nie tracąc czasu na zbędne wyjaśnienia. – Spróbujemy wydostać się tylnymi drzwiami, tamtędy powinno być łatwiej.

- Ależ panie, jak chcesz tego dokonać? Jest ich zbyt wielu, a nawet jeśli uda nam się wydostać i uciec na bezpieczną odległość, to jakie mamy szanse? Gdzie pójdziemy? - spytał Florence z niepokojem patrząc w stronę okien, przez które w każdej chwili mogli wedrzeć się napastnicy.

- Nie czas na pytania! Do tylnego wyjścia! W tej chwili! – rozkazałem, biegnąc w stronę jedynych drzwi, jakie prowadziły do tylniej części domu.

- Panie... – wydyszał Florence, chwytając mnie za ramię, tak jakby chciał abym się zatrzymał.

- Więcej wiary! – warknąłem wściekły. - Nie mamy innego wyjścia, inaczej zginiemy! - Spojrzałem na matkę stojącą za nim. Kiwnęła głową i chwyciła mojego brata za rękę. Podszedłem do niej i ucałowałem ją w policzek

- Kocham was – szepnąłem tak, żeby usłyszał to również mój brat.

- I my Ciebie też, zawsze – odpowiedziała, obdarzając mnie pełnym zaufania spojrzeniem. Opuściliśmy atrium coraz gęściej zasypywane kamieniami wrzucanymi przez pozbawione już szyb okna. Mogłem się założyć, że widząc opuszczone posterunki przy oknach, kilku chłopów zaryzykowało już wejście do środka. Nie mogliśmy zwlekać. Najszybciej jak tylko to było możliwe, zaryglowaliśmy przejście, z którego skorzystaliśmy.

- Teraz nie ma już powrotu Florence, albo wykonamy mój plan, albo zginiemy. – Oznajmiłem patrzącemu się na mnie z dezaprobatą służącemu. Chciałem dodać jeszcze kilka ostrych słów, dotknięty do żywego tą lekceważącą postawą, lecz nie było to ani odpowiednie miejsce ani czas.

Dobiegliśmy do tylnych drzwi, sytuacja przedstawiała się tu podobnie. Dwie duże ramy okienne, pozbawione szyb i ustawieni przy nich służący. Zrezygnowali już z muszkietów, których przeładowanie trwało zbyt długo. Walczyli rapierami, kładąc trupem każdego chłopa, jaki odważył się zbliżyć. Jeden miał zakrwawioną twarz i zaczerwienione oko. Najwidoczniej został trafiony kamieniem.

- Panie! - krzyknął zraniony służący. - A co z drzwiami frontowymi? Czyżby już się przez nie przedostali? - spytał przerażony.

- Tak, atrium już stracone. – Wolałem nie wdawać się w szczegóły, zbędna wymiana zdań była jedynie marnotrawstwem czasu. – Wydostaniemy się stąd i ukryjemy przed nimi!

- Panie, to szaleństwo... - zaczął niepewnie.

- Cisza! - przerwałem mu, zdenerwowany kolejną próbą podważenia mojego autorytetu. Podszedłem do okna, przy którym nasz kucharz przygotowywał się na pojedynek z dwójką nabiegających wieśniaków. Położyłem jednego z nich mocnym pchnięciem rapiera, zanim zdołał cokolwiek zrobić. Gdyby tylko było ich mniej, nie stanowiliby dla nas żadnego problemu. Mieli jednak wielką przewagę liczebną, a do tego w każdej chwili mogli wedrzeć się tu od strony atrium.

- Co ze stajnią, spalona? - wydyszałem, parując uderzenie kosą skierowane w moją głowę przez drugiego z przeciwników.

- Nie panie, właśnie próbują wyłamać jej drzwi! – krzyknął wbijając owemu gburowi szpadę w gardło. – Spójrz! – wskazał ręką na oświetlony budynek, w którym trzymaliśmy wierzchowce. To była nasza szansa na ucieczkę.

- Na mój znak Florence otworzy drzwi, a my wystrzelimy w salwę w tych którzy, są za nimi! – Oświadczyłem służbie stojącej jak barany przed drzwiami. To właśnie Florence irytował mnie najbardziej. Mimo wielkiego doświadczenia w rzemiośle wojennym, nie okazał się w ogóle pomocny. – Potem biegniemy w stronę stajni. Jeżeli napotkamy się po drodze na jakiś opór, muszą starczyć nam ostrza. Nie ma czasu na przeładowanie muszkietów!

-Wedle rozkazu panie! - odpowiedziała służba.

Korzystając z krótkiej chwili, jaką zajęło im ustawienie się w szyku i przygotowanie broni, odezwałem się do matki.

- Macie trzymać się blisko mnie, chcę was mieć za plecami. Tak będzie bezpieczniej, rozumiecie? – szepnąłem pośpiesznie. W odpowiedzi kiwnęła potakująco głową.

- Jeżeli... coś mi się stanie... - zacząłem.

- Przestań! - syknęła matka - nawet tak nie mów! Wyjdziemy z tego wszyscy cali i zdrowi. Nie waż się myśleć inaczej! – Zarzuciła mi ręce na szyje i mocno do siebie przytuliła. - Jestem z ciebie dumna. Zawsze byłam...

Zalała mnie fala gorącego uczucia i potężnego smutku. Cały czas dręczyły mnie najgorsze myśli. A jeśli coś im się stanie? Co jeżeli przyjdzie mi zginąć? Nie chciałem umierać... ale jeżeli nie miałbym wyboru, to wolałbym polec w ich obronie, tak żeby mogli się ocalić... żyć, to byłaby piękna śmierć. Przypomniała mi się melodia, którą jeszcze przed paroma chwilami brat zagrał na skrzypcach. Głęboko westchnąłem. Odstąpiłem od nich i otrząsnąłem się.

- Boże, o to jest chwila w której powierzyłeś w me ręce inne istnienia. - zacząłem cicho mówić do siebie - Dopomóż mi, natchnij mnie siłą i odwagą, abym sprostał wyzwaniu jakie zgotował dla mnie los. W twoje ręce się oddaje, twojej opiece się polecam, tobie ufam. - wierzyłem w Wszechmogącego. Wierzyłem, że nie jest obojętny na nasz los i że wysłuchuje modlitw swoich dzieci.

- Przygotować się! - krzyknąłem unosząc prawą rękę do góry. 

Florence czekał już pod drzwiami na znak. Pozostali ustawili się w szeregu przed wejściem i wycelowali broń, za moimi plecami stała matka, wraz z bratem. Chłopów było słychać już niemalże pod samymi oknami. Z atrium dobiegł trzask wyłamywanych drzwi, burza okrzyków oraz odgłos licznych kroków.

- Teraz! Odrygluj drzwi! – Florence wykonał mój rozkaz. Otworzyły się na oścież niemalże od razu. Naszym oczom ukazała się grupa kilku rozjuszonych, wściekłych prawdopodobnie podpitych wieśniaków. Ciekawe co sobie pomyśleli, spoglądając na rząd wycelowanych w nich muszkietów.

- Ognia! - wykrzyknąłem do służących. - Rozległ się huk.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media