Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2010-09-26 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2494 |
Rozdział I
Nie… Tym razem obyło się bez żadnych koszmarów. Koszmarem miał być jedynie najbardziej znienawidzony przeze mnie dzień w kalendarzu. Rozpoczęcie roku szkolnego.
Pierwsze Liceum Ogólnokształcące znajdowało się całkiem niedaleko, dotarcie tam nie powinno zająć mi więcej niż dwadzieścia minut. Na zewnątrz panował typowy, wrześniowy, polski poranek, nie za ciepły, nie za zimny.
- No to w drogę - powiedziałem sam do siebie. Tak się złożyło, że nie zdążyłem nawet przybyć na miejsce, a już wydarzyła się pierwsza dziwna rzecz tego dnia.
Zbliżałem się do przejścia dla pieszych, słońce świeciło mi w oczy, a więc nie widziałem dokładnie wszystkiego przed sobą. Tylko kątem oka udało mi się dostrzec niewyraźną sylwetkę, pewnego wysokiego, ubranego na czarno mężczyzny. Normalnie nie zwróciłbym na niego większej uwagi, ale kiedy mnie mijał… poczułem dziwny rodzaj ciepła. Sam nie wiedziałem czy pochodziło od niego, czy ode mnie, ale było bardzo przyjemne… Tak jakbym brał odprężającą kąpiel. Jednocześnie coś wytworzyło się w moim wnętrzu, coś w rodzaju… pozytywnych emocji? Szczęście, zadowolenie, spokój… Nie potrafiłbym nawet zdecydować, które z nich bardziej mnie wypełniało. Nie odczułem nawet potrzeby odwrócenia się za tym nieznajomym... A kiedy przeszedłem na drugą stronę ulicy i w końcu spojrzałem za siebie, jego już nie było. Ciepło też wyparowało. To był naprawdę... Dziwny gość.
Na miejsce dotarłem dziesięć minut przed rozpoczęciem akademii i na głowie miałem już kompletnie inne rzeczy. Po pierwsze szkoła nie robiła na mnie szczególnego wrażenia, można by powiedzieć, że w ogóle nie robiła żadnego wrażenia. Był to po prostu szary budynek, jakich wiele. - No tak, przychodzimy się tu uczyć, a nie mile spędzać czas...
Czasem, kiedy wchodzi się do jakiegoś nowego miejsca, szkoły, dyskoteki, czy baru... odnosi się wrażenie, że wszyscy, którzy są już w środku, zaczynają się na ciebie patrzeć... Nie wiem czy w moim wyglądzie było coś nie tak, czy po prostu w tych murach każdy znał się na tyle dobrze, że nowy uczeń nie mógł ujść niczyjej uwadze, ale to było po prostu nie do zniesienia!
W jednej chwili zdałem sobie sprawę, jak muszą czuć się politycy przed publicznymi wystąpieniami, kiedy uważnie obserwują ich setki ludzi na żywo lub miliony przed telewizorami. Każde potknięcie jest wyśmiewane, każdy gest przestaje być swobodny.
- Nie, to przecież niemożliwe, wszyscy nie mogą się na mnie tak po prostu gapić - pomyślałem. Spojrzałem na grupkę dziewczyn stojących niedaleko przy wejściu do jakiejś klasy i spostrzegłem, że akurat w tej samej chwili część z nich odwróciła wzrok. - Ok, to był zły przykład.
Spróbowałem jeszcze raz. Po schodach prowadzących na górne piętro, schodziło akurat kilka osób. Mimo stałem na ich drodze, nikt na mnie nie spojrzał. Całe szczęście... Jednak się nie wyróżniałem.
Nagle przyłapałem się na tym, że teraz to ja wlepiam wzrok w jedną z tych brunetek, które schodziły po schodach.
Nie spodziewałem się, że w mundurku można wyglądać tak seksownie. Czarna, krótka spódnica podkreślała jej figurę, a biała koszula z rozpiętym górnym guzikiem i luźno zawieszony na szyi krawat leżały na niej lepiej niż na facecie. Z pewnością nacieszyłbym się tym widokiem nieco dłużej, ale nagle zdałem sobie sprawę, że ktoś przede mną stoi.
- Eee... o co chodzi? - spytałem niskiego blondyna, który patrzył się na mnie i nic nie mówił.
- Cześć, jesteś tu nowy? Na pewno jesteś nowy, bo nigdy cię wcześniej nie widziałem. Jestem Dawid, Dawid Kamiński, miło mi. - Wciągnął rękę, którą uścisnąłem. - Dyrektor wspominał mi, że w szkole będzie paru nowych uczniów i kazał mi zaprowadzić ich na akademię, a potem po spotkaniu w klasach oprowadzić po szkole, oczywiście jeżeli nie będziesz miał nic przeciwko, ale sądzę że nie będziesz miał, bo w końcu musisz wiedzieć co gdzie i jak, co nie? - Wszystko to powiedział w jakieś dziesięć sekund i potrzebowałem chwili, żeby doszło do mnie to, co chciał mi przekazać.
- Hm... myślę, że jakoś sobie poradzę, ale dzięki za dobre chęci. Naprawdę. - Uśmiechnąłem się i poszedłem na pierwsze piętro, gdzie lada chwila miał rozpocząć się apel.
- Co to, to nie. Nie mogę cię tak po prostu puścić, zgubisz się gdzieś i potem wszyscy będą mieli pretensje do mnie, zawsze je do mnie mają, jak coś nie wyjdzie. Powierzyli mi zadanie, to muszę je wykonać, czy tego chcesz czy nie. Nie chcę mieć potem przez ciebie kłopotów, najwyżej będę obserwował cię z boku i uważał żebyś nie zabłądził ok.? Swoją drogą jak ci na imię? Bo nie dosłyszałem.
- Michał... - westchnąłem. - Posłuchaj to naprawdę miłe z twojej strony, ale uwierz mi, nie trzeba, ja... - W chwili, kiedy szukałem odpowiedniej wymówki z głośników dobiegł jakiś męski głos, wzywający wszystkich na pierwsze piętro. Podziękowałem mu w duchu za odpowiednie wyczucie czasu. Zacząłem wchodzić po schodach na górę.
- Ej poczekaj! Pójdę z Tobą! - zawołał Dawid. Zaczynałem się zastanawiać, czy kiedykolwiek go zgubię.
Na pierwszym piętrze było już mnóstwo uczniów, stojących w dwu lub trój szeregach pod ścianami. Po środku ustawiony był sprzęt nagłaśniający i stojak na mikrofon, przy którym zauważyłem nikogo innego jak dziewczynę, którą wcześniej minąłem na schodach. Była naprawdę atrakcyjna, podobały mi się jej długie włosy i ukośnie ścięta grzywka, luźno opadająca na czoło. W pewnej chwili nasze spojrzenia się spotkały, delikatnie zmrużyła swoje zielone oczy, tak jakby usiłowała sobie przypomnieć skąd mnie zna lub czy w ogóle mnie zna.
- To Patrycja, jest przewodniczącą samorządu uczniowskiego - powiedział Dawid, odgadując gdzie patrzę. Nie dziwiłem się, że wybrali ją na takie stanowisko, sam bym na nią zagłosował za sam wygląd.
- Z której jest klasy, to znaczy, ile ma lat?
- Siedemnaście, druga klasa liceum, fajna co nie? Wszyscy chłopcy ze szkoły na nią lecą, ale ona na żadnego nie chce spojrzeć, robi się taka niedostępna. Pewnie uważa, że żaden nie jest dla niej dość dobry. - Zrobił minę jakby był jednym z tych, którego spławiła, co wydało mi się całkiem prawdopodobne.
- No cóż, nie można powiedzieć że nie jest ładna... – stwierdziłem zdawkowo.
- Będziesz próbował do niej podbić? - przerwał mi w pół zdania, zaczynał być denerwujący, ale jednocześnie miał w sobie coś zabawnego.
- Wrzuć na luz… - odpowiedziałem patrząc na niego z politowaniem.
- Dobra dobra, wiem że wpadła ci w oko, przede mną nic się nie ukryje. - Zaśmiał się krótko i trochę nerwowo, jego śmiech odzwierciedlał sposób w jaki mówił. - Dam Ci jedną radę, jest taka grupa chłopaków, ogromne z nich dupki, wiesz, chodzą na siłownie i solarium i mają się za dziewiąte cudy świata...
- Ósme - poprawiłem.
- Możliwe że ósme, w każdym razie, jeden z nich nazywa się Konrad, sam kiedyś startował do Patrycji i nawet byli gdzieś razem w paru miejscach, ale chyba się na nim przekonała, bo nic z tego więcej nie wyszło.
- Pewnie wziął to do siebie? – spytałem, wyobrażając sobie przypakowanego narcyza, który dostaje od niej kosza. Chciało mi się śmiać.
- Wziął wziął i to jak, teraz próbuje odstraszyć każdego chłopaka, który choć trochę zakręci się wokół niej. Już nie raz się z nim o to kłóciła, ale kończy się na tym że on prosi ją żeby go nie skreślała, a ona go olewa.
- Dramat jak z telenoweli... - mruknąłem. To naprawdę było zabawne.
- Myślisz że to śmieszne? Widzisz tamtego szatyna po prawej naprzeciwko, pierwszy rząd, pod oknem?
- Ten chudy? To jest Konrad? No bez przesady... - Parsknąłem śmiechem. Jeżeli to był postrach wszystkich jej adoratorów, to w tej szkole najwyraźniej brakowało odwagi.
- Nie, Konrad to ten bardziej na prawo od niego, sześć osób dalej.
Podążyłem wzrokiem zgodnie z instrukcjami i zatrzymałem się na czymś co przypominało bardziej posąg niż człowieka i to posąg kulturysty. Facet miał chyba z dwa metry wzrostu i ważył na oko ze sto kilo w samej masie mięśniowej, miał ręce prawie przypominające uda mojego gadatliwego towarzysza i stał jakby ktoś założył mu na plecy gorset ortopedyczny Tak, był blondynem i nie szczędził kasy na solarium.
- Na Twoim miejscu nie wdawałbym się z nim w konflikty, jego ekipa naprawdę potrafi dać komuś w kość… - Znowu zrobił minę jakby tego doświadczył. - A Ty jesteś tu nowy, więc nawet nie ma nikogo kto mógłby się za Tobą wstawić.
- Wiesz jakoś się nie boję, ostatnio ciągle jestem gdzieś nowy. - Mówiłem prawdę, podobne scenariusze przerabiałem już wcześniej. Z reguły okazywało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują, Potrafiłem zadbać o siebie.
- Tylko ostrzegałem... - Dalej nie mógł mówić, Patrycja poprosiła wszystkich o ciszę.
- Baczność! Poczet sztandarowy sztandar wprowadzić! - rozkazała. No i rozpoczęły się te wszystkie oficjalne przemowy, podczas których z reguły się wyłączam i zaczynam rozmyślać o czymś innym, tym razem też nie było inaczej.
Jakie będą te pierwsze dni? Jaki będzie mój wychowawca? Czy uda mi się fajnie spędzić choć jeden rok szkolny, bez żadnych stresów, przeprowadzek, kolejnych awansów mamy?
Przypomniałem sobie wszystko to co było wcześniej, poprzednie lata szkolne. Pięć szkół, które odwiedziłem na przestrzeni zaledwie dwóch lat, zerwane znajomości, krótkie, ulotne chwile bliskości, którymi nawet nie miałem czasu się nacieszyć. Nigdy nie miałem swojego miejsca, swoich przyjaciół… zresztą szkoda o tym gadać.
***
Akademia dobiegła końca. Musieliśmy jeszcze udać się do swoich klas, aby poznać nasze plany zajęć i załatwić sprawy organizacyjne. Jak dla mnie… mogłoby się obejść bez tego. Zająłem ławkę na samym końcu, razem z nieśmiałą blondynką, z którą właściwie nie zamieniałem ani jednego słowa, oraz Pawłem, całkiem fajnym, piegowatym rudzielcem w okularach, który wyglądał na przyjaźnie nastawionego.
Próbował opowiedzieć mi co nieco o niektórych osobach z klasy, ale przerwała nam ich wychowawczyni. Hanna Cezarczyk, zabierając głos w kwestiach, które w ogóle mnie nie obchodziły. W końcu jednak wszystko się skończyło. W sumie… odniosłem wrażenie, że to fajna klasa i że miło będzie ich poznać. Przyjaźnie nastawieni faceci, ładne, uśmiechnięte dziewczyny i pełna kultura. O ile za kilka miesięcy nie dowiem się, że muszę ich pożegnać i wyjechać, to mógłbym zaryzykować pełną integrację.
W ogólnym rozrachunku, mogłem uznać ten dzień za udany. Ten stan rzeczy zmienił się w kilka minut.
- Patrzcie kto idzie, nowy... - Konrad i reszta jego obstawy stali jakieś dwadzieścia metrów od wyjścia ze szkoły i chyba na kogoś czekali, coś podpowiadało mi że na mnie. Może to, że obok mnie nie było nikogo innego?
- Ej, czekajcie! Stop! Zostawcie go, nic wam nie zrobił. - Z tyłu nie wiadomo skąd nadbiegł Dawid i zaczął trajkotać jeszcze szybciej niż za pierwszym razem.
- Dawid, czekaj, jest ok - powiedziałem uspokajającym tonem.
- Czego chcecie? - Zatrzymałem się i spytałem pewnym głosem. Zaczęli się głupkowato śmiać. Czy każdy wypakowany facet musi sprawiać wrażenie ograniczonego?
- Widzisz, jest u nas w szkole taka tradycja... - zaczął Konrad. - Że kocimy nowych.
No tak, nie ma to jak tradycje wymyślane tylko po to, żeby grupy takie jak ta mogły zaspokoić swój kompleks i wyżyć się na słabszych
- To ciekawe... Na czym niby ta tradycja polega? - spojrzałem na Dawida, ale ten wydawał się zbyt przerażony, żeby cokolwiek powiedzieć.
- Po pierwsze, musimy cię upiększyć. - Wyciągnął z kieszeni czarny mazak.
- To bardzo ciekawe, ale nie mam czasu na tego typu zabawy, śpieszę się do domu, na razie - odparłem na głos. Wątpiłem w to, że mnie przepuszczą, w grupie czuli się silni.
- Nie tak szybko... - Ton Konrada stał się groźny, a przynajmniej on próbował go takim uczynić.
Nie wiadomo skąd, naszą grupkę zaczęła otaczać coraz większa liczba gapiów. Świetnie, nie ma to jak publiczność. Przypomniał mi się starożytny Rzym i gladiatorzy, chyba wyglądało to mniej więcej podobnie.
- No i co mi zrobisz jak nie dam się popisać? Pobijesz mnie z kumplami? - Było to pytanie retoryczne.
- Konrad, to nie ma sensu, daj spokój, on tu jest nowy! - jęczał mój adwokat.
- Zamknij się, zrobimy co będziemy chcieli! – warknął. - Zaczął do mnie podchodzić, a reszta jego kumpli utworzyła wokół mnie krąg.
- No to... malujemy - wycedził.
Wyciągnął rękę z mazakiem w stronę mojej twarzy, chwyciłem ją i skutecznie wykręciłem tak, że musiał się pochylić i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Skurczybyk był silny... ledwo co mogłem go utrzymać. Jego kumple nie pozostali jednak bierni, ten najbliżej, po mojej prawej właśnie wykonywał zamach, żeby mnie uderzyć. Puściłem szefa tego pseudo gangu i odchyliłem głowę w ostatniej chwili unikając jego ciosu, jednocześnie wykorzystałem moment, w którym stracił równowagę i przewróciłem go na Konrada. Wyłożyli się na ziemię jak dzieci. Wyglądało to nawet zabawnie, ale w tym momencie moja passa się skończyła. Podbiegła do mnie pozostała trójka i właściwie nie wiele mogło mi już pomóc, oprócz paru chwytów nie znałem dobrze żadnej sztuki walki.
Byłem skazany na porażkę, zacisnąłem zęby i zacząłem przyjmować na siebie ich ciosy osłaniając rękami głowę.
- Stać! Co to ma być! Rozejść się! - Nadbiegł dyrektor i jeszcze jakiś nauczyciel.
- Natychmiast przestać! Konrad i reszta! Do mnie! – Dalsze jego słowa jakoś mi umknęły, pamiętam tylko, nagle wszystko wokół ucichło i w kilka sekund zostałem zupełnie sam.
- Dobrze – pomyślałem spluwając krwią na ziemię - przynajmniej dostaną jakąś karę albo nagany. Klęczałem przed szkołą, próbując dojść do siebie, gdy nagle zauważyłem, że ktoś do mnie podszedł.
- Nic ci nie jest?
- Nie, czuję się świetnie, nic nie robi lepiej jak porządne lanie, człowiek od razu jest zdrowszy i... - Podniosłem głowę, okazało się, że osobą, która pytała była Patrycja. Zapomniałem co chciałem powiedzieć i w efekcie gapiłem się na nią jak idiota.
- Na pewno? Masz podbite oko i leci ci krew z nosa. - Miała racje, nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że dostałem w nos, nie czułem żeby był złamany, ale na wszelki wypadek zacząłem go obmacywać.
- Ach, nie zauważyłem - odpowiedziałem lekceważąco. Macie tu jakąś higienistkę lub kogoś kto by to naprawił?
- Tak, mamy, chodź zaprowadzę cię, nowych miał oprowadzać Dawid, ale z tego co zauważyłam zniknął gdzieś jak tylko zacząłeś się z nimi bić. - Wskazała podbródkiem w stronę szkoły z wyraźną dezaprobatą na twarzy.
- Właściwie to oni zaczęli... - Z trudem się podniosłem, bolały mnie wszystkie żebra.
- Ty czy oni, wszystko jedno. - Mówiła tak jakby nic ją to nie obchodziło i może rzeczywiście tak było. Nie mniej nawet taka obojętna wydawała się bardzo pociągająca. Miała na szyi cienki łańcuszek i ładny, stylowy pierścionek na środkowym palcu u lewej ręki. Srebro idealnie podkreślało jej opaleniznę.
Weszliśmy do szkoły, poprowadziła mnie korytarzem zaraz naprzeciwko wejścia.
- To tutaj, sala dwanaście. - Wskazała na drzwi gabinetu.
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się do niej. - Tak w ogóle mam na imię Michał. - Wyciągnąłem rękę w jej stronę.
- Patrycja - odparła chłodno, patrząc na mnie z ironią. Nie podała mi ręki, tylko zmierzyła wzrokiem tak jakbym czymś się ośmieszył. - Miło było cię poznać - dodała od niechcenia i odeszła w stronę wyjścia.
- No to na pewno wpadłem jej w oko - pomyślałem ze złością. Co z nią było nie tak? Może miała jakieś przykre przejścia z facetami? Albo naprawdę postanowiła nie zwracać najmniejszej uwagi na żadnego ze szkoły? Ale czy to znaczyło, że musiała być taka nieuprzejma? - Westchnąłem, nie wiedząc co myśleć.
Zapukałem do środka.
- Proszę. - Usłyszałem cienki damski głos. Wszedłem do środka. Sala dwanaście różniła się od wszystkich innych, które miałem okazję zobaczyć wcześniej. Wyglądała jak gabinet psychologiczny, albo normalny pokój mieszkalny, z płaskim telewizorem na ścianie i wygodną skórzaną kanapą.
- W czym mogę ci pomóc? - Szkolna higienistka okazała młodą blondynką w okularach. Miała na sobie czerwony sweterek i dżinsy. Wyglądała bardzo młodo. Na pewno nie miała jeszcze trzydziestu lat. Była zajęta czytaniem jakiegoś tekstu na monitorze swojego komputera.
- Ja właściwie... - Nie wiedziałem jak zacząć, nie chciałem mówić „zostałem pobity”.
- O mój Boże! - krzyknęła, kiedy w końcu skierowała na mnie swoje spojrzenie.
- Co ci się stało?! Wpadłeś pod samochód?
- Jest aż tak źle? - spytałem przerażony, podchodząc do lustra zawieszonego zaraz naprzeciwko biurka szkolnej higienistki. Nie wyglądałem najlepiej, jedno oko było całkowicie opuchnięte i sine, warga rozcięta, a nos zakrwawiony. Higienistka podniosła się ze swojego miejsca.
- Usiądź na kanapie, muszę cie obejrzeć – rozkazała. - Powiesz mi wreszcie co Ci się stało?
- Ciepłe powitanie w szkolnych murach - prychnąłem z ironią.
- Niech to szlag! To pewnie, Konrad i reszta jego bandy? - Stanęła nade mną. Zaczęła delikatnie obracać głowę i dokładnie przyjrzała się opuchliźnie. - Popatrz w górę - zarządziła.
- Oko wydaje się w porządku. Boli cię głowa? Masz gdzieś guza? - Zaczęła obmacywać moją czaszkę, na szczęście żadnego nie miałem, bo prawdopodobnie jego odkrycie nie należałoby do najprzyjemniejszych rzeczy.
- Skąd pani wiedziała, że to, Konrad? - zapytałem z zainteresowaniem.
- To oczywiste - odpowiedziała nie przerywając kontroli. - Prawie każda bójka, złamanie szkolnego regulaminu lub zniszczenie mienia to sprawka tych bałwanów - powiedziała z poirytowaniem. Wydaję mi się, że wszystko jest w porządku, żadnego guza, na pewno nigdzie Cię nie boli? - spytała troskliwie.
- Na sto procent - odparłem. - Skoro są tak wielkim problemem, czemu dyrektor nie wyrzuci ich ze
szkoły?
- No właśnie! - prawie krzyknęła. Zaczęła chodzić w tę i z powrotem namiętnie gestykulując. Widać było, że ta sprawa nie jest jej obojętna. - Gdyby to był normalny dyrektor! Ale nie! Zawsze kończy się na upomnieniach i byle jakich karach, a wszystko dlatego że ojciec Konrada jest jednym z głównych sponsorów szkoły, co roku przeznacza tysiące na remonty i dofinansowania na wycieczki uczniów. To dlatego jego synalek może czuć się bezkarnie, prawdziwy wrzód na dupie zarówno wśród uczniów jak i większości nauczycieli. - Nie boli cię nic innego, skarbie? Klatka piersiowa, ręce? - Te nagłe zmiany sposobu w jaki mówiła, były naprawdę zaskakujące.
- Żebra trochę... ale to raczej nic. - Nie chciałem zbytnio narzekać. Ból to ból, jest i mija, faceci nie powinni na niego narzekać prawda?
- No to ściągaj marynarkę i koszulę, no już, muszę cię obejrzeć. - Lekko się uśmiechnąłem i zrobiłem co kazała.
- No no, nieźle cię urządzili, masz dużo zaczerwienień i krwiaków, współczuję ci dzisiejszej nocy, bo chyba będziesz wolał spać na stojąco.
- Przecież nawet nie boli mnie aż tak bar... - Ała! - syknąłem. Zaczęła dosyć mocno dotykać mnie po żebrach w efekcie czego poczułem przeszywający ból.
- Na szczęście żadne nie wydaje się złamane, ale może być nadkruszone, lub pęknięte, będziesz musiał iść na prześwietlenie. Jak na razie mogę jedynie zrobić ci zimne okłady na opuchliznę.
- Dziękuje, ale właściwie mogę to zrobić w domu prawda? - Ostatnie na co miałem ochotę to przykładać sobie coś lodowatego do ciała. Chciałem pomimo jej ostrzeżeń położyć się już do swojego wygodnego łóżka, byłem zmęczony.
- Nie puszczę Cię tak... - stwierdziła stanowczo i zaczęła wyciągać z apteczki jakieś bandaże i moczyć je w zimnej wodzie w umywalce pod lustrem.
- Kiedy ja naprawdę... - Zimny okład wylądował na moim oku. - Chciałbym już iść do domu - dokończyłem.
- Pójdziesz, ale za chwilę. Przyłóż to do żebra - podała mi kolejny zimny okład. Nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy ale sprzeciwianie się jej raczej nie wchodziło w grę. Nawet nie miałem na to siły.
- Dziękuję bardzo proszę pani. - Chciałem być dla niej miły, zasługiwała na to.
- Pani Kasiu - poprawiła - nie lubię tych wszystkich oficjalnych zwrotów. Najbardziej odpowiadało by mi, gdybyście mogli zwracać się do mnie na ty, ale młodsi uczniowie od razu pomyśleli by sobie nie wiadomo co, więc najlepiej zostać przy takim pół oficjalnym tonie. A Ty jak się nazywasz?
- Michał, Michał Korwin. - przedstawiłem się.
- Więc, miło było cię poznać Michale. Mam nadzieje że nie będziesz musiał już tu przychodzić, a przynajmniej nie jako poszkodowany. Możesz już iść. – Uśmiechnęła się.
- Myślę że parę razy jeszcze tu wpadnę - Zażartowałem. Fajna była z niej kobieta, ale nie zamierzałem dać się dla niej obić. Pomyślałem, że znajdę jakieś inne preteksty do odwiedzin. Ubrałem się i wstałem z kanapy.
- Nie kracz – odpowiedziała wesoło na pożegnanie. - Do widzenia.
- Do widzenia. - Wyszedłem z jej gabinetu i skierowałem się do wyjścia.
***
Kiedy wracałem do domu, w mojej głowie przewijało się mnóstwo myśli, głównie o Kasi i Patrycji, były to jakby dwa przeciwieństwa. Intrygowało mnie to, bo jeszcze nigdy nikt mnie tak nie potraktował jak ta... przewodnicząca szkoły. Postanowiłem, że jeszcze z nią porozmawiam. Chłopacy z mojej klasy też musieli ją znać. Na pewno zwrócili na nią kiedyś uwagę.
Zdałem sobie sprawę, że poświeciłem tej jednej osobie bardzo dużo uwagi, za dużo jak na kogoś kogo w ogóle nie znałem. Podobała mi się, owszem. Była wyjątkowo atrakcyjna, ale czy nie było tyle innych dziewczyn, które były równie ładne? Właśnie, było ich wiele i nigdy nie zawracałem sobie nimi głowy aż tak bardzo, a teraz nie potrafię właściwie skupić się na niczym innym.
- Nie ma to jak dziewczyny... mogą zniszczyć spokój każdego mężczyzny - pomyślałem. Rozmyślałem tak jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu doszedłem na wzgórze Hugona, gdzie aktualnie mieszkaliśmy.
I właśnie kiedy zacząłem przemierzać ostatni kawałek, jaki dzielił mnie od domu, zobaczyłem coś, a raczej kogoś dziwnego na granicy lasku rosnącego nieopodal. To była ta sama postać którą mijałem dzisiaj na ulicy! Ubrany całkowicie na czarno, zakapturzony mężczyzna. Nie potrafiłem dostrzec jego twarzy, a on sam wydawał się nawet na mnie nie patrzeć. Znowu poczułem to dziwne uczucie w środku, tylko tym razem połączone z nutką strachu. Co on tu robi? Czemu tak stoi? Czy mnie śledzi? I co do diabła robił w lesie?
Patrzyłem na niego jak sparaliżowany jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu, najzwyczajniej w świecie, odwróciłem się do niego plecami i podążyłem w kierunku mojego domu. Serce biło mi jak szalone, czułem strach, ale nie obejrzałem się. Czułem że tam jest. Później wiele razy myślałem nad tym, czemu po prostu do niego nie podszedłem i nie spytałem o co mu do diabła chodzi? Jednak z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu wiem, że nie umiałbym tego zrobić, nie wiem jak to wyjaśnić.Kiedy wchodziłem do domu, ostatni raz obejrzałem się w stronę tego miejsca, które było stamtąd dobrze widoczne. Tak jak się spodziewałem, jego już tam nie było. Zniknął.
Strach ścisnął mnie za brzuch i poczułem przechodzący przeze mnie dreszcz przerażenia. Nie wiem nawet czemu się bałem, to było silniejsze ode mnie, nie panowałem nad tym. Oczy zrobiły mi się wilgotne, a serce biło jakbym przebiegł kilometr. Czułem się, jakby dopiero co skończył się jeden z moich koszmarów.
Rozpaczliwie próbowałem uspokoić oddech i wymazać to z głowy, ale nie potrafiłem. W pełni uspokoiłem się dopiero po paru godzinach.
Leżąc na łóżku i patrząc półprzymkniętymi oczami na głośno włączony telewizor, który zagłuszał okropną ciszę jaka panowała w domu, próbowałem o tym na spokojnie pomyśleć. Ktokolwiek to był, śledził mnie, wiedział którędy chodziłem do szkoły i na pewno zauważył gdzie mieszkam. Doszedłem do wniosku, że muszę być wyjątkowo ostrożny, nasz dom graniczył z lasem... I nie wiadomo co mogło się wydarzyć podczas naszej nieobecności lub w nocy. Może będzie próbował nas okraść? Albo zrobić mi lub mamie coś złego? Na samą myśl o tym, że coś mogłoby jej się stać, rozbolał mnie brzuch.
Postanowiłem ją uprzedzić, że musi na siebie uważać. Musieliśmy oboje.
Moje myśli cały czas krążyły wokół tej tajemniczej postaci… jej dziwnej aury i tego, że nie potrafiłem dostrzec ukrytej pod kapturem twarzy. Jednak w końcu moje powieki mimowolnie się zamknęły. Wszystko mnie bolało i byłem zmęczony psychicznie, za dużo przeżyć jak na jeden dzień. Słońce zmierzało ku zachodowi, oblewając mój pokój czerwonym światłem. Usnąłem głębokim snem...