Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2011-03-06 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 5016 |
Chytrusek
Było to na początku kwietnia. Kazik pod wieczór wrócił do domu z
niemal sensacyjną wiadomością. Kiedy szedł przez las, na zboczu
piaszczystego wzgórza koło kępskiej drogi leśniczy z gajowym urządzili
zasadzkę na lisią rodzinę. Byli zadowoleni, że ustrzelili wszystkie, ale
Kazikowi wydawało się, że jeden mały lisek uciekł i skrył się w jamie,
chociaż do końca nie był o tym przekonany. - Musimy mu pomóc, bo bez
rodziców zagryzą go bezpańskie psy włóczące się po lesie – powiedział
jakby zatroskany. Zaskoczył mnie tą swoją opiekuńczością, bo zawsze kpił
sobie z moich zwierzęcych przyjaciół, a czasami to nawet nazywał mnie
kocim lub psim ojcem. Zdumienie było tym większe, bo dotychczas nikt i
nigdy w okolicy nie lubił lisów, które rok w rok bezkarnie trzebiły i
dziesiątkowały stada kur, indyków, a nawet kaczek. Tylko gęsi zazwyczaj
dawały sobie z lisami radę, ale głównie z powodu umiejętności fruwania.
Na drugi dzień rano, kiedy Marysia i Wandzia były już w szkole, a
mamusia wybrała się na zakupy do spółdzielni, wzięliśmy z bratem dwa
worki i ruszyliśmy w kierunku lasu. Panek poszedł też z nami, bo okazji
pójścia do lasu nigdy by nie przepuścił, ale z drugiej strony miał być nam
bardzo przydatny, bo jak żaden inny pies we wsi potrafił wchodzić do lisich
jam i natarczywie szczekać. W lesie odnaleźliśmy lisią norę, obejrzeliśmy
jej otoczenie i stwierdziliśmy, że oprócz głównego wejścia są jeszcze dwa
boczne, zapasowe. Po cichu zasłoniliśmy rezerwowe wejścia workami, a
Panka skierowaliśmy do wejścia głównego, dając mu komendę do
szukania. Piesek wtłoczył się do jamy, a kiedy zaczął agresywnie szczekać,
byliśmy pewni, że lis jest tam na pewno. Nie wiedzieliśmy tylko, czy stary,
czy też młody. Na wszelki wypadek mocno trzymaliśmy worki i w
pewnym momencie worek brata mocno zatrzepotał. - Mam go! Ty trzymaj
mocno swój worek, bo może być jeszcze drugi lis! - wrzasnął Kazik.
Sprężyłem się i trzymałem ile sił, ale drugiego lisa, niestety, nie było.
Był to mały, kilkudniowy lisek z rudoszarą sierścią, co bardzo mnie
zaskoczyło, ale Kazik wyjaśnił mi natychmiast, że lisy nie rodzą się w pełni
rude, a rudości nabierają wraz z dorastaniem; podobnie bociany nie rodzą
się z biało-czarnym upierzeniem oraz czerwonawymi łapami i dziobami,
lecz zupełnie szare.
W drodze do domu postanowiłem, że mój lisek, bo miał to być mój
kolejny przyjaciel, będzie nazywał się Chytrusek. Kazik miał co do imienia
spore wątpliwości, bo jaki to z niego Chytrusek, skoro to nie on nas
przechytrzył, a my jego. Pozostało jednak na moim. Po powrocie
wsadziliśmy go do pustego po prosiakach chlewika, nakarmiliśmy
strzępami mięsa i napoiliśmy mlekiem od Czerwonej. Gdy go zobaczyła
mamusia, niemal się wściekła, ale jak zwykle dała się udobruchać i
zaakceptowała nasz wybór. - Ale karmić to ja go nie będę. Róbcie to sami,
skoro go tu przynieśliście. Bo gadzina jeść musi – zakończyła stanowczo.
Ucieszyłem się bardzo, bo też chciałem, bym tylko ja go karmił. Podczas
posiłków do chlewika zawsze wchodził ze mną Panek, a kiedy ja
próbowałem Chytruska głaskać po główce, piesek patrzył na niego
badawczo i próbował go obwąchiwać. Lisek niekiedy stroszył swoje
trójkątne uszka i szczerzył na nas maleńkie i ostre ząbki, ale z każdym
dniem coraz mniej. Potem to już chyba oczekiwał, żeby go pogłaskać, a
Panka to nawet zaczepiał łapką.
Po kilku dniach założyłem Chytruskowi obrożę, przywiązałem do niej
sznurek i razem wyszliśmy na podwórko. Panek oczywiście był z nami.
Lisek badawczo rozglądał się po podwórku, zaglądał w różne kąty, gdy
niespodziewanie spotkali się wzrokiem z Rudym uwiązanym przy budzie
na łańcuchu. Rudy szarpał się, warczał i szczekał, próbując dopaść
Chytruska, który od tego momentu skutecznie unikał swojego
prześladowcy. Następnego dnia poszedłem z Chytruskiem do
Kamienieckich, a w kolejny do Wróblów, by pochwalić się przyjacielem.
Lisek wywoływał ogromne zainteresowanie, a ja niesamowicie rosłem w
dumę. Gdzieś po dwóch tygodniach uznałem, że mój przyjaciel jest już na
tyle oswojony, że z powodzeniem mogę go na podwórku uwolnić z uwięzi.
Ten chwilę pocieszył się swoją wolnością, pobawił z Pankiem, popatrzył na
stadko młodych kurcząt, potem na mnie i niespodziewanie dał drapaka w
podrastające za płotem zboże. I tyle go widzieliśmy, a z czasem nawet o
nim zapomnieliśmy. Lisy natomiast coraz częściej dawały o sobie znać,
dusząc po kolei domowe ptactwo, szczególnie kury i kurczęta, wywołując
tym wściekłość wszystkich mieszkańców okolicy. Tylko ja jakoś nie
potrafiłem się gniewać na lisy.
Około połowy lipca w upalne południe zauważyłem, że Panek
niespokojnie patrzy na dróżkę biegnącą między niemal dojrzałym już
żytem w stronę lasu. Dyskretnie zacząłem go obserwować. Nagle w
odległości około stu metrów dostrzegłem stojącego na dróżce lisa.
Nieruchomo patrzyli z Pankiem na siebie. Ale kiedy jeden z nich ruszył
powolutku przed siebie, drugi zrobił to niemal równocześnie. Razem też
zatrzymali się. Sytuacja ta powtórzyła się jeszcze dwukrotnie, a kiedy
patrzyli na siebie już tylko z odległości około dziesięciu metrów, ruszyłem
w ich kierunku. Kiedy tupnąłem nogą, lis odwrócił się, odszedł kilka
kroków, by za chwilę wrócić i patrzeć w naszym kierunku. Wtedy nie
miałem wątpliwości, to był mój dojrzały już Chytrusek. Kiedy zbliżałem
się do niego, by pogłaskać po kształtnym łepku, popatrzył na mnie i na
Panka smutnym wzrokiem, odwrócił się i powolutku ruszył w stronę lasu.
Nigdy więcej go nie widziałem.
ratings: perfect / excellent