Przejdź do komentarzyChytrusek
Tekst 9 z 11 ze zbioru: Przyjaciele z dzieciństwa
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2011-03-06
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń5015

Chytrusek


Było to na początku kwietnia. Kazik pod wieczór wrócił do domu z 

niemal sensacyjną wiadomością. Kiedy szedł przez las, na zboczu 

piaszczystego wzgórza koło kępskiej drogi leśniczy z gajowym urządzili 

zasadzkę na lisią rodzinę. Byli zadowoleni, że ustrzelili wszystkie, ale 

Kazikowi wydawało się, że jeden mały lisek uciekł i skrył się w jamie, 

chociaż do końca nie był o tym przekonany. - Musimy mu pomóc, bo bez 

rodziców zagryzą go bezpańskie psy włóczące się po lesie – powiedział 

jakby zatroskany. Zaskoczył mnie tą swoją opiekuńczością, bo zawsze kpił 

sobie z moich zwierzęcych przyjaciół, a czasami to nawet nazywał mnie 

kocim lub psim ojcem. Zdumienie było tym większe, bo dotychczas nikt i 

nigdy w okolicy nie lubił lisów, które rok w rok bezkarnie trzebiły i 

dziesiątkowały stada kur, indyków, a nawet kaczek. Tylko gęsi zazwyczaj 

dawały sobie z lisami radę, ale głównie z powodu umiejętności fruwania. 

Na drugi dzień rano, kiedy Marysia i Wandzia były już w szkole, a 

mamusia wybrała się na zakupy do spółdzielni, wzięliśmy z bratem dwa 

worki i ruszyliśmy w kierunku lasu. Panek poszedł też z nami, bo okazji 

pójścia do lasu nigdy by nie przepuścił, ale z drugiej strony miał być nam 

bardzo przydatny, bo jak żaden inny pies we wsi potrafił wchodzić do lisich 

jam i natarczywie szczekać. W lesie odnaleźliśmy lisią norę, obejrzeliśmy 

jej otoczenie i stwierdziliśmy, że oprócz głównego wejścia są jeszcze dwa 

boczne, zapasowe. Po cichu zasłoniliśmy rezerwowe wejścia workami, a 

Panka skierowaliśmy do wejścia głównego, dając mu komendę do 

szukania. Piesek wtłoczył się do jamy, a kiedy zaczął agresywnie szczekać, 

byliśmy pewni, że lis jest tam na pewno. Nie wiedzieliśmy tylko, czy stary, 

czy też młody. Na wszelki wypadek mocno trzymaliśmy worki i w 

pewnym momencie worek brata mocno zatrzepotał. - Mam go! Ty trzymaj 

mocno swój worek, bo może być jeszcze drugi lis! - wrzasnął Kazik. 

Sprężyłem się i trzymałem ile sił, ale drugiego lisa, niestety, nie było. 

Był to mały, kilkudniowy lisek z rudoszarą sierścią, co bardzo mnie 

zaskoczyło, ale Kazik wyjaśnił mi natychmiast, że lisy nie rodzą się w pełni 

rude, a rudości nabierają wraz z dorastaniem; podobnie bociany nie rodzą 

się z biało-czarnym upierzeniem oraz czerwonawymi łapami i dziobami, 

lecz zupełnie szare. 

W drodze do domu postanowiłem, że mój lisek, bo miał to być mój 

kolejny przyjaciel, będzie nazywał się Chytrusek. Kazik miał co do imienia 

spore wątpliwości, bo jaki to z niego Chytrusek, skoro to nie on nas 

przechytrzył, a my jego. Pozostało jednak na moim. Po powrocie 

wsadziliśmy go do pustego po prosiakach chlewika, nakarmiliśmy 

strzępami mięsa i napoiliśmy mlekiem od Czerwonej. Gdy go zobaczyła 

mamusia, niemal się wściekła, ale jak zwykle dała się udobruchać i 

zaakceptowała nasz wybór. - Ale karmić to ja go nie będę. Róbcie to sami, 

skoro go tu przynieśliście. Bo gadzina jeść musi – zakończyła stanowczo. 

Ucieszyłem się bardzo, bo też chciałem, bym tylko ja go karmił. Podczas 

posiłków do chlewika zawsze wchodził ze mną Panek, a kiedy ja 

próbowałem Chytruska głaskać po główce, piesek patrzył na niego 

badawczo i próbował go obwąchiwać. Lisek niekiedy stroszył swoje 

trójkątne uszka i szczerzył na nas maleńkie i ostre ząbki, ale z każdym 

dniem coraz mniej. Potem to już chyba oczekiwał, żeby go pogłaskać, a 

Panka to nawet zaczepiał łapką. 

Po kilku dniach założyłem Chytruskowi obrożę, przywiązałem do niej 

sznurek i razem wyszliśmy na podwórko. Panek oczywiście był z nami. 

Lisek badawczo rozglądał się po podwórku, zaglądał w różne kąty, gdy 

niespodziewanie spotkali się wzrokiem z Rudym uwiązanym przy budzie 

na łańcuchu. Rudy szarpał się, warczał i szczekał, próbując dopaść 

Chytruska, który od tego momentu skutecznie unikał swojego 

prześladowcy. Następnego dnia poszedłem z Chytruskiem do 

Kamienieckich, a w kolejny do Wróblów, by pochwalić się przyjacielem. 

Lisek wywoływał ogromne zainteresowanie, a ja niesamowicie rosłem w 

dumę. Gdzieś po dwóch tygodniach uznałem, że mój przyjaciel jest już na 

tyle oswojony, że z powodzeniem mogę go na podwórku uwolnić z uwięzi. 

Ten chwilę pocieszył się swoją wolnością, pobawił z Pankiem, popatrzył na 

stadko młodych kurcząt, potem na mnie i niespodziewanie dał drapaka w 

podrastające za płotem zboże. I tyle go widzieliśmy, a z czasem nawet o 

nim zapomnieliśmy. Lisy natomiast coraz częściej dawały o sobie znać, 

dusząc po kolei domowe ptactwo, szczególnie kury i kurczęta, wywołując 

tym wściekłość wszystkich mieszkańców okolicy. Tylko ja jakoś nie 

potrafiłem się gniewać na lisy. 

Około połowy lipca w upalne południe zauważyłem, że Panek 

niespokojnie patrzy na dróżkę biegnącą między niemal dojrzałym już 

żytem w stronę lasu. Dyskretnie zacząłem go obserwować. Nagle w 

odległości około stu metrów dostrzegłem stojącego na dróżce lisa. 

Nieruchomo patrzyli z Pankiem na siebie. Ale kiedy jeden z nich ruszył 

powolutku przed siebie, drugi zrobił to niemal równocześnie. Razem też 

zatrzymali się. Sytuacja ta powtórzyła się jeszcze dwukrotnie, a kiedy 

patrzyli na siebie już tylko z odległości około dziesięciu metrów, ruszyłem 

w ich kierunku. Kiedy tupnąłem nogą, lis odwrócił się, odszedł kilka 

kroków, by za chwilę wrócić i patrzeć w naszym kierunku. Wtedy nie 

miałem wątpliwości, to był mój dojrzały już Chytrusek. Kiedy zbliżałem 

się do niego, by pogłaskać po kształtnym łepku, popatrzył na mnie i na 

Panka smutnym wzrokiem, odwrócił się i powolutku ruszył w stronę lasu. 

Nigdy więcej go nie widziałem. 



  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
piękne...
© 2010-2016 by Creative Media
×