Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2013-05-18 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3206 |
PROLOG
TO PRZYCHODZI Z DESZCZEM. Te słowa odbijały się w głowie Pawła Majzla niczym stereo. Jak zacięta płyta na przedwojennym gramofonie ciskała słowa o wewnetrzną część czaszki mężczyzny. Skroń pulsowała, czuł przepływające mililitry krwi w każdej żyle. Ciśnienie. Miał wrażenie jakby zanurkował w głębiny bez odpowiednigo sprzętu, a wiedział co to znaczy.
Ostatniego lata wybrał się z rodziną do Egiptu. Choć sytuacja finansowa nie była najkorzystniejsza, postanowił sprawić żonie i córkom prezent. Tak bardzo im na tym zależało, tak bardzo wszyscy tego potrzebowali. Gdy pewnego dnia dał się namówić na kilka sesji nurkowania nie był tym pomysłem zachwycony. Ba! Był absolutnie przeciwny, lecz widok córek wpatrzonych w ojca jak w superbohatera nakazywał nie zawieść nadziei w nim pokładanych. Po kilku próbnych zanurzeniach z instruktorem zaczął czuć się pewniej. Dziewczynki śmiały się i klaskały a on zabawiał je niczym cyrkowy klaun robiąc w wodzie piruety. Zafascynowany podwodnym światem postanowił zejść niżej i choć Marcus ( tak miał na imię jego trener) stanowczo odradzał takich wycieczek jak na pierwszy raz, Paweł nie przejmował się tym zbytnio. Schodził niżej i niżej, tam gdzie ciemnej i zimniej, oczarowany głebią i bezgraniczną wolnością jaką dawała toń przeźroczystej wody. W pewnym momencie jego głowę przeszył niesamowity ból. Czuł jakby jego czaszka zaczęła się skurczać. Jakby ktoś wsadził mu głowę w imadło i powoli lecz równomiernie zaciskał na skroniach. Zaczął tracić przytomność, brakowało mu tchu. Ostatnimi siłami chciał jak najszybciej wydostać sie na powierzchnie lecz ucisk jaki mu towarzyszył skutecznie blokował pracę mieśni. Myślał, że umiera i pewnie tak by się stało gdyby nie silna dłoń Marcusa. Podchwycił go za pas i w ciągu kilku sekund wynurzył sie z Pawłem na powierzchnie. Zadziwiająco szybko. Bolt podwodnego świata, chwalił później mężczyzne. Najzwyklejsza w świecie dekompresja lecz była to pierwsza i na pewno już ostatnia jego przygoda z nurkowaniem.
Stał w łazience wpatrując się w swoje odbicie. Jego zazwyczaj piwne oczy nabrały teraz czerwonej barwy. Po białych jak śnieg białkach nie został nawet ślad i wyraźnie mógł dostrzec kolejne naczyńka pękające w gałkach ocznych. Pot spływał mu po czole, serce kołatało. Jednak nie była to zwykła gorączka, nie czuł osłabienia, wręcz przeciwnie. Z każdą minutą odczuwał coraz wiekszy napływ sił. Adrenalina krążyła w jego ciele niczym bolid Kubicy na torze w Maroco. Przez chwile zastanawiał się dlaczego o tym pomyslał, lecz myślał teraz o setkach różnych spraw. Czuł jak zwoje mózgowe pracują pełną parą. TO PRZYCHODZI Z DESZCZEM. Nagle to usłyszał. Cicho, jakby z oddali, gdzieś w najczarniejszych zakamarkach umysłu grał fortepian. Z początku delikatnie, po chwili głośniej i głośniej. Więcej, więcej jej - szepnął. Nie znał tej melodii lecz wydała mu sie tak bardzo kojąca. Ból głowy ustapił.
Wytarł twarz ręcznikiem i usmiechnął się do własnego odbicia w lustrze.
W tej właśnie chwili Paweł Majzel, przykładny mąż i ojciec, stracił kontrole nad swoim ciałem. Kontrolę, której już nigdy miał nie odzyskać.
Basia Majzel, wraz z dwiema swoimi ślicznymi córeczkami, wracała starym mercedesem do domu. Noc zapadła już godzinę temu lecz trasę jaką pokonywała od teściów do ich gospodarstwa znała na pamięć. Nie pierwszy raz musiała zostawić dzieci u babci, gdy sama jechała do miasta na zakupy. Teoretycznie mógłby się nimi zająć Paweł, lecz myśl o dokarmianiu dzieci pizzą bądź tłustym karczkiem wydawała sie jej wystarczającym powodem by nie zostawiać dzieci na cały wieczór z tatą. Co to to nie. Zresztą w ostatnim czasie mąż i tak miał zbyt wiele na głowie. Plaga insektów jaka dotkneła tegoroczne zbiory spędzała mu sen z powiek. Cały sad, który jak co roku przynosił potężny zastrzyk gotówki do rodzinnego portfela, teraz zamienił sie w zgniły kompost nadający się jedynie do obornika za stodołą.
Dziewczynki bawiły się swoimi nowymi Barbie na tylnim siedzeniu. Choć zasięg po tej części wzgórza był zbyt słaby dla telefonów komórkowych, radio odbierało wręcz wyśmienicie. Właśnie leciał kawałek Cykady na Cykladach zespołu Maanam. Ulubionej kapeli Basi. Po kilku pierwszych, dość mocnych nutach, dziewczynki zaczęły wtórować wokalistce wymawiając przy tym słowa tylko dla nich zrozumiałe. Basia usmiechnęła się szeroko spoglądając we wsteczne lusterko i przyłączyła się do córek.
Stary mercedes SL, który otrzymał od Pawła przezwisko „Beka”, zjechał na żwirowaną drogę ciągnącą się wzdłuż równo posadzonych drzew wiśni. Zostały im trzy minuty do spotkania z ojcem.
Samochód zatrzymał się przed domem. Światła w pokojach świeciły się co ze względnu na wprowadzone przez Pawła oszczędności wydało sie Basi bardzo dziwne. Talar, roczny labrador, przywiązany do budy ujadał w niebo głosy. Jego łapy zakończone szpiczastymi pazurami wbiły sie głęboko w nasiękniętą deszczem ziemie. Naprężony łańcuch skutecznie trzymał labradora w ryzach lecz ten i tak próbował z całych sił oswobodzić sie z kajdanów. Byłoby lepiej gdyby faktycznie mu się udało. Psy wyczuwają zagrożenie a to niewątpliwie było dziś obecne i miało dotknąć jedynych bliskich mu ludzi.
Deszcz padał coraz mocniej. Ponagliła córki by szybko biegły do domu. Te jednak niewzruszone prośbami matki zatrzymały się przy budzie.
- Talar, co ci jest? – spytała młodsza – cicho!
- Mamusiu dlaczego on to robi? – wtrąciła sie jej siostra ściskając Barbi coraz mocniej.
Basia spojrzała na psa lekko poirytowana.
- Chyba najadł się szaleju. No już, biegiem do domu. Za chwilę będziecie całe mokre i jutro znów ominie was przedszkole. A wiecie co jest jutro?
Dziewczynkom twarze rozpromieniły się jakby właśnie nadeszła gwiazdka.
- Przedstawienie! – krzyknęły wspólnie pędząc co sił do drzwi.
Przedstawienie. To właśnie słowo usłyszał Paweł wciąż stojący w łazience. Dłonie drżały mu rytmicznie. Na skroniach pojawiła sie dobrze znana żyła z pulsującą krwią, adrenaliną a może szaleństwem? Przedstawienie czas zacząć.
Zacisnął dłoń na rękojeści kuchennego noża. TO PRZYCHODZI NOCĄ. A noc niewątpliwie już nadeszła. Usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi. Spojrzał ostatni raz w lustro i choć w głębi duszy (o ile jeszcze tam była) błagał by tego nie robić, oczy i tak zdradzały obecność w ciele czegoś jeszcze. Czegoś nad czym nie potrafił już zapanować.
Z przedpokoju dobiegły głosy jego najważniejszych kobiet. Usłyszał swoje imie wymawiane przez miłość swojego życia. Wytarł twarz ręcznikiem, usmiechnął się i jedyne już co słyszał w swojej głowie, prócz dźwieków pianina i własnego błagania, był głos; „Milcz kurwo!”.
Dziewczynki wpadły do domu jak burza. Basia strząsając na ganku wodę ze swojej kurtki przeciwdeszczowej, którą dwa lata temu kupili z mężem na straganie pod Gubałówką podczas ferii zimowych, nie zdążyła zamknąć za sobą drzwi gdy ujrzała zdewastowane pomieszczenia. Zasłony w salonie ledwo wisiały na kilku ostatnich żabkach. Przewrócony stolik i peknięty, śnieżący telewizor, który rzucał biały blask na pokój, przyciągał uwagę. Rozciagajaca się tuż przy wejściu, otwarta kuchnia, wyglądała niczym po przejściu huraganu. Pootwierane szafki, częściowo wyrwane z zawiasów, rozbite naczynia i rozsypane sztućce ukazywały ogrom zniszczeń. Na końcu korytarza usłyszała ciche, ledwo słyszalne odgłosy. Palące się światło w łazience rzucało cień na przebywającą w środku postać. Zbyt niewyraźny by mogła dostrzec czy to aby na pewną jest jej mąż.
Gestem dłoni nakazała córkom by zostały przy drzwiach.
- Paweł? – spytała niepewnie.
Cisza.
Serce waliło jej w piersi. Instynkt samozachowawczy, który normalnie nakazałby jej uciekać tym razem zawiódł. Strach wymieszany z ciekawością i troską wziął górę nad logicznym myśleniem.
Zrobiła dwa kroki wzdłuż pogrążonego w mroku korytarza. Na stojącym pod lustrem stoliku zauważyła wazon do którego zawsze wkładała kwiaty zebrane przez dziewczynki początkiem wiosny. Teraz ów ozdoba otrzymała inną rolę.
Chwyciła szklane naczynie i zrobiła kolejny, niewielki krok.
- Paweł, kochanie jesteś tam?
Tym razem usłyszała dźwiek, który miał przesladować ją do końca życia. Był to dźwiek stali przesuwającej się powoli po ceramice. Delikatny i subtelny lecz w Basi wywołał zupełnie inne uczucia.
Dziewczynki stały przy drzwiach ściskając nowe Barbie. Talar, wciąż uwięziony przy budzie, ujadał i wyrywał sie na wszelkie możliwe sposoby. Basia zrobiła kolejny krok trzymając się blisko ściany. W drzwiach łazienki pojawiła się sylwetka mężczyzny. Poznała męża, lecz sposób w jaki stał a raczej utrzymywał sie na nogach bardzo ją zaniepokoił.
- Co sie stało? Nic ci nie jest? – Spytała zaciskając dłonie mocniej na wazonie.
Stał nieruchomo opierając dłoń na framudze drzwi.
- Uciekaj – szepnął ledwo słyszalnym głosem. – Uciekajcie wszystkie.
Gdy podeszła bliżej ujrzała ociekającą potem twarz mężczyzny. Jego przekrwione oczy płonęły, twarz wykrzywiona w dziwnym grymasie i nierównomierny, ciężki oddech sprawił, że ugięły sie pod nią kolana. Cofnęła się o krok lecz ten „ktoś” nie miał zamiaru pozwolić im odejść. W jednej chwili podbiegł do niej kurczowo trzymając ostry przedmiot w dłoni. Zanim zdązyła zareagować silna dłoń zacisnęła sie na jej gardle i rzucajac nią jak szmacianą lalką przystawiła do ściany.
- Nigdy mnie nie słuchasz dziwko!- warknął.
W niekontrolowanym odruchu kobieta zacisnęła dłoń na wazonie i najmocniej jak tylko mogła uderzyła go w głowę. Naczynie roztrzaskało się na kawałki. „To” odsunęło się wypuszczając nóż z ręki i pozwoliło Basi zaczerpnąć odrobinę powietrza.
Stała nieruchomo, sparalizowana strachem. „To coś” trzymało się za głowę i odbijając sie od ściany do ściany na wąskim korytarzu, w końcu upadło na podłogę.
Paweł klęczał ukrywając twarz w dłoniach, po których teraz spływała strużka krwi z rozcietej głowy tworząc coraz wiekszą plamę na dywanie. Jego szloch odbijał sie echem w całym domu. Basia zrobiła krok do przodu. W tej chwili dłonie męża oparły sie stabilnie na podłodze i dźwignęły potężne ciało.
- Zarżnę was jak świnie! – wrzasnął.
Ruszył w strone kobiet opętany rządzą mordu. Basia odwróciła się i zaczęła uciekać do przerażonych dziewczynek, wciąż ubranych w swoje różowe kurteczki i nie rozumiejących zaistniałej sytuacji. Paweł podniósł nóż i szybkim krokiem kierował się w ich stronę. Kobieta widząc, że nie zdążą już uciec mocno objęła dzieci zasłaniając je swoim ciałem. Był na wyciągniecie ręki gdy przez otwarte drzwi do domu wbiegł Talar ciągnąc za sobą wyrwany z budy łańcuch. Jego kły lsniły, sierść miał najerzoną a warkot jaki wydobywał się z jego pyska mógł skutecznie rywalizować z rykiem lwa czy niedźwiedzia.
Rzucił się na Pawła wbijając zęby w jego przedramie. Nie poczuł tego. Kilka razy uderzył psa w bok. Padli na podłogę tarzając się w ferworze walki. Nóż wypadł z zakrwawionej ręki a wtedy pies rozluźnił zacisk i sięgnął do gardła napastnika. Zasłaniając się rękoma Paweł chwycił zwierze i przerzucił za siebie. Zanim Talar wstał, ten pochwycił nóż i wbił mocno w jego tułów. Kolejny i kolejny raz zadawał ciosy, rytmicznie jak zaprogramowana maszyna. Krew trysnęła na ściany i na jego twarz.
Dziewczynki zaczęły krzyczeć.
- Tato! Tato, przestań!
Zatrzymał sie by zaczerpnąć powietrza. Jego twarz przybrała zupełnie inny wyraz. Zrozpaczone i zapłakane oczy spojrzały na żone i córki. Wrócił wzrokiem na psa, którego właśnie przed momentem zamordował gdy ten chciał jedynie bronić swoich domowników. Łzy napłynęły mu do oczu. Wstał ciskając zakrwawiony nóż na podłogę i mijając rodzine wybiegł na zewnatrz zostawiając za sobą plamy krwi z rozszarpanego ramienia.
Basia wciąz trzymająca dziewczynki w objęciach odwróciła głowę w stronę wiszącej nad komodą strzelby myśliwskiej.
Wyszła na ganek ściskając kolbę strzelby w dłoniach. Rozejrzała się sprawdzając czy droga ucieczki do samochodu wygląda na bezpieczną. Chciała jak najszybciej stąd uciec nie mogac pojąć co tak na prawdę się tu wydarzyło. Podchodząc do samochodu zobaczyła światło w stodole. Wiedziała, że on tam jest i że pod żadnym pozorem nie powinna tam iść. Zawsze krytykowała zachowanie potencjalnych ofiar w horrorach, że zamiast brać nogi za pas zgrywały bohatera tracąc później życie. Z czystej głupoty. Jednak teraz sama zachowała się jak głupia.
Deszcz padał. Coraz wieksze kałuże upuszczały trochę wody do adidasów Basi za każdym razem gdy w nie wchodziła. Podeszła bliżej. Ze środka dochodziły jakieś odgłosy. Zacisnęła mocniej dłonie na strzelbie i zajrzała do środka.
Paweł stał na podeście wewnatrz stodoły zaciskając sznur mocniej na szyi. Jego koniec przywiązany był do belki wznoszącej się tuż pod dachem, którą sam jak na ironię, dwa miesiące wcześniej, zamontował gdy groziło zawalenie całego budynku. Jego napuchnięte od płaczu oczy zdawały sie wpatrywac w dal. Cichy szloch jaki wydobywał sie z jego gardła ścisnął serce Basi.
Spojrzała na męża wciąz nie wypuszczając strzelby z ręki.
- Paweł... – powiedziała ledwo słyszalnym głosem.
Paweł podniósł głowe ukazując twarz zalaną krwią i łzami.
- Bardzo was kocham. – szepnął.
Zamknął oczy i skoczył.
Tej nocy we wsi Tobary dopełniła sie kolejna tragedia. Nie była ona jednak pierwszą i zdecydowanie nie będzie ostatnią jaka nawiedzi to miejsce.
ratings: perfect / excellent
Pozdrawiam Autora.