Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2011-03-11 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2606 |
Lekki wiosenny wietrzyk przyniósł słodki zapach kwitnących akacji. Wraz z oddechem wciągnęła go w nozdrza, rozkoszowała się przez chwilę, zapatrzona w biegnącą od lasu drogę, oświetloną majowym słońcem. Drogę, która co dzień nosiła ślady stóp najdroższego mężczyzny. Jak zwykle serce jej drgnęło, gdy pojawił się na horyzoncie. Oczyma z poszerzonymi z radości źrenicami przyglądała się nadchodzącej postaci. Tyle myśli naraz ją naszło, tyle uczuć napłynęło do jej serca i tyle rzeczy miała w jednej chwili przed oczami...
Jego oczy. Raz zielone, raz piwne, to znów w kolorze bursztynu. Rozmarzone, zakochane, płonące pożądaniem. Oczy, w które z upodobaniem wpatrywała się w chwilach ekstazy i w które nie miała odwagi patrzeć, gdy wiedziała, że go rani.
Jego twarz, taka gładka i piękna. Zwykle rozświetlona tym niesamowitym uśmiechem, który tylko ona potrafiła wywołać, lecz też czasem zatroskana, posępna, z wargami zaciśniętymi za złości.
Jego cudowne ciało. Wszystkie najbardziej skryte zakamarki, tyle razy okrywane płomiennymi pocałunkami. Skóra miękka, gładka i pragnąca dotyku. I delikatne piegi, niczym gwiazdy rozsypane na plecach.
Jego zapach, pobudzający wszystkie zmysły, sprawiający, że pragnęła go każdą komórką ciała. Zapach, który działał na nią jak narkotyk.
I wszystkie te chwile – z nim i bez niego, lecz wypełnione myślami o nim. Dobre i złe.
Chwile namiętności i pieszczot, gdy szyba w oknie była zaparowana, a powietrze gęste od ich oddechów. Jego boskie ręce na jej piersiach, brzuchu, pośladkach. Ich zespolone usta, przyspieszone tętno i rozkosz, do jakiej się wzajemnie doprowadzali.
Chwile, kiedy zmęczeni fizyczną bliskością, trzymali się jedynie za ręce i patrząc sobie głęboko w oczy, obnażali przed sobą swoje dusze.
Chwile, gdy dzika zazdrość o niego wypalała jej wnętrze. Kiedy chciała mieć go tylko dla siebie. Kiedy nie czuła się dość dobra dla niego. I gdy on jednym spojrzeniem rozwiewał wszelkie wątpliwości.
Także i te chwile, kiedy złość, wzbudzona przez niego z błahego powodu, podszeptywała: „On cię nie kocha.”, lecz serce krzyczało rozpaczliwie: „Idiotko! Jesteś całym jego światem!”. Gdy myśli o rozstaniu przychodziły, gdy nie można już było ze sobą wytrzymać i gdy rany zadane sobie były zbyt wielkie, lecz słowo „odejdź” nie chciało przejść przez gardło i strach było dalej żyć bez siebie.
I gdy wzbierał w jej płacz, którego nie dało się ukoić, a jego pojedyncza łza, spływająca wolno po policzku bolała bardziej niż całe zło świata.
I wreszcie te chwile, gdy obojgu miękły serca, kiedy miłość w nich zwyciężała, kiedy tuląc się do siebie i scałowując nawzajem łzy ze swoich twarzy wyznawali sobie miłość, powtarzając słowo „kocham” setki razy i nie wierząc, że można było w nie zwątpić.
W tej krótkiej chwili widziała wszystkie jego uśmiechy, wszystkie spojrzenia, słyszała wszystkie słowa, odczuwała każdy dotyk i wspominała wszystkie chwile, które razem przeżyli. Wszystko było nim.
I wpatrując się w zbliżającą się ukochaną osobę skąpaną w świetle wiosennego słońca, w tego ukochanego mężczyznę, który samym swoim widokiem poruszał najczulsze struny jej duszy, który wypełniał całe jej serce i zajmował wszystkie myśli, mimowolnie powtarzała radosnym szeptem: „Jesteś wszystkim.”.
Jesteś wszystkim.
27 maja 2007