Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2011-03-11 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2782 |
Sowie i Lisowi – aby nie minęli się po raz drugi.
„Każdy z nas jest Aniołem
z jednym skrzydłem.
Jeśli chcemy pofrunąć,
musimy wziąć się w objęcia.”
[Luciano De Crescenzo]
Szary dzień. Szare niebo, szare miasto, szara ulica. Szarzy ludzie w szarych płaszczach. Tylko my pół-szarzy, jakby ktoś kredkami domalował nam kolory. Albo domalowaliśmy je sami. Kiedyś.
Widzę Ciebie na końcu długiej ulicy i od razu wiem, że to Ty. Brunetka, niziutka, w okularkach, krągła gdzie trzeba. Ty. Sowa.
Niesiesz bukiet świeżo zerwanego białego bzu. Żałuję, że nie dostałaś go ode mnie.
Zbliżamy się ku sobie, jakby wokół nie było szarych ludzi i w końcu spotyka się nasz wzrok. Posyłam Ci uśmiech, obdarzam połową pocałunku, nie mając odwagi dać Ci go w całości. Odpowiadasz tym samym, przy powitaniu nazywając mnie Lisem. Twoim Lisem.
Za chwilę miniemy się jak starzy znajomi i być może już nigdy nasze ścieżki się nie skrzyżują. Nagle wiem, że chciałbym Cię zatrzymać, że dojrzałem już do tego, żeby z Tobą patrzeć w gwiazdy. Nie chcę Cię minąć.
Jedyny sposób, aby się nie minąć, to wziąć się za ręce. Szybko chwytam Twoją dłoń. Przypominam sobie, że już kiedyś tak Cię trzymałem i wystraszyłem się tej bliskości, a Ty umknęłaś mi między opuszkami palców.
Czuję, że Twoja drobna dłoń wyślizguje się z mojej. Chciałbym Cię objąć, by Cię utrzymać, ale boję się to zrobić.
- Ja też się boję. – mówisz.
- Czego?
- Że puścisz. Wtedy zaboli.
Myślę o tym, jak Cię wówczas puściłem i nie chcę tego powtórzyć.
Już raz Cię zawiodłem.
Pewnie chciałaś wtedy, abym zabrał Cię do nieba, lecz ja tego nie potrafiłem. Widziałem tylko wysokie strome schody, po których ani ja ani Ty nie potrafiliśmy się wspiąć.
- Przecież mamy skrzydła. – szepczesz, kładąc moje ręce na swoich plecach.
Przytulam Cię mocno, czuję jak ogarnia mnie ciepło. Widzę, że każde z nas ma skrzydło, tylko jedno i machamy nimi zgodnie, jakbyśmy byli do tego stworzeni.
Jakbyśmy byli stworzeni dla siebie.
Złączeni, unosimy się nad ziemią. Skrzydła. Co nam je dało?
- Nie lubię wielkich słów. A nie używając wielkich słów nie da się tego nazwać.
La maladie... Dopadło nas. Czas przyznać, że oboje zachorowaliśmy. I jest nam z tym dobrze. Lecimy do nieba, które już dawno mogło być i zawsze będzie nasze.
Na pohybel zdrowym, Sowo!
18 sierpnia 2006
ratings: perfect / excellent
(patrz data końcowa)
ten już wtedy bardzo dojrzały literacko list-miłosne wyznanie alegorycznego Lisa /do Sowy/
były, są - i zawsze będą -
równocześnie nieśmiertelnym apelem, skierowanym do nas-Odbiorców, o to, byśmy jako ludzie
NIE MIJALI SIĘ
(patrz tekst i tytuł)
tylko dlatego, że k t o ś /rodzice, ulica, kościół, szkoła/ od kołyski nauczył ciebie strachu przed drugim człowiekiem.
Jako Boże stworzenie
NIE BOIMY SIĘ NICZEGO - I
N I K O G O!
Paromiesięczne, siedzące stabilnie dziecko niczego się nie boi.
No, chyba że do domu wróci pijany ojciec.
Lęk przed ludźmi /tutaj przed kobietą/ to jednostka chorobowa z zakresu psychiatrii
musisz umieć czytać także w warstwie podtekstów.
W 2006 r. wszyscy byliśmy o pokolenie młodsi. Kogo? czego wtedy się baliśmy?
S I E B I E nawzajem
??
To gdzie się podziała nasza odwieczna instynktowna stadna solidarność ?!