Go to commentsA...wszyscy dłuższy fragment
Text 2 of 6 from volume: Powieść
Author
Genrehumor / grotesque
Formprose
Date added2013-07-07
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views2223

Coraz bardziej upewniałem się, że nikt normalny nie mógł spłodzić takiego listu. Określenia: wisienka, duszyczka chyba w ogóle nie funkcjonowały w tamtym czasie, a jeśli już to wyłącznie w słownictwie stetryczałych jegomościów. A może on był jakimś podstarzałym lowelasem. Ale nie- nakazałem sobie w myślach przerwanie tego toku, przecież gościu wspomina Balona. Była to postać dobrze mi znana, gdyż zamieszkiwał moją dzielnicę. Kilka dziewczyn dało się faktycznie nabrać na jego bajeranckie gadki i maślane oczy, które wlepiał w ich dekolty( one jednak mogły się założyć o wszystko, że wpatrywał się w oczy, usta itp.). Zazwyczaj po takich uwodzicielskich igraszkach, dziewczyna płaciła spory rachunek w restauracji, bo Balon wyszedł najpierw do toalety, a następnie z lokalu. Inne, zniewolone urokiem rzeczonego Adonisa, tłumaczyły rodzinie wypadki, związane z rozbiciem  porcelanowych figurek, antycznych zegarów itp.

Nie dawało mi spokoju, że Ktoś jest kimś z kręgu rówieśników mojej przeszłości. Czytałem kolejny list.


Moja niedościgła gwiazdeczko.

Myślenie o Tobie zaspakaja moje jestestwo. Co prawda ciekaw jestem, jak to będzie, gdy już zaczniemy ze sobą chodzić, ale póki co, lubię sobie to wyobrażać. Np. to, że wezmę cię kiedyś za twoje pulchne łapki i będę nimi wywijać, tak długo, aż opadną z sił. Gdybyś była chuda, nie mógłbym tego uczynić, bo od tego wywijania zrobiłabyś się zbyt wiotka. Ja wolę bardziej napakowane dziewczyny, niż te chudziny, których strach dotknąć, dlatego właśnie Ty wpadłaś mi w oko, a potem w serce. …

Na miejscu dziewczyny, do której kierowane były te pseudo miłosne wyznania, spylałbym od tego głupka. Jej jednak musiały się one podobać, bo korespondowała dalej z „Ktosiem”.

*


Moja żona, jak pewnie już zauważyliście, była niezwykle wyjątkową osóbką. Po zapoznawaniu się z lekturą przeszłości, do niej kierowaną (tego byłem coraz bardziej pewien), doszedłem do wniosku, że spotkanie wybranki od początku mogło zwiastować unikatowe wydarzenia w moim życiu. Dlaczego sygnały losu odczytywałem za każdym razem w sposób ukazujący pozytywne oblicze tej dziewczyny?- zadawałem sobie nieraz to pytanie. Odpowiedź może być tylko jedna- kochałem ją!

Ktoś inny dostrzegłby być może, że bieganie wokół niej i sprawianie przyjemności, gdy tylko o czymś zamarzyła,  zaprowadzi mnie na manowce, a potem wpędzi w niewolę. Ale ja byłem mądrzejszy. Chociażby wtedy, gdy kazała mi założyć głupią czapkę-pilotkę (bo nie wyjdzie ze mną do znajomych), zinterpretowałem jako troskę o moje zdrowie. A przecież  wyglądałem jak upośledzone bułgarskie dziecko ( bo na dodatek trzymała mnie za rękę, jakby była moją matką).

- Aleś się wystroił - zagaił Majk i parsknął śmiechem.

Nawet on nie mógł się powstrzymać, chociaż był jednym z nielicznego grona oddanych i życzliwych mi przyjaciół. Sądziłem jednak, że on i wielu innych, nie posiadających dziewczyny, nie ma najmniejszego pojęcia jak dzieła instytucja „chodzenia”. Późniejsze moje życie ukazało omylność tego założenia.   Przykłady można mnożyć.

Któregoś razu wybraliśmy się na wczasy, wynajmując nienajgorszy standardowo hotel na Mazurach. Na tygodniowy pobyt moja Nusia zagospodarowała dwie torby podróżne, rezygnując z trzeciej tylko pod tym warunkiem, że wszystko da się w nie upchać. Zawziąłem się i pękate bagaże, z naderwanym szwami były gotowe do wyjazdu.

Wściekły na żonę, umęczony wtłaczaniem niepotrzebnych łachów (tego byłem pewien), ociekający potem i śliną wydobywającą się ze stale otwartej buzi (jakby to rozdziawienie

mogło mi ulżyć w zmaganiu się z ciężarami), byłem gotowy do wyjścia. Zupełnie inaczej niż Nusia, która rzekomo musiała jeszcze doglądnąć posesji (jakby nie mogła tego zrobić, kiedy ja mocowałem się z jej pakunkami).

Dotarłszy na miejsce spoczynku, którym w tym wypadku był (o dziwo!) wolny przedział, byłem tak szczęśliwy, że natychmiast zapomniałem o niedoli pakowacza. Rozkoszując się chwilą uwolnienia od ciężarów i dogodnym miejscu, zapragnąłem przemierzyć kawał Polski i cieszyć się urlopem.

Do odjazdu pociągu pozostało jeszcze parę minut, a ja poczułem się  niezmiernie głodny. Ku wielkiemu oburzeniu żony, zacząłem pałaszować kanapki. Co jakiś czas spoglądałem za okno, oczekując gwizdka konduktora, zwiastującego początek przygody.       Po drugiej stronie torów inny pasażer, kierując wzrok w moją stronę, uśmiechał się i kiwał do mnie. Pomyślałem, że na tym polega współbratanie się w podróży więc, także miedzy jednym a drugim kęsem bułki, odmachiwałem mu podróżnicze gesty. Po jakimś czasie jednak, jego mowa ciała nieco mnie zaniepokoiła. Już nie tylko wykonywał nieskoordynowane ruchy ręką, lecz dołączył do tego podskoki. O nie - pomyślałem, dawno nie podróżowałem, ale na pewno nie poddam się bezmyślnie tej symbolice. Zadowolony z tej decyzji, wychyliwszy się przez okno, bezwiednie spojrzałem w kierunku lokomotywy. Przetarłem oczy i rzuciłem okiem raz jeszcze, aby się upewnić czy  nie dopadła mnie fatamorgana. Teraz pojąłem gorączkowe ruchy mojego towarzysza zza szyby. Otóż okazało się, że gdy rozkoszowałem się  kanapkami i wizją rychłej podróży, nasz wagon został odczepiony, a lokomotywa pociągnęła tylko tę część pociągu, która przewidziana została do drogi w kierunku Olsztyna. A zatem pajac zza szyby (jak go wcześniej nazwałem) okazał się być życzliwym człowiekiem.


*

Do miejsca wypoczynku stawiliśmy się zatem parę godzin poniewczasie. O jak wtedy marzyłem o ciepłej kąpieli i łóżeczku. Załatwiliśmy formalności na recepcji i zmierzaliśmy do naszego pokoju, który aby popsuć mi nastrój, znajdował się na trzecim piętrze (bez windy). Podążałem więc do celu, obarczony niewdzięcznym ekwipunkiem i przeklinałem recepcjonistkę. Moim zdaniem, to za jej przyczyną drałowałem teraz po kilkudziesięciu schodach.

Pokój okazał się miłym lokum, w którym znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy w codziennej egzystencji turysty. Moje odczucia jednak diametralnie różniły się od oczekiwań małżonki.

- O na pewno nie zamierzam tu zostać. Obiecali osobny aneks kuchenny, a nie kuchenkę w pokoju- oburzyła się i dodała: musisz spowodować zmianę kwatery.

Wiedziałem, że w żaden sposób mi się nie upiecze, więc potulnie pomaszerowałem wykonać polecenie. Na szczęście w pensjonacie mieli jeszcze  wolne pokoje, więc sprawa została załatwiona. Teraz pozostało tylko przetransportować bagaże i zacząć delektować się wolnym czasem.

- Kochanie, zanim zaczniemy rozpakowywać torby, skocz po wodę gdzieś do baru, bo wiesz ja bez wody ani rusz- miłym głosikiem odezwała się Nusia.

A co mi szkodzi, pomyślałem i tak za jakiś czas odpocznę, więc nie będę się nadymał. Przy okazji eskapady po wodę, udało mi się obejrzeć całą okolicę turystyczną w promieniu kilku kilometrów, gdyż wszystkie pobliskie punkty dystrybucji napojów były już albo jeszcze nieczynne.

Ociekając potem i wściekłością wkroczyłem do pensjonatu i z hukiem otworzyłem drzwi naszego pokoju.

-Tego już za wiele- wrzasnąłem, ale natychmiast „zawiesiłem głos” i niczym zaczarowany, zamarłem bez ruchu.


Moim oczom ukazał się bowiem taki oto widok: starszy pan masował plecy równie wiekowej pani, która była w nijakim

negliżu (tylko nieco okryte obwisłe piersi spadające bezwiednie na kościste kolana). Wydany przeze mnie okrzyk spowodował nagły popłoch i oto ta, jak się mogło przed chwilę wydawać niesprawna kobieta podskoczyła, a następnie rzuciła we mnie poduszką.

- O ty zboczeńcu jeden, przyszedłeś sobie popatrzeć, włazisz jak do obory. Czego te twoje gały chcą oglądać w naszym pokoju?- wyrzuciła z siebie.

Jej towarzysz nie odzywał się, słusznie imaginując, że na pewno powodem mojego wtargnięcia nie mógł być zamysł oglądania tej kobiety w półnegliżu. Jestem niemal pewien, że na moment na jego twarzy zabłąkał się uśmieszek.

- Najmocniej państwa przepraszam, ale doszło do nieporozumienia, gdyż zanim wyszedłem z pensjonatu, właśnie w tym pokoju, ulokowaliśmy się z małżonką- próbowałem nadać jakiś logiczny tok swemu rozumowaniu.

- A to ta pulchna pani jest pana małżonką. To wszystko wyjaśnia. Ona się z nami zamieniła, bo nam bardziej odpowiadał widok na jezioro, a jej potrzebniejszy był telewizor. Wie pan telewizor to mamy w domu, a tu chcielibyśmy odpocząć na łonie natury. Proszę wziąć swoje bagaże, są tam w aneksie kuchennym- odezwał się wreszcie starszy pan.

Ja też wolałbym patrzeć na jezioro niż na ekran, ale cóż. Wybór został dokonany.

Myślę, że już każdy czytelnik wyrobił sobie zdanie na temat losów bohatera oraz dokonał oceny szczególnego pojmowania jego roli w małżeństwie. Ale ja nie zamierzam się uskarżać. Jak wcześniej wspomniałem, bardzo zasadniczo traktuję przysięgę małżeńską, wedle której związek ma być na dobre i na złe.

Wczasy mają swój urok. Zwłaszcza wtedy, gdy faktycznie robi się to na co człowiek ma ochotę. Ja głównie robiłem to, na co miała chęć moja połowica.


- Może wybierzemy się na grzyby jutro rano? -zaproponowałem któregoś dnia.

- No pewnie nic nie stoi na przeszkodzie- odpowiedziała Nusia.

- To super- odpowiedziałem, ale po chwili postanowiłem się upewnić, czy oboje mamy to samo na myśli. Ale wiesz, musimy wstać wcześnie rano i wbić się w gęstwinę lasu, bo pewnie tu w pobliżu to wszystko będzie wyzbierane.

- Na wczasach mam wstawać o świcie i szlajać się po borach i jaskiniach?

No tak, mogłem przypuszczać, że to byłoby zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Nie chciałem zrywać się o zmroku, no i skąd przyszły jej do głowy bory.

Nazajutrz, po śniadaniu wybraliśmy się na grzybobranie. Po drodze spotykaliśmy ludków wracających z pełnymi koszami. Ich widok potęgował złość na moją towarzyszkę, a wyobrażenia drążyły moje mózgowie, w taki sposób, że ślinka płynęła na myśl o smażonych prawdziwkach. A rzeczona bawiła się świetnie- a to dotknęła kwiatka, a to pstryknęła fotkę muchomorowi, a nawet trajkotała z Paulą przez telefon.

No i co teraz będzie- zamartwiałem się. Ja taki grzybiarz, a tu siatka pusta. Wytężałem wzrok jeszcze radykalniej niż zazwyczaj, prześcigałem potencjalnych zbieraczy( co niektórzy ze strachem odsuwali się od zagajników, gdy tylko dostrzegli biegnącego faceta z nożykiem w ręku) oraz oświetlałem latarką nawet nasłonecznione miejsca. Nic, żadnej nadziei na ocalenie honoru.

-  I widzisz, mogliśmy się wybrać wcześniej- wycedziłem ze złością.

- Jak nie ma, przecież widzieliśmy ludzi z pełnymi koszami.

- To było kilka godzin temu!

- Oj nic się nie stało- beztrosko zakomunikowała. Zresztą kupimy sobie słoiczek już gotowych grzybów i przynajmniej nie będziesz musiał ich pitrasić- dodała.

*


Wróćmy do czasu obecnego, kiedy to po zwolnieniu lekarskim, powróciłem do pracy zawodowej i naukowej. Po skonstruowaniu narzędzi badawczych, rozpropagowaniu niektórych w Internecie oraz tzw. drogą papierową, zapragnąłem posłużyć się „żywym produktem badawczym”. W tym zakresie ogromną rolę odegrały wspomniane wcześniej studentki Iza i Bogna (to od krwawych włosów). To je najczęściej wykorzystywałem (w sensie naukowym) do eksperymentów, sondując odczucia społeczne.

Któregoś razu sfingowałem scenkę, w której obie panny sprzedawały identyczne figurki miniaturowych Mikołajów.  Stanowiska znajdowały się obok siebie, nie różniły się niczym, poza sprzedawczyniami, rzecz jasna. Z moich obserwacji, utrwalonych za pomocą kamery wynikało niezbicie, że do Izy „waliły tłumy”, zaś Bogna nie zdołała pozyskać żadnego klienta. Po sześciu godzinach pracy, nasza piękna studentka nie miała już żadnej figurki. Co dziwniejsze, skoro owe Mikołaje uznane zostały za tzw. chodliwy towar, to przecież teraz kolejka powinna się ustawiać do przysadzistej Bogny. Nic z tych rzeczy. Oto ludzie, co prawda kierowali się w tym kierunku, ale tylko po to aby mieć pretekst przypatrzenia się Izie. W ogóle nie byli zainteresowani zakupem jakieś szmiry w postaci figurek.

Analiza badawcza zgromadzonego materiału dawała mi ogromną frajdę, a przy tym była przyczynkiem do osiągnięcia oczekiwanych wyników. Jednak dla mojej Nusi, nie był to dostateczny powód do braku zainteresowania się sprawami bieżącymi naszego domu.

- Oczywiście, wiedziałam, że cię tu zastanę. Specjalnie się schowałeś z kamerą, aby oglądać te twoje małolaty, a ja sama się wszystkim zajmuję przed świętami- wymamrotała mi przez ramię ślubna.


- Przecież wiesz, że prowadzę  badania naukowe- spróbowałem racjonalnie wytłumaczyć oglądanie sfilmowanej scenki.

- Już ja swoje wiem, oglądasz cycatą dziewczynę i wmawiasz mi jakieś dyrdymały- nie dawała za wygraną. Może byś mógł mi pomógł, bo właśnie przygotowałam ciasto, a gaz w piekarniku nie chce się zapalić.

A co, mam pobiec do gazowni, żeby zmusić pracowników do zwiększenia płomienia, przy posesji 32? – pomyślałem.

- Wiesz, że przed świętami wszyscy pieką ciasta i gotują, dlatego jest takie kiepski ciśnienie. Najlepiej włącz piekarnik, zamknij drzwiczki, odczekaj chwileczkę i wtedy wrzuć zapałkę. Na pewno zaskoczy.

Rozgrzeszony, że udzieliłem pomocy, wróciłem do swoich naukowych rozważań. Odtwarzałem właśnie rozmowę z  nabywcą figurki, w której informował mnie, że towar jest dla niego bezużyteczny, ale ze względu na piękną sprzedawczynię, kupiłby nawet nogę od stołu. Zanim jednak zdołałem, głębiej przeanalizować tę wypowiedź, do gabinetu wpadła bliżej nie zidentyfikowana postać z postawionymi do góry włosami, przypalonymi na niewielkim obszarze (powyżej czoła), bez rzęs i brwi, ogorzała jakby po pijackiej imprezie, wymachująca spaloną ścierką. Nie chciałem dopuścić do swojej świadomości informacji, że to nikt inny tylko moja żona, jednak po chwili przypuszczenie okazało się prawdą.

- Chciałeś mnie uśmiercić, czy co?- zobacz, jak ja wyglądam- wrzasnęła Nusia.

No nieciekawie, bez dwóch zdań- odpowiedziałem sobie w myślach. Jakby piorun w nią uderzył.

- Ale powiedz spokojnie, co się stało?

- Jak mam mówić spokojnie, jak zbliżają się święta, a ja tak wyglądam. Zrobiłam, jak mi kazałeś. Włączyłam piekarnik i odeszłam, aby się nagrzał. Gdy wróciłam z łazienki, otworzyłam drzwi piekarnika i wrzuciłam zapałkę i wtedy jak buchnęło. Po prostu zaczęłam się jakby palić- z płaczem wykrztusiła moja pogorzelka.


- Przecież, ja ci mówiłem, że masz odczekać małą chwilkę, a nie załatwiać w tym czasie inne sprawy. Nie martw się, domalujesz sobie brwi, na taki kolor jak będziesz chciała (taki makijaż prawie permanentny).

Wróciłem do analizy hipotez, podjętych w trakcie eksperymentu. Skoro brzydsze osoby cieszą się mniejszym uznaniem, to nie powinno się ich zatrudniać w zawodach, których misją jest pozyskanie jak największej ilości kupujących. Co zatem powoduje pracodawcami, że zatrudniają nieciekawe persony? Biorący udział w eksperymencie przedstawiali przykłady kontaktów z ludźmi, którzy odstraszali od zakupu. Oto kilka opisów w ankiecie w związku z pytaniem: „Jaka sytuacja spowodowała rezygnację z zakupu produktu?”

„Zamierzałem zakupić telefon komórkowy, wiec w tym celu przekroczyłem próg pewnego salonu i zanim zdołałem się rozejrzeć i wybrać sobie konsultanta, podbiegło do mnie dziwne stworzenie. Gdybym się wcześniej zorientował, że zmierza ono w moim kierunku, odwróciłbym się na pięcie i czmychnął. Stworzenie jednak zastąpiło mi drogę. Chyba to był facet, ale długie włosy, zakolczykowane każde wystające miejsce na twarzy, pomalowane oczy, usta i paznokcie, wprowadziły mnie w stan konsternacji. Wpatrując się z przerażeniem w nieziemską postać, zapomniałem natychmiast, w jakim celu przybyłem do tego miejsca. Wiedziałem, że nie jestem w stanie przyjąć żadnej wiadomości z ust tego jegomościa, a już na pewno zaufać mu, więc wyksztusiłem z siebie- „przepraszam, pomyliłem sklepy” i czym prędzej opuściłem ten przybytek-Mężczyzna lat 45”.

„ Pragnęłam zakupić kuchenkę elektryczno-gazową. W związku z powyższym weszłam do jednego z marketów, oferujących sprzęt AGD. Nie oczekiwałam długo, gdy pojawił się przy mnie człowieczek z dojmującym zezem. Zez dokuczał przeważnie mnie, gdyż nie byłam pewna, o jakim sprzęcie jest

mowa. Gdy już skupiłam wzrok na pewnym produkcie, okazało się, że mój doradca omawia już zupełnie co innego. Spocona, zniechęcona i zdegustowana stwierdziłam, że natychmiast muszę wyjść z tego sklepu. Owy zezujący, skądinąd miły pan, na długie lata zniechęcił mnie do kupna kuchenki.- kobieta lat 31.”

„ Zamierzałem zmienić swoją dotychczasową umowę w zakresie korzystania z Internetu, powiększając jego prędkość działania. Poprosiłem o poradę konsultanta i trafiłem przedziwnie, gdyż owy doradca seplenił. Myślałem, że jestem w ukrytej kamerze, albo coś w tym stylu, ale nie, to działo się naprawdę. Nie chciałem urazić swojego rozmówcy, zadawałem mu nawet pytania. Jednak odpowiedzi na nie w żaden sposób nie rozwiewały wcześniejszych wątpliwości. Powiedziałem mu więc, że jeszcze się namyślę i wyszedłem z pawilonu. W drodze do domu, udało mi się przekonać samego siebie, że mój Internet wcale nieźle pracuje. –Mężczyzna lat 27.”

Faktycznie, po przejrzeniu notatek i analizie rożnych opisów, mogłem już skonstruować niektóre wnioski:

Ludzie z defektami powinni znajdować pracę, która da im satysfakcję, a nie taką, która jeszcze bardziej uwidoczni ich braki.Udawanie, że osoby z defektami niczym się nie różnią od pozostałych jest hipokryzją i przyczynia się do spadku zainteresowania kupnem towarów.Osoby mniej atrakcyjne powinny zachowywać się zgodnie ze świadomością swoich niedostatków, gdyż dzięki temu zaoszczędzą sobie niewybrednych żartów, deprecjonowania własnych umiejętności, a w końcu szczególnego zwracania uwagi na siebie

*


Póki co uznałem, że to wystarczający wkład w pracę naukową i postanowiłem zająć się pasją, którą stanowiła gra na gitarze akustycznej. Byłem samoukiem, ale całkiem zgrabnie(wyłącznie moim zdaniem) radziłem sobie z balladami i piosenkami ogniskowymi, grywanymi na wypadach ze znajomymi. Byłem tam etatowym grajkiem.

Szczególnie utkwił mi w pamięci biwak w Karwicy. Wtedy zawziąłem się, aby zdobyć serce Nusi, która po raz pierwszy w życiu odważyła się spędzić parę dni poza domem. Byłem z tego faktu ogromnie ukontentowany, gdyż właśnie zamierzałem poprosić ją, aby została moją dziewczyną.

Zaraz po dotarciu na odjechane miejsce, podzieliliśmy się pracą w zakresie rozbicia obozowiska. Ja i Majk zabraliśmy się za rozpalenie ogniska. Ta funkcja została mi przyznana w związku z tym, że samozwańczo okrzyknąłem się mistrzem do spraw ognisk. Gdy tylko ogień zapłonął, a ja odśpiewałem adekwatny fragment „płonie ognisko w lesie…”, znienacka zza moich pleców wychynął leśniczy.

- Nic tu nie będzie płonąć - rzekł złowrogo stróż prawa. Widzę, że się pan nie orientuje, że w takiej odległości od lasu nie wolno rozpalać ognisk. Będzie to kosztowało mandacik.

Wszyscy byli wściekli na leśniczego, ale mnie się też oberwało. Byliśmy bowiem dość ograniczeni finansami, wiec obawialiśmy się, że może nam zabraknąć na jedzenie i papierosy.

Wieczorem zmieniliśmy miejsce na bezpieczne uciechy biwakowe i przy akompaniamencie mojej gitary rozwinęliśmy repertuar, zaczynając od szant, a na sprośnych biesiadnych kończąc. Położyliśmy się spać o czwartej nad ranem, a o piątej nasz ulubiony kolega- Lajcik, zaczął walić w gary(a faktycznie we wszystko, co wydawało jakiś odgłos), krzycząc: „pobudka-śniadanie!)

Powoli z namiotów zaczęły ukazywać się zaspane, zaciekawione twarze, a za nimi pozostałe części ciała, spragnione pożywienia.

- O jesteście już wszyscy, to fajnie, bo ugotowałem kisiel- przywitał nas Lajcik.

Pierwsza myśl, jaka po tym zaproszeniu przyszła mi do głowy, to zamiar uduszenia go. Pomyślałem nawet, że nie jest ona tak całkiem niedorzeczna, bo tutaj na tym pustkowiu można by to zrobić bezkarnie. Potem wszyscy zeznają, że Lajcik gdzieś wyszedł w nocy, gdy my spaliśmy i zaginął. Zanim jednak utrwaliłem plan w mojej wyobraźni, uwagę moją zwróciło zgoła inne wydarzenie.

- Nusia, a tobie co się stało?- zapytałem, nie móc uwierzyć w to co zobaczyłem.

Cała twarz mojej przyszłej dziewczyny była powiększona o połowę, a na dodatek pokryta czerwonymi pryszczami. Czy ja naprawdę chcę, aby ta zjawa była moją dziewczyną?- zapytałem się w myśli. Po chwili jednak odpuściłem sobie. Wszyscy, nie wyłączając Nusi, tarzaliśmy się ze śmiechu. Okazało się, że wszystkie komary Karwicy i innych mazurskich okolic przywędrowały na oblicze mej wybranki.

Tak jak przewidywaliśmy, pieniądze skończyły się bardzo szybko. Najbardziej doskwierał nam brak papierosów. Regułą stawało się wypalenie go do końca, tak aby nie wyrzucać, ani odrobinki.

- A ty, co taka rozrzutna, wyrzucasz tak dużo papierosa- skarciłem pewnego razu Nusię.

- Przecież wyrzuciłam go, jak parzyły mnie już palce- odburknęła.

- Tak, to ja ci pokażę, ile jeszcze jest tu palenia.

Wygładziłem powierzchnię niby niedopałka i ulokowałem go wśród dwóch zapałek. W ten sposób sztachnąłem się jeszcze ze trzy razy.

Innym problemem był brak pożywienia. Podzieliliśmy się na  grupy intendenckie według asortymentu. W menu dnia miał być rosół lub inna zupa na bazie kurczaka. Nie macie bowiem pojęcia, ile bezpańskich (naszym zdaniem) kur biegało po wsi. Zorganizowaliśmy ziemniaki i inne warzywa i oczekiwaliśmy na powrót Kajtka, który obiecał zabezpieczyć mięso.

- Niestety nie udało mi się. Już prawie miałem w garści kurczaczka, ale on był taki malutki i piszczał tak rozpaczliwie, że nie miałem sumienia pozbawić go życia. Zresztą więcej miał pierza niż ciałka, to na pewno byście się nie najedli- odrzekł niedoszły morderca drobiu.

Na szczęście nasz zaradny wódz grupy- Lajcik, nazbierał garść grzybów, wiec uznaliśmy, że tym razem posilimy się prawdziwie leśnym przysmakiem. Wrzuciliśmy wszystkie składniki do kociołka i nastawiliśmy na palenisko. Zakładając, że gotowanie potrwa dłuższy czas, podążyliśmy na polankę aby pograć w siatkówkę.

Gdy moja drużyna rozgrywała decydującego seta, a Majk układał piłkę do asa serwisowego, naszym uszom dały się słyszeć niemieckie okrzyki (sąsiadowaliśmy namiotami z obywatelami Niemiec- wtedy jeszcze wschodnich), a następnie dostrzegliśmy tragiczny finał dla gotującej się strawy. Oto stary Niemiec, chcąc ugasić rzekomy pożar (faktycznie ogień na palenisku był sporawy) chlusnął olbrzymią ilością wody. W efekcie czego nasz garnek z zupą wylał się w ognisko, skutecznie je ugaszając. Zapewniam was, nie chcielibyście usłyszeć, jakimi inwektywami raczyliśmy naszych współobozowiczów zza zachodniej granicy. Rodząca się wcześniej przyjaźń oraz dotychczasowe rozgrzeszenie czasów wojny natychmiast poszły w niepamięć. Przypomnieliśmy sobie niebawem, jak to dzięki hitlerowskiej napaści cierpiał naród polski. Wyrzucaliśmy sobie zbyt pospieszne zaniechanie nienawiści do tych, którzy zgotowali nam wojnę światową.

-Pseprasamy, pseprasamy- powtarzali w kółko nasi wrogowie.

- Dobra, ale co my będziemy teraz jeść? – odpalił Majk

O dziwo, zrozumieli. Wraz z kolejnymi przeprosinami, uraczyli nas swoimi smakołykami. W efekcie wyszliśmy na tym lepiej, niż byśmy zajadali pseudo grzybową zupę. Na chwilę wróciła przyjaźń polsko - niemiecka. Potem było już tylko lepiej, a to za przyczyną  wspólnego biesiadowania przy ognisku i śpiewania na zmianę pieśni obydwu narodów.

*


Miłe wspomnienia i pragnienie powrotu do młodzieńczych lat rozmarzyło mnie na tyle, że postanowiłem przypomnieć sobie dawny repertuar ogniskowy.

- „Czarny chleb, czarna kawa, opętani…”- podśpiewywałem przy akompaniamencie gitary, gdy nagle moim oczom ukazał się dziwny widok.

Oto mój nastoletni syn wtargnął do pokoju z twarzą zalaną krwią. Póki co nie umiałem odnaleźć źródła wycieku, ale odrzuciłem gitarę i doskoczyłem do ofiary wypadku (wszystko bowiem wskazywało na to, że doszło do jakiegoś dramatycznego zdarzenia).

- O jasna choler…ka, jak to boli!- wrzeszczał synalek, trzymając się za ucho.

Gdzie on tak niefortunnie mógł wsadzić to ucho, zatrzasnął drzwiami, czy ki czort- zastanawiałem się. I wtedy moje oczy przyuważyły sterczący z ucha kawałek ziemniaka. Do tej pory sądziłem, że mimo wielu przeszkód, uda mi się przeżyć bez większych spustoszeń na psychice okres dojrzewania mojego potomka. W obecnych okolicznościach, byłem pewien, że nie jest to możliwe. Synapsy, zbuntowane widokiem dziecka z przykutym ziemniakiem do ucha, zaczęły taniec rozpaczy w nadwątlonym już co nieco układzie nerwowym.

- Jak ten ziemniak dostał się do twojego ucha, założyłeś się z kimś czy co?- próbowałem rozgryźć tą zagadkę.

- A żeby tata wiedział. Założyłem się, że sam przekuję sobie ucho i założę kolczyk. Tylko coś się zaklinowało i nie mogę wyjąć ziemniaka, ani dokończyć przekuwania. Ratuj!- wyksztusił samozwańczy, niedoszły kosmetolog.

Uznałem, że nawet nie chce mi się przedyskutowywać sensu zakładania kolczyka u chłopaka. Zresztą nie było specjalnych okoliczności (pokrzykiwania małolata i widok wyciekającej krwi). Dokończyłem babską robotę, bo uznaliśmy, że na razie nie będziemy wtajemniczać Nusi ( synek wmówi jej, że teraz jest moda na noszenie opaski-nawet w domu).

Po tym incydencie, odeszła mi już ochota na wspomnienia i swoisty recital. Pozostała nostalgia za tamtymi, lepszymi czasami.

*


Kolejny dzień, spędzony na uczelni był szczególnie zniechęcający, gdyż odprawa z szefem obudziła we mnie złowrogie instynkty. Miał on bowiem zdolność doprowadzania wszystkich spraw do takiego wymiaru, że nikt z dyskutujących nie mógł mieć swojego zdania. A nawet jeśli takowe posiadał, to i tak nie miało ono żadnego znaczenia, bo wnioski były już skonstruowane przed rozpoczęciem spotkania. W każdym razie,   gdy moje nieokiełznane żaki zapragnęli, aby zajęcia odbyły się w przytulnej kawiarence, uznałem to za wybawienie losu. Co prawda trochę oponowałem, ale gdy zaproponowali, że opłacą rachunek, zgodziłem się skwapliwie.

Rozmowy krążyły wokół tematyki studiów i przedmiotu. Socjologia dawała szerokie spektrum możliwości. Materia spędzania czasu wolnego, życia w akademiku albo radzenie sobie w trudnych sytuacjach, było dla mnie zaczynkiem do rozważań naukowych.

- A jak pan magister sobie radził z finansami na studiach- zaświergoliła Iza.

- Z pieniędzmi było krucho. Ale taki to już jest żywot żaka. Mieszkałem na stancji z jeszcze jednym kolegą w małym pokoiku, u pani Kabuciowej. Pieniądze ze stypendium i kiesy rodzicielskiej szybko się rozeszły i wtedy trzeba było sobie radzić w zaskakujący sposób. Któregoś dnia mieliśmy tylko na chleb.

- Chłopcy weźcie sobie z ogródka szczypiorku do kanapek, będą wam lepiej smakować- zaproponowała nasza gospodyni.

Gdyby ona wtedy wiedziała, jak nas poratowała. To było coś -chleb ze szczypiorkiem.

Innym razem mieliśmy ochotę na naleśniki. Ale jak tu zrobić ciasto, bez składników.

- Proszę pani, czy możemy wziąć sobie jedno jajko do naleśników- zapytałem.

Po otrzymaniu zgody, zajrzałem do lodówki i okazało się, że było w niej tylko jedno jajko. Na chwilę zawahałem się, ale odsunąłem od siebie wyrzuty sumienia (głód doskwierał mi zbyt mocno),uznając, że gospodyni- świetny strateg kuchenny, na pewno jest zorientowana w wyposażeniu lodówki. Teraz przyszła kolej na kumpla, który poszedł wytargować odrobinę mleka. Pozostało nam jeszcze zdobycie smalcu. Zabajerowałem więc naszą wybawicielkę, że tylko tego produktu brakuje nam do szczęścia. No a mąkę po prostu uszczknęliśmy ze sporych zasobów spiżarni (uznaliśmy, że na pewno pani Kabuciowa by się zgodziła). Ale smakowały nam te naleśniki, nie ma co.

Przypomniała mi się jeszcze historia egzaminu z historii, gdy nieźle obkuty, postanowiłem zdawać w zerowym terminie. Nie było siły aby wiedzieć wszystko, ale prawie byłem pewien sukcesu. Miałem już zaplanowany wyjazd z paczką w góry, więc szybszy finał egzaminu był mi na rękę. Na dwa pytania odpowiedziałem śpiewająco.

- No rzeczywiście student jest doskonale przygotowany, muszę przyznać. Proszę podać mi indeks i odpowiedzieć na ostatnie pytanie: „ Kim była Maria Grzegorzewska?”- powiedział profesor.

Uśmiechnąłem się do niego, ukazując całkowite uzębienie, aby zyskać na czasie. Nie miałem bladego pojęcia komu przypisać to nazwisko.

- Ale czy panu profesorowi chodzi o opis tej postaci, czy dokonania?- zagadywałem głupkowato, a jednocześnie wznosiłem oczy w sufit, prosząc o jakiś cud.

I gdy już omiatałem wzrokiem ostatnią ścianę, zatrzymałem się na obrazie, na którym ukazana była postać kobieca, przypominająca trochę Marie Skłodowską Curie. Nie uwierzycie! Podpis pod obrazkiem był odpowiedzią na wołanie o cud i głosił: Maria Grzegorzewska, a dalej data urodzin i śmierci.

Gdy pochylony nad indeksem profesor zapisywał dane dotyczące egzaminu, odparłem bezczelnie:

- Maria Grzegorzewska wniosła olbrzymi wkład w naukę, urodziła się- tu padła odpowiednia data …a zmarła…..- westchnąłem, jakbym żałował, że już skończył się jej żywot.

- Dziękuję, to mi w zupełności wystarczy, otrzymuje pan piątkę, gratuluję.- odparł wykładowca.

Moim zdaniem, te dwie historie w zupełności wystarczyły, aby zadzierzgnąć nić przyjaźni z moimi studentami. Zależało mi na zaprezentowaniu nijakiej empatii wobec ich trudnej sytuacji w trakcie zbliżającej się sesji. Mniemałem, że poczują się lepiej, gdy dowiedzą się, że ich wykładowca jest człowiekiem z krwi i kości.

- To ja też coś panu magistrowi opowiem- zagadnęła Marysia. Wzrostem przewyższała każdego na naszej uczelni( mierzyła chyba z dwa metry).

-Pamięta pan magister pewnie egzamin z pedagogiki społecznej - kontynuowała swoją wypowiedź. Kosił pan wtedy równo. Niemal co drugi egzaminowany wychodził bez zaliczenia. Powiedziałam wówczas do kolegów, że jeśli zdam, to padnę plackiem przed salą egzaminacyjną i ucałuje podłogę. I niech pan magister sobie wyobrazi, że zdałam na „trzy”. Moja radość była przeogromna i oczywiście runęłam na posadzkę.

- A to o pani opowiadał mój kolega po fachu- Hulboj. Zwierzył mi się, że kiedyś przechodził obok sali, przed którą leżała dziewczyna. Chciał nawet zapytać, czy coś się stało i może jakoś pomóc, ale wszyscy obserwujący te scenkę zapewnili go, że z powodu chorego kręgosłupa wskazane jest, aby od czasu do czasu poleżeć sobie na czymś twardym.

Musiałem przyznać, że zorganizowanie zajęć w kafejce przyczyniło się do rozładowania napięcia z porannego zebrania, a przy okazji wróciłem pamięcią do czasów odległych, które mimo wszystko były bardziej beztroskie niż to, co przeżywam teraz.











  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
już się wkręciłam, czekam na więcej
© 2010-2016 by Creative Media