Go to commentsBursztynowe Wzgórza.
Text 1 of 7 from volume: Polowanie na Myśliwego.
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2013-07-09
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views2661

Kijów, Ukraina.


Nocą, centrum ukraińskiej stolicy wygladało olśniewająco. Uliczne latarnie rzucały blask na wyrastające zewsząd drogie butiki i restauracje gdzie zamożniejsza część obywateli i tłumu turystów spędzały długie godziny na zakupach, piciu i zabawie. Burdel jak wszędzie, odziany w aksamity Armaniego i skropione perfumami Dior’a.

W tej części miasta, widok luksusowych samochodów nie zwracał szaleńczej uwagi, toteż mężczyzna poruszający się po ulicach nowym Audi A6, który zapewne będzie obiektem numer jeden w miejscu do którego zmierzał, tutaj, bedąc obrzydliwie widocznym był wręcz niewidzialny. Ów marka i klasa pojazdu nie wynikały bynajmniej z jego próżności abyły wymogiem, jedynym z wielu elementów ściśle ułożonego planu, który od miesięcy przygotowywany, dziś wchodził w swój pierwszy etap. Samochód wynajął pod fałszywym nazwiskiem Andrieja Wałuszki, biznesmena z Magnitogorska zajmującego się sprzedażą stali. Choć podrobione dokumenty wykonane były przez jednego z najlepszych fałszerzy w Europie, zarzadca salonu dziwnie mu się przyglądał. Od czasu wprowadzenia przez Unię Europejską strefy Shengen mógł w miarę bezpiecznie poruszać się pomiędzy krajami toteż nie często zmuszany był do odgrywania dziwnych ról. Jeszcze kilka lat temu przeczuwając, że jeden element może wszystko zniszczyć postąpiłby zupełnie inaczej. Poprosiłby podejrzliwego kierownika o jazdę próbną, po czym będąc w odosobnionym miejscu wpakowałby mu kulę w łeb bez zawachania. Ciało wrzuciłby do bagażnika a gdy już skończyłby to co zamierzał, najprawdopodobniej utopiłby wóz – wraz z zawartością – w najbliższym jeziorze. Jednak terazpotrzebował ten pojazd na dłużej niż tylko kilka godzin. Poczatkową podejrzliwość w oczach kierownika skutecznie zasłonił plik studolarówek  i po zaledwie pięciu minutach odjechał wymaganym rekwizytem. Powód dla którego wybór padł dokładnie na ten model był prozaiczny lecz zarazem szalenie istotny, gdyż to własnie takimi limuzynami poruszali się zazwyczaj potężni przedsiębiorcy mający nieraz władzę, o ile nie wyższą, to przynajmniej równą członkom rządu.

Jechał spokojnie starając się nie popełnić żadnego wykroczenia , lecz gdyby tak sie stało, samochód dawał mu potężny immunitet. O ile oficer mógłby zażądać sprawdzenia pojazdu i wylegitymowania pasażerów w nim podróżujących, o tyle zwykłe drogówki nie ośmieliłyby sie go zatrzymać. Nigdy nie wiadomo kto siedzi po drugiej stronie szyby a nie opłaca się tracić pracy dla wystawienia mandatu za przekroczenie prędkości. Tak własnie mają myśleć i tak myśleć bedą ludzie w miejscu do którego wybierał się jutrzejszej nocy.

W samochodzie panowała cisza toteż zatrzymując się na światłach doskonale usłyszał warkot silnika pedzącego za nim, z nadmierną szybkością, samochodu. Spojrzał we wsteczne lusterko zaciskając dłonie na obszytej skórą kierownicy. Światła zbliżały się. Wciąż wciskając sprzęgło wrzucił jedynkę po czym sięgajnął za marynarkę i wyciągając prawą ręką Glock’a przystawił go lufą do drzwi tak by w razie kłopotów strzelać i zniknąć w mgnieniu oka.

Sygnalizator wciąż świecił na czerwono choć ruch na ulicach tego wieczoru był ledwie widoczny. Nie odrywając oczu od wstecznego lusterka kalkulował wysokość i rozstaw świateł. Oceniwszy samochód jako sportowy opuścił lufę przylegającą do tapicerki o kilka centymetrów. Czerwone Porshe cabrio zatrzymało się obok niego. Siedzące w środku dziewczyny głośno śpiewały najnowszy, dyskotekowy przebój krzycząc, pijąc i paląc. Światła przeskoczyły na kolor zielony zezwalając na dalszą jazdę i porshe z rozbawionymi imprezowiczkami wyrwało z piskiem opon. Mężczyzna wypuścił powietrze odkładając pistolet na siedzenie pasażera. Ucieszyła go myśl, że wszystko idzie jak należy i dwanaście naboi w magazynku pozostanie na swoim miejscu. Włączył kierunkowskaz i dodając gazu, skręcił w pierwszą ulicę w prawo kierując się w mniej przyjazne tereny Kijowa. Po kilkunastu minutach jazdy dotarł do celu. W przeciwieństwie do pozostawionego za sobą rozświetlonego i, przede wszystkim, w miare czystego centrum, obecny widok przyprawiał nie tyle o smutek co wręcz o depresję. Migotająca, uliczna latarnia rzucała blade światło na rząd sypiących się kamienic.

Pośród kilku rosnących drzew, okalających mały plac zabaw, walały się sterty śmieci. Zdewastowany wózek sklepowy z położonego nieopodal nieczynnego już supermarketu, który kiedy jeszcze działał i mógł dawać zatrudnienie lokalnej społeczności, dziś przywodził na myśl smutną teraźniejszość.

Mężczyzna jechał powoli uważnie spoglądając na otaczającą go zwsząd biedę. Znał takie miejsca. Urodził się i wychował w Bytomiu gdzie wszechogarniająca szarość budziła się i zasypiała razem z nim. Gdzie szarością smakowało jedzenie a ciężkie, szare powietrze wypełniało smutne, szare płuca. Nienawidził takich miejsc. Nienawidził ludzi, którzy dopuszczali do ich powstawania i poniekąd nienawidził też siebie, że o tym myśli, że znowu czuje. Nienawiść jest bardzo mocnym uczuciem a przepełnione nią oczy mężczyzny nie zamkną się dopóki nie znajdzie dla niej strumienia ujścia. Siedząca na ławce, tuż przy kontenerach ze śmieciami, grupka dwudziestokilku latków obserwowała go ze zdziwieniem i złością. Po chuj jakiś elegancik pojawia się w ich szarym świecie. Spoglądając na nich zza szyby błyszczącego się samochodu, mężczyzna doskonale rozumiał targające nimi uczucia i gdyby w przypływie złości zatrzymaliby go, wywlekli siłą z samochodu i pobili do nieprzytomności kradnąc jednocześnie jego sto tysięcy na kółkach, poniekąd nie miałby im tego za złe. Oczywiście zanim zdążyliby to zrobić mężczyzna, bez wachania, przestrzeliłby im łękotki w kolanach i byłoby to najłagodniejsze zachowanie jakie mogłby ich spotkać z jego strony. Nie zmienia to jednak faktu, że czułby się paskudnie i to go denerwowało najbardziej.

Zatrzymał samochód przy stojącym na cegłówkach mercedesie. Dobrze znane, cuchnące szarością powietrze uderzyło go w twarz. Młody, wysoki chłopak siedzący wśród kumpli na ławeczce, wstał ciskając na chodnik dopalonego do filtra peta.

- Co jest gościu? – rzucił zaczepiająco w jego stronę. – GPS źle pokierował czy przyjechałeś kupić najlepsze apartamenty w mieście.

Siedzacy na ławce towarzysze parskneli smiechem. Mężczyzna puścił zaczepkę mimo uszu spoglądając na okna mieszkania na trzecim piętrze.

- Zadałem ci pytanie fajo. – odezwał się ponownie chłopak.

Jego kolega wyrzucając już pustą butelkę za siebie wstał i podciągnął rękawy ortalionowego dresu.

- Mój przyjaciel zadał pytanie.

Mężczyzna nie zważając na ich słowa wciąż wpatrywał się w okna mieszkania z którego teraz dobiegała głosna muzyka gdy nagle usłyszał dźwięki wysuwającego się z rękojeści sprężynowego noża. Automatycznie odwrócił wzrok zauważając zbliżających sie napastników. Szybka reakcja elegancika na pozornie cichy dźwięk zaskoczyła ich.

- Dawaj portfel.

Mężczyzna spojrzał mu w oczy.

- Spierdalaj chłopcze.

- Portfel albo cie pochlastam na miejscu – wrzasnął wściekle Nożownik.

Nie czekając ani chwili dłużej mężczyzna, pewnym krokiem, ruszył w ich kierunku. Choć miał już prawie pięćdziesiątkę, regularne ćwiczenia i życie w ciągłym stresie sprawiły, że jak na swój wiek, poruszał się niebywale szybko. Zdezorientowani rozwojem wydarzeń bandyci zatrzymali się w miejscu spoglądając to na zbliżającego się do nich elegancika to na równie zdziwionych towarzyszy wciąż siedzących na ławce. Pierwszy oprzytomniał Nożownik. Zamachnął się chcąc zgodnie z obietnicą przeciąż ostrzem twarz mężczyzny lecz ten w ostatniej chwili przyśpieszył kroku chwytając go za nadgarstek. Płynnym, doskonale wyuczonym, rychem wykręcił mu rekę i trzy razy uderzył chłopaka w twarz łamiąc mu przy tym nos i wybijając kilka zębów. Krew wylała się z jego nosa i ust niczym z rozbitego naczynia. Nóż upadł na poplamiony czerwnienią chodnik a za moment runął na niego również jego właściciel. Stojący, obok krwawiącego i na półprzytomnego kompana, chłopak odwrócił się z zamiarem ucieczki lecz mężczyzna zdążył chwycić go za kaptur i pociągając do siebie powalił młodziaka na ziemie, tuż obok kolegi. Ukląkł kolanem na jego piersi.

Podczas gdy lewa dłoń trzymała go mocno za włosy, prawa systematycznie unosiła się i opadała lądując precyzyjnie na jego twarzy, która teraz przypominała zmiażdżonego pomidora. Odwrócił głowę w stronę pozostałych. Siedzący na środku ławki mały, łysy chłopak uniósł dłonie w geście kapitulacji a towarzyszący mu koledzy pośpieszyli za jego przykładem. Mężczyzna wytarł poplamione krwią rękawiczki o bluzę jednego z nich i ponownie spojrzał w okna mieszkania na trzecim pietrze. Krążąca w jego ciele adrenalina pędziła z prędkością bolidu Formuły 1  i minęła chwila nim powrócił równomierny, spokojny oddech. Spojrzał na leżących na chodniku chłopaków i zwracając się do ich kolegów by zabrali ich do szpitala, skierował kroki w strone kamienicy.

Wnętrze obskurnej klatki schodowej wcale nie rózniło się od jej zewnętrznego widoku. Popekane i pomalowane farbami ściany, łuszczący się tynk i przegniłe, drewniane schody prowadzące na piętra wołały o pomstę do nieba. Gdy tylko wszedł do środka, po jego wypastowanym bucie przebiegł szczur wielkości małego kota. Skrzywił się na ten widok po czym usłyszał krótkie warkniecie dobiegające z ciemności.

Na schodach siedział chłopiec, może dwunastoletni, ściskając w ramionach łeb siedzacego obok owczarka. Choć było grubo po północy chłopiec ubrany był jedynie w krótkie spodenki, pantofle i wypłowiały niebieskie podkoszulek z lekko widocznym na piersi napisem NIKE. Mężczyzna podszedł bliżej stawiając pierwszy krok na zbutwiałych stopniach schodów.

- Super auto. – stwierdził z uznaniem chłopiec.

Męzczyzna odwrócił wzrok na malującą się przed klatką potężną sylwetkę swojego Audi.

- Podoba ci się?

Malec uśmiechnął się.

- Kiedyś też takie bedę miał.

Dobiegające zza drzwi przy schodach odgłosy alkoholowej kłótni szybko zmazały dziecinny uśmiech. Wtulił głowę w sierść starając sie jakby słyszeć jedynie bicie serca swojego zwierzaka. Mężczyzna minął chłopca stawiając kolejne kroki na zbutwiałych schodach. Zatrzymał sie jednak. Czuje.

Odwrócił się w stronę malca.

- Lubisz takie maszyny?

- Bardzo. Ile ma koni? – rozmowa o samochodach była jego jednym o ile nie jedynym ulubionym zajęciem toteż uśmiech szybko powrócił na usta. Mężczyzna wyciągnął ze skórzanego portfela banknot i wręczył go chłopcowi.

- To popilnuj żeby nikt go nie zabrał.

Małe dłonie chwyciły pośpiesznie papierowy pieniądz i chłopiec wystrzelił na zewnątrz niczym torpeda. Mężczyzna odprowadził go wzrokiem. Zważając, na mające tu przed chwilą miejsce okoliczności, malec nie powinien miec problemów z wypełnieniem zadania. podszedł do drzwi mieszkania na trzecim piętrze. Zapukał lecz dobiegająca z wewnątrz głośna muzyka, skutecznie go zagłuszyła. Uderzył mocniej i wiszący na drzwiach numerek upadł mu pod nogi.

- Czego?! – usłyszał dobiegające ze środka głos.

Lilo otworzył drzwi. Był to wysoki acz bardzo chudy, młody dwudziestoośmioletn,i chłopak z długimi włosami i bujną brodą porastającą jego twarz. Mocno przekrwione oczy zdradzały, że Lilo zamiast spac nocami ostro imprezuje.

Brodaty uśmiechnął się ukazując potężne luki w uzębieniu.

- A to Ty. – odgarnął opadający kosmyk włosów. -  Wchodź, wchodź koleś bo zimno wpuszczasz.

Panujący w środku chlew przyprawiał mężczyznę o mdłości. Puste butelki po wódce i wszechobecne zgniłe jedzenie walały sie po wystrzępionym dywanie. Oblegające mały aneks kuchenny naczynia, piętrzyły się w zlewie a spacerujące swobodnie po całej kawalerce koty były przekonane, że znajdują sie w swojej prywatnej, wielkiej kuwecie.  Mężczyzna zrobił krok do przodu starając sie nie wdepnąć w żadne gówno. Rzucił brodatemu plik pieniędzy i woreczek z białym proszkiem.

- Dzięki, stary! – wszasnął uradowany Lilo. – Właśnie miałem lecieć po pyszności ale skoro to góra przyszła do malometa...

Mężczyzna parsknął gdy brodaty z pośpiechem zajął sie układaniem kresek.

- Malometa... – urwał i potarł zmęczone oczy. – I Ty studia skończyłeś.

- Biochemię – chłopak podniósł głowe znad stolika z wyraźnym zadowoleniem.  – Z wyróżnieniem kurwa.

Mężczyzna kopnął kawałek kości leżącej na dywanie.

- Gratuluję. – szepnął. -  Ćpaj więcej. Masz coś dla mnie?

Lilo podał mu szarą kopertę. Nie był to pierwszy i miał nadzieję, że nie będzie to ostatni raz kiedy tajemniczy mężczyzna zleca mu wykonanie fałszywych dokumentów bo potężne zastrzyki gotówki jakie otrzymywał za wykonaną robotę w zupełności wystarczały mu na prochy, dziwki i alkohol. Lilo był najlepszy w swoim fachu, toteż nie wyczuwał zagrożenia. Był artystą a każde swoje dzieło traktował niczym słoneczniki Picassa. Cóż, akurat w tym wypadku chłopak sie nie mylił i podobnie jak malarz, jego wysiłki zostaną docenione dopiero po jego śmierci. Czyli za jakieś kilka minut.

- Jest wszystko? – mężczyzna przeglądał zawartość koperty.

- Jasna sprawa koleś. – wciągnął kreskę i odgonił kota zjadającego pizze po czym sam dokończył nadgryziony kawałek. – Jestem tylko ciekaw.  Bujasz się co chwile innymi samochodami. Co chwile nowe dokumenty, teraz to. Nie obraź się, jesteś moim najlepszym klientem gościu ale chyba przesadzasz z tą ostrożnością.

Mężczyzna schował kopertę do marynarki po czym spojrzał na zegarek.

- Co jest? Śpieszysz...

Lilo kaszlnął raz, drugi, trzeci. Rozpadające się serce pedziło z prędkością stu dwudziestu uderzeń na minutę. Żyły pekały i z jego ust zaczęła wypływać strużka brunatnej krwi, która powoli skapywała na poplamiony biały bezrękawnik. Twarz wykrzywiła się w grymasie. Próbował wstać jednak ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Zdążył jedynie wybałuszyć oczy na człowieka stojącego tuż obok po czym chwytając się za pierś, opadł bezwładnie na kanape.

- Problem w tym Lilo... – szepnął spoglądając na martwe ciało chłopaka. - ... że ty wcale o nią nie dbałeś.

Dłonią obleczoną w skórzaną rękawiczkę zamknął mu oczy po czym zdmuchnął ze stolika resztę białego proszku. Zabrał pieniądze i już kierował się do wyjścia gdy usłyszał trzask. Z kabury na piersi wyjął Glock’a 9 mm i krótkimi, sprawnymi ruchami zamontował na wylocie lufy tłumik. Przywarł plecami do ściany i spojrzał na róg gdzie z zza drzwi do sypialni dobiegał cichy szmer. Jakiż był głupi nie sprawdzając wcześniej mieszkania a jedynie licząc na to, że ćpun przestrzega zasad jakie na początku znajomości jasno określił. Podszedł bliżej starając się by jego kroki były jak najmniej słyszalne i potężnym kopnieciem otworzył drzwi wpadając do środka z z pistoletem wymierzonym przed siebie. Sypialnie wyglądała dużo klepiej niż pozostała część kawalerki.Skotłowana pościel zwisała z wielkiego łózka a włączony, ogromny telewizor z wyciszonym teraz dżwiękiem musiał być jedynym sprzętem na który ten ćpun słusznie wydał pieniądze od niego. Jednak wciąż nikogo tutaj nie było.

Otwarte na oścież okno wpuszczało potężne podmuchy powietrza toteż mężczyzna własnie do niego skierował pierwsze kroki. Wyjrzał na zewnątrz lecz jedyne co zobaczył to stojący przed kamienicą swój samochód i małego chłopca, który widząc w oknie znajomą twarz pozdrowił go machajac ręką. Spojrzał na nocny stolik na którym leżały puste strzykawki i damska torebka z wysypaną na przegniły dywan zawartością. Tylko nie to – pomyslał. Za kolejnymi drzwiami prawdopodobnie prowadzącymi do łazienki męzczyzna ponownie usłyszał szmer lecz teraz towarzyszył mu również cichutki szloch. Wymierzył w tę stronę sowjego Glocka lecz po chwili opuścił rękę i płynnym ruchem delikatnie je otworzył. Siedząca w wannie, młoda dziewczyna o ślicznych rudych włosach, obejmowała nogi płacząc i mamrocząc pod nosem po rosyjsku. Spojrzał na łzy płynące po jej snieżnobiałych policzkach. Nie może pozwolić żeby jeden element zniszczył wszystko. Nie teraz kiedy w końcu udało mu się ich wszystkich znaleźć. Nie teraz, kiedy pamięta.

Dotknął lewą dłonią koperty z otrzymaną od ćpuna zawartością wciąż tkwiącą bezpiecznie w kieszeni płaszcza po czym prawą zacisnął mocniej na rękojeści Glock’a. Dziewczyna widząc ten ruch rozpłakała się jeszcze mocniej. Ten gnój wiedział, że dzisiaj przyjdzie.

Wiedział a pomimo to zaprosił tę gówniarę, choć Bosco wyraźnie mu powiedział, że zawsze mają być sami. Wiedział to do cholery!

Podszedł bliżej i wycelował broń w stronę dziewczyny.

- Niech cię szlag Lilo. – szepnął.

Po kilku minutach wyszedł na zewnatrz stawiając kołnierz płaszcza i skierował sie w stronę zaparkowanego samochodu. Chłodny wiatr uderzył w jego rozpaloną twarz. Po szukającej łatwego zarobku grupce nie było ani śladu za to chłopiec stał ze swoim psem niczym ochroniarz w kusych gatkach i z rękoma założonymi na piersi. Bosco kleknął i szepnął mu coś do ucha. Po zapewnieniu chłopca, że rozumie i, że pod żadnym pozorem nie wejdzie do mieszkania na trzecim pietrze, wręczył malcowi kolejny banknot. Zmierzwił mu włosy na głowie i wsiadł do środka. Przecierając zmęczone oczy odpalił silnik i odjechał zostawiając za sobą machajacego mu na pożegnanie chłopca i kolejną porcję zła jakie od zawsze mu towarzyszyło. Nie czuł się z tym dobrze, lecz nie był to jego pierwszy i na pewno nie będzie to ostatni raz.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media