Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2013-07-17 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2233 |
- Chyba jest lepiej. Dobrze mi zrobił sen- wycharczałem słabym głosem.
- Oj, jednak nie jest za dobrze, ledwo mówisz. Zaraz przyniosę ci lekarstwa i termometr, a ty nie ruszaj się z łóżka.
Widzicie, dwadzieścia lat praktyki i już wiem, co należy robić, aby osiągnąć cel. Jeden, nieprzemyślany ruch i mógłbym babrać się w niedostatkach, związanych z brakiem jedzenia i picia, o samopoczuciu już nie wspomnę. Korzystając z trafnej strategii, zyskałem współczucie (jakże mi obce w naturalnych warunkach), opiekę para medyczną ( pojawiającą się od wielkiego dzwonu), no i spokój ( dotychczas w ogóle nieobecny w moim życiu). Życie jest wspaniale, nawet jeśli trzeba je opłacić bólem gardła i gorączką.
Na drugi dzień zawiadomiłem pyszałkowate „dozorczynie” dziekanatu ( dwie wyfiokowane paniusie, u których mniemanie o władzy znacznie przewyższało rangę rektora uczelni), o swoim beznadziejnym stanie zdrowia, utrudniającym mi na tyle egzystencję, że o wykładach nie mogło być mowy. Przygotowałem je na każdy scenariusz, z zejściem śmiertelnym włącznie. Po takiej konstrukcji zdarzeń, żadna nie ośmieliła się zachęcać mnie do podjęcia ryzyka i przyczłapania się na miejsce pracy. A wręcz dopingowały mnie do skorzystania z pomocy służby zdrowia.
Swoją drogą już nieraz zachodziłem w głowę, dlaczego zwykło się mawiać „służba zdrowia”. Jest to zlepek dwóch niewłaściwie dobranych słów. Przecież na ogół personel medyczny nie służy pacjentowi. Owszem czasami ma dobre chęci, ale o służeniu czy poświęceniu nie może być mowy (choć trzeba oddać hołd prawdziwym Judymom). Chyba, że w grę wchodzą pieniądze lub znajomości.
Moje przemyślenia potwierdziły się natychmiast, gdy wykręciłem numer telefonu, niby przyjaznej przychodni. Po półgodzinnym wybijaniu adekwatnego numeru, nareszcie odezwało się coś po drugiej stronie słuchawki.
W tym momencie bardziej przydałaby mi się konsultacja u psychiatry, któremu wyjawiłbym, dlaczego miałem szczękościsk, spocone dłonie i myśli potęgujące chęć uśmiercenia rejestratorki w przychodni, ale zrejterowałem.
- Dzień dobry panu, chciałem się umówić do lekarza pierwszego kontaktu, doktora Jurgiela. Sprawa jest pilna, ponieważ mam temperaturę 40 stopni, bóle…
- Przede wszystkim rozmawia pan z kobietą, więc nie życzę sobie formy per pan. Poza tym z tego co słyszę nie jest pan dzieckiem, żeby zaraz zajął się tym przypadkiem lekarz. A po trzecie, mogę wizytę umówić za trzy dni- przerwał mój wywód głos w słuchawce, zdiagnozowany jako kobieta.
O ty suko jedna, pomyślałem, wydajesz męskie dźwięki i jeszcze chcesz wpędzić mnie w poczucie winy. I skoro nie jestem dzieckiem, to mogę „wyciągnąć kopyta”. Jak słowo daję, za chwilę
faktycznie nie będzie mi potrzebny internista, tylko psychiatra-pomyślałem.
- Przeprosiłbym panią za to, że zwracałem się jak do mężczyzny, ale to nie moja wina, że ma pani głos jak facet. To pani problem. Po drugie, w konstytucji jest napisane, że każdy obywatel ma prawo do ochrony życia, nie tylko dziecko. A po trzecie, po kilku dniach być może bardziej potrzebna będzie mi usługa zakładu pogrzebowego, a nie lekarza. Więc rusz tyłek dziwna osobo i załatw mi wizytę u Jurgiela, bo nie ręczę za siebie, jak tam się pojawię. Podaję numer telefonu 555 2270 86- zakończyłem krzykiem.
- Pan jest nieokrzesany i zbyt impulsywny. Może wypadałoby pana umówić do lekarza innej specjalności…- piszczała
- Czekam na informację zwrotną- przerwałem głupią paplaninę i rzuciłem słuchawką.
No i jak myślicie. Oczywiście, wizytę miałem załatwioną na godzinę 13.00. Droga do przychodni, była jak przez mękę. Udałam się pod wskazany gabinet, a że nie zastałem tam żadnego pacjenta, zapukałem cichutko (aby nie drażnić potencjalnego uzdrowiciela).
Niestety, nikt się nie odezwał, więc ponowiłem próbę. Za trzecim razem byłem nieco rozdrażniony, a moje pukanie przekształciło się w łomot. Ot, to zgaga jedna-myślałem o rejestratorce, pewnie umówiła mnie na odczepnego, a lekarz wcale mnie nie przyjmie. Nakręcony, nacisnąłem na klamkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy po drugiej stronie ujrzałem długi korytarz, a na nim usadowionych „oczekiwaczy”. Wszyscy wybałuszyli na mnie oczy, gdy z impetem wtargnąłem do pomieszczenia. Niektórzy niedyskretnie ukrywali uśmieszki. Z drugiej strony, nie ma co się dziwić, nie co dzień ogląda się faceta pukającego do drzwi korytarza.
- No i co pana do mnie sprowadza? - zapytał Jurgiel (po dwóch godzinach od opisanego incydentu).
- Panie doktorze mam wysoką gorączkę 39 stopni, katar, kaszel i wszystko mnie boli- poskarżyłem się.
- No ale chyba pan nie umiera?- zadał groteskowe pytanie lekarz.
O jaki dowcipniś- pomyślałem. Po uciążliwym oczekiwaniu na wizytę, w trakcie którego doktorek wychodził cztery razy w pilnej sprawie( dwa razy kawa, dwa razy telefon), miałem ochotę udusić go, albo chociaż opluć i tak poplamiony fartuch. A ten jeszcze sili się na żarciki, wybudzając moje psychopatyczne instynkty.
- Nie jestem pewien. Źle się czuję fizycznie a na dodatek w oczekiwaniu na wejście do pana, pogorszył się jeszcze mój stan psychiczny- odburknąłem.
- A faktycznie, ostrzegała mnie recepcjonistka, że jest pan typem awanturniczym.
- No skoro to już pan wie, to lepiej żeby się pan zajął badaniem- nie dawałem za wygraną.
Wyszedłem z gabinetu ze zwolnieniem lekarskim, receptami, i przeświadczeniem, że mam u niego przechlapane. Obiecałem sobie, że już nigdy nie zachoruję, bo tutaj na pewno drugi raz mnie nie wyleczą. Co więcej, mogą podać leki, które mnie uśmiercą, a ich uwolnią od agresywnego pacjenta.
Dochodząc do „znajomych drzwi”, usłyszałem energiczne pukanie. Zdecydowanych głosem powiedziałem „proszę” i ujrzałem zadowoloną buzię kobiety, która dostała się do środka.
Po przyjściu do domu zamierzałem natychmiast ulokować się w łóżku. Moje zamiary zazwyczaj jednak rzadko kiedy bywają realizowane. Najczęściej mniej lub bardziej przewidziane przeszkody stają na ich drodze, aby całkowicie doprowadzić mnie do szału. Tym razem było dla mnie oczywiste, że moja połowica postanowiła utrudnić mi życie i gdzieś upchała ulubioną piżamę( w piłki rugby).
- Co ją znowu napadło?- wykrzyczałem sobie pytanie.
Oskar- mój pies podniósł na sztorc uszy, sądząc, że do niego kieruje to zawołanie. Powinniście bowiem wiedzieć o szczególnych talentach mojego czworonożnego przyjaciela, który rozumiał wiele komend i reagował adekwatnie do wysyłanego komunikatu.
- To nie do ciebie, piesku. Ty byś nie był taki perfidny, aby schować albo zepsuć znaczącej osobie coś, na czym jej bardzo zależy. Ty jesteś kochany i mądry.
Oba te przymiotniki zostały należycie przez niego odczytane, bo zamerdał ogonem i podał mi łapę.
Z bólu, żalu i przegranego życia popadłem w melancholijny nastrój, który jeszcze dotkliwiej spotęgował stan chorobowy. Zasnąłem. Śniło mi się, że piękna Iza płacze, ponieważ nie jest w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie na egzaminie. A ja okazuję jej dobre serce, prosząc aby się nie przejmowała, bo na pewno zna odpowiedź, tylko jest zdenerwowana. Wtedy ona proponuje, abym poszedł do jej domu, wówczas, gdy będzie odprężona, na pewno udzieli mi wszelkich informacji. Przystaję na to i tak jak się mogłem spodziewać, tuż za drzwiami Iza rzuca ręce na moją szyję i zaczyna mnie całować. Odwzajemniam jej pocałunki, a moje dłonie zaczynają błądzić po jej plecach( nie mogę znaleźć zapięcia w biustonoszu).
Studentka, uśmiechając się szelmowsko, wskazuje na haczyk z przodu. I gdy już natrafiam na to miejsce, a moje ciało zaczyna pulsować, rozlega się dzwonek. Jeszcze przez jakąś chwilę Iza przetrzymuje moje dłonie na upragnionych do dotykania partiach tułowia, ale wreszcie rezygnuje.
Otwieram oczy i słyszę napastliwy sygnał telefonu komórkowego.
- A to ty, spałem- z wściekłością odpowiadam na głos w słuchawce.
- No pięknie, ja się martwię, a ty śpisz. Dlaczego nie dzwoniłeś po powrocie od lekarza – wyrzuca mi ślubna.
- A wiesz, pomyślałem, że się prześpię, a potem zadzwonię. No więc mam stan zapalny gardła i do piątku zwolnienie. Muszę leżeć. A przy okazji, nie wiesz, gdzie się podziała moja piżama „rugbowa”- zadałem cios w ostatniej chwili (ciekawe, jak się będzie bronić).
- Wyobraź sobie, że zbierali różne rzeczy na PCK. Ja już wczoraj miałam przygotowany worek, ale gdy dzisiaj zobaczyłam tą przesławną piżamę, przetartą na tyłku, pomyślałam, że ją też dorzucę- zakończyła śmiechem swoje dyrdymały.
Ki czort! Jak to jest, że ona zawsze pozbywa się tylko moich rzeczy. Dziwnym trafem ci potrzebujący pazerni są na flanelowe koszule, dresy i piżamy męskie. Chociaż może nie jest to aż tak bardzo zaskakujące, skoro największą grupę bezdomnych i wyrzuconych poza margines społeczny stanowi płeć brzydka. Mój mózg „wpada” na intrygującą hipotezę: a może dla nich egzystencja poza stadłem jest dla wybawieniem. Nie dociekam jednak dalej, bo muszę chronić własną osobowość przed ewentualnymi tezami, wynikającymi z tego wywodu.