Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2013-08-16 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 8716 |
Dzień, zapowiadał się tak jak każdy inny. Była to sobota. Obudziłem się koło godziny dziesiątej, wyszedłem na spacer z psem i rozpocząłem pakowanie na wyczekany od dawna wyjazd do Hamm. O 18:30 pojechałem na zbiórkę i wraz z przyjaciółmi podbić Niemcy. Podróż minęła dość szybko i o 9:00 byliśmy na miejscu.
Wyszedłem tylko z autobusu, a czułem się jakbym wylądował na innej planecie. Wszystko dookoła było takie ogromne. Na szczęście od razu podszedł do mnie Matthis i samotność wraz ze strachem odeszły w zapomniane.
Matthis był dość niskim chłopcem, o jasnych włosach. Miał 11 lat oraz uwielbił jeździć konno. Miły i bardzo towarzyski Niemiec okazał się wegetarianinem. Ubierał się schludnie i dość modnie.
Sytuacja wydawała się już opanowana, lecz zauważyłem, że gdzieś zawieruszyła się moja torba. Wraz z kierowcą i Matthisem wszczęliśmy poszukiwania. Okazało się, że mój przyjaciel Filip pomylił się i zabrał mi bagaż. Walizkę wrzuciłem do rodzinnego samochodu marki Ford, który należał do rodziny mojego kolegi z wymiany.
Bagaże spakowane, obiad zjedzony i pies wyprowadzony. Teraz możemy iść zwiedzać miasto. Po około 30 minutach byliśmy w samym centrum Hamm – na placu Schillera. Nasza paczka liczyła 30 osób. Opiekunowie dali nam czas wolny, lecz mieliśmy trzymać się razem ze „swoim Niemcem”. Wszystko szło zgodnie z planem aż do czasu, gdy poszliśmy do centrum handlowego, w którym to przeżyłem koszmar.
Poszedłem do toalety, natomiast Matthis miał czekać w sklepie jeździeckim. Po dłuższej wizycie w kabinie wróciłem do umówionego miejsca, lecz koniomaniaka tam nie było. Lęk i strach z dworca autobusowego powrócił. Zapytałem sprzedawcę, czy nie widział „mojego Niemca” i po tym, co usłyszałem, stanąłem jak słup soli. Przesympatyczny ekspedient powiedział, że nie widział tego chłopca nigdy na oczy. W tej koszmarnej chwili poczułem się oszukany, nie sądziłem, że mógł mi to zrobić.
Wyszedłem z „Galerii” i chciałem iść na miejsce zbiórki. Wydawało mi się, że znam drogę, lecz było to tylko złudzenie. Szedłem i szedłem w nieskończoność. Robiło się coraz ciemniej, a godzina spotkania właśnie wybiła. Kręte i tajemnicze ścieżki pośród wąskich kamienic wydawały się straszne. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ktoś mnie śledzi; bałem się własnego cienia. To skręcałem w prawo, to skręcałem w lewo i ani jednej żywej duszy w takim ogromnym mieście - tylko ja. Samotny i bezbronny chłopiec uciekający przed własnym cieniem i szyderczo uśmiechającymi się znakami. Ni stąd, ni zowąd stanąłem na rozdrożu dróg. Ogromne drogowskazy nad mymi oczyma próbowały wskazać mi trasę. Na jednym napis: „Paulskkirche”, a na drugim: „Rathaus”. Ku mojemu zdziwieniu znak zwrócony w lewą stronę miał oczekiwany napis: „Schillerplatz”. Bez wahania ruszyłem w tamtym kierunku.
Na miejscu wbrew moim oczekiwaniom spotkałem całą grupę, włącznie z Matthisem. Ten „zdrajca” podbiegł do mnie i ze łzami w oczach uścisnął. Niestety cała historia była z mojej winy. Matthisowi chodziło o biuro podróży, a ja poszedłem do sklepu jeździeckiego. Cały problem wynikł z braku znajomości danego sformułowania. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i wróciliśmy do domu na wegetariański posiłek. Szybki prysznic i do spania.
Wszystko to, co stało się w nieszczęsnym Hamm było snem, z którego wybudził mnie Filip przy przesiadce do innego autobusu we Wrocławiu. Od tamtej chwili nie mogłem usnąć i modliłem się, aby taka sytuacja nie nastąpiła, choć z drugiej strony cieszyłem się, że jestem nadal w podróży oraz z tego, że to był tylko koszmar, na który jestem przygotowany.
ratings: acceptable / medicore
ratings: perfect / excellent
Parę potknięć interpunkcyjnych w niczym nie umniejsza walorów literackich tej turystyczno-krajoznawczej historyjki