Go to commentsRozdział IX
Text 10 of 11 from volume: Sophie i jej dylematy
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2013-08-27
Linguistic correctness
Text quality
Views3067

Podbiegła w kąt pomieszczenia i zaczęła przyglądać się staremu legowisku. Z zewnątrz miało lekko spłowiały kolor khaki, a w środku biało - czerwoną kratę do złudzenia przypominającą wzór ze starego ceratowego obrusu. Wszędzie miały drobne nacięcia od pazurów zwierząt, jakie Jane przygarniała przez lata.

Sophie zastanawiała się, co też ten psychopata ukrył w tym kawałku materiału? A może rozwiązanie kryło się w samej postaci małego pieska, który teraz pewnie hasał beztrosko po okolicznych lasach? Szybko jednak odrzuciła tę myśl, przecież w liściku dokładnie napisane było, że chodzi o ten przedmiot. Wciąż bezradnie przyglądała się ceratopodobnemu wzorowi.

- Co ty do diaska wyprawiasz?! - dziwiła się Jane. - Wyglądasz  jakbyś właśnie miała buddystyczną wizję.

Sophie naprędce wyjaśniła jej, że właśnie rozwikłała zagadkę. Ta z kolei jęknęła zawiedziona, że nie odegrała w tym praktycznie żadnej roli. Jane zawsze chciała grać pierwszoplanowe postaci. Wcale nie zadowalał, a raczej nie przerażał ją fakt, że napastnik wyraźnie obrał jej dom jako miejsce docelowe swojej szalonej akcji. Ona po prostu wciąż pożądała podwyższonego poziomu adrenaliny, niczym wieloletni ćpun na głodzie heroinowym. Często Sophie martwiła się, czy czasem przez to Jane nie napyta sobie biedy, ale teraz nie mogła o tym myśleć. Koncentrowała się jedynie na legowisku. Gdzie też mogło być ukryte przesłanie?

Jedynym rozwiązaniem wydawały jej się miejsca, gdzie strzępy odchodziły od całości, odsłaniając plusz. Tylko tam, między obiciem a miękkimi wnętrznościami legowiska można było cokolwiek ukryć.

- Z góry przepraszam, Jane, ale robię to dla bezpieczeństwa nas wszystkich. - ogłosiła, a potem chwyciła kawałek bawełnianego materiału i oddarła jego szeroki pasek przez całą długość `łoża tego, kto igra ze śmiercią`. Jednak, ku jej rozczarowaniu, nie odkryła ani następnej karteczki, ani innej wskazówki. Liczyła się z tym, że może znaleźć nawet sprytnie ukrytą broń.

Jane z nutką irytacji w głosie przyglądała się, co robi Sophie, ta niezmordowanie rozdzierała plusz i materiał, nieodwracalnie niszcząc już legowisko. No cóż, myślała w duchu, niech będę stratna te dwadzieścia dolarów za nowe.

Po dwóch minutach na podłodze było pełno strzępków bawełny i fragmentów puchu. Sophie była już nieźle zdenerwowana. Sądziła już, że pomyliła trop, ale wtem dłonią wyczuła w pluszu coś, co nie pasowało zupełnie w dotyku ani do niego, ani do obicia. Schwyciła strzępek w dwa palce i wyciągnęła, starając się nie uszkodzić tego przedmiotu, jakby niosła ze czcią relikwie. Wyciągnęła, jak się okazało, niewielki strzępek materiału, który coś jej mówił. Po chwili zorientowała się, co jej przypominał.

Był to fragment rękawa jej bluzy.

Podzieliła się odkryciem z Jane. Ta zasugerowała obejrzenie go w lepszym świetle. Usiadły w salonie przy małej lampce z silną żarówką. Nie dostrzegły jednak nic, co dawało im nadzieję na uratowanie Ricka. Sophie już miała zamiar schować strzępek do kieszeni, ale Jane wpadła na szalony (cóż za niespodzianka, westchnęła dziewczyna) pomysł. Pobiegła do pokoju i przyniosła... lupę. Widząc zdziwienie w oczach Sophie, powiedziała:

- No proszę, będziemy jak Sherlock Holmes i Dr Watson! Pozwól mi! Co mamy do stracenia? A może coś znajdziemy? Sama wiesz, że w życiu byś nie wpadła na to, że zagadka była ukryta w nożu!

Nie argumentując dalej, Jane po prostu przysunęła do siebie skrawek i skrzętnie go obejrzała. Po chwili Sophie usłyszała jej stłumiony krzyk. Bez słowa odebrała przyjaciółce lupę, i sama dokonała oględzin.

Fragment rękawa był przyprószony popiołem. Niby nic niezwykłego, przecież urządzili sobie wtedy w lesie ognisko. Ale pod lupą popiół układał się w trzy wyraźne, drukowane litery, układające się w słowo: TAM.

Sophie zamarła. Sprytny ruch,gdyby nie pomysłowość Jane nie wpadłaby, by tak obejrzeć skrawek. Tym razem przynajmniej zaoszczędzi czas na rozwiązywanie zagadek. Dobrze wie, gdzie szukać.

- Jutro rano jedziemy na tamtą polanę. - oznajmiła.


Sophie wraz z Jane, wciąż oszołomione odkryciem, jakiego dokonały w ciągu ostatniej półgodziny, usiadły na kanapie z kubkami gorącej kawy. Miały zamiar naradzić się, co dalej. Zadzwoniły do Matta, który obiecał pojawić się u Sophie w przeciągu godziny. Dziewczyny wybrały się więc powoli w drogę do jej domu.

Gdy już dotarły, zjadły po talerzu płatków z mlekiem i ignorując zgryźliwe uwagi Marka, jakoby wyglądały jak zombie, udały się na górę, do przestronnego pokoju na poddaszu. Tam Sophie niemalże ze czcią przypięła fragment rękawa jej bluzy do tablicy korkowej wiszącej obok lustra. Jane była pod wrażeniem tego, że dziewczyna tak sumiennie dokumentowała całą sprawę. Obydwie dobrze wiedziały, że trzeba będzie zgłosić to na policję prędzej, czy później, ale również bały się tego, jak może zareagować ten mężczyzna, kiedy będzie miał funkcjonariuszy na karku. Sophie nie chciała być jeszcze bardziej narażona na jego napady furii.

W pewnym momencie, kiedy zaczęły omawiać wszystkie dowody, usłyszały trzask drzwi od pokoju. Wzdrygnęły się, a Sophie już sięgała po gaz obezwładniający leżący w szufladzie w biurku. Jednak za chwilę odetchnęły głęboko - to Matt po prostu nie mógł utrzymać pionu. Dyszał ciężko. Dziewczyny wybuchnęły gromkim śmiechem.

- Co, nadal cię trzyma - śmiała się Jane.

- Następnym razem wieczory spędzasz w domu przed telewizorem, bo słabe głowy nie mają wstępu na najlepsze melanże! - wtórowała jej Sophie.

Matt głośno przeklął.

- Zamknijcie się, do cholery! Jakiś idiota mnie napadł! - dopiero teraz zauważyły jego fioletowosine oko. - Idę sobie przecznicę stąd, aż tu nagle z krzaków wyskakuje jakiś koleś i zaczyna mnie jak gdyby nigdy nic okładać po twarzy. Przygwoździł mnie swoim cielskiem do ziemi, nie mogłem się poruszyć.  - chłopak był astmatykiem i z racji tego nie był orłem tam, gdzie liczyła się siła fizyczna. - A potem facet wysyczał mi do ucha, żebym tutaj nie szedł, bo coś mi się może stać. Kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. Ale dał mi to.

Pogrzebał chwilę w plecaku i wyciągnął pistolet. Sophie natychmiast rozpoznała colta, z którego mierzył do niej napastnik już niejednokrotnie. Cokolwiek chciał on przekazać przez ten podarunek, jedno było tylko jasne - wszędzie jest bezpiecznie, ale nie tutaj.

- Wynosimy się stąd. - oznajmiła Sophie. - Gdzie możemy bezpiecznie się naradzić?

- Może w bibliotece? - rzucił Matt.

- Raczej nie, tam będzie mało ludzi, bo to sobota. Może pójdziemy do parku? Piękna pogoda, pewnie będzie mnóstwo ludzi, wtopimy się w tłum. I możemy spokojnie pomyśleć.

Decyzja zapadła, więc naszykowali się do wyjścia. Sophie zdjęła z tablicy kawałki papieru, gdzie napisane były wiadomości od napastnika. Potem zbiegła w drodze do wyjścia do salonu, gdzie zgarnęła z komody notatnik należący do matki. Jane popatrzała się na nią ze zdziwieniem.

- Czemu się patrzysz na mnie jak na idiotkę? Idziemy na naradę do parku, a potem do grafologa. Mama ma w notesie jego adres, to bliski przyjaciel ojca. Chcę dowiedzieć się więcej o tym piśmie, bądź co bądź to jedyny namacalny dowód na to, że nie jest on wytworem naszej wyobraźni.

Wsiedli do czarnego volkswagena Matta. Ten nie zważając na ograniczenia prędkości, pomknął do centrum miasta, gdzie, jak wskazywał adres odnaleziony w notesie, mieścił się gabinet sławnego grafologa, który przeprowadził się tu z Vegas, gdyż poszukiwał spokoju w życiu - miał kryminalną przeszłość i potrzebował odmiany. Tak za namową rodziców Sophie trafił do Fresna.

Jego pracownia mieściła się w eleganckim klasycystycznym budynku w centrum miasta. Sophie pomyślała, że czynsz w tak kuntsztownej kamienicy musi wynosić istną fortunę. Ale Stephena pewnie było na to stać.

Weszli po nierównych schodkach do klatki schodowej i kierując się drogowskazami, poczęli wspinać się po schodkach na drugie piętro. Tam, na dębowych drzwiach, wisiała srebrna tabliczka ze starannie wygrawerowanymi literami:

Stephen Williams, grafolog detektywistyczny

Sophie skinęła ręką na Jane i Matta, by zostali na klatce schodowej, a sama lekko zapukała w drzwi, które w zetknięciu z jej dłonią wydały przyjemny dla ucha dźwięk. Głos z wnętrza zaprosił dziewczynę do środka, więc przekroczyła próg.

Gabinet urządzony był z prostotą, aczkolwiek wytwornie. Okna ze strony południowej zasłonięte były żaluzjami, ale smugi światła przedostające się między ich ogniwami rzucały pasy światła na duży pulpit, biurowy fotel oraz dwa krzesła. Potem zwróciła uwagę na ściany - wisiały tam oprawione w ramki dyplomy za zasługi w dziedzinie detektywistyki.

- O, widzę, że przyszłaś odwiedzić wujaszka! - dobiegł ją ciepły, męski głos z głębi pokoju.

Dopiero teraz zauważyła obitą w skórę sofę, na której siedział wygodnie mężczyzna w średnim wieku. Miał przyjazne zielone oczy, lekko posiwiałe na skroniach ciemne włosy, koszulę w błękitne prążki, a w ręku trzymał do połowy opróżnioną szklaneczkę whisky. Jest wciąż taki, jakim go pamiętam, pomyślała Sophie z uśmiechem.

Podeszła do Stephena, ten po przyjacielsku podał jej rękę.

- Czego potrzebujesz? A może chcesz poczęstować się po prostu starym, poczciwym Jackiem Danielsem? - zerknął z uśmiechem na stoliczek z trunkami w rogu pokoju.

- Właściwie... przyszłam z poważniejszą sprawą. Liczę na dyskrecję. Nie może się dowiedzieć o tym nikt - ani policja, ani rodzice. Jasne?

- Hm... zobaczmy, czego dotyczy ta sprawa. - obszedł pokój i usiadł za biurkiem. Sophie opadła na krzesło i wyciągnęła z torby notatki od psychola. Położyła je na blacie.

- Dostaję tajemnicze wiadomości... nie wiem od kogo, ani w jakim celu wysłane. Chcę się dowiedzieć możliwie jak najwięcej o tym piśmie. Dasz radę załatwić to tak do poniedziałku?

- Zrobię co w mojej mocy, mała. A teraz uciekaj, bo niedługo przyjdzie mój klient. Liczę na przypływ gotówki, bo to ważna osobistość. - Mrugnął porozumiewawczo. - Do zobaczenia.

Sophie ruszyła się do drzwi, ale w połowie drogi ktoś złapał ją za ramię. To Stephen podszedł do niej i patrzał jej w oczy.

- Uważaj na siebie. Mam złe przeczucia.

Kiwnęła głową, uśmiechając się ciepło. Za drzwiami na schodach siedzieli znudzona Jane, a Matt opierał się o parapet.

- Nareszcie to załatwiłaś! - dziewczyna już  zacierała ręce. - To  jak, teraz narada?

Matt odszedł od parapetu i stanął przodem do Sophie. Ta otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale zamarła w pół słowa. To wszystko potoczyło się tak szybko.

W głębi korytarza zobaczyła cień poruszający się zwinnie niczym kot nocą. Jej uszu dopadł odgłos strzału, ale nie zdążyła krzyknąć. W ułamek sekundy kula przeszyła ciało Matta i wbiła się w zardzewiałą rurę biegnącą wzdłuż ściany, skąd pociekła gorąca woda. Chłopak osunął się na podłogę, a woda wokół zabarwiła się na czerwono.




  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Wszystko już układało się klarownie, a tu na koniec rozdziału znowu niespodzianka. Bardzo podoba mi się rozwój akcji. Natomiast błędy podobne po poprzednich, chociaż trochę mniej. Nie znam takiej jednostki czasu jak "półgodzina", natomiast znam "pół godziny". Biało-czerwony piszemy bez spacji przed i po łączniku. W Twojej wersji nie jest to łącznik, ale myślnik. Nadal zbędne kropki przed myślnikami w dialogu. Zdarzył się też brak spacji po przecinku. Brakuje przecinków przed: jakbyś, o co chodzi. Zbędne przecinki przed: niczym, i sama. Przed partykułą "niczym" stawiamy przecinki w zdaniach złożonych, a tu jest zdanie pojedyncze.
avatar
Droga pani !
Widać, że poczytała pani wnikliwie innych autorów tego typu prozy, ale zgadzam się z Janko. Dialogi są czasami zbyt ogólnikowe, nie wyjaśniające akcji do samego końca, a interpunkcja (jak u wielu pisarzy) szwankuje. Sam zamysł poszczególnych rozdziałów jest interesujący i zaciekawia czytelnika. Z pisarskimi pozdrowieniami...
PP
© 2010-2016 by Creative Media