Go to commentsRozdział X
Text 11 of 11 from volume: Sophie i jej dylematy
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2013-08-31
Linguistic correctness
Text quality
Views3250

Po chwili szoku Sophie ogarnął paniczny strach. Co teraz robić? Jej buty były już całe w wodzie zmieszanej z krwią. Co powinna zrobić? Dzownić na pogotowie? Udzielić pierwszej pomocy? Tamować krwawienie. Przez jej głowę przelatywało tysiące myśli, a czas uciekał.

Matt leżał nieprzytomny na podłodze. Nie poruszył się od czasu strzału ani razu. Jane pierwsza się otrząsnęła; ułożyła Matta na boku. Okazało się, że kula przeszyła mu ramię, ale na szczęście nie naruszyła ścięgien mięśnia ramienia, ale rana wyglądała paskudnie. Trzeba było zadzwonić po karetkę; chłopak tracił coraz więcej krwi. Sophie wciąż była oniemiała - gdy wybierałą numer jej palce trzęsły się tak, jakby miała nagły atak padaczki. Gdy usłyszała miły kobiecy głos z izby przyjęć, z jej ust wydobył się tylko histeryczny bełkot. Jane szybko przejęła od niej komórkę i wyjaśniła całą sytuację.

Za kilka minut usłyszały syrenę ambulansu. Kolejne wydarzenia dziewczyna zanotowała w pamięci jak przez mgłę - wynoszenie Matta na noszach, ratownik uspokajający ją głosem. Po chwili poczuła jak ten sam mężczyzna podnosi ją i niesie do karetki. Tam osunęła się na kolana i straciła przytomność.

Obudziła się na twardym łóżku, patrząc na nieskazitelnie biały sufit. Jej uszu dobiegło regularne pikanie, a potem do jej nozdrzy dobiegł charakterystyczny zapach. Domyśliła się, że leży w szpitalu. Nad sobą zobaczyła troskliwie pochyloną nad nią mamę. Sophie uniosła głowę; przy przeciwległej ścianie siedziała zmartwiona Jane.

- Jak się tutaj znalazłam? Prawie nic nie pamiętam...

- Matt został postrzelony wtedy w kamienicy.. gdy.. yy... - Jane urwała, przypominając sobie o obecności mamy Sophie. - Gdy byliśmy odwiedzić chorującego Andy`ego. Kolegę z biologii - dodała szybko.

- Matt leży na ośrodku intensywnej terapii, na razie nie wolno go odwiedzać. - uzupełniła mama, biorąc córkę za rekę. - Stracił wiele krwi, ale rana się zasklepi i pozostanie najpewniej tylko blizna. Jak się czujesz, kochanie?

- Lepiej, ale wciąż mi trochę słabo. Kiedy będę mogła wyjść do domu?

- Po wieczornym obchodzie lekarz wypiszę cię do domu. Ale masz odpoczywać, więc kilka dni nie pójdziesz do szkoły. Lekarz mówił, że przeżyłaś szok i musisz się z tym oswoić. Ale wszystko będzie dobrze.

- Chirurdzy powiadomili policję o otrzymaniu ran postrzałowych. Teraz szukają tego mężczyzny, który wtedy strzelił. - dodała z przerażeniem w głosie Jane.

Sophie zesztywniała. A więc o całej sprawie dowiedziała się policja. Teraz pewnie nie będzie mogła prowadzić poszukiwań na własną rękę. Czy to oznacza, że napastnik nasili swoje prześladowania? I co będzie z Rickiem?


Po obchodzie Sophie wróciła do domu, wciąż drżąc o swoje bezpieczeństwo, szczególnie, że od napadu w kamienicy minęło niewiele czasu. Miała zalecenie, aby leżeć w łóżku, nie mogła nawet pójść do szkoły, a co dopiero odwiedzić Matta, albo wymknąć się do lasu z Jane. o powrocie do grafologa w ogóle już nie było mowy.

W nocy przewracała się z boku na bok, nawet nie skupiając sie na muzyce płynącej ze słuchawek. Spojrzała na cyfrowy zegar na biurku. 4:17. I tak już nie zaśnie. By zabić czas zajęła się rozplątywaniem słuchawek od Ipoda. Ta żmudna czynność zaćmiła powoli jej umysł, tak, że zapadła w niespokojny półsen.

Promienie wschodzącego słońca zbudziły ją o wpółdo siódmej. Przecierając leniwie podpuchnięte oczy, zeszła do kuchni. Poszukała swojej ulubionej głębokiej miski w kolorowe paski, nasypała czekoladowe płatki i zalała je zimnym mlekiem, po czym poszła do salonu. Opadła na fotel i przewieszając nogi przez podłokietnik jadła lekkie śniadanie.

W trakcie gdy jej łyżka wędrowała od ust do spienionych głębi mlecznego oceanu ograniczonego przez ceramikę, jej myśli z kolei były daleko w górach Sierra, gdzie czekała ją kolejna wskazówka od psychopaty. Zastanawiała się, kiedy skończy się ten koszmar, kiedy uwolni Ricka i pozbędzie się tego problemu.

Po zjedzeniu płatków wzięła z koszyka na pieczywo czosnkową bagietkę i udała się do swojego pokoju, gdzie włączyła laptopa i oddała się nowemu sezonowi jej ulubionego serialu, przegryzając bagietkę. Jej wzrok co chwila niebezpiecznie uciekał w kierunku korkowej tablicy z dowodami napaści, ale starała się jak najbardziej odciągnąć myśli od problemów, koncentrując się na beztroskim życiu bohaterów serialu.

Po jakimś czasie usłyszała dźwięk telefonu dobiegający z dołu. Zdziwiła się, bo nikt przeważnie do nich nie dzwonił. Wszyscy znajomi wiedzieli, że przeważnie nikogo nie ma w domu. Spodziewając się kolejnego natręta z telezakupów, oferującego pościel z Bangladeszu leczącą w cudowny sposób reumatyzm, pobiegła na dół, by rozruszać zdrętwiałe mięśni nóg.

Telefon dzwonił rozszalany, gdy Sophie go dopadła.

- Nie, nie szukam atrakcyjnych ofert sprzętu AGD ani niczego innego.

Rozmówca stłumił śmiech.

- A wyników pewnych badań od wujaszka już nie chcesz? - zażartował Stephen.

- Nie mów, że już to zbadałeś! Nie trzymaj mnie już dłużej w niepewności!

- Pismo jest mi znane, to wiem na pewno. Analiza psychologiczna wykazała, że osoba pisała to pod wpływem silnego stresu bądź środków odurzających. - urwał, ale za chwilę podjął znów temat - Specjalnie dla ciebie poszukałem trochę w dokumentach... i pismo należy do aspiranta policji we Fresnie nazwiskiem Patters.

- Dz...dziękuję. Musze już lecieć. Do zobaczenia - i odłożyła słuchawkę.

A więc w sprawę od początku zaangażowana była policja. Nie ma szans, by walczyć więc z władzą porządkową na własną rękę. Trzeba wytoczyć ciężkie działa.

Wróciła na górę z zamiarem powrotu do ósmego odcinka, ale coś ją rozproszyło. W jej pokoju coś się zmieniło. Chwilę zajęło jej zorientowanie się, co jest nie tak. Drzwi balkonowe były niedomknięte. Podeszła, by je poprawić i wtem w odbiciu w szybie ujrzała po prawej stronie swojej głowy dwa nagie gwoździe wystające ze ściany.

Tablica dowodowa zniknęła.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
I znowu zaskoczenie w końcówce rozdziału. Po pierwszych wersach już myślałem, ze za poprawność językową wystawię najwyższą ocenę, a tu taka niespodzianka. Co to za dziwadło "wpółdo"? Tego chyba nawet Chińczycy by nie wymyślili. Brakuje przecinków przed: jej palce, jak ten, zajęła się, jadła, gdy. Zbędne przecinki przed: albo. Ponadto w konstrukcji "szczególnie że", podobnie jak w "chyba że", "dlatego że" przed `że" nie stawiamy przecinków. O tym już wielokrotnie pisałem. W słowie "Musze" brakuje znaku diakrytycznego.
© 2010-2016 by Creative Media