Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2011-04-06 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 5286 |
PRZEDŚWIT
- Pięćdziesiąty pierwszy pluton, pobudka, pobudka, wstać! - usłyszałem przez sen złowieszczą komendę. Za oknami było jeszcze ciemno, ale w mroku światła alarmowego widać było zrywających się i nerwowo ubierających kolegów. Odruchowo spojrzałem na zegarek, dopiero co minęła trzecia dwadzieścia.
- Przygotować się do wymarszu w pełnym oporządzeniu z bronią, bez koców – grzmiał sierżant Strup. - Musiało stać się coś bardzo ważnego, bo bez powodu by nas nie budzili – medytowałem – ale to chyba nie wojna. Przecież służymy dopiero piętnasty dzień i żadni z nas wojownicy. Bo gdyby to była wojna, to na pewno zbudziliby wszystkie plutony, a nie tylko nasz. A jeśli nawet wojna, to z pewnością krótka, bo nie kazali nam zabierać koców.
- Przed budynkiem, na betonówce, prawe skrzydło na wysokości schodów, w dwuszeregu, zbiórka! - zabrzmiał charczący, nieznoszący sprzeciwu głos Strupa. Ruszyliśmy po schodach co sił w nogach. W kotłowaninie ktoś się potknął, ktoś przewrócił, a bezmyślnie pędzącej grupie przewodził ambitny Janek Nadolny. Nie zdążył wyhamować przed wahadłowymi drzwiami na parterze i w pełnym impecie uderzył w nie i przeleciał na drugą stronę, zostawiając w obramowaniu okna i na podłodze odłamki rozbitego szkła. Zdyszani staliśmy w dwuszeregu, nikt się nie poruszał, a niektórzy próbowali nawet stłumić głębokie i przyśpieszone oddechy. Pamiętali przecież doskonale, co mówił im sierżant, że po komendzie „Baczność”, a wykonanie zbiórki jest z nią równoznaczne, nie może zadrżeć powieka nawet wtedy, gdyby pies szarpał nas za jaja, a muchy kopulowałyby na naszych nosach.
Za chwilę przed frontem plutonu stanął sierżant. Miał poważną, zatroskaną minę. Popatrzył na nas przenikliwie, potem ruszył wzdłuż szyku i każdego mierzył od czubków butów po wierzchołki hełmów. Czynność tę powtórzył również z tyłu plutonu, by następnie z powagą wrócić na poprzednie miejsce, chwilę tajemniczo pomilczeć i oświadczyć: - Żołnierze, stała się rzecz niedobra, wręcz zła. A przecież tłumaczyłem wam, że porządek i dyscyplina to są podstawą funkcjonowania socjalistycznej armii nowego typu. Tylko one mogą zaradzić złu i wszelkim nieprawościom. Ale okazało się, że mówienie do was, to jak grochem o ścianę. I dlatego stało się to, co się stało. A stało się coś strasznego... - przerwał niespodziewanie, gdyż w tym czasie służba dyżurna kompanii wyniosła przed budynek i ustawiła przed szykiem dużą, długą, zamkniętą i zaplombowaną skrzynię na broń.
- Efekt waszej bezmyślności mieści się w tej oto skrzyni – kontynuował. - Za chwilę udamy się na poligonową saharkę i tam wykonamy odpowiednią ceremonię. Przez koszary polecam maszerować spokojnie, by nie zakłócać snu śpiącym żołnierzom, bo prawo do snu to święte żołnierskie prawo. Zatrzymamy się za bramą koszar tuż przed skrętem na poligon i tam ustalimy dalsze szczegóły. Skrzynię na czele kolumny czwórkowej plutonu poniosą Tuszak, Leśniak, Stańczyk i Cyran, gdyż oni są najbardziej predestynowani do tej czynności, gdyż zachowywali się poważnie i nawet się nie uśmiechali, kiedy opowiadałem wspaniałe i śmieszne żołnierskie kawały. Okoliczności wymagają, by iść powoli oraz dostojnie, dlatego rozkazuję niosącym skrzynię utrzymywać tempo marszu w granicach 70-80 kroków na minutę.
Padły odpowiednie komendy i w ślimaczym tempie ruszyliśmy w kierunku bramy wyjściowej. Szliśmy cicho, nikt nawet nie odważył się zapytać sąsiada, co mieści się wewnątrz tajemniczej skrzyni, lecz każdy z pewnością miał jednoznaczne skojarzenia. Stało się coś okrutnego, o czym nie wypada mówić, a nawet myśleć, więc tym bardziej nie przystoi pytać. Wszystko dookoła nas spało, spały prawdopodobnie również służby w pozostałych kompaniach i wartownicy na zacisznych posterunkach.. Bo każdy żołnierz, nawet ten z piętnastodniową służbą, wie, że nad ranem chce się spać najbardziej. Oprócz nas nie spało chyba tylko słońce, które na wschodzie zaczynało nieśmiało budzić światło dnia.
W milczeniu dotarliśmy do bramy. Ku zaskoczeniu nikt nas nie zatrzymywał, nie sprawdzał i nie odnotowywał wyjścia. Nawet nieprzyjazna zazwyczaj brama czekała szeroko otwarta, jakby świadoma tego, co sią stało, a wartownik ospale przyjął postawę zasadniczą i oddał maszerującej kolumnie należne honory. Zatrzymaliśmy się bez komendy w wyznaczonym miejscu. Zapadła cisza nieznacznie zmącona przez niosących skrzynię, którzy rozmasowywali dłonie po wcinających się w ciało drucianych uchwytach.
- Teraz przystąpimy do do dalszej części ceremonii – przerwał ciszę Strup. - Kopacz i Łopata, jako najlepsi sportowcy w kompanii, pobiegną na saharkę i tam, gdzie wczoraj zemdlał Mięczak, wykopią okop do pozycji stojącej w pełnym profilu. Natomiast Bączek i Struna, najbardziej umuzykalnieni żołnierze plutonu, będą doboszami. Dlatego polecam im zdjąć z plecaków menażki i jako werble zamocować z przodu na pasach głównych. Pałeczkami będą łyżki i widelce z niezbędników. Wykonać rozkaz! - zakończył zdecydowanie. Kopacz i Łopata wystartowali jak wystrzeleni z katapulty, zostawiając za sobą ledwie dostrzegalny w półmroku tuman kurzu i niespodziewanie rozpłynęli się w oddali. Natomiast Bączek i Struna sposobili się do nowych i odpowiedzialnych funkcji. Wkrótce ruszyliśmy. Tempo marszu wybijały nieporadnie brzęczące werble, lecz z każdym krokiem i z każdym uderzeniem stawały się coraz bardziej rytmiczne i pewne siebie, co potwierdzało echo wracające po lekko srebrzącej się rosie. Gdy w milczeniu dotarliśmy na miejsce, okop był już prawie gotowy. Padły komendy do zatrzymania się, postawienia skrzyni i zdjęcia oporządzenia. Ustawieni zostaliśmy w podkowę z trzech stron okopu, a czworobok zamykała tajemnicza skrzynia.
- Obecnie – rozpoczął sierżant Strup – finalizować będziemy smutną uroczystość. Tuszak i Leśniak rozplombują i otworzą skrzynię, a jej zawartość ostrożnie złożą na dnie okopu. Pozostali będą tę czynność obserwować i zachowywać się odpowiednio do sytuacji. Skrzynię zabierzemy potem do kompanii, na pewno jeszcze się przyda. Wykonać – spokojnie zakończył swój wywód. Polecenie wykonaliśmy zgodnie z życzeniem sierżanta. Każdy z nas prawdopodobnie myślał wtedy już tylko o tym, czy jeszcze przed pobudką uda się zdrzemnąć choćby przez kilkanaście minut.
- Mowy nad grobem nie będzie – przerwał ciszę Strup – natomiast salwę honorową oddamy na sucho bez ślepej amunicji. Nie będziemy przecież zakłócać snu mieszkańcom okolicznych wiosek oraz niepotrzebnie marnować naboi. One przydadzą się dzisiaj podczas przedpołudniowych zajęć taktycznych. Wykonaliśmy salwę honorową i to całkiem nieźle, co zauważył Strup i nawet nas za to pochwalił.
- A teraz rozkazuję wam oddać należny hołd pogrzebanemu i wrzucić do wykopu po garści poligonowego piasku nasiąkniętego żołnierskim potem.
W pośpiechu wykonaliśmy ostatnią posługę, następnie Kopacz I Łopata sprawnie zasypali okop, uformowali odpowiedni kopiec i wszyscy czekaliśmy na dalsze komendy, gdy milczenie przerwał niespodziewanie Tumanek. - A może byśmy, obywatelu sierżancie, zrobili z drewna i ustawili na grobie jakiś prowizoryczny krzyż? Tak by chyba wypadało.- Co wyście, Tumanek, z chujem na łby się zamienili!? - wrzasnął niespodziewanie Strup. - Jesteście przecież, a przynajmniej powinniście być, świadomym żołnierzem czołowej armii Układu Warszawskiego, kandydatem na podchorążego a w przyszłości oficera Ludowego Wojska Polskiego! Takie głupoty mogą przychodzić do głowy tylko nieświadomym, otumanionym, zakłamanym i niedoszkolonym żołnierzom imperialistycznych armii NATO, a nie sprawnym obrońcom naszej socjalistycznej Ojczyzny! Wstyd mi za was! A teraz – kontynuował spokojnie – wracamy do koszar w normalnym tempie. Będziecie jeszcze mieć ponad pół godziny snu. Wierzę, że ten czas właściwie spożytkujecie, gdyż dobry i wyszkolony żołnierz wszystko potrafi. Budzenia funkcyjnych piętnaście minut przed pobudką nie będzie. Poznajcie moje dobre serce – zakończył dumny ze swej szczodrości.
W drodze powrotnej, mimo dokuczliwej senności, systematycznie zwiększaliśmy tempo marszu, co skrupulatnie zauważał sierżant Strup i konsekwentnie reagował na naszą niesubordynację. W rejonie kompanii szybko złożyliśmy broń oraz oporządzenie i wcisnęliśmy się pod wymarzone, szare, żołnierskie koce. Tu i ówdzie słychać już było pierwsze głośne chrapnięcia, gdy leżący na sąsiednim łóżku Tumanek głosem wyciszonym, pełnym szczerości i zakłopotania, spytał niespodziewanie. - Słuchaj, czy tego peta nie można byłoby tak po prostu podnieść z podłogi i wyrzucić do kosza na śmieci? - Może i można, ale o tym poro... - zasnąłem, nie kończąc zdania.
ratings: perfect / very good
Ciekawe, czy w dzisiejszym, jedynie słusznym wojsku też zdarzają się takie akcje?